Liczba wyświetleń: 1243
Myślę sobie. Dobra sprzedam tego grata. Studnia bez dna. Co z tego, że w gazie. Ciągle jakaś pierdółka. Trzydzieści złotych tu. Sto tam. Przesiadam się do komunikacji miejskiej. Wyposażę się w zrobioną na własny wzór kartę i będę jeździł za bezcen. W ścisku. W smrodzie. Z przesiadkami. Ale co tam. Pieniądze przecież żadne!
O ile karta miejska może się jeszcze opłacić to za głowę się łapię kiedy Pani sprzedawczyni tudzież Pan sprzedawca wyciąga rękę po pieniądze za bilecik, normalny, pewnie, że normalny. Przecież nieuk ze mnie bez wykształcenia. A jak nie bez wykształcenia to dziad stary po ”dwudziestym szóstym”.
Tak się składa, że w drodze do pracy, jestem zaszczycony różnorodnością pojazdów doprowadzających mnie do celu. Najpierw autobus, potem metro i jeszcze tramwaj na do widzenia. Zawsze mogę coś zmienić i w pierwszej kolejności szybka kolej miejska, autobus i tramwaj, albo na odwrót? W każdym bądź razie inaczej nie dojadę.
Myślę, wezmę dobowy. „15 złotych z tę przyjemność”. Ile!? Szybko liczę w głowie, litraż, spalanie, ”tego w gazie” oczywiście. Wyjdzie tyle samo. Odmawiam. Dziękuję. Pojadę własną budą dziurawą.
Bus pasy, nowe autobusy i tramwaje, kolejna linia metra. Wszystko rozumiem. Szukają podwyżki. Ja przypomnę się podatkiem.
Aktualne ceny biletów komunikacji miejskiej osiągają niewyobrażalne ceny. A to jeszcze nie koniec. W 2014 kolejne podwyżki. Przestaję zauważać już różnicę w portfelu. Prędzej w czasie – dojazdu. Nic już z tego nie rozumiem. Myślałem, że miastu zależy na zmniejszeniu ilości samochodów szczególnie w ścisłym centrum a zwiększeniu użytkowników komunikacji miejskiej. Mniej korków, czyściej, ciszej przede wszystkim.
Ceny za parkowanie samochodu pozostają bez większych zmian od kilku lat. Nie sugeruję podwyżek. Nie mniej jednak w tym czasie ceny biletów autobusowych, tramwajowych itp. podskoczyły kilkukrotnie. Gdzie tu proporcje?
Droga do pracy ”tym w gazie” kosztuje mnie 15 złotych. Jadę sam z ulubionym radiem. W tej samej cenie czekają mnie opóźnienia, ścisk, kaszlenie i o punktualność w pracy drżenie.
Trochę się zrymowało.
Opracowanie: Bartosz Borkowski
Nadesłano do „Wolnych Mediów”
W zimę się w domu „pracuje” lub odpoczywa śpiąc snem zimowym.
Do pracy (do lasu po drewno na opał) to ewentualnie wozem konnym lub saniami.
Przecież bilet miesięczny kosztuje średnio maksymalnie 1,5 do 3 zł dziennie.
Sądząc po spalaniu, autor dojeżdża do pracy z 50km – wystarczy dobrać sobie jeszcze z jedną osobę z okolicy i podzielić koszta – gaz w każdej opcji wychodzi taniej niż komunikacja.
Jak jest pogoda polecam rower
Ważne chyba jeszcze do tych obliczeń są koszty danego dojazdu. Samochód może wyjść opłacalniej też przy dopiero większej liczbie osób niż 2 😛 Warto w końcu uwzględnić że samochód trzeba kupić, trzeba płacić zań ubezpieczenie, całkiem łatwo o niesłuszny mandat, no i w gruncie rzeczy koszty prawa jazdy dostania – opłaty, kurs jazdy. To całkiem spore koszta są.
A tak poza tym zdarza mi się korzystać z komunikacji miejskiej (we Wrocławiu), przez lipiec jeździłem codziennie nawet 3 liniami, 2 razy dziennie i nie spotkałem żadnego kontrolera biletów 😛 W niektórych miejscach, na niektórych liniach da się koszt przejazdu zredukować do 0 zł.
