Julian Assange działał w stanie wyższej konieczności

Opublikowano: 27.06.2024 | Kategorie: Polityka, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 921

Drogi Czytelniku, obyś nigdy nie musiał stawać przed podobnym dylematem. Wyobraź sobie sytuację, w której wagon pędzi po torach w niekontrolowany sposób. Przed pojazdem znajduje się pięć osób, a na bocznym torze stoi jeden człowiek. Znajdujesz się akurat tuż obok zwrotnicy, która może zmienić tor wagonu. W ten sposób możesz uratować pięć osób, ale poświęcisz jedną. Czy zdecydujesz się pociągnąć za wajchę?

Zagadka etyczna – zwana „dylematem wagonika” – została oparta na eksperymencie myślowym z 1967 roku przeprowadzonym przez brytyjską filozofkę Philippę Foot. Dylemat ten sprowokował liczne dyskusje filozoficzne na całym świecie. Czy postawa Juliana Assange’a przypomina pociągnięcie za wajchę? Otóż jego historia jest jeszcze mocniejsza.

Słynny australijski aktywista, sygnalista, dziennikarz i programista stał się symbolem walki o wolność słowa w Internecie. Założyciel, rzecznik i redaktor naczelny demaskatorskiego portalu WikiLeaks ujawnił między innymi największe przekręty globalistów i zbrodnie wojenne Stanów Zjednoczonych. Spotkała go za to wieloletnia gehenna.

NIEUGIĘTY DEMASKATOR

Dziennikarstwo to nie tyle zawód, co działalność oparta na misji. Celem winno być dążenie do prawdy i jej ujawnienie. Niestety większość dziennikarzy na świecie zaprzedała duszę diabłu. Dla profitów i kariery dają się wysługiwać najbardziej wyrachowanym graczom. Tym samym mają w głębokim poważaniu krzywdę i cierpienie innych. Przykładem jest naród iracki, który napadnięto, zniewolono i okradziono z ropy naftowej przy aprobacie żurnalistów.

20 marca 2003 r. Stany Zjednoczone wraz z sojusznikami dokonały inwazji na Irak. Bezprawny atak „uzasadniano” bronią masowego rażenia, która – jak potem okazało się – nigdy nie istniała. Trzeba było jednak przekonać świat, że inwazja jest koniecznością, stąd wymyślone opowieści – powielane przez media masowego dezinformowania – że taka broń była w posiadaniu Iraku.

Funkcjonariusze medialni, którzy powielali kłamstwa na temat rzekomej broni masowej zagłady, powinni być napiętnowani i stawiani jako przykład antydziennikarstwa. Tymczasem straszny los spotkał tego, kto kierował się misją i ujawnił przerażającą prawdę o największych zbrodniarzach.

„W czasach wojny ataki na prawdę rozpoczynają się jeszcze przed rozpoczęciem konfliktu i trwają długo po nim” – stwierdził słynny sygnalista podczas wydarzenia, które wywołało istne zatrzęsienie.

23 października 2010 roku Julian Assange zorganizował w Londynie konferencję prasową. Poinformował wtedy, że na stronie internetowej WikiLeaks opublikował 391 832 tajnych dokumentów na temat wojny w Iraku. Australijczyk powiedział, że ten komunikat „stanowi najbardziej kompleksową i szczegółową relację z jakiejkolwiek wojny, jaka kiedykolwiek znalazła się w rejestrze publicznym”.

Assange przekonywał, że „rozpowszechnienie tych dokumentów ma na celu ujawnienie prawdy”. Dzięki publikacji świat dowiedział się m.in. o nieludzkich torturach, jakim poddawano irackich więźniów, co odbywało się przy pełnej wiedzy amerykańskich sił w Iraku, które opatrywały związane z tym raporty notą „bez dalszego dochodzenia”.

Założyciel WikiLeaks podkreślił, że badanie raportów przygotowywanych przez amerykańską armię pozwoliły na dokonanie „szczegółowego bilansu 109 tysięcy przypadków śmiertelnych, w tym 66 tysięcy ofiar cywilnych”.

