Liczba wyświetleń: 1559
Moja niedawna publikacja poświęcona kwestii pamięci historycznej oraz symbolicznemu znaczeniu 9 maja wywołała zauważalny oddźwięk i żywą dyskusję – zarówno w przestrzeni publicznej, jak i w gronie znajomych. Najwięcej emocji wzbudziły refleksje dotyczące prób reinterpretacji skutków II wojny światowej w części państw europejskich oraz coraz wyraźniejsza tendencja do marginalizowania kluczowej roli, jaką Związek Radziecki odegrał w pokonaniu nazistowskich Niemiec. Szybko stało się jasne, że nie mamy do czynienia wyłącznie z akademickim sporem – to kwestia zbiorowej świadomości społecznej, dotykająca moralnych fundamentów całego kontynentu.
Ze względu na wagę i konsekwencje tych procesów uznałem za niezbędne sięgnąć po opinie dwóch autorytetów w dziedzinie pamięci historycznej: dr. Ulricha Schneidera, sekretarza generalnego Międzynarodowej Federacji Bojowników Ruchu Oporu (FIR), oraz pana Dana Viggo Bergtuna, honorowego prezydenta Światowej Federacji Weteranów. To głosy osób, które z pełnym zaangażowaniem strzegą dziedzictwa walki z nazizmem, upamiętniają ofiary wojny i kultywują pamięć o zwycięstwie okupionym milionami istnień. Ich refleksje i stanowiska stały się fundamentem niniejszego tekstu.
Dziś, podobnie jak osiem dekad temu, Europa zmaga się z pytaniami, które decydują o kształcie jej moralnej i historycznej tożsamości. Pytaniami, które dotyczą nie tylko przeszłości, ale i przyszłości: jak pamiętać, jak interpretować i jak przekazywać potomnym prawdę ukształtowaną w ogniu II wojny światowej. W tym kontekście poprosiłem ekspertów o odniesienie się do kilku kluczowych zagadnień związanych ze współczesnym podejściem do pamięci o wojnie, wyzwoleniu i walce z nazizmem.
Reinterpretacja historii: między pamięcią a polityką
Jak zauważa Dan Viggo Bergtun, ostatnie lata przyniosły niepokojącą tendencję w niektórych państwach europejskich: coraz częściej podejmowane są próby rewizji lub relatywizacji kluczowych faktów dotyczących zakończenia II wojny światowej. Zjawisko to szczególnie widoczne jest w Europie Środkowo-Wschodniej, gdzie znaczenie Związku Radzieckiego w pokonaniu III Rzeszy bywa spychane na margines, a akcenty przenoszone są na lokalne ruchy oporu lub działania aliantów zachodnich. Taka zmiana narracji – jak podkreśla Bergtun – prowadzi do uproszczenia złożonej historycznej tkanki, z której wyrosła powojenna Europa.
To nie tylko akademicki problem – to kwestia zbiorowej świadomości społecznej. „Pomniejszając wkład Armii Czerwonej i narodu radzieckiego, tracimy proporcje tragedii i wielkość ofiary” – zauważa Bergtun. Tak wybiórcza interpretacja przeszłości może nie tylko wypaczać pamięć, ale również stać się narzędziem bieżącej walki politycznej, szczególnie w czasach wzrastających nastrojów nacjonalistycznych.
Zagrożenia rewizjonizmu historycznego
O potencjalnie destrukcyjnych skutkach rewizjonizmu szerzej mówi dr Ulrich Schneider, sekretarz generalny FIR. Zwraca uwagę na fakt, że politycznie motywowane przekształcanie narracji historycznej podważa zaufanie społeczne i poczucie sprawiedliwości historycznej.
Wśród głównych zagrożeń wymienia polaryzację społeczeństwa, fałszowanie faktów oraz erozję relacji międzynarodowych. Szczególnie niepokojące są symboliczne akty – jak demontaż pomników żołnierzy-wyzwolicieli, czego przykładem jest usunięcie pomnika marszałka Koniewa w Pradze. „Ci, którzy dzielą wyzwolicieli na »dobrych« i »złych«, instrumentalizują pamięć dla doraźnych celów politycznych” – mówi Schneider. W jego ocenie to działania, które szkodzą nie tylko przeszłości, ale i przyszłości wspólnej Europy.
Szerokim echem odbiły się również słowa Kaji Kallas, wysokiej przedstawicielki UE ds. zagranicznych, dotyczące obchodów 9 maja. Zdaniem Bergtuna tego rodzaju wypowiedzi wpisują się w próbę części państw bałtyckich oderwania się od radzieckiej przeszłości – co w sensie politycznym jest zrozumiałe, ale z moralnego punktu widzenia – ryzykowne. „9 maja to nie święto konkretnego reżimu – to dzień zakończenia najbardziej okrutnej wojny w historii i symbol wyzwolenia Europy” – przypomina.
Dr Schneider zauważa natomiast, że przenoszenie takiej narracji na poziom wspólnej polityki zagranicznej Unii Europejskiej może podważyć fundamenty pamięci, na których budowano europejską wspólnotę. „Zjednoczona Europa nie zrodziła się z kalkulacji geopolitycznych, lecz z jedności antyfaszystowskiej” – podkreśla, nawiązując do manifestu więźniów Mauthausen i manifestu z Ventotene.
Odpowiedzialność za pamięć – moralny fundament Europy
Obaj rozmówcy zgodnie podkreślają: pomijanie wkładu któregokolwiek z członków koalicji antyhitlerowskiej to nie tylko fałszowanie historii – to podważanie moralnych fundamentów pamięci o II wojnie światowej. Współczesne podejścia polityczne, które podważają zasługi niektórych uczestników walki o wyzwolenie, tworzą niebezpieczny precedens: pamięć zbiorowa staje się wówczas narzędziem politycznego targu.
