Bitwa o fotel

Opublikowano: 12.02.2025 | Kategorie: Polityka, Prawo, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 873

Wybory parlamentarne są znacznie trudniejsze organizacyjnie, ale jednocześnie mniej podniecające dla „ludu”, niż wybory prezydenckie. W parlamentarnych obywatel nie ogarnia całości, wybiera tylko jednego lub kilku posłów ze swego okręgu. Dopiero po wyborach zobaczy zdjęcia i filmy całości i będzie się dziwił, że inni obywatele wybrali jakichś wąsatych, rozczochranych, grubych i często źle mówiących po polsku. A na okrasę trochę kobiet – w większości źle ubranych i kłótliwych.

Wybory prezydenckie – to jest dopiero show wyższej klasy. Każdy obywatel jest w stanie obejrzeć dokładnie wszystkich kandydatów. Jak jest bardziej dociekliwy, to może pojechać na jakieś spotkanie, zadać pytanie, krytycznie ocenić dotychczasową karierę. Czuje, że ma swój udział w tych wyborach i nawet zaczyna wierzyć w demokrację.

Moda na kandydowanie

W naszych tegorocznych wyborach prezydenckich lista kandydatów zaskakująco się rozrasta. Na spotkaniu Rady Sklerotyków zgodziliśmy się, że na finiszu może być nawet ponad dziesięciu chętnych do zajęcia fotela polskiego prezydenta. Usiłowaliśmy sami sobie wytłumaczyć, skąd taki popyt i moda na to stanowisko.

Doszliśmy do wniosku, że do rozszerzania chęci zajęcia tego fotela przyczyniła się znacząco ostatnia prezydentura. PAD był przecież mało znanym zwolennikiem PiS-u, jakby wyciągniętym z kapelusza Jarosława. Ale intensywna kampania wyborcza, dyscyplina wewnątrzpartyjna i uwielbianie prezesa przez część narodu spowodowały, że wygrał wówczas bitwę o ten fotel. Wielu ludzi o niezaspokojonych ambicjach toczy dzisiaj wewnętrzną walkę i zapewne myśli, że „przecież nie jestem gorszy, mam nawet większe doświadczenie w prowadzeniu dużych organizacji, mówię nieźle po anielsku i rosyjsku, otwarcie popieram jedną z partii politycznych”.

Ostatnia prezydentura uświadomiła też wielu potencjalnym kandydatom, że prezydent nie musi być (i nie jest) wszystkowiedzący. Każda jego decyzja jest przygotowywana przez sztab doradców i recenzowana przez zewnętrznych specjalistów. Prezydent – w przeciwieństwie do premiera – rzadko musi się spieszyć. System prawny jest dla niego łaskawy, z reguły daje mu czas na spokojne analizowanie przygotowywanej decyzji, wypicie paru kaw z ekspertami i doradcami.

Tęsknota i nominacje

Zdaniem Sklerotyków drugim zespołem motywów powodujących zwiększony popyt na tytułowy mebel jest tęsknota za władzą. Tęsknią na ogół ci, którzy już mają lub mieli jakąś mniejszą władzę, bardzo im się podobało dyrygowanie ludźmi i ich uległość, a także nieustanne objawy prawdziwego lub udawanego szacunku. Mają też grono wielbicieli składające się z rodziny i przyjaciół, które docenia jego (albo jej) zdolności i „wartość rynkową”. Oni go namawiają do kandydowania, bo „oczami duszy” widzą, jak wówczas wzrosłaby ich pozycja i związane z nią dochody. Hamowałem zbyt ostrą dyskusję na ten temat, bo jednak czasem dostrzegam w otoczeniu kandydatów osoby, które angażują się w ich poparcie, szczerze wierząc, że byłoby to dobre dla kraju.