Rower to najlepszy środek transportu. Podczas zalegania pokrywy śnieżnej już troszkę gorzej, wtedy chodzę pieszo albo jeżdżę komunikacją miejską, tyle że na gapę. Nie będę płacić za podróż w towarzystwie śmierdzącego menela, szczególnie, że menel też nie płaci, a sobie jeździ i nic mu nie mogą zrobić. Mandat zdarzyło mi się dostać raz – do dziś go nie zapłaciłam i nie zamierzam. Podobno teraz zaległe mandaty nie trafiają do komornika, tylko do firm windykacyjnych, które są w ich ściąganiu tak skuteczne, że można spać spokojnie. Poza tym kiedyś robiono taki eksperyment, w którym wyszło, że statystycznie kanara spotyka się raz na kilka miesięcy, więc nawet zapłacenie mandatu bardziej się opłaca od codziennego kasowania biletów.
A w ogóle praca, której nie da się wykonywać z domu to przeżytek 🙂
@7
skuterki są świetne wszędzie poza Warszawą. Jedyna ich wada w stolicy to ogromna podatność na rozjechanie przez dzicz.
Prawdę mówiąc kilka lat temu po pierwszych podwyżkach biletów komunikacji miejskiej i międzymiastowej kupiłam mały miejski samochodzik. Wydatki na podróże wcale nie wzrosły, a komfort nie do porównania. Zyskałam również więcej czasu, który wcześniej traciłam na przystankach i podróżach tą tak zwaną komunikacją masową. Ze wstrętem wspominam czasy podróżowania autobusami z klimą, której nigdy kierowca nie włączał, sapiące kobiety z torbami wielkości worków do kartofli, nastolatków rżących jak osły i takie tam inne odgłosy życia. Największy plus własnego pojazdu to zaoszczędzony czas.
Straszny obraz polskiego społeczeństwa tutaj nakreślacie, głównie do Goldencji…
1. To opisy osób w autobusach.
2. wasz stosunek do świata, gdzie przeszkadza, że ktoś sapie, że przeszkadza, że ktoś ma dużą torbę, że przeszkadza jak ktoś się śmieje, że przeszkadzają odgłosy życia… ludziom w Polsce przeszkadza jak wejdzie Cygan z harmoszką i gra, przeszkadza starej kobiecie jak nastolatek słucha muzyki na słuchawkach zbyt głośno… byłem świadkiem jak się wydarła.
Ja lubię żyć i różnorodność świata mi odpowiada, różne poglądy, zwyczaje, kultura. Nie wszyscy muszą się zachowywać „kulturalnie”.
@Radek, jak wypisuje co mi przeszkadza, to nie będę pisać o zapachu kwiatów chyba, tylko o tym co mi faktycznie PRZESZKADZA. Poza tym to zostało napisane w kontekście czegoś. Tolerancja to nie akceptacja.
Własna wygoda ponad wszystko ehh…
Ja tam wolę multikulturalność ale tam w usa czy uk. Ja jak jeszcze jeździłem komunikacją masową, to zawsze zachowywałem się poprawnie, byłem uprzejmy dla ludzi i nikomu nie przeszkadzałem i tego wymagałbym od innych. Taką różnorodność w postaci gimbusów puszczających muzykę, śmierdzących meneli, pijanych i agresywnych dresów czy baby ze zmęczonymi zakupami co muszą odpocząć na siedzeniu w pełnym autobusie i wiele innych przykładów nie licząc kaszlących zimą, zarażających innych pasażerów, rzekłbym, że nie interesuje. Wygodniej jest samochodem, koszta biletu miesięcznego mniejsze, co prawda tramwaje omijają korki, wolę jednak samemu jeździć 🙂
Pozdrawiam
A ja wolę CHODZIĆ :]
… z żoną do, w, z i po pracy
i przed pracą też :]
pOzdrawiam ?
Nie ma takiej możliwości, by cena za bilet miesięczny/kwartalny do regularnych podróży do pracy/szkoły była wyższa niż koszt jazdy samochodem. No chyba, że na tak krótkich dystansach, że można chodzić na piechotę albo jeździć rowerem nawet w takie mrozy jak obecnie.
Nie można liczyć ceny tylko po paliwie. Przecież samochód za darmo się nie ubezpieczy i nie przejdzie przeglądu.
Taka tam statystyka – w kraju z komunikacji korzysta 11 procent Polaków. Na Węgrzech 40 procent. Niemcy, Francja prawie 20 procent. 🙂
a słyszeliście o takich rozwiązaniach?:)
http://www.globtroter.pl/artykuly/1604,niemcy,juist.html