Liczba wyświetleń: 2992
Lokalny portal DzisiajwGliwicach.pl informuje o „spektakularnej” akcji straży miejskiej, która powstrzymała dzieci przed zarobieniem dodatkowych pieniędzy na wakacje.
Do zdarzenia doszło w Gliwicach na Śląsku. „Kolejny sukces straży miejskiej! Rozgonili dziewczynki sprzedające lemoniadę” – informuje lokalny portal. „Nalot” na nielegalny biznes dziewczynek miał miejsce przy ul. Architektów na Ostropie. Niedługo później w mediach społecznościowych pojawił się komunikat straży miejskiej. Okazuje się, że strażnicy zostali zaalarmowani przez donosiciela.
„Zgłaszający poinformował nas o dzieciach, które sprzedają lemoniadę bez odpowiednich zezwoleń. Jesteśmy zobowiązani, aby każde Wasze zgłoszenie sprawdzić. Udaliśmy się na ul. Architektów, aby wyjaśnić sprawę. Wytłumaczyliśmy dzieciom, dlaczego niestety nie mogą w tym miejscu sprzedawać lemoniady. Otrzymały od nas wskazówki na przyszłość, tak by móc z powodzeniem kontynuować swój »biznes« z terenu prywatnego ogrodu. Pamiętajcie, działamy »na podstawie i w granicach prawa«” – czytamy w komunikacie Straży Miejskiej w Gliwicach.
„Mogli od razu nasłać skarbówkę i sanepid. Porażka. Brawa dla dzieci, które uczą się przedsiębiorczości!” – piszą oburzeni mieszkańcy Gliwic.
„Wielki sukces straży miejskiej. Zlikwidowali zorganizowaną grupę przestępczą zajmującą się dystrybucją lemoniady na skalę światową, w związku z tym posypią się awanse” – dodają.
Jeszcze inni piszą, że straż miejska nie interweniuje w przypadku pijanych meneli, ale w przypadku dzieci sprzedających lemoniadę nagle strażnicy „musieli” zareagować.
Autorstwo: SG
Zdjęcie: Info Gliwice 24/7
Na podstawie: DzisiajwGliwicach.pl
Źródło: NCzas.info
Polscy Ekolodzy
Po naszym zgłoszeniu, w Gliwicach interweniowała Straż Miejska i zatrzymała nielegalną dystrybucję lemoniady, wyprodukowanej z upraw bez certyfikatu Rainforest Alliance. Udało się zatrzymać również dwie dilerki lemoniady w wieku 13-14 lat. Zajmie się teraz nimi sąd rodzinny.
Sprawdzić czy nie finansowani przez Rosję, a lemoniada to tylko przykrywka i fałszywa flaga
„…a mogli zabić…”
jakby ktoś miał wątpliwości, do czego zmierza instytucja państwa, które zajmuje się naszym „dobrem”.
Jak pisze Henry David Thoreau w nie do przecenienia, ze względu na uniwersalnie humanistyczną treść, przypominającym czytelnikom obowiązki społeczne wynikające z przynależności gatunkowej, „Obywatelskim nieposłuszeństwie” 1849r.
– „najlepszy rząd, to taki, który w ogóle nie rządzi”.
I nie chodzi tu o stan apatii, zapaści, inercji czy coś-tam-coś-tam „z tym państwem nie teges”, chodzi o pozostawienie obywatelom największej swobody w samoorgnanizowaniu się społecznym.
Ja kiedyś zadzwoniłem na Straż Miejską, że na chodniku pod blokiem parkuje samochód, to odmówili przyjazdu.
@Sudoista – jakby spadł na nie meteoryt, to winna byłaby szkoła, prawda?
Wyczuwam pewną trudną społecznie do zaakceptowania manierę zdejmowania odpowiedzialności za ewidentną, definicyjnie niedającą się wręcz społecznie znieść głupotę zatrudnianych w charakterze funkcjonariuszy publicznych, bo – „przecież to funkcjonariusze publiczni!”
No, i?