Dwanaście tygodni wcześniej Australijczyk zamieścił na swoim serwisie około 77 tysięcy tajnych dokumentów Pentagonu na temat konfliktu w Afganistanie. Na sygnalistę spadły gromy. Sugerowano, że jego działanie może mieć konkretną cenę – przelaną krew. Julian Assange zdecydował się bowiem ujawnić dokumenty, nie usuwając nazwisk afgańskich źródeł wywiadowczych dla żołnierzy NATO, co miało narazić tych ludzi na zemstę ze strony talibów.

Tłumacząc się z opublikowania niezredagowanych dokumentów, Assange powiedział, że zrównoważył swoją decyzję „świadomością ogromnego dobra i zapobiegania wyrządzanym szkodom” poprzez upublicznienie tych informacji. „Ta organizacja nie ma łatwych wyborów” – podsumował twórca WikiLeaks.

ŁAKNĄC SPRAWIEDLIWOŚCI

Nie jestem w posiadaniu danych, z których można by wywnioskować, na ile publikacje „WikiLeaks” zdołały, przynajmniej częściowo, zahamować brutalne zapędy Amerykanów. Czy jacyś żołnierze NATO stłumili swoje zwyrodniałe instynkty, z obawy, iż w przyszłości ich ewentualne skandaliczne zachowania także mogą zostać ujawnione?

Nie mam też pojęcia, ilu informatorów (w swoich krajach traktowanych często jako zdrajców) poniosło śmierć w wyniku tychże publikacji. Nie wiem również tego, ile istnień ludzkich mogło zostać ocalonych, za sprawą ujawnienia przed światem zbrodniczych działań Stanów Zjednoczonych. A może w ogóle nikogo to nie ocaliło?

W związku z powyższym, czy na miejscu australijskiego dziennikarza postąpiłabym tak samo? Oczywiście, że tak. Gdybym weszła w posiadanie tajnych dokumentów raportujących zbrodnie kogokolwiek, kto pozostaje bezkarny, to ich publikację uznałabym za działanie w stanie wyższej konieczności.

W świetle prawa takie działanie polega na ratowaniu dobra chronionego prawem przez poświęcenie innego dobra chronionego prawem, pod warunkiem że dobro poświęcone przedstawia wartość niewątpliwie niższą od dobra ratowanego.

Po jednej stronie mamy więc napadnięte narody, na które dokonano bezprawnej inwazji, w wyniku czego spotkała ich niewyobrażalna krzywda, cierpienie, a często także i śmierć. Po drugiej stronie mamy wyrachowane mocarstwo (i popleczników), które wnerwiło się na sygnalistę, bo ten bezprawnie wszedł w posiadanie ich tajemnic, z których wynika, że sami bezprawnie działają brutalnie, gnębiąc inne narody.

Wybór wydaje się być jednak bardziej oczywisty niż w przypadku „dylematu wagonika”, gdzie można uratować pięć osób, poświęcając jedną. Owszem, wagon pędzący w niekontrolowany sposób, który niesie śmiertelne niebezpieczeństwo, można porównać do USA. Jednak w przypadku wspomnianej zagadki etycznej nie mamy sprecyzowane jakie osoby stoją na torach, więc powinniśmy stosować zasadę domniemania niewinności, co znacznie utrudnia wybór.

Tymczasem w przypadku „dylematu Assange’a” winowajca jest oczywisty i jego zbrodnie musiały zostać ujawnione. Jednak skala jest nieporównywalnie większa, bo nie dotyczy kilku osób na torach, lecz całych narodów, na które Amerykanie sprowadzają śmiertelne niebezpieczeństwo.

Zapewne Australijczyk nie uniknął błędów, jak chociażby zaniechanie zredagowania pozyskanych dokumentów. Nazwiska tajnych informatorów trzeba chronić, choćby dlatego, że Amerykanie mogli ich zmuszać do współpracy, stosując szantaż (np. dotyczący bytowania najbliższej rodziny). Nie zmienia to faktu, że problemy, jakie spadły na sygnalistę, są niewspółmierne do tego, czego dokonał.

Dla jednych niekwestionowany bohater, dla innych niebezpieczny szaleniec. Odyseja prawna przeciw niemu trwała 14 lat. Australijczyk łącznie spędził 12 lat w warunkach pozbawienia wolności, m.in. ukrywał się na terenie ambasady Ekwadoru oraz trafił do brytyjskiego aresztu.

