Don’t pay for me, Argentina

Opublikowano: 03.01.2012 | Kategorie: Gospodarka, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 2369

W czasie gdy Polacy wnoszą swe oszczędności na spłatę długów pięknej i zamożnej Italii, tak aby światowa finansjera, broń Boże, niczego nie straciła, Argentyna od 10 lat pokazuje wierzycielom zamaszysty gest Kozakiewicza. I ma się dobrze.

Jest taki stary żydowski szmonces o rezolutnej Rozencwajgowej, która widząc, jak jej mąż rzuca się na łóżku i nie może spać, bo rano musi zwrócić duży dług sąsiadowi, otworzyła w nocy okno i wywoławszy głośno nazwisko pana Cynaderszwanca oznajmiła mu, tak, aby cały sztetl to usłyszał, że jej mąż tych pieniędzy nie ma i jutro mu ich nie odda. „Nu, i teraz to niech on sze martwi, a ty Icek szpij!” zakończyła poprawiając kołdrę.

Mija właśnie 10 lat od chwili, kiedy nowo wybrany wówczas prezydent Argentyny Adolfo Rodriguez Saa zrobił dokładnie to samo, chociaż nie aż z takim wdziękiem jak Rozencwajgowa. Nazajutrz po swym zaprzysiężeniu, 24 grudnia 2001 roku ogłosił on całemu światu, że jego kraj zwyczajnie i po prostu zawiesza spłatę długu publicznego wraz z odsetkami na czas nieokreślony. Mówiąc krócej, ogłosił niewypłacalność. Było tego wtedy w sumie 132 miliardy dolarów, w tym 79 mld długów zagranicznych. Zamiast dogadzać światowym bankierom rząd w Buenos Aires wprowadził natychmiast nową walutę i skierował dostępne mu środki na utworzenie miliona miejsc pracy w kraju i na doraźną pomoc kryzysową dla biednych dla opanowania sytuacji społecznej. Wierzycielom prezydent przedstawił propozycję nie do odrzucenia: wykup długów po 35 centów za 1 dolar. W tym czasie nawet najgorsze długi chodziły na światowym rynku po 50-60 centów za dolara. Aj, jakiż więc podniósł się wtedy rejwach! Ale i Rodriguez Saa i jego następcy pozostali nieugięci. W rezultacie wierzycieli zgodziło się w końcu na narzucony wykup, a do 2010 roku Argentyna konsekwentnie wykupiła po tej samej cenie 93% swojego zadłużenia zagranicznego. Wprawdzie Rodriguez Saa, musiał ustąpić ze swej prezydentury już po tygodniu urzędowania, ale przełom, i to niesłychany nastąpił, a Argentyna w ciągu roku opanowała kryzys i dziś radzi sobie dużo lepiej od nas stosując ścisły protekcjonizm gospodarczy. W rzeczywistości jest obecnie jednym z najlepiej rozwiniętych państw Ameryki Łacińskiej i należy do pięciu najszybciej rozwijających się krajów świata. W połowie tego roku wzrost PKB szacowano na 11,6%. W ciągu krytycznej dekady, uzyskała niesamowity rozmach: zbudowała dwie elektrownie atomowe, buduje trzecią i planuje dwie dalsze, dynamicznie zagospodarowuje swoją część Antarktydy, uczestniczy we własności satelitów telekomunikacyjnych i ma poważny udział w międzynarodowych programach obserwacji kosmosu. Zapowiadany koniec świata nie nastąpił. Częściowo sekret kryje się na pewno i w tym, że także najwięksi wierzyciele chcieli wtedy przypadek argentyński szybko wyizolować i zatuszować, aby nie dopuścić do powstania większego buntu z udziałem kolejnych pogrążonych w kryzysie państw. Argentyńscy politycy umieli to wykorzystać.

