Liczba wyświetleń: 1157
Data publikacji: 21.02.2009
Czy Unia Europejska jest tworem demokratycznym? Deklaratywnie tak. Na dobrą sprawę jednak unijna demokracja to dzisiaj bajeczka dla naiwnych. Zręczna mistyfikacja, mająca zasłonić europejskim nacjom oczy. I spacyfikować ewentualny bunt.
Stary Kontynent, do wczoraj owładnięty kryzysem finansowym, z miesiąca na miesiąc coraz szybciej pogrąża się w kryzysie gospodarczym. Niewiele czasu trzeba, by ten transponował w kryzys społeczny, co z kolei oznaczać będzie ważki problem polityczny. Czy z tak zdefiniowanym kryzysem paneuropejscy włodarze dadzą sobie radę, czy też Europę czeka wstrząs nieporównywalny z żadnym z dotychczasowych?
NIEUDANY EKSPERYMENT
Choć powyższe pytanie musi na razie pozostać bez odpowiedzi, coraz wyraźniej widać, iż marzenia o Europie jako zintegrowanym tworze państwowym na wzór Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej to nie marzenia, lecz mrzonki. Dosadniej: chciejstwo. To, co udało się przyszłym obywatelom USA, gdzie wiele grup etnicznych integrował wspólny – praktyczny – cel, nie powiedzie się tam, gdzie precyzyjnie określone terytorium zajmuje przez wieki określony naród. W tej sytuacji odgórne dekretowanie jedności musi wywołać dekompozycję projektu „zjednoczonej Europy”. Brukselskim sposobem Europy nie da się zjednoczyć – choć przez jakiś czas można jej tę pseudojedność biurokratycznie narzucać. Niemniej jednak, zwłaszcza w obliczu kryzysu, koncepcja polityczna zwana „Europą Regionów” nikomu nie przyniesie korzyści, ponieważ wymaga od ludzi poddanych eksperymentowi społecznemu radykalnego zerwania z przeszłością. To nie może się udać bez co najmniej kilkupokoleniowego procesu przekształcania tożsamości narodowej w europejską – cokolwiek ta ostatnia miałaby oznaczać. Proszę zwrócić uwagę, jak bardzo za „Europą Regionów” optują Niemcy, i odpowiedzieć na pytanie, dlaczego najsilniejsze państwo kontynentu miałoby brać udział w dezintegracji własnych (i skutecznych) struktur państwowych? Odpowiedź narzuca się sama – ponieważ Berlin liczy na zdominowanie tak podzielonej, a więc osłabionej, Europy.
A wracając do rzeczywistego oblicza europejskiej demokracji, jej ułudę najlepiej dostrzegają ostatnio Irlandczycy, przymuszani do powtórnego głosowania nad traktatem reformującym UE. Warto zauważyć, iż media informowały o tym pod nagłówkami głoszącymi, że Irlandia traktat ratyfikować „musi”. Mało tego, „musi” nie kiedy indziej, tylko przed 31 października, czyli przed upływem kadencji Komisji Europejskiej (gra toczy się o to, by Traktat lizboński wszedł w życie do końca 2009 roku). Nieważne bowiem, czego chcą obywatele tego czy innego państwa. Liczy się to, czego chcą elity. Oraz brukselscy „biurwokraci”. Stąd to terminowe ultimatum, w którego kontekście zapewnienia o „europejskiej demokracji” brzmią równie rozczulająco co śmiech Joanny Senyszyn. I równie zgrzytliwie.
KRAJ PRZEJŚCIOWY
Jak na tym tle wygląda Polska? Prawdę powiedziawszy – nijako. Polska to jedynie niewielki, przejściowy kraj, wciśnięty między Niemcy a Rosję. Kraj od wieków prowokujący w Europie awantury oraz utrudniający strategiczną, przyjacielską współpracę Zachodu ze Wschodem. Kraj, który po zwycięstwie aliantów nad nazistami w 1945 roku nie wiedzieć czemu obdarowano niemieckim Pomorzem, niemiecką Warmią i niemieckim Śląskiem. Któremu z niewiadomych przyczyn pozwolono, by wzrastał na krzywdzie milionów „wypędzonych”.
