Liczba wyświetleń: 714
Europejczycy uwielbiają „doktora Google’a”. Ku przerażaniu lekarzy coraz więcej osób szuka w internecie porad medycznych, najwyraźniej uważając, że witryna internetowa może zastąpić studia i wieloletnie doświadczenie.
Niewątpliwą zaletą istnienia „doktora Google’a” jest fakt, że nie trzeba się rejestrować i czekać w kolejce do lekarza. Wady i konsekwencje korzystania z porad medycznych w internecie każdy może sobie sam wyobrazić.
Wykres przygotowany przez serwis Statista na podstawie danych Eurostatu pokazuje, jak w 12 krajach wzrósł odsetek osób szukających w internecie porady medycznej. Szczególnym uwielbieniem „doktor Google” cieszy się w Luksemburgu. Korzysta tam z niego aż 71% osób w wieku 16-74 lat. Jeszcze w roku 2006 odsetek ten wynosił poniżej 30%. W zestawieniu ujęto także Polskę. W naszym kraju widzimy wzrost z około 10 do 40 procent.
Warto wziąć pod uwagę fakt, że statystyki obejmują też kwestie dotyczące porad dietetycznych. Pytanie wyszukiwarki o odpowiednią dietę jest niewątpliwie bezpieczniejsze niż pytanie jej o niepokojące nas objawy zdrowotne. Wciąż jednak pokazuje, jak wielkim zaufaniem cieszą się witryny internetowe. A „doktor Google” kusi. Przy obecnym rozwoju technologii możemy łatwiej wyszukiwać, przeglądać i umieszczać własne materiały. Jeśli mamy możliwość wykonania smartfonem zdjęcia niepokojącej nas zmiany na skórze i natychmiastowego wysłania jej na forum medyczne, to taka możliwość niewątpliwie kusi. Musimy jednak pamiętać, że o ile zmieniła się technologia, to nie zmieniła się wiarygodność internetowych porad. Wciąż nie wiemy, kto tak naprawdę umieścił poradę i czy ma jakiekolwiek podstawy, by jej udzielić.
W 2006 roku na łamach „New England Journal of Medicine” ukazał się artykuł, gdzie opisano 26 przypadków chorych, którzy przed postawieniem diagnozy przez lekarza poradzili się „doktora Google’a”. Okazało się, że jedynie w 15% przypadków internetowa diagnoza została prawidłowo postawiona. Gdyby nasz lekarz prawidłowo diagnozował nas jedynie w połowie przypadków, to szybko poszukalibyśmy pomocy u kogoś innego.
Jeśli więc szukamy porad zdrowotnych przez internet, zawsze warto potwierdzić to, czego się dowiedzieliśmy, u lekarza. Będziemy mieli przynajmniej pewność, że ukończył on studia medyczne.
Autorstwo: Mariusz Błoński
Na podstawie: Alphr.com
Źródło: KopalniaWiedzy.pl
Leczenie objawowe, jakże bliskie naszej medycynie. Lekarze powinni zadać sobie raczej pytanie, co jest przyczyną, że ludzie przestali im ufać i szukają rozwiązań na własną rękę, zamiast smutać, że owieczki uciekają spod noża.
Gdyby moja żona uwierzyła lekarzom to do końca życia brała by silne leki na tarczycę, które nie leczą a maskują jedynie objawy a dotego nieszczą nerki i wątrobę. A tylko dzięki „doktorowi google” udało jej się znaleźć przyczynę (alergia pokarmowa), zrobić testy alergiczne, zmienić dietę i wrócić do zdrowia. Lekarze jak zobaczyli wyniki to wierzyć nie chcieli, że tak zwana „choroba autoimmunologiczna” może być wyleczona dietą.
Pazerni medycy o niskim poziomie wiedzy w porównaniu do ich poprzedników, kolejki do lekarza, który nie może pomóc bez urządzeń do milionowych testów to powody, że ludzie nie wierzą medykom. Właściwsze określenie to znachor, choć mam wątpliwości by „lekarze” wiedzieli aż tyle.
Badanie na 26 osobach – nie wiem śmiać się czy płakać… i to sprzed 11 lat
„…studia i wieloletnie doświadczenie.”
Taaa wieloletnie doświadczenie w lataniu na Kanary czy Karaiby w zamian za wciskanie leków od różnych koncernów.
Na studiach medycznych nie uczą tych ludzi niemal żadnej wiedzy, większość tych studiów polega na praniu mózgu propagandą pro szczepionkową i pro lekową, uczeniu się wymarłego języka łaciny i wykuwaniu nazw leków oraz poznawaniu takich „wspaniałych” morderczych praktyk jak np chemioterapia.
Takie rzeczy jak ziołolecznictwo, homeopatia, dietetyka czy też wpływ psychiki na ludzki organizm są tam traktowane marginalnie, jeżeli w ogóle i nawet jeśli studenci czegoś się nauczą to i tak w ich miejscu pracy pracodawcy i koledzy szybko ich „wyprostują” na jedyną słuszną ścieżkę.
„W 2006 roku na łamach „New England Journal of Medicine” ukazał się artykuł, gdzie opisano 26 przypadków chorych, którzy przed postawieniem diagnozy przez lekarza poradzili się „doktora Google’a”. Okazało się, że jedynie w 15% przypadków internetowa diagnoza została prawidłowo postawiona.”
XD 26 przypadków? bogowie! gdyby to było 26000 przypadków to można by mówić o jakiejś sensownej statystyce i to jeszcze 15% z tych 26 zdiagnozowano prawidłowo XD Czy autor tego artykułu zdaje sobie sprawę z tego jak łatwo jest znaleźć 26 łosi którzy uwierzyli w pierwszy lepszy artykuł w internecie i zrobili sobie krzywdę?
Nikt natomiast nie powie ile setek tysięcy przypadków zdiagnozowało się TRAFNIEJ niż zrobił to lekarz !
Proszę bardzo wątek dopiero się pojawił a już mamy tu 3 osoby licząc Murphyego mnie, i moją żonę której internet, pomógł coś zdiagnozować i wyleczyć lepiej niż lekarz. A podejrzewam że nie wszyscy komentujący tu, po prostu się tym pochwalili.
Kolejny artykuł pisany w celu zakłamywania i manipulowania faktami przez farmację.
Mafia medyczna już widzi że ten ich cały szajs to tonący Titanic i jeśli się nie zreformują (a tego nie zrobią bo chodzi dużą kasę) to hasta la vista patafiany.