W międzyczasie w różnych krajach na świecie i za pomocą mediów kolportowano przeciw niemu liczne oszczerstwa. Pojawiały się m.in. zarzuty dotyczące rzekomego przestępstwa seksualnego. Ostatecznie szwedzka prokuratura umorzyła oskarżenie o gwałt.

Tymczasem prokuratorzy w USA postawili Australijczykowi 18 zarzutów. Wśród nich m.in. szpiegostwo, bezprawne wejście w posiadanie danych i ich publikacja. Łącznie groziła mu za to kara do 175 lat więzienia. Amerykańskie władze starały się też o ekstradycję oskarżonego do Stanów Zjednoczonych.

24 czerwca 2024 roku media na całym świecie obiegła informacja o przełomie w sprawie. Julian Assange poszedł na ugodę i przyznał się przed sądem na amerykańskich Marianach Północnych (amerykańskie terytorium nieinkorporowane) do jednego ze stawianych mu zarzutów – spiskowania w celu pozyskania niejawnych dokumentów dotyczących obronności USA.

Jednocześnie zaznaczył, że od początku był przekonany, iż jego działania są chronione na mocy pierwszej poprawki do konstytucji USA, która gwarantuje m.in. wolność słowa.

26 czerwca 2024 roku świat dowiedział się, że Assange został zwolniony z brytyjskiego więzienia o zaostrzonym rygorze (na poczet zasądzonej kary wliczono dotychczasową odsiadkę), odzyskał wolność, opuścił Wielką Brytanię i wrócił do Australii.

Kiedy kończę pisać ten tekst, narosła we mnie frustracja. W głowie pojawia się niepokojąca refleksja. Cóż z tego, że opinia publiczna dowiedziała się o szczegółach zbrodniczych działań Stanów Zjednoczonych, skoro najwięksi winowajcy wciąż pozostają bezkarni.

Autorstwo: Agnieszka Piwar
Źródło: Piwar.info


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

4 komentarze

  1. Katana 28.06.2024 08:32

    “W świetle prawa takie działanie polega na ratowaniu dobra chronionego prawem przez poświęcenie innego dobra chronionego prawem, pod warunkiem że dobro poświęcone przedstawia wartość niewątpliwie niższą od dobra ratowanego.”

    Nie ma tego…? Złego. Co by na dobre nie wyszło.

  2. niusy 28.06.2024 13:53

    A tymczasem w Polsce są tajne umowy na drogi na przykład od czego może nikt od razu nie ginie a dopiero jak mu na chleb branie a inny dobrze sobie żyć będzie. Jak to jest że się takie umowy uchowały. Ludzie powinni sypać a tak się nie dzieje.

