Dziesięć lat kompromisu

Opublikowano: 29.04.2007 | Kategorie: Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 588

Konstytucja RP – opracowana za rządów lewicy i będąca kompromisem między SLD, UP i UW – obchodzi okrągłe urodziny.

Wbrew powszechnemu przekonaniu o lewicowości naszej ustawy zasadniczej niemałą rolę w jej tworzeniu odegrał Kościół, który wcześniej zagwarantował sobie szereg przywilejów. Wielu biskupów i tak z czasem poczuło niedosyt i później aktywnie działało na rzecz odrzucenia konstytucji. Bezspornie za ojców dokumentu należy uznać Aleksandra Kwaśniewskiego i Tadeusza Mazowieckiego, bo to ich środowiska polityczne wiodły prym w kształtowaniu jego treści. Nie przeszkodziło to Kwaśniewskiemu w 10 rocznicę uchwalenia konstytucji, publicznie i z satysfakcją (sic!) stwierdzić, że w zasadzie jej tekst powstał w środowisku katolickiego „Tygodnika Powszechnego”. Na szczęście nie w Radiu Maryja – chciałoby się dodać. Trzecim ojcem Konstytucji RP był bp Tadeusz Pieronek. Dzięki zatem owemu kompromisowi w miarę postępowych duchownych i świeckich katolików z klerykalnymi postkomunistami ustawa ta jest wyraźnie niedookreślona światopoglądowo, co powoduje, że mamy dzisiaj de facto państwo parawyznaniowe.

Ustawę uchwaliło Zgromadzenie Narodowe 2 kwietnia 1997 roku, zaś 25 maja odbyło się referendum, w którym udział wzięło zaledwie 43 proc. uprawnionych. „Za” głosowało 52,7 proc., przeciwko było 45,9 proc. głosujących. Od października Polska miała więc nową ustawę zasadniczą. Prace nad jej projektem trwały około dwóch lat. Czytając stenogramy z prac Komisji Nadzwyczajnej, widzimy, że prawica – wówczas spod znaku NSZZ „Solidarność”, BBWR czy KPN – nie miała szans na przeforsowanie swoich radykalnie klerykalnych pomysłów. Aleksander Małachowski mówił wówczas, odnosząc się do pomysłów totalnego rzucenia społeczeństwa na kolana: „Religia nie powinna służyć do urażania uczuć innych ludzi. Należy szukać kompromisu, czegoś, co byłoby dla wszystkich do przyjęcia”. Ale nie oznacza to wcale, że nasza konstytucja jest aktem świeckim na wzór europejski.

Kompromisów zawarto kilka, głównie w sprawach światopoglądowych. Zyskał na nich jak zwykle Kościół. Od razu rzuca się w oczy fakt, że nigdzie nie ma słowa o neutralności państwa czy o jego świeckości. Był to ewidentny regres wobec Konstytucji PRL, gdzie zapisano wprost, że „Kościół jest oddzielony od państwa”. Dzisiaj mamy tylko wskazanie w art. 25, iż „(…) władze publiczne w RP zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych”. Ten sam artykuł wskazuje zaledwie na autonomię i wzajemną niezależność podmiotów – kościołów, związków wyznaniowych i państwa, a nawet sugeruje współdziałanie. Określa się to jako tzw. przyjazny rozdział.

Odrębne kontrowersje wywołuje sprzeczność w zakresie traktowania przez państwo różnych kościołów. Chociaż jasno zagwarantowano ich równouprawnienie, to nie zabrakło oczywiście szczególnego wyróżnienia Kościoła katolickiego, z którym zawiera się aż oddzielną umowę międzynarodową. Tym samym konstytucyjnie usankcjonowano konkordat, nad którego ratyfikacją wówczas pracowano. Przeciwko takiemu rozwiązaniu (faktycznej nadrzędności konkordatu nad konstytucją) podczas prac komisji ostro protestowała jedynie Izabella Sierakowska, która bezskutecznie próbowała zablokować faworyzowanie Stolicy Apostolskiej.

Jednak najwięcej emocji wzbudzała preambuła. Niewiele brakowało, by w ogóle jej nie było.

W pierwszym głosowaniu przepadła i dopiero po kilku miesiącach powróciła. O zapisy odnoszące się do religii walczyli m.in. Mazowiecki i Suchocka, oboje z ówczesnej Unii Wolności. Projekt preambuły, który uzyskał największe poparcie, przedstawił były premier. I chociaż zawierał odwołanie do Boga, zaakceptowała go również lewica. Ostatecznie w Konstytucji RP jest mowa o obywatelach wierzących w Boga, który jest „źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna”, jak i niepodzielających tej wiary, czyli tych, którzy „te uniwersalne wartości wywodzą z innych źródeł”.