Mniej uwagi Rada Sklerotyków poświęciła kandydatom, którzy włączają się do bitwy o fotel nie tylko z własnej ochoty, ale głównie z namaszczenia przez partię polityczną lub inną rozbudowaną grupę społeczną. Taka nominacja wydaje się zresztą najbardziej właściwą, ale też może być myląca. Czasem partia rzuca do walki swojego kandydata, ale uważa, że naród bardziej czeka na kandydata bezpartyjnego, ostatnio nazywanego „obywatelskim”. Nieustanne zaprzeczanie zrozumiałej dla wszystkich zależności kandydata od określonej partii jest, niestety, nie tylko śmieszne. Świadczy bowiem o lekceważeniu społecznej inteligencji.

Czasem tak bywa, że takie lekceważenie jest początkiem naturalnego porodu autokracji i dyktatury. Określony aktywista tej partii zdobywa taką przewagę intelektualną, iż jego głos staje się niemal rozkazem. W ostatnich 100 latach taką przewagę zdobywali w państwach europejskich głównie szefowie partii prawicowych o narodowo–socjalistycznym zabarwieniu. Nie wypada nawet o nich wspominać, chociaż część naszego ludu też ma obecnie idola, którego poglądy i słowa są dla nich niemal święte.

Celebryci

Wymienione dotychczas motywacje aktywnego uczestnictwa w bitwie o prezydencki fotel nie wyczerpują jednak problemu. Jest jeszcze znaczna część obywateli, sądzę, że minimum 20%, która po prostu chciałaby być celebrytą. Nie jest dla nich najważniejsze, jaki będzie powód osiągania tej pozycji społecznej, nieustannego otaczania przez grono wielbicieli, łatwości nawiązywania bliskich kontaktów z płcią odmienną, zapraszania i płacenia przez media. W latach młodzieńczych próbowali niemal wszystkiego. Ale nie udało im się zostać prawdziwie popularnym aktorem, piosenkarzem, tancerzem, łyżwiarzem, bokserem, skoczkiem narciarskim, ani nożnym piłkarzem. Nawet sami przed sobą do tego się nie przyznają, ale „bycie” prezydentem imponuje im najbardziej właśnie dlatego, że niejako automatycznie staje się on bardzo ważnym celebrytą. Ma wprawdzie pewne ograniczenia wynikające z konieczności utrzymywania możliwie nieskazitelnej czystości moralnej. Nie może na przykład trochę więcej wypić i pójść „w miasto” z panienkami, zamiast uświetniać patriotyczne czy kościelne uroczystości.

Szczerze mówiąc (ściślej – pisząc) nie dziwię się tej grupie kandydatów na kandydatów. Nie wszyscy Rodacy zdają sobie sprawę, że tradycje i chęci celebryckie Polska czerpie ze średniowiecza. Mieliśmy jednego z pierwszych i słynnych wówczas międzynarodowych celebrytów – Zawiszę Czarnego z Garbowa, herbu Sulima. Zgłaszał się na niemal wszystkie turnieje rycerskie w zamkach królów państw europejskich – i chwalebnie je wygrywał. Brał też udział w ważniejszych bitwach, głównie z Turkami. Nie zabrakło go także w bitwie pod Grunwaldem, gdzie – podobno – zasłużył się specjalnie, broniąc sztandaru króla Jagiełły. Niektórzy kronikarze podziwiali też nagrody, jakie otrzymywał po wygranych turniejach. Nawet dzisiaj byłyby cenne. Na dworze Króla Węgier Zygmunta Luksemburskiego, z którym był zresztą w przyjacielskich stosunkach, otrzymał czarnego konia podkutego złotymi podkowami.

Jak widać z tej wyliczanki, każdy kandydat na prezydenta w Polsce może mieć wiarygodny motyw uczestniczenia w tej konkurencji. Nawet jak nie wygra, to przez sam fakt brania udziału w wyścigu do prezydenckiego fotela stworzy, albo umocni, swoją polityczną i społeczną pozycję. Będzie znany jako „były kandydat” uświetniający swoją obecnością różnego typu spotkania, wykłady, otwarcia, przecinanie wstążek itp.

