Liczba wyświetleń: 1534
15 listopada w bokserskim pojedynku naprzeciw siebie stanęli: jeden z najpopularniejszych youtuberów Jake Paul oraz legenda boksu, 58-letni Mike Tyson. Choć walka miała status oficjalnej, jej wartość należy mierzyć bardziej w kategoriach komercyjnych niż sportowych. Co więcej, i tak bardzo bogaty już Paul zarobił dwukrotnie więcej (40 mln dol.) niż rozpaczliwie szukający kolejnej wypłaty zbankrutowany były mistrz. Przy tej okazji należy po raz kolejny zadać pytanie: kiedy granica dobrego smaku zostaje przekroczona i argument sukcesu medialnego i finansowego powinien przestać być wystarczający? Tym bardziej że właśnie ustawia się kolejka chętnych.
Sam pojedynek nie był wielkim widowiskiem. Toczący już 12 zawodowy pojedynek Paul zwyciężył wysoko na punkty po 8 rundach. Dominował nad podstarzałym i mającym duże problemy kondycyjne rywalem, oszczędzając mu jednak upokorzenia w postaci nokautu, by wilk był syty i owca cała. Starcie nie wywołało jednak większego niesmaku wśród szanowanych postaci w świecie boksu, ale reakcja była zgoła odwrotna. Część sztucznie nakręcała zainteresowanie, pomijając aspekt zdroworozsądkowy, inni wyczuli okazję na zrobienie interesu życia, choć większość z nich na brak pieniędzy nie narzeka.
Emerytowani Carl Froch i Andre Ward — byli dominatorzy wagi superśredniej (ten drugi był także mistrzem półciężkiej), Ryan „Instagram” Garcia (ksywka ironiczna) – gwiazdka kategorii lekkiej z problemami psychicznymi, Artur Beterbijew — rosyjsko-czeczeński zunifikowany (posiadający wszystkie 4 pasy) niszczyciel dywizji półciężkiej, a nawet… niemal 60-letni pogromca Lennoxa Lewisa i były mistrz królewskiej dywizji Oliver McCall. To najbardziej znane nazwiska spośród coraz dłuższej listy chętnych do walki z Paulem.
Paradoks polega na tym, że to uznane gwiazdy zgłaszają się jako uniżeni petenci do youtubera, który, choć umiejętności ma przyzwoite, boksem się raczej promuje i bawi i w obiektywnych warunkach wielkie sukcesy mu nie grożą. Czy takie zachowanie osób, które uznawane są za autorytety, nie staje się nieco żałosne? Czy w świecie sportu, gdzie coraz bardziej dominują pieniądze, jest jeszcze miejsce na godność i honor? Czy jedynym argumentem ma być płytkie stwierdzenie, że „to się sprzedaje i jak nie chcesz, to nie oglądaj”? A skoro tak, to może Tyson powinien przyjąć intratną ofertę sprzed kilku dni od klubu ze striptizem, gdzie miałby poprowadzić jedną z imprez, ale musiałby w jej trakcie pokazać goły tyłek tak, jak w szatni przed pojedynkiem z Paulem lub zaakceptować propozycję rzuconą przez 62-letniego Evandera Holyfielda odnośnie ich trzeciego pojedynku?
O ile w przypadku promowanych ostatnio pojedynków „boks vs MMA” na zasadach bokserskich można było na upartego tłumaczyć je wybitnym poziomem sportowym uczestników (Mayweather — McGregor, Fury — Ngannou) i ciekawością jak poradzą sobie fajterzy z jednej dyscypliny na zasadach rywali, o tyle w tym przypadku już nie. Zasadniczą jest kwestia, w którym miejscu przebiega granica dobrego smaku czy zdrowego rozsądku. Czy chcemy coraz częściej oglądać podobne widowiska ku uciesze gawiedzi, dopóki będzie popyt lub gdy jakiemuś starszemu panu stanie się krzywda? Może jednak lepiej być mądrym przed szkodą.
Na naszym krajowym podwórku też nie musimy daleko szukać. Kilkanaście lat temu Tomasz Adamek zapewniał, że nie będzie na siłę przedłużał bokserskiej kariery, by wzbogacać CV młodszych rywali. Nie tylko tak się stało, ale dobiegający 50. wojownik wygłupia się walcząc na galach FAME MMA, a główną, jeżeli niejedyną motywacją, czego sam Adamek nie ukrywa, jest kasa. Dzieje się tak z prostego powodu — zainteresowania. Tak więc podstawowym czynnikiem, który może regulować te kwestie, nie są żadne przepisy i ograniczenia, ale głośno wyrażone niezadowolenie odbiorców.