Rozmaitych presji, by zamieścić faktyczne invocatio Dei, czyli bardziej wyraźną odezwę do Boga katolickiego, nie brakowało. Usilnie nalegali m.in. Alicja Grześkowiak, ks. Józef Krukowski z Konferencji Episkopatu Polski czy ks. Kazimierz Bonczar z Kościoła Polskokatolickiego. Co ciekawe, zupełnie odmienne zdanie miał np. ks. Zachariasz Łyko z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, który mówił: „Preambuła powinna łączyć, a nie dzielić. Co zrobić z agnostykami czy z innymi orientacjami?” i proponował neutralny zapis o obywatelach różnych orientacji światopoglądowych, bez słowa „Bóg”. Tymczasem Jerzy Wiatr (SLD) apelował o całkowitą rezygnację z zapisu o wierze: „Invocatio Dei jest pewnym naruszeniem zasad równouprawnienia. Zostaje stworzona sugestia, iż tacy obywatele, którzy nie podzielają wiary w istnienie Boga, są obywatelami jakby gorszej klasy”. Niestety, w Polsce słucha się wyłącznie ideowych katolików…

Mimo że Konstytucja RP zawiera wiele ukłonów (konkordat jest jednym wielkim ukłonem!) w stosunku do Kościoła (wolność sumienia i religii, kultu, posiadanie świątyń, uzewnętrznianie wiary, usankcjonowanie lekcji religii w szkołach itp.), ten formalnie jej nie zaakceptował! Szeroko prowadzona przez kler akcja obrzydzania wiernym projektu, straszenia ateizmem, drugim komunizmem czy utratą niepodległości miała swój oddźwięk we frekwencji i wyniku referendum.

Podczas niedawnej konferencji w Zamku Królewskim w Warszawie, poświęconej dekadzie konstytucji, jej główni twórcy dokonali krótkiego résumé.

Według Kwaśniewskiego, konstytucji z 1997 roku trzeba bronić jak niepodległości, ponieważ to dokument demokratycznej przemiany, gwarantujący pełnię praw człowieka.

– Ojcem preambuły, jakże mądrego kompromisu, był Tadeusz Mazowiecki – zdradził były prezydent. I kontynuował: – Konstytucja oznaczała umiejętność znalezienia porozumienia w relacjach państwo–Kościół. Istniał istotny brak zaufania, ale dzięki przekonaniu, że w demokracji niepodważalne są zasady autonomii i niezależności kościołów i państwa, udało się porozumieć. Jest osoba, która ma ogromną zasługę dla uzyskania tego znakomitego i dojrzałego kompromisu, to jest ówczesny sekretarz Episkopatu bp Pieronek, i za wszystko jestem mu nadzwyczajnie wdzięczny…

Były prezydent nie ukrywał euforii i dodał, że udało się też osiągnąć trudny i istotny „kompromis wobec życia poczętego”: – Wszystkie próby zmiany tego stanu rzeczy uważam za niebezpieczne i niesłuszne. I choć wiem, że narażę się przyjaciołom z lewicy, to zgadzam się z moim następcą Lechem Kaczyńskim, że ten kompromis ma swoje znaczenie.

– Konstytucja rodziła się w sporach. W jej stronę kierowano epitety; choćby taki, że jest ona dobra dla afrykańskiego kraiku… Ale trzeba przyznać, że była ona czynnikiem stabilizującym rozchwiany porządek – wspominał dwa lata prac i ataki skrajnej prawicy Tadeusz Mazowiecki. Dowiedzieliśmy się przy okazji, skąd wziął pomysł na preambułę:

– Chcę dla prawdy historycznej powiedzieć, że tekst pierwotny był napisany przez Stefana Wilkanowicza i opublikowany w „Tygodniku Powszechnym”. Ja go nie przeczytałem, tylko zwrócił mi na niego uwagę bp Pieronek i wtedy go podjąłem, choć miałem po drugiej stronie rozmówców trudnych, ale wychodzących naprzeciw – Marka Borowskiego, pana prezydenta, posła Szmajdzińskiego, Ryszarda Bugaja. Były premier podkreślił znaczenie art. 30, który mówi, że przyrodzona i nienaruszalna godność człowieka jest źródłem wszystkich praw i musi być szanowana.

Zapytaliśmy dr Małgorzatę Winiarczyk-Kossakowską, która osobiście pracowała nad konstytucją i zajmuje się kwestiami wyznaniowymi, jak z perspektywy czasu ocenia uregulowania ustawy zasadniczej. Choć zwykle jest krytyczna wobec przejawów klerykalizmu i odważnie o tym mówi, dokument ten w jej opinii był – jak na ówczesny czas i warunki polityczne – wielkim kompromisem, choć nie idealnym. – Preambuła jest bardzo dobra, jedna z lepszych jak na państwa demokratyczne. Ale jest problem z ust. 7 art. 53, czyli z respektowaniem gwarancji do milczenia w sprawie światopoglądu. Z drugiej strony ten sam artykuł uniemożliwia wprowadzenie podatku kościelnego – wyjaśnia była posłanka. Problem widzi też w art. 25, co do którego nie ma jednolitej interpretacji. Jego ust. 5 nie pozwala na zmianę ustawy regulującej relacje danego Kościoła i państwa bez zgody tego pierwszego, co ogranicza decyzyjność państwa. Na pytanie, czy brak jasnego wskazania na świeckość bądź neutralność światopoglądową budzi po 10 latach jej wątpliwości, odpowiada: – To rzeczywiście problem, bo przy przyjaznym rozdziale państwa i Kościoła praktyka pokazuje, że mamy państwo parawyznaniowe. Gdyby w konstytucji był jasny zapis, nie byłoby możliwości zawarcia konkordatu. To prawdopodobnie było główną przyczyną, że nie ma ani świeckości, ani neutralności – mówi wprost.

Autor: Daniel Ptaszek
Źródło: „Fakty i Mity” nr 16 (372) 2007

image_pdfimage_print

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć „Wolne Media” finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy autorów i użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji „Wolnych Mediów”. Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne TUTAJ, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym e-mailem.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.