Tygodniowy epizod prezydenta Rodrigueza zasługuje na nieco więcej uwagi. Wszedł on na scenę zupełnie nieoczekiwanie, kiedy w atmosferze społecznego wrzenia, kryzysowej histerii i krachu finansowego tuż przed świętami, ludzie wyszli na ulicę i obalili prezydenta „z ulicy” (nazywał się Fernando de la Rua, a to znaczy dosłownie „Ferdynand z ulicy”). Adolfo Rodriguez Saa został wybrany od ręki na prezydenta przez parlament. Jest to konstytucyjnie konieczne, bo kraj nie może ani chwili stać nierządem (w obu Amerykach panuje podobny system polityczny: prezydent jest zarazem premierem rządu). Jest bardzo ciekawe, że Adolfo Rodriguez Saa ze strony matki pochodził z chrześcijańsko-palestyńskiej rodziny z Ramallah, co w kontekście jego starcia z międzynarodową mafią bankierską miało szczególny smaczek, podobnie zresztą jak jego imię nadane mu przez ojca w 1947 roku na cześć pewnego niemieckiego malarza pokojowego, który okazał się zbrodniarzem wojennym. W San Luis, gdzie Adolfo się urodził, był wtedy ważny punkt przerzutu ściganych zbrodniarzy hitlerowskich, także do Paragwaju i Brazylii. Wszystkie te szczegóły natychmiast mu wyciągnięto w mediach w kontekście „niewybaczalnej krzywdy”, jaką wyrządził światowym rynkom, bankom i finansom. W rezultacie był 52. prezydentem Argentyny tylko przez siedem dni, od Wigilii do Sylwestra, ściślej od 23 do 30 grudnia 2001 roku. Zrobił swoje i w samą porę zszedł z celownika oburzonej światowej finansjery. Ale o dziwo nadal żyje i ma się dobrze, a nawet od roku 2005 spokojnie zasiada w argentyńskim senacie, co samo w sobie też jest budujące i napawające szczególnego rodzaju nadzieją.

Wydaje się, że sukces manewru polegał na tym, iż Adolfo nie był sam. Jego rola polegała na tym, że wziął na siebie całe odium tej kluczowej decyzji ze świadomością ryzyka i konsekwencji osobistych, ale jego następcy potrafili go potem skutecznie ochronić, utrzymali w mocy jego decyzję, wykorzystali stworzone w ten sposób szanse i nie zmarnowali okazji do usamodzielnienia kraju. Wszyscy następni prezydenci, łącznie z obecną panią Cristiną Fernandez de Kirchner byli i są wybierani dla kontynuacji strategii zainicjowanej w czasie tygodniowej prezydentury Adolfo Rodrigueza Saa. Argentyna z żelazną konsekwencją chroni do dziś protekcyjnie swój rynek i swoje finanse przed windykacjami i zakusami obcych, a osiągnięte wyniki mówią same za siebie. (Przygotowuję zresztą i tu zapowiadam dwa osobne materiały nt. protekcjonizmu gospodarczego w Argentynie i w Brazylii).

Wróćmy jednak do kwestii zadłużenia, która się wcale tym jednym brawurowym aktem nie skończyła. Właśnie dlatego, że gospodarczo Argentyna od dawna już tak sobie dobrze radzi, najbardziej uparta część wierzycieli wciąż domaga się zwrotu długów po wysokiej, a czasem zgoła po nominalnej stawce. W sumie chodzi jeszcze o 6 mld dolarów plus odsetki. Pozostali oni na placu boju dlatego, że argentyńskie obligacje nie miały klauzuli kolektywnego wykupu, która by zmuszała wszystkich do zgody na cenę, jeśli przyjmie ją określona progiem większość wierzycieli. Dziś taką klauzule stosuje się już powszechnie na tzw. rynkach wschodzących i stała się ona standardem w Europejskim Mechanizmie Stabilizacyjnym przyjętym dla strefy euro.

Uparci wierzyciele Argentyny to niejednorodna i raczej rozproszona zbieranina podmiotów. Najbardziej hałaśliwe są dwa fundusze – EM i NML Capital – z żydowskiej grupy Elliott Management, zajmujące się skupowaniem obligacji i papierów dłużnych na rynku wtórnym. Ponieważ żywią się one głównie finansowymi odpadami po bankrutach, na rynkach światowych mają niemiłą ksywę „funduszy sępich” (ang. vulture funds,hiszp. fondos buitres). Grupa Elliott Management, założona przez Paula Singera w Nowym Jorku w 1977 roku, to właściwie fundusz windykacyjno-spekulacyjny z rozbudowanym działem prawnym i długą historią zawiłych sporów sądowych i zajęć aktywów bankowych na całym świecie. Bez wątpienia trzeba mieć bardzo specjalne predyspozycje psychiczne, żeby się takim biznesem zajmować bez wstrętu.