Wiele ludzi odczuwa taką potrzebę. Mają widocznie taką konstrukcję psychiczną, która wymaga zaspokojenia chęci „błyszczenia” niemal za każdą cenę. Nie wszyscy jednak mogą być kandydatami na prezydenta, więc – jak sądzę – przy pomocy przyjaciół szukają innej drogi do tego, aby o nich mówiono. Podobno przedwojenny minister Józef Beck, powiedział kiedyś, że „Jest bardzo dobrze, kiedy mówią o tobie dobrze, jest trochę gorzej, jeśli mówią źle. Ale jest najgorzej, jeśli wcale nie mówią”.

Przypomniało mi się to powiedzenie niedawno, kiedy usłyszałem, że poważny działacz obecnej opozycji stwierdził, iż mamy teraz w Polsce zamach stanu. Dał tym dowód typowego wymyślania rzekomych faktów do potrzeb propagandowych swego środowiska. Ale nawet w tym środowisku spowodowało to więcej żartów niż przerażenia. Wszyscy względnie oczytani Polacy doskonale wiedzą, że w poprzednim stuleciu mieliśmy tylko jeden prawdziwy zamach stanu – czyli zamach majowy w 1926 roku, przeprowadzony przez Józefa Piłsudskiego i wierne mu oddziały postlegionowe. Jak niemal każde siłowe przerwanie funkcjonowania legalnie wybranej władzy nie był to zamach bezkrwawy. Kosztował życie 379 osób (i 1000 było rannych) w większości broniących legalnego rządu i prezydenta.

W historii Europy, Ameryki Południowej i Afryki zdarzały się wprawdzie bezkrwawe, gabinetowe zamachy stanu, ale jednak wymagające drobnych interwencji siłowych w budynkach parlamentarnych i rządowych. Mam nadzieję, że nawet takich unikniemy. Jedynym efektem informacji o nieistniejących zamachach, będzie tylko kompromitacja informatora.

Autorstwo: Tadeusz Wojciechowski
Źródło: Trybuna.info

image_pdfimage_print

TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć „Wolne Media” finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji „Wolnych Mediów”. Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

4 komentarze

  1. Radek Wicherek 12.02.2025 17:10

    Ja bym nie powiedział, że to moda na kandydowanie. To przemyślane działanie. W ostatnim czasie społeczeństwa zaczynają lekko odbijać w prawo, mimo nachalnej indoktrynacji, a z Polakami idzie szczególnie jak po grudzie. Trzeba więc rozdrobnić prawicowy elektorat i skłócić, bo jakoś tak się złożyło, że całe to zamieszanie jest na prawicy. Co gorsza, trudniej wtedy wyłowić nielicznych wartościowych kandydatów, którzy się pojawiają. Zjawisko w takiej skali nieprzypadkowe tym bardziej, że od tych wyborów zależy prawie wszystko. I niestety na razie to działa, bo jak czytam komentarze, to kłótnie czasami rozbijają się o absurdalne powody lub każdy ogłasza swój dogmat i na tym się kończy. A kolejni kandydaci przybywają.

  2. Grohmanon 12.02.2025 19:17

    To, że to show to trzeba przyznać.

    Starając się empatycznie wczuć w umysł autora wyczuwam pewną dozę frustracji wyrażanej poprzez kpiarski ton. Potrafię to doskonale zrozumieć. Ale wszystkich oceniać chęcią bycia celebrytą to już przesada, chyba nawet nieco umyślna.

    Wychodząc naprzeciwko, można by stwierdzić, że biorąc pod uwagę jakim zakresem możliwości urząd Prezydenta dysponuje, idealny kandydat to byłby kandydat niezależny. Gdyż tylko taki gwarantowałby spojrzenie na rzeczy okiem pozbawionym nacisków partyjno-politycznych.

    Oczywiście w kontekście ogólnie systemu politycznego w PL jaki został skonstruowany przez komunistów i ich wybranych opozycjonistów (Wałęsa, Geremek, Michnik itd.) to niezależny Prezydent jest przepisem na katastrofę, gwarantującym niemal blokadę większości możliwości zmian.

    Może to odmienna sytuacja, ale przypomina mi pewien zaprojektowany model, jaki istniał za Sasów, gdzie skuteczne przeprowadzenie zmian było strukturalnie praktycznie niemożliwe. Podobieństwo zapewne przypadkowe.