Najlepszym przykładem jest projekt Superligi. Kilkanaście największych potęg piłkarskich Europy miało wystąpić z Ligi Mistrzów na rzecz własnych elitarnych rozgrywek. Do podniesienia z murawy były ogromne pieniądze, a kibice otrzymaliby niespotykaną dotychczas dawkę futbolu na najwyższym poziomie. A jednak ci ostatni wyrazili gwałtowny sprzeciw, opowiadając się za tradycją oraz brakiem marginelizacji słabszych i mniej zamożnych, wskutek czego pomysł trafił na nieokreślony czas do zamrażarki. Można?
Oczywiście nie każde działanie przyniesie tak błyskawiczny sukces. Zazwyczaj jest to proces, często długi i mozolny. Nie może to jednak być wymówką dla bezrefleksyjnej akceptacji każdego kiczu w ładnym opakowaniu. Szczególnie że za oglądanie coraz większej liczby imprez sportowych trzeba dodatkowo dopłacać, więc kibic tym bardziej powinien domagać się widowiska na poziomie.
W opisanym zagadnieniu nie chodzi o kopanie się z koniem, bo każdy widzi, w jakim kierunku przebiegają trendy. Chodzi o chwilę samodzielnej refleksji lub w gronie znajomych na temat wartości płynących ze sportu, które są sukcesywnie banalizowane na rzecz zysku. Przecież jedno nie wyklucza drugiego, a umiejętnie połączone mogą znakomicie się dopełniać. Warunek jednak jest jeden: nie można wszystkiego przeliczać wyłącznie na pieniądze.
Autorstwo: Radek Wicherek
Na podstawie: Bokser.org, Wikipedia.org, Sport.pl, inf. wł.
Źródło: WolneMedia.net
Majk był świetny w tym co robił, ale to co tutaj pokazano, to była parodia. W dzisiejszych czasach dla pieniędzy ludzie potrafią zrobić z gęby cholewę, z duszy szmatę a z nazwiska frazes. Czasy honoru i słowa odeszły w dal, pierd0lety o rosnących wibracjach ludzkości, i dążeniu do oświecenia to taki sam banał, jak ich nazwiska. Zastanawiam się czy musi nastąpić skrajny upadek i dopiero nad krawędzią nastąpi powrót, czy zajdzie to jeszcze głębiej.
@ kufel
Myślę, że póki co działa efekt nowości i ludzie są ciekawi, ale liczę na to, że w pewnym momencie (mam nadzieję, że w miarę szybko) to się przeje i zacznie budzić niesmak zanim zajdzie za daleko. Niemniej uważam, że nie trzeba płynąć ślepo z prądem i już teraz warto robić grunt, zwracając uwagę na pewne wyższe wartości, których warto bronić, zanim całkiem upadną. Bo przecież sport powinien właśnie je krzewić, a nie przyczyniać się do ich upadku.
Dziś liczy się tania rozrywka i hałas, cycki, przekleństwa, i blichtr na kredyt. Poziom edukacji systematycznie spada. Ja zwracam uwagę na wyższe wartości, ale coraz mniej ludzi to robi. Zresztą czy to jeszcze ludzie, czy to już pół-biedronki i pół-małpy, tego nie jestem pewien.
@ kufel
Oczywiście masz rację, dzisiaj głównie to się liczy. Ale choć poziom ogłupienia wydaje się być nie do przeskoczenia, nie wiadomo jak będzie jutro. Skoro są jeszcze tacy ludzie jak Ty czy ja, co zwracają uwagę na te wartości, to warto o nie zabiegać. Nie trzeba robić z tego jakiejś krucjaty, ale po prostu trzymać się swego i najlepiej samemu dawać przykład – ja dajmy na to w ogóle owej walki nie oglądałem, bo mimo ciekawości budziła we mnie taki niesmak, że byłbym nie w porządku wobec siebie samego. Przykre to wszystko, ale na tle wielu krajów u nas nie jest jeszcze najgorzej i póki co jest jeszcze co zbierać. Uważam, że warto, tym bardziej, że lewactwo zaczyna się trochę przejadać.