Drugą ważną kategorią wierzycieli jest grupa 60.000 osób prywatnych z Włoch, gdzie argentyńskie obligacje cieszyły się dużą popularnością jako lokata detaliczna. W tym miejscu trzeba dodać, że jeśli istnieje gdzieś na świecie druga Italia, to jest nią Argentyna. Włochom nie udało się zbudować imperium kolonialnego choć próbowali, ale do tego potrzebna by im była armia inna niż włoska, która zawsze była pośmiewiskiem całej Europy, bo zawsze i od wszystkich tylko brała lanie i nawet Etiopczycy Menelika rozgromili ich sromotnie włóczniami pod Aduą w 1896 roku. Włosi utworzyli jednak spójne i udane skupiska swej emigracji np. w USA, a zwłaszcza w Argentynie, gdzie ponad połowa ludności tj. 22 z 40 milionów (a w Buenos Aires aż ¾) przyznaje się do włoskiego pochodzenia, książka telefoniczna BA przypomina Neapol, w tamtejszym języku hiszpańskim jest mnóstwo włoskich wtrętów i zapożyczeń, a kuchnia – gdyby nie rozpusta wołowiny – to właściwie powtórka z takich dań jak pasta, pizza, faina, polenta,itp. M.in. z powodu takiej bliskości kulturowej sprzedaż argentyńskich walorów była we Włoszech większa niż gdzie indziej.

Dziesięć lat temu Argentyna ogłosiła niewypłacalność. Sama ustaliła cenę (35% wartości) i tempo wykupu swoich długów i dotąd konsekwentnie już wykupiła 93% z pierwotnej sumy zadłużenia. U najbardziej upartych wierzycieli pozostały jeszcze roszczenia na sumę 6 mld dolarów i trwają manewry obu stron, aby postawić na swoim. Szczególnie naciskają dwa tzw. fundusze sępie Elliotta.

Ponieważ obligacje argentyńskie emitowano przeważnie w Nowym Jorku, a nie wg prawa argentyńskiego, co wtedy miało ułatwić ich sprzedaż inwestorom, a dla emitentów obniżyć odsetki, uparci wierzyciele mogą składać pozwy w USA. Argentyna grała nawet jakiś czas na zwłokę próbując dowodzić, że z pozwem przeciw niej mogą wystąpić tylko agenci, którzy dla niej obligacje emitowali, a nie ci, którzy je potem od nich kupili. Mimo, że była w tym pewna racja formalna, z biegiem lat sądy amerykańskie wydały setki orzeczeń na korzyść różnych kategorii wierzycieli, w tym zasądzając od rządu w Buenos Aires 3 mld $ na rzecz sępów z NML i EM.

Mając taki werdykt sądowy w ręce można starać się wyrwać zasądzoną kasę dłużnemu państwu, ale w praktyce nie jest to wcale takie łatwe. W odróżnieniu od przedsiębiorstw suwerenne państwo nie może ogłosić upadłości, a więc wierzyciele (i komornicy) nie mają ani przewidzianych ram prawnych dla swoich działań ani jasnej procedury bankructwa, która im windykację ułatwia. Pojawia się zatem problem jak od razu przekonać sąd, aby z zasądzonym długiem powiązał w orzeczeniu odpowiednie aktywa lub zgoła konkretnie zezwolił na ich zajęcie. Wiele z nich jest z góry chronionych przez prawo międzynarodowe, np. ambasady i ich majątek. Z kolei wszelkie aktywa o przeznaczeniu komercyjnym już z definicji podlegają zajęciu, przynajmniej wg prawa amerykańskiego. No, ale tu otwiera się pole do popisu dla argentyńskich firm, banków i służb specjalnych aby taki majątek i transakcje, łącznie z informacjami na ich temat ukryć i uchronić przed windykatorami.