Jest taki, społecznie wywołujący podświadomy niepokój, żart – dla rozsądnych: refleksja, i to taka istotna poznawczo, konstruktywna, autorstwa Marka Raczkowskiego, który na łamach Przekroju lata temu dał wyraz swojej ekspresji artystycznej (Raczkowski jest wykształconym plastykiem, więc – bliżej mu do artyzmu, niż całemu stadu jakichś domorosłych garkotłuków a la Gessler, przemeblowujących komuś dom i przysposabiających przy okazji nikomu do niczego niepotrzebnych ciąż u potomstwa właścicieli tych domów – tego potomstwa z waginami, wiadomo itp. ekspertów od pieczenia swoich kolegów w prowadzonych bez-aktywności-mózgowej Ferrari, rozbitych na pierwszym lepszym skrzyżowaniu miasta stołecznego… …”weź no dej spokój, co za wiocha…”).
Na tej ilustracji/żarcie jakaś anonimowa ręka nakreślona ręką Raczkowskiego (chyba tradycyjną dla jego twórczości postacią był „Stanisław z Łodzi”) wtyka polską flagę narodową w nakreśloną ręką Raczkowskiego kupę. Z poprzednich ilustracji składających się na ten ilustrowany żart (taki w konwencji jakby komiksu), wynikało, że jest to jedna z wielu kup psich.
Chyba ta postać miała więcej niż jedną flagę, więc jej aktywność można by odnieść do tej, jaka saperom przyświeca przy rozminowywaniu terenu, wcześniejszym sygnalizowaniem obecności takiej znalezionej miny taką jakąś tam chorągiewką.
W każdym razie – tu ta chorągiewka była wyraźnie biało czerwona, a nie odwrotnie.
Jeśli nie pamiętacie – wybuchła afera na całą Rzeczpospolitą i okolice, wraz z podjęciem wobec Raczkowskiego postępowania z art. 137 ustawy z dnia 06.06.1997r. kodeks karny. O znieważenie symboli państwowych. Raczkowski relacjonował, jak czuł się podczas przesłuchania przez jakiegoś sporo od niego większego jegomościa przywiązanego do jeszcze większego pistoletu.
Nie było mu zbyt wesoło.
No, ale go nie zabili, więc skończyło się na strachu.
Tu wydaje się celowe postawienie pytania: ale o co w tym wszystkim chodziło, czy była to typowo narodowa burza słomianego ognia w do połowy pełnej szklance wody?
Pozwolę sobie tu na zastosowanie swojej wykładni, takiej najbliższej – wlewam sobie, wiem – zdrowemu rozsądkowi, nie sprowadzającemu na artystę Raczkowskiego pomówienia, że „zwariował”, „dla fejmu – popularności – zrobi każdą głupotę” czy coś-tam-coś-tam.
Otóż zwrocił on uwagę na coś, z czym dzieci zapoznawane są od niemal niemowlęctwa w bajce o Nowych szatach króla: interesowna hipokryzja nie daje żadnych korzyści, a jest ewidentnie szkodliwa, fałszując prawidłowe postrzeganie tego co ma stanowić dla każdego empirycznie doświadczalny stan faktyczny.
Każdy z nas, wie że 2 + 2 daje określony wynik, a żeby się o tym przekonać działanie takie może sobie – falsyfikując: sprawdzając empirycznie – przeprowadzić na palcach, kasztanach, swoich i partnera gonadach (u osób z waginami: biustach), dla obu płci: pośladkach, o ile któryś/-aś nie miał/-a nieszczęścia wcześniej stać się obiektem zainteresowania jakiejś żarłocznej ryby oceanicznej.
Więc nie musimy wdeptywać w coś co wygląda, z pozostałym zapleczem emitowanych bodźców – organoleptycznie prezentuje się jak kupa, żeby się dowiedzieć (uzyskać naukową pewność), że jest to kupa.
Po prostu ją omijamy. Nie zaprżatając sobie nią w ogóle głowy, chyba, że znajduje się w jakimś według nas dla takiej kupy niespotykanym miejscu.
Na przykład w uniformie funkcjonariusza publicznego.