  3. Romeo 28.06.2024 18:21

    @niusy – bo współcześni ludzie nie mają nic wspólnego z tymi ludźmi, którzy inwestowali w imponderabilia: wolność, niepodległość, jako gwarancji ze strony zarządzanego prawidłowo, w związku z tym uczciwego, państwa.
    Inwestycje przez tamtych (niegdysiejszych) ludzi otwierał akt ofiarowania, poświęcenia.
    Począwszy od dobrego imienia, bo najmniejszą stratą jest pomówienie, dalej majątek, zdrowie.
    No i życie. W tym najbliższych.
    Współcześni niby ludzie przyzwyczaili się do konsumowania, w tym tych imponderabiliów.
    Państwo ich uśpiło takim tępym przekazem socjotransu, że jeśli raz-dwa razy w roku jakiś buc na stanowisku wylezie z orędziem i będzie często powtarzał o “nie utracaniu”, “kontynuowaniu”, “nie schodzeniu z uzyskanej pozycji”, to te brednie o “wolności/niepodległości” materializują je w świadomości społecznej jako wartości namacalne, ale
    – tylko do czasu pierwszej konfrontacji ze złodziejem komornikiem, kradnącym cudzą własność na poczet długów sąsiada, pałowcem, któremu pasuje jakikolwiek nieszczęśnik do “załatwienia sprawy” opartym na podstępnym działaniu pomówieniem, a nawet – znieważeniem, w kontynuacji tego – uprzejmy dla takiego głupca z pałką, ale w uniformie z oznaczeniami państwowymi, identyczny głupek, różniący się posiadaniem tytułu maga prawa, aplikacji prokuratorskiej i upuszczony przez bredzidenta na stanowiska prokuratora, wystąpi z aktem oskarżenia, a trzeci głupek, ze wszystkimi atrybutami prokuratorskiego głupka, tyle, że po aplikacji sędziowskiej – uprzejmie skaże jakiegoś absolutnie nikogo i nic ze sprawą nie mającego wspólnego.
    A to przecież absolutna norma, tak normalna, zwyczajna, jakby urzędasy na stanowiskach funkcjonariuszy publicznych swoją praktykę odbywali ze znajomości i gotowości wprowadzania w życie groteskowych, dla żyjących przed ’89 absurdalnie oczywistych fantazmatów Barei, okraszanych przejawami w kinematografii tamtego czasu ukazywanej hiperrealistycznie agresji i okrucieństwa, mających znamionować w ten sposób prezentowanych adwersarzy, wrogów, zaborców, okupantów.
    No i urzędas obecny to taki kolaż bareiowskiego przygłupa z pogranicza aktywu partyjnego i niedorobionej inteligencji z awansu społecznego, z jakimś esesmańsko-gestapowskim bucem od miażdżenia jąder. Wzrokiem, ale jak nie spodoba mu się nasze złe spojrzenie, to złapie za telefonik (służbowy, obligatoryjnie), i zawiadomi, że obywatel nie jest wystarczająco uprzejmy, więc potrzebuje kogoś, kto mu coś skutecznie zmiażdży, może być krtań).
    I naiwny obywatel zakończy swoją smutną przygodę z “nowoczesnym polskim państwem” szczerząc się w uśmiechu.
    Trupim.
    A przecież te filmy to nie dokumenty instruktażowe, tylko o dużym stopniu umowności emanacja ekspresji artystycznej.
    Do tego – na nieszczęście dla Barei, za jego życia – takie mocno groteskowo nie wpasowujące się w oczekiwaną społecznie estetykę, wyrabianą realizmem konsumpcyjnym produktów zachodnich.
    Gdyby nie odbierana za opozycyjną groteskowość Barei – zakończyłby bez jakichkolwiek wspomnień na półce z innymi, równie mało uniwersalnymi produktami filmopodobnymi.
    A tymczasem współcześnie załapał się na posądzanie o wizjonerstwo a la Fellini.
    Cóż, we Włoszech o Fellinim już nikt nie pamięta. Miasto kobiet. Amarcord.
    A więc jesteśmy ludźmi, bo tak nas nazywają, a nie dlatego, że w kontynuacji aktywności homo sapiens – w warunkach społecznej aktywności staramy się, licząc się ze stratami dostosować otoczenie do swoich potrzeb

  4. Romeo 28.06.2024 18:34

    “Gdybym weszła w posiadanie tajnych dokumentów raportujących zbrodnie kogokolwiek, kto pozostaje bezkarny, to ich publikację uznałabym za działanie w stanie wyższej konieczności.”
    – proszę powściągnąć wodze i przypomnieć sobie losy Marka Falenty, który w głupocie swojej sam potwierdził swój udział w upublicznianiu nagrań, które dały PISowi zwycięstwo w 2015r.
    Jeśli upublicznienie – to wyłącznie zeroatencyjne.
    Chyba, że ma się siłę społeczną – a ona nigdy nie jest AŻ TAK silna, jak pokazuje przykład Assangea: cały świat mógł sobie poskakać ze swoimi standardami wolności, w tym słowa, ale przecież i prywatności.
    Został świętym za życia, ale za jaką cenę?
    Idę o zakład (o cokolwiek), że drugi raz aranżując upublicznienie nie zostawiłby na nim (w nim) po sobie śladu – zaaranżowałby niezwiązaną ze sobą stronę, na drugim końcu świata, może nawet w Korei Płn., równolegle rozsyłając linki do publikatorów – wszystkich, tych oficjalnych również.
    I – jakoś by poszło.
    Jego przykład powstrzyma innych. CO ja piszę – już powstrzymał stawiając mur między społeczeństwem a administracjami państwowymi działającymi jak w Dniu Zagłady.
    Po nich – kiedy padną rażeni apokalipsą w swoich siedzibach – zostanie wszędzie na zewnątrz radioaktywny popiół.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.