Amerykański sędzia Thomas Griesa, który przewodniczył w Nowym Jorku bodaj większości rozpraw przeciw Argentynie, określił jej manewry jako “niemoralne” bo zamieniające amerykańskie wyroki w “bezwartościowe świstki papieru”. Nawet i on musiał jednak przyznać, że Argentyna, jako suwerenne państwo, nie jest zwyczajną stroną procesu cywilnego. Orzekając ma on więc zwyczaj przypominać i uświadamiać powodom, że wprawdzie mają odtąd po swojej stronie prawo i werdykt sądu, ale stają przed trudniejszym zadaniem, bo mogą nie umieć znaleźć sposobu na jego wyegzekwowanie.

Zabawa w kotka i myszkę trwa, bo wierzyciele znalazłszy się już “w prawie” i z wyrokiem sądowym w ręku sięgają po coraz wymyślniejsze sposoby dochodzenia swych korzyści. Dla Elliotta, który jako firma agresywnie windykacyjna, już wielokrotnie ocierał się o granicę tego, co w tym zakresie dopuszcza prawo, jest to chleb powszedni, zresztą grubo posmarowany masłem. Firma ta śledzi i ściga głównie aktywa będące własnością banku centralnego Argentyny (Banco Central de la Republica Argentina, BCRA) powołując się na zasadę prawną “alter ego”. Według tej zasady BCRA to podmiot właściwy do dochodzenia należności od rządu Argentyny, ponieważ nie ma rozdzielenia między BCRA i rządem, który używa tego banku dla finansowania swoich projektów i spłacania wybranych wierzycieli. Sędzia Griesa zgadza się z tą argumentacją, a prawnicy różnią się teraz w opiniach co do tego, czy lipcowe orzeczenie nowojorskiego sądu apelacyjnego, o którym za chwilę, podważa tę zasadę czy nie. Jednym z celów, jakie namierzają sępy są fundusze BCRA zdeponowane w innych bankach centralnych. EM i NML osaczyły właśnie takie 105 mln dolarów w Banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku, ale tamtejszy sąd apelacyjny jak na razie zakazał ich zajęcia uznając, że są to fundusze o przeznaczeniu pozakomercyjnym i jako takie są spod windykacji wyłączone. Wygląda na to, że sprawa oprze się o trzecią instancję, czyli Sąd Najwyższy USA, gdzie dużo mogłoby zależeć od tego, czy poprowadzi ją sędzia Sonia Sotomayor (pochodzenia portorykańskiego) czy sędzia Elena Kagan (Żydówka z Nowego Jorku).

Sądy amerykańskie szczególnie chętnie posługują się specjalnymi wezwaniami, które pod rygorem sankcji (subpoena) zobowiązują różne podmioty trzecie do dostarczania dowodów w toczonych postepowaniach. Prawnicy sępów uzyskali od sądów i rozesłali takie subpoenas do wszystkich banków i instytucji na świecie, o których wiedzą lub sądzą, że współpracują z Argentyną, aby ujawniły wszystkie szczegóły komercyjnych relacji z rządem w Buenos Aires i należne im z tego tytułu aktywa. Chcą w ten sposób wytropić nie tylko dalsze fundusze możliwe do zajęcia, ale też jakiekolwiek ślady transakcji typu komercyjnego, m.in. po to, aby móc podważyć status depozytów BCRA także w innych przypadkach. Uzyskali też ważne orzeczenie sądu najwyższego w Londynie, który na początku roku 2011 orzekł, że EM i NML mogą dochodzić takich należności występując przed sądami brytyjskimi tak jak w Ameryce. W prasie argentyńskiej pojawiły się głosy o światowym trójkącie żydowsko-amerykańsko-brytyjskim.

Fundusze sępie odnoszą także całkiem konkretne sukcesy. Udało się im wyrwać ok. 90 mln dolarów z nowojorskiego funduszu powierniczego, gdzie zdeponowano część udziałów sprywatyzowanego banku argentyńskiego. Wygarnęli też kilka milionów z konta w amerykańskiej filii innego banku, na które ministerstwo nauki z Buenos Aires przelało zapłatę za teleskopy dla obserwatorium astronomicznego Pierre Auger w Andach. Nie udało się im jednak, przynajmniej na razie, położyć łapy na argentyńskich udziałach w finansowaniu międzynarodowego satelity telekomunikacyjnego, ani na pieniądzach przelewanych jako zapłata za skroplony gaz ziemny (LNG) choć usilnie tego próbują. W przypadku gazu Argentynie wciąż udaje się płacić slalomem przez różne banki pośrednie, a w przypadku satelity trwa spór, na ile jest to dająca się wydzielić współwłasność Argentyny i na ile jest komercyjna.