Tu kolejna dygresja – sorka, pewnie już macie sjestę, a ja się jeszcze nie rozgrzałem (normalnie Eskimos, jak nic, hi-hi…): swego czasu takie właśnie jak Sudoista oburzenie wywołałą informacja, że wysłuchujący poniewierających jego osobę treści uczestnik postępowania sądowego w Poznaniu, postanowił udokumentować swoje niezadowolenie z faktu upubliczniania według niego szkalujących go treści ze strony pani sędzi Beaty Woźniak i – wezwał na tę okoliczność policję.
Ta przyjechała i próbowała wylegitymować na sali sądowej sędzię B.Woźniak.
Bezskutecznie.
Przy oburzonym rwetesie pisofobijnych (to było po wyborach 2015r.) autorytetów medialno-społęcznych, pewnie bez pana żuniora Stuhra i pani żuniorowej Damięckiej, ale nawet jeśli, to tylko podkreśla groteskę całej sytuacji.
Tak łatwo było zapomnieć przesłanie bajki od najwcześniejszego dzieciństwa przekazującej nam uniwersalną prawdę (jw. o tych Nowych szatach króla): to, co widzimy, potrafimy organoleptycznie ustalić z najwyższą dostępną nam skutecznością, nie może być zależne od niczego, poza naszym prawidłowym społecznie tego odbiorem.
Jeśli ktoś w swoim przekazie w przestrzeni publicznej prezentuje się inaczej, niż my to widzimy, to nie znaczy, że jest tak, jak ten ktoś to sobie… …uroił?
Pani sędzia, jak by się nie nazywała, z kim by nie była spokrewniona, z rąk jakiego prezydenta RP by nie otrzymała nominacji uprawniającej ją do wykonywania zawodu sędzi, nie ma prawa szkalować, poniewierać, pomawiać czy znieważać nawet wykonując swój, przez całe społeczeństwo via osoba prezydenta RP, powierzony do wykonywania przez nią zawód.
I podlega w tym zakresie takim samym wynikającym z obowiązującego konstytucyjnego porządku prawnego szykanom, jak ja, Sudoista, każdy. Dosłownie: każdy.
Jeśli w togę, uniform, mundur noszący oznaczenia państwowe wpakuje się coś, co z organoleptycznie-intelektualnego punktu widzenia utrzymujących państwo swoimi podatkami obywateli: niczym nie różni się od kupy (w wymiarze intelektualnym i realizacyjno-zadaniowym, bardziej, bo pachnieć może jakimś Gio, ale przecież – my nie płacimy za zapach „pana/-i funkcjonariusz”, a za jego/jej prakseologiczną funkcjonalność.
Najkrócej, jak można: działa – ok, nie działa – do śmieci.
Przecież tego uczy się dzieci od najmłodszych lat, posługując się metaforą kupy (ich własnej, najpierw, potem już każdej napotkanej), do obrazowania/przedstawiania rzeczy doskonale i skończenie nieprzydatnych, wadliwych, szkodliwych.
Za chwilę takie starsze dziecko będzie te nieprzydatne, wadliwe, szkodliwe rzeczy nazywać kolokwialnie gównem, ale przecież – z punktu widzenia wartości, w tym społecznej: – ze wszech miar słusznie.
Kończąc: dlatego odbieram tę ilustrację-żart (chciałbym, żebym nie musiał być jedynym, tak ją odbierającym), jako refleksyjną, skłaniającą do zastanowienia się, czy jesteśmy wystarczająco uważnymi obserwatorami, w kontynuacji bajką o Nowych szatach króla przysposabiania nas do tego, jeszcze jako dzieci
– żeby dostrzec, że coś, co opatrzone jest celem wprowadzenia nas jedynie w błąd, oznaczeniami pozorującymi spełnianie najwyższych dla danego stanowiska/urzędu, społecznie oczekiwanych w zamian za przymusowo ściągane z nas podatki – standardy merytorycznej i etycznej jakości,
nie jest zwykłą kupą, w którą jakiś żartowniś (nawet jeśli prezydent RP), po prostu wetknął poważane i szanowane przez nas symbole państwowe.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy niemogąc się od nich oderwać, aż tutaj dali się sprowadzić na manowce moich wywodów.