Jakby mało było tej gorzkiej ironii, coraz częściej można odnieść wrażenie, że Polska przestaje Polaków obchodzić. Że budowa społeczeństwa obywatelskiego skisła (że nigdy jej nie podjęliśmy?) i dziś znaczną część nacji charakteryzuje totalne poczucie bezsilności. Cóż, dopóki Polacy cierpią na krótką pamięć, dopóty Polska nie ma szans na rozwój.
A przecież nic tak dobrze w teraźniejszości nie uczy nas, jak mamy budować przyszłość, niż nasza własna przeszłość. Po to właśnie potrzebna nam pamięć historyczna oraz tradycja. Bowiem „Tradycja nie oznacza, że żywi są martwi, lecz że zmarli żyją” (Bruce Sterling). Pięknie powiedziane.
Autor: Krzysztof Ligęza
Źródło: Tygodnik „Goniec” z Toronto
Ciężko wprowadzić prawo ograniczające władzę ludzi, którzy to prawo bezpośrednio tworzą 🙂 O ile jest to w ogóle możliwe w przypadku pojedynczych mało znanych inicjatyw, na które media „nie mają czasu” między pokazywaniem biustów a krwawą jatką 🙂
Nieprawda. Przez jakieś 150 lat należał Śląsk do Polski, potem jakieś 350 lat do Czech, potem jakieś 400 do Niemiec, a potem znowu do Polski. Pomorze Zachodnie przez długi czas należało do Polski, potem przy rozbiorach Polski przejęli je Niemcy, a potem Polska odzyskała. Natomiast Pomorze Wschodnie należało do plemienia Prusów, którzy nie byli Germanami. Polacy wysłali tam Krzyżaków by ich nawrócili na chrześcijaństwo (książę Mazowiecki), a potem Prusowie mieli pecha stawać po niewłaściwych stronach wojen. Ich ziemie zajęli germańscy Krzyżacy, nazwę Prusy zachowano mimo, że Prusowie wymarli (zwróćcie uwagę na zbieżoność słów „Prusy” z „Rusy” – to byli słowianie).
Polacy tak długo nie będą myśleć dobrem wspólnym małych społeczności jak długo nie będą w takich małych społecznościach działać. Dzisiaj mamy państwową troskę o osoby starsze, państwową troskę o osoby chore, niepełnosprawne, itp. Jak mamy myśleć o dobrych relacjach wewnątrz większych społeczności jeśli na wszystkie tragiczne wypadki zabezpiecza nas bezosobowy twór państwa, a przecież codzienne życie egoisty jest łatwiejsze.
@W. te twoje Pomorze wschodnie to już Prusy. Na zachód od Wisły jest Pomorze, na wschód Prusy. I Prusami byli Bałtowie.
A co do demokratycznej Unii. Demokratyczny jest tylko parlament który nie ma w praktyce żadnej władzy. Prawdziwą władze ma mało znana komisja europejska na którą nikt nie ma wpływu.
Jeszcze do tego co W. tam kiedyś napisał można dodać że pomorze zachodnie nie należało długi czas do Polski. Od 1181 roku weszło w skład Cesarstwa Niemieckiego i od tamtego czasu raczej w polskich granicach nie było, wcześniej również nie było stale. Śląsk warto rozpatrywać jaki śląsk, bo trochę go też w II RP było, ale reszta, Dolny Śląsk były poza Polską od setek lat.
Ale no wiadomo że nie chodziło tutaj o prawa do tych terenów, Stalin chciał wziąźć ze Wschodu, to dał w zamian Polakom z zachodu tereny, osłabiło to Niemcy, mogłoby w razie kłopotów z Niemcami dać lepsze granice z zachodem w przypadku wojny, mogło uspokoić Polaków na zasadzie tak zabieramy wam kresy, ale macie tutaj te tereny.
Skoro mamy porównywać UE do „amerykańskiej demokracji” to akurat tuż obok mamy całkiem niezły tekst na ten temat – http://wolnemedia.net/polityka/demokracja-%E2%80%93-dynamit-w-rekach-ludu/ – czy aby na pewno współczesna Europa stosuje jakieś inne metody podczas próby zjednoczenia krajów europejskich?