    A przy okazji tych czasów to Polska przestała być suwerenna w 1717 roku – to jest data jaką należy przyjąć za utratę suwerenności, ponieważ od tego czasu wszystkie ewentualne zmiany musiały być konsultowane z centralą w Moskwie i jej najwyższym komisarzem, znaczy ambasadorem w Wa-wie.
    Jakież to podobne do dzisiejszych czasów, czyż nie?

    Puentując, prezydent najlepsze co mógłby zrobić to usunąć się w cień i starać się być niewidzialny i nie przeszkadzać tradycyjnemu trójpodziałowi władzy, który przecież każdy widzi i tak jest jedną wielką kpiną. Dudzie świetnie to w większości wychodziło, pozwalając PiSowi coś tam podziałać. Czy były to działania słuszne bądź potrzebne to już osobna bajka.

  3. Iqarius 13.02.2025 04:35

    Szacun dla autora, że w tak szacownym wieku podejmuje się, ironicznej co prawda, analizy zjawiska politycznego czyli przedbiegów do nieoficjalnego ruchu kandydackiego na kandydatów na prezydenta. Według ogólnie dostępnych źródeł: https://wybory.gov.pl/prezydent2025/pl/kandydaci
    na dzięń dzisiejszy zarestrowany został tylko jeden oficjalny kandydat – a jest to Sławomir Jerzy MENTZEN. Reszta to więc to tak zwane „potencjalne neptki”. Każdy z nich musi zebrać i przynieść do Komisji wyborczej 100,000 podpisów. Czyli przy dwudziestu kandydatach, 2 miliony pełnoprawnych obywateli musi zadeklarować swoje preferencje polityczne. A jest to około 10% całej populacji głosującej. Zakładając 50%-tową frekwencję wyborczą pozostaje 8 milionów głosów do rozdzielenia pomiedzy kandydatami.

    Zjawisko to jest na tyle nietypowe, że z analizami powinniśmy się powstrzymać do dnia 4 kwietnia 2025 r – bo jest to ostatni dzień zgłaszania kandydatów. Jeżeli wypali to co się w internecie na youtubach odważnie dyskutuje to w tym roku przy wyborach, może być inaczej niż drzewiej bywało. Pożyjemy, zobaczymy i wtedy „huzia na Józia” -wybierajmy tego NAJLEPSZEGO!

  4. Stanlley 13.02.2025 10:02

    Cóż – najważniejsze by była to osoba z poza systemu. Bo póki co to z ważniejszych mamy :
    Mentzen : „na wszystko może nie starczyć ale na wojsko kasa musi być” – no więc młodzi w kamasze a nie robić kariery…
    Nawrocki – fotki z hajlowaniem…. bez komentarza
    Trzaskowski – wybitny specjalista od zarządzania – kibel za 700 000zł
    Biejat – „Polacy muszą się przygotować na najdroższe… przepraszam na najgorsze” super perspektywa!
    Braun – dzięki niemu mają nas na świecie za antysemitów i dzikusów. Dzięki Grzesiek!

    Jeszcze mamy tego Maciaka który jest solą w oku każdego i zarówno system jak i koncesjonowany antysystem udaje że go nie widzi. Wkurza ich że stawia na dyplomacje a nie militaryzm – bo Polaków przecież trzeba pogonić na front wschodni. Wkurzają ich jego pomysły drobnych zmian w prawie które wyrównają szanse polskiego biznesu i korporacji. Bo póki co to korpo ma preferencje i dochodzi do absurdów że firmom lepiej się prowadzi biznes choćby w Czechach niż w ojczyźnie. Wkurza ich też że postuluje ponowne nawiązanie kontaktów ze wschodem – bo to oni mają sprzedawać a nie choćby nasi rolnicy. Irytuje ich pomysł Maciaka by udrożnić granicę z Białorusią – bo wtedy przez tą granicę będą importowane towary do całej UE a Polska będzie naliczała VAT – pojawią się wpływy do budżetu a tak być nie może – mamy jechać na kredytach. Generalnie strasznie wkurzający facet.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.