Pamiętajcie o swoim zdrowiu, chrońcie się w cieniu i pijcie więcej wody – uściski!
I teraz możemy oskarżyć straż miejską o wywołanie traumy u dzieci, które już nigdy nie odważą się założyć biznesu ze strachu.
I zostaną posłusznymi pracownikami na etacie.
Dzieci sprzedające lemoniadę na ulicy są be ale wjeżdżające „na słupa” do Polski tysiące ton spleśniałego ziarna kukurydzy i „zboża technicznego” nie nadającego się nawet dla świń są już cacy. Ten kraj stoi na (pustej) głowie.
> Rozumiem, że jakby ktoś je napadł (dla kasy), potrącił (stały przy drodze) lub jakby ktoś się pochorował lemoniadą od osób bez sprawdzonego stanu zdrowia to winna była by policja.
Wiesz co Sudoista online? Mam do powiedzenia Ci jedno:
$ sudo rm -rf /
lub też:
$ sudo dd -if=/dev/random -of=/dev/sda
Ręce opadają, gdy ktoś jeszcze wierzy, że organy opresji działają dla dobra obywateli. Otóż nie działają i każdy kto przeżył plandemię powinien rozumieć to. To GIF zaakceptował Toxinameran jako szczepionkę na C19. To policja aresztowała ludzi za protesty zarówno przeciwko przymusowi szczepień jak i przeciwko nie naszej wojnie.
W USA zostały by nagrodzone… pomijam że w takich reżymach jak białoruski czy chiński – nikt by im złego słowa nie powiedział a gdyby zjawiła się policja to po to by kupić porcję dla siebie…
@Romeo
W okolicach południa przypływ twórczy twojej weny jest większy niż ten w Zatoce Fundy w Kanadzie:) i nieco bardziej skomplikowany:)
W Polsce istnieje dość długo pielęgnowana genetycznie tradycja ORMO, której celem jest zachowanie porządku, może już niepotrzebnego ale opartego na akcji/interakcji z polskim prawem nad którym w pocie czoła pracują sejmowi prawotwórcy opłacani z twoich podatków. W odróżnieniu do krajów funkcjonujących wokół prawa zwyczajowego, mają oni tą przewagę, że mogą tworzyć ograniczeni tylko swoją wyobraźnią. Powinniśmy być wdzięczni systemowi polskiej edukacji, że jest ona niewielka i dzieci wciąż żyją.
No a mam takie pytanie. Czy funkcjonariusze pacyfikujący dzieci mają się dobrze? Nikt nie groził ich rodzinom? Nie wyzywał na targu? Nikt nie opluł funkcjonariuszy po służbie? Nikt im nie nawrzucał w autobusie? Czy są w jakikolwiek sposób społecznie prześladowani ???????? Oczywiście bez fizycznej napaści bo to zbędne. No? Ktoś coś? Myślę, że nie 🙂 A zatem jest to społecznie akceptowane! Szach i mat!
@adambiernacki – bez urazy, kolo, spróbuj w bierki, bo nawet jeśli będziesz próbował w gumę, to się znów wywrócisz
@emigrant – dzięki, przede wszystkim za wytrwałość, ale i wyrozumiałość – dla mnie to moje pisanie ad hoc, również czytane obecnie – nie sprawia problemu w jego zrozumieniu, ale przecież – jak wszyscy wiedzą, każdy „z r y t y d(…)” (a więc potencjalnie: każdy inny d(…) od naszego własnego) uważa swoją szajbę za przejaw olśnionej normalności.
Co do ORMO – no nie jest to oryginalny wynalazek, zasadniczo – straż obywatelską wymyślono i wprowadzono przed rewolucją amerykańską.
W sformalizowanym charakterze.
Bo tam nikt nie był „tak bardzo mądry” – jak jawną i obezwładniającą swoją bezczelnością g ł u p o t ę określa Mentzen w swoim grillowaniu – żeby wierzyć, że za ochronę jego i sąsiadów życia, zdrowia, potomstwa i dóbr zabierze się ktoś lepiej, niż on/oni sami.