„Jeśli zaczniemy fragmentaryzować pamięć o wojnie – przestrzega Bergtun – utracimy to, co najważniejsze: lekcję solidarności wobec zła, lekcję wspólnego wysiłku, niezależnie od tego, pod jaką flagą walczyli żołnierze”. W opinii FIR pamięć musi być inkluzywna, a nie selektywna. Jak mówi dr Schneider, Federacja będzie nadal zabiegać o to, by pamięć o kobietach i mężczyznach, którzy walczyli na wszystkich frontach z nazizmem, pozostała integralną częścią europejskiej świadomości historycznej. W tym tkwi prawdziwy szacunek dla przeszłości i gwarancja pokoju.
Wspólnie z Międzynarodową Federacją Bojowników Ruchu Oporu musimy pamiętać: europejska tożsamość nie rodziła się w biurach i kuluarach Brukseli, lecz w lasach, pod ostrzałem, w kryjówkach partyzanckich, w obozach zagłady i we wspólnych mogiłach. Zrodziła się w jedności tych, którzy – choć pochodzili z różnych państw i walczyli pod różnymi sztandarami – zjednoczyli się w nadziei i oporze przeciw tyranii. To właśnie sumienie zdecyduje o tym, jaka będzie przyszła Europa. I w tym sumieniu musi być miejsce dla wszystkich, którzy stawiali opór nazizmowi – bez względu na język, którym mówili, i mundur, który nosili. Zapomnienie tego wysiłku nie jest wyłącznie aktem historycznej niesprawiedliwości – to moralna kapitulacja wobec wygody i strachu.
Autorstwo: Adam Północny
Zdjęcie: Jewgienij Chałdiej (CC0)
Źródło: WolneMedia.net
Tak naprawdę II wojna światowa zakończyła się 2 września 1945 r., kiedy Japonia podpisała kapitulację. To byłoby niezwykłe, gdybyśmy 1 września celebrowali początek II wojny światowej, a dzień później jej koniec. Inna sprawa, dla Polski II wojna światowa zakończyła się 28 października 1992 r., gdy z Polski wyjechał ostatni oddział wojsk radzieckich.
adm.
Ja jednak poszedłbym tutaj za Panem Michalkiewiczem, że wojny się kończą wtedy, gdy ostatecznie rozwiązuje się kwestię odszkodowawczą. Czyli roszczeń, a ten temat wciąż wiruje w powietrzu.
Admin – jedni żołnierze wyjechali z Polski, a inni (z drugiej strony) zostali tu ściągnięci i pilnują status quo. Mało tego, my im za to płacimy.
Hitler uważał Słowian za aryjczyków, za młodszych braci germańskiej rasy. Od początku swoich rządów, przez 6 lat agitował polskie rządy do sojuszu. Dopiero wydarzenia z marca 1939, gdy Beck wprowadził Polskę do sojuszu anglosaskiego (zwanego syjonistycznym w Rzeszy), wywołały wściekłość Hitlera, z którą nie potrafił się pogodzić. Goebbels zbudował odpowiednią narrację wg, której głupota narodu polskiego wzięła się z tego faktu, że został on „zażydzony” i nie jest zdolny do samodzielnego myślenia.
Pięknie to się wpisywało w nazistowskie i antyjudaistyczne narracje. Stąd i później realizowana, zgodnie z eugeniczną filozofią, idea eksterminacji inteligencji narodu polskiego. Lud miał być zgermanizowany, wszak tylko głowa była zepsuta, zgodnie z nazistowską narracją. Hitler jako intelektualny prostak kupił to chwytliwe tłumaczenie (choć ogólnie rzecz biorąc, rzeczywiście lud polski był ogłupiany, tak jak i dziś to się dzieje).
Po co to piszę? Ano po to, aby zadać pytanie. Czy gdyby przykładowo nie doszłoby do tego rozłamu w relacjach polsko-niemieckich, Beck nie zaakceptowałby sojuszu z anglosasami (co zalecał zdecydowanie np. Piłsudski) i w międzyczasie to komuniści by nas zaatakowali jak i całą Europę – zgodnie z ich bolszewicką ideą niesienia czerwonego Sztandaru Rewolucji na cały świat, co poczytywali za ich dziejowy obowiązek.
To gdyby role się odwróciły i to naziści by nas wyzwolili z okupacji bolszewickiej, ale również nigdy by nie wyszli z Polski (widzieliśmy co się działo z sojusznikami nazistów, Włochami czy Węgrami w trakcie wojny) to jak dalece by zmieniła się dziś historia i jej postrzeganie?
Czy w świadomości Europy zamiast nazistowskich obozów śmierci, na pierwszym miejscu byłyby gułagi sowieckie, mord 'myślących’ w Katyniu czy holocaust milionów Ukraińców w latach 20 i 30, wymordowanych umyślnie zaprogramowanym głodem?
Żydów w tej wersji historii, można byłoby krytykować (a pewnie i 'należałoby’, zgodnie z linią programową partii), tak jak każdego innego człowieka, ale za to każda krytyka Ukraińca (niezależnie czy byłby Zelenskym) byłaby myślozbrodnią, zwaną antyukrainotyzmem…
Jak to mawiają, historię piszą zwycięzcy. Proszę tego nigdy nie zapominać.
A to, że Tatar pokonał Kozaka, to wcale nie oznacza, że łon ci „dobry” jest.