Najśmielszym jak dotąd podejściem sępów pod spodziewaną zdobycz jest ich sięgnięcie do Banku Rozliczeń Międzynarodowych (Bank for International Settlements, BIS) w Bazylei. Prawnicy Elliota twierdzą, że BIS nadużył swego immunitetu pozwalając, aby w roku 2010 BCRA zdeponował w nim 80-90% swych rezerw zagranicznych obliczanych na 48 mld dolarów. Pieniądze w BIS są chronione prawem międzynarodowym od wierzycielskiego zajęcia, ale normalnie inne banki centralne deponują tam tylko 3-5% swoich rezerw, bo oprocentowanie jest tam i marne i sztywne. BIS odpowiada na to, że ocena 80-90% jest grubo przesadzona (grossly overstated), ale nie ujawnia ile tego jest, choć nie zaprzecza, że BCRA zdeponował w BIS proporcjonalnie więcej niż inne banki centralne. Podobno prawnicy Elliotta z nowojorskiej kancelarii Greenberg Traurig LLP, chcąc przycisnąć BIS do ściany wręczyli wezwanie do ujawnienia dowodów publicznie, z zaskoczenia i w spektakularny sposób, na spotkaniu, na którym Jaime Caruana, dyrektor generalny BIS (Hiszpan z Walencji) przygotowywał się właśnie do wygłoszenia przemówienia. Jeśli wierzyć dziennikarzom dosłownie odjęło mu wtedy mowę.

Sąd szwajcarski, przed który fundusze sępie wniosły swoją sprawę (bo Bazylea leży w Szwajcarii) w pierwszej instancji przychylił się do stanowiska powodów, ale sąd apelacyjny uchylił ten wyrok ze względów proceduralnych. Zaraz potem wkroczył szwajcarski Sąd Najwyższy potwierdzając, że depozyty BIS są w całości objęte immunitetem przed komornikami i prokuraturami, a sądom szwajcarskim nic do tego. Normalnie wypracowanie decyzji w takiej sprawie zajmuje kilka ładnych miesięcy, ale w tym przypadku trwało to tylko dwa tygodnie. Dla jednych jest to dowód, że zarówno ta sprawa, jak przede wszystkim natura zjawiska była już wcześniej rozpoznana, jeszcze przed procesem, dla drugich – że akurat w tej sprawie pojawiły się ważne naciski polityczne. Sam BIS wydał zresztą zaraz potem specjalne oświadczenie, w którym podkreślił, że gromadzenie depozytów z banków centralnych jest istotą jego biznesu, a ich gwarantowana nietykalność umożliwia mu działanie w interesie publicznym. Dodał, że banki centralne mają co do zasady prawo do ochrony przed zajęciami sądowymi i odrzucił argument, że to stawia je ponad prawem, wskazując że dochodzące swych wierzytelności strony mogą sięgnąć do arbitrażu (czego jednak nikt dotąd nie zrobił). Jest jednak dla wszystkich oczywiste, że BIS źle się czuje w roli adresu do odzysku długów, zwłaszcza z Trzeciego Świata, i że jest mu niewygodnie w kleszczach pomiędzy prawną logiką wierzycieli a polityczną logiką suwerennych państw członkowskich, które obsługuje.

Tymczasem sępy wcale nie zamierzają ustąpić i chcą tę niewygodę wykorzystać, bowiem sprawdzoną przez nich „strategią wydrzyka” jest bezustanne nękanie depozytariuszy i powierników namierzonych pieniędzy. Elliott właśnie wniósł sprawę przeciw Szwajcarii do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, powołując się na Artykuł 6 Konwencji Praw człowieka, który gwarantuje wszystkim stronom prawo do uczciwego procesu przed sądem. Ponadto, pragnąc narobić Szwajcarom jeszcze większego smrodu w bankowym świecie NML i EM wystąpiły z pozwem przeciwko nieznanym na razie z nazwiska funkcjonariuszom BIS, oskarżając ich o pranie brudnych pieniędzy. Mimo to, akurat sprawa szwajcarska nie rokuje sępom łatwego zwycięstwa, a oskarżenie oficjeli z BIS wygląda na mocno naciągane, skoro Elliott boi się nawet ujawnienia ich nazwisk w mediach, wiedząc że musiałby potem słono beknąć za zniesławienie.