Stąd też – obok pamięci o rewolucyjnym/zbrojnym wejściu przez kolonistów/przyszłych obywateli USA w posiadanie władzy państwowej odebranej „tyranii” Jerzego III
– druga poprawka do Konstytucji USA, dająca uprawnienie do posiadania broni palnej.
Będąca, wraz z jej art. V, jedynie emanacją gwarancji obywatelom ich uprawnienia z Deklaracji Niepodległości: zbrojnego obalenia nawet wcześniej legalnie wybranej władzy USA (rządu, stanowego również), która działając na szkodę obywateli, według tych obywateli okazała się kolejną tyranią.
Coś, jak z marszem na Kapitol, ale sam pamiętasz co z tego wyniknęło.
Jednak i tak teraz – po przyjęciu do wiadomości tego – każdy może sobie uświadomić różnicę pomiędzy taką strażą obywatelską z USA, działającą dla swojego dobra, współdziałającą w tym z tymi formalnie w tym celu zatrudnionymi przez administrację utrzymywaną z podatków m.in. tych obywateli składających się na tę straż obywatelską,
a takim ORMO, które pilnując porządku publicznego, zasadniczo pilnowało, żeby dobrostan samego ustroju państwowego nie ucierpiał. Czyli ORMO było sformalizowaną protezą udającą społeczny aktyw, dla którego w najlepszym razie interes publiczny/społeczny równał się z państwowym, faktycznie uzyskując przewagę tego drugiego. Pierwszy stawał się tylko pretekstem.
Odwrotnie, niż w USA i innych anglosaskich państwach dopuszczających na równych prawach istnienie straży obywatelskich.
No ale obecnie ludzie tęsknią za ORMO, bo to co występuje, jako formalni przedstawiciele organów władzy – ci niby funkcjonariusze – to jest drwina z utrzymujacych ich swoją krwawicą obywateli.
Bo – nie ma nic lepszego, niż osobiste zaangażowanie w swoje sprawy, choć nawet w USA okazuje się, że nie wszystko działa, jak sobie to próbowano poukładać.
No, ale co mamy powiedzieć my, gdzie „całość władzy w ręce państwa”, i – nic nie działa.
A Kopacz wyjdzie i obejmując stanowisko premiera (najbardziej ustawowo realizacyjne i kompetentne merytorycznie), będzie publicznie „prosić o cierpliwość, bo my sie tu wszyscy dopiero uczymy”.
Administracja publiczna to nie jest betoniara, w której, parafrazując kolokwialną metaforę: „wyrabia się g(…)”.
G(…) nie ma prawa trafić do administracji publicznej, ale okazuje się, że to, co ustawowo przyjęto za skuteczny gwarant zapobiegania dostaniu się g(…) do administracji – nie działa.
Trafiają z tytułami magistrów, aplikacjami, dyplomami dodatkowych studiów, kursów, szkoleń i praktyk i ich przydatność sprowadza się do bezrefleksyjnie usługowej w stosunku do struktur ich zatrudniających.
Tu – w naszej administracji państwowej (nie jest taka znów niezwykła, jest masa filmów pokazujących patologię nie mniejszą w innych państwach, więc to chyba po prostu taka skaza tego naszego cywilizacyjno zachodniego zamieszania) – wymóg jest, że mają robić co im się każe, a nie czego w postaci najwyższego zrozumienia idei dla obywateli dobrostanu powoływanej i utrzymywanej przez nich państwowości nauczyli się w szkole podstawowej o funkcjonalności i usuługowości całego aparatu państwowego (każdego jego ogniwa, od prezydenta i premiera zaczynając, na najniższym technicznym byle-kim, na stanowisku funkcjonariusza publicznego, kończąc).
Uściski i pozdrowienia. Rozgrzewam się: I’ll be back.
adambiernacki. Fakt, ktoś mógłby chociaż zapytać, dlaczego rozganiają…
Tylko o co na internetach by wtedy „pytali”?