Druga główna kategoria wierzycieli, czyli armia 60.000 Włochów, na których przypada łącznie 1,3 miliarda dolarów długu w kwocie nominalnej, prowadzi atak z innej flanki. Latem br. Międzynarodowe Centrum Rozstrzygania Sporów Inwestycyjnych (ICSID) przyjęło do rozpatrzenia pozew tej grupy przeciwko Argentynie, po raz pierwszy w swej historii od takiej grupy klientów. Nie wydaje się jednak, aby decyzja tej instytucji, która jest agendą Banku Światowego, miała zrobić jakieś wrażenie na Argentynie. Jest ona bowiem jedynym spośród państw grupy G20, które nie uznaje decyzji ICSID, odrzuca orzeczenia obcych jurysdykcji z międzynarodowym arbitrażem włącznie i wymaga, aby każda sprawa przeszła w całości przez jej własny sąd. W praktyce oznacza to również, że sama swoich skarg też przed żadne obce sądy nie wnosi.

Przykładem odrzucenia werdyktu Banku Światowego przez Argentynę jest sprawa Azurix, amerykańskiej firmy wodociągowej z Houston w Teksasie, na rzecz której ICSID zasądził 165 mln dolarów w roku 2006 z tytułu 30-letniej umowy na dostawy wody dla trzech regionów wokół Buenos Aires. Azurix wygrał ten kontrakt latem 1999 roku, ale już w październiku 2001 wycofał się zanim woda zaczęła płynąć, twierdząc że miejscowe władze nie dotrzymują warunków kontraktu. Argentyna twierdzi, że zerwanie umowy miało raczej związek ze słynnym na cały świat skandalem (rok 2000) i bankructwem (rok 2001) Enronu, której Azurix był częścią, i że firmie po prostu zabrakło środków na kontynuację inwestycji. Ponieważ wodociągów ani wody nie ma, Argentyna płacić nie chce. Azurix szaleje, bo rzeczywiście już wstępnie zainwestował. Sprawa ugrzęzła w papierach i to – jak twierdzą prawnicy – co najmniej na kolejne 5 lat.

Podobnie wyglądają sprawy zaległych długów upartych wierzycieli. Ostatnie posiedzenie sądu w Nowym Jorku 28 września 2011 pokazało, że obie strony okopały się na zajętych pozycjach w zasadzie nie dając sobie żadnych szans na kompromis, tym bardziej że wybory prezydenckie 23 października znów wygrała w Argentynie nieugięta pani Cristina Fernandez de Kirchner. Powtórzono stare argumenty z ostatnich dziesięciu lat, przywołując zwłaszcza zasadę pari passu. Jest to klauzula, która stanowi, że żadna z kategorii wierzycieli nie może dostać lepszych warunków niż pozostałe. W interpretacji argentyńskiej oznacza to, że skoro 93% starych długów już wykupiono po 35 centów za dolara, to pozostałe 7% nie może pójść po wyższej cenie, bo ci, co wcześniej zgodzili się na ich wykup poczuliby się oszukani. W interpretacji amerykańskiej oznacza to jednak, że długi wierzycieli, którzy dotąd czekali będą spłacane w nowej formule wraz z długami zaciągniętymi później, już po opanowaniu kryzysu, i wobec tego wszystkim wierzycielom spłacanym obecnie należy się jednakowe 100% ceny. Jak widać, spór taki może trwać w nieskończoność.

Oczywiście Argentyna zachęca do wykupu swych obligacji z kolejnych i już raczej tylko wewnętrznych emisji, a nawet proponuje, że nimi spłaci swe stare długi. Jednakże ponieważ są one bardzo nisko oprocentowane, zdenominowane w argentyńskich peso, mają odległe terminy zapadalności i są obarczone ryzykiem kolejnej niewypłacalności gdyby Argentynie mocniej dokręcono śrubę, żaden wierzyciel jakoś się do nich nie kwapi. Po latach oczekiwania i przepychanek wszyscy chcą dopaść gotówki.

Postawą Argentyny najbardziej poirytowane są Stany Zjednoczone, przez które w praktyce przetacza się lwia część roszczeń i sporów. Właściwie można mówić o wojnie prawnej między obu krajami. We wrześniu 2011 Waszyngton tytułem rewanżu głosował przeciwko udzieleniu 230 milionów dolarów pożyczki dla Argentyny z Między-Amerykańskiego Banku Rozwoju (Inter-American Development Bank, IADB), jednej z trzech wielostronnych instytucji międzynarodowych, z których Argentyna może jeszcze brać kredyty po rozwiązaniu swego porozumienia z Międzynarodowym Funduszem Walutowym w 2005 roku. Amerykanie zapowiadają, że to samo zrobią w Banku Światowym, co nikogo nie dziwi, jako że akurat ta instytucja jest uważana za szczególnie Ameryce posłuszną.

Wielkie rozdrażnienie USA wywołuje też postawa Argentyny wobec Klubu Paryskiego, czyli grupy 19 rządów wierzycielskich, którym Argentyna jest winna łącznie 6,7 mld dolarów z kolejnych transz kredytowych. 2 września 2008 roku pani prezydent Cristina Fernandez de Kirchner obiecała solennie, że jej kraj spłaci ten dług w całości, ale w kraju napotkała tak silną opozycję wobec tego planu, że obecnie wysocy urzędnicy jej rządu mówią o spłacie dopiero wtedy, gdy poprawią się międzynarodowe warunki kredytowe. Pikanterii tej sprawie dodaje zresztą fakt, że sam Klub Paryski powstał w 1956 roku dla rozwiązania problemu właśnie ówczesnych długów Argentyny.

Oskarżenia amerykańskie idą dużo dalej. Argentynie zarzuca się, że jej liberalne przepisy bankowe zachęcają do prania brudnych pieniędzy przez podejrzanych zagranicznych inwestorów. Część obserwatorów uważa, że poddana międzynarodowym naciskom Argentyna, przed którą zamykają się kolejne drzwi banków i instytucji finansowych oraz możliwości zaciągania legalnych pożyczek, nie ma innego wyjścia i musi sięgać po inne ich źródła, a więc wita u siebie wszelkie depozyty nie wnikając zanadto w ich pochodzenie. Środki zagraniczne dopływają jednak na tyle skąpo, że zmusiło to rząd do przyjęcia zapisu budżetowego o przeznaczeniu rezerw BCRA na wykup obligacji w roku 2012.

Zarzutom różnej maści nie ma jednak końca. Znienawidzoną panią prezydent amerykański prokurator oskarżył o przyjmowanie funduszy na kampanie wyborczą od Hugo Chaveza z Wenezueli (ambasador USA musiał to potem publicznie odszczekać w Buenos Aires). Media amerykańskie zarzuciły jej udzielanie azylu terrorystom takim jak Sergio Apablaza, przywódca lewicowej partyzantki z Chile, w sprawie którego między BA a Santiago toczą się rozmowy o ekstradycji. Ożyły podejrzenia, że Argentyna nadal ma zakusy na brytyjskie Falklandy (Islas Malvinas), po które już wyciągnęła zbrojną rękę w 1982 roku. Trwa nagonka medialna i propagandowa. Oznacza to, że konfliktowi o długi towarzyszy podskórny strukturalny proces polityczny. Wielką choć mało mierzalną korzyścią Argentyny jest w nim to, że przez lata walk z międzynarodową sitwą lichwiarzy, wykształciła się tam i okrzepła rodzima kadra prawników, finansistów, dziennikarzy i polityków o niezłomnie patriotycznym nastawieniu. Można mieć nadzieję, że jeśli ta linia przetrwa, Argentyna nie zginie.

Tymczasem sępy krążą nad łupem niezmordowanie. Stałe nękanie upatrzonych podmiotów i prowokacyjna czujność wobec potencjalnej zdobyczy są wpisane w urodę tego geszeftu i czasami opłaca się naprawdę sowicie. Czyhają głównie na polityczne zakręty i zawirowania władzy. Tu pozwolę sobie dać ciekawy przykład z innego kraju, który dobrze opisuje mechanizm nie tylko odzyskiwania długów. Przed 11 laty Elliott w bardzo głośnej sprawie przeciwko Peru wyszarpał 56 mln dolarów z kasy wypłat na projekty ochrony przyrody po konwersji peruwiańskiego długu na tzw. obligacje Brady’ego. Pięć lat przedtem, w roku 1996 Elliott wykupił na rynku wtórnym za 1/5 tej sumy stare obligacje rządu w Limie opiewające na łączną sumę nominalną 20,7 mln dolarów, a następnie w dwóch skomplikowanych procesach w Belgii i w USA uzyskał zasądzenie na swoją korzyść także zaległych na nich odsetek. Nowojorski autorytet prawniczy prof. A. F. Loewenfeld przekonał tamtejszy sąd, że skoro Elliott nie był stroną w umowie o konwersji peruwiańskiego długu, to posiadane przezeń papiery dłużne nie muszą być wykupione po uzgodnionej wtedy cenie i Elliottowi należy się cała suma wraz z odsetkami. Następnie sąd w Belgii zarządził zablokowanie dla Elliotta całej sumy z funduszu Euroclear, a nowy prezydent Peru Alejandro Toledo skwapliwie podpisał się pod jej wypłatą. Przebicie dla Elliotta jak 1:5. Był to rok 2000 i Peru było wtedy zajęte zmianą władzy, jakiej dokonała tam światowa finansjera. Prezydent Alberto Fujimori musiał salwować się ucieczką do Japonii, a prezydentem został ubogi indiański pucybut z Chimbote, którego odpowiednio wcześniej ktoś wyłuskał z ulicy, przewiózł na campus do San Francisco, włączył do uniwersyteckiej drużyny piłkarskiej i w oszołamiającym tempie zaopatrzył w dyplomy z ekonomii, prawa, nauk politycznych, zarzadzania kadrami i jeszcze parę innych kwitów łącznie z doktoratem. Chłopak był tym tak oszołomiony, że o mało nie popadł w narkomanię, bo ćpał jak smok, ale wyciągnęła go z niej żona, poznana w Stanford obywatelka Belgii i zaraz potem poślubiona, bowiem – ajajaj, jakiego to trzeba trafu! – znała jego rodzimy, używany w Peru indiański język kiczua. Nazywała się Eliane Karp, bo karp to koszerna ryba, a jej rodzice pochodzili z Polski, choć ona sama ukończyła antropologię na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie i kilka innych wydziałów (ot, choćby ekonomię) na różnych uniwersytetach świata. Kiedy Toledo był już odpowiednio przygotowany, został przewieziony z powrotem do Peru, postawiony na czele opozycji a kiedy nadeszła odpowiednia chwila stanął do pospiesznie zorganizowanych wyborów prezydenckich i oczywiście je wygrał. Małżeństwo z poliglotką skończyło się wraz z kadencją prezydenta-agenta, ale jego owocem jest córka Chantal i pani Karp, która powróciła do Izraela, aby pracować w Banku Leumi nad antropologicznym docieraniem do dalszych klientów na świecie, oświadczyła kiedyś w wywiadzie dla belgijskiej popołudniówki Le Soir, że jest dumna iż nosi ona nazwisko Toledo, bo jest to nazwa najstarszego miasta żydowskiego w Hiszpanii, tak starego, że nawet jego hebrajska nazwa Toledoth znaczy „tradycja”…

Oho, chyba jednak znów poszedłem za daleko w dygresje. Mógłbym jeszcze je długo ciągnąć, ponieważ na każdym zakręcie otwierają się nowe pasjonujące szczegóły, ale może więcej napiszę o tym innym razem, a tu zakończę tylko główny temat, o którym był ten esej: trzymaj się, Argentyno!

Autor: Bogusław Jeznach
Źródło: Nowy Ekran


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

6 komentarzy

  1. ManiekII 03.01.2012 13:02

    Świetny tekst ukazujący co się będzie działo z Grecją a może nawet z Włochami i Hiszpanią.

  2. adambiernacki 03.01.2012 14:04

    Moim zdaniem świetny artykuł ukazujący co się dzieje ze światem od dawna:-)

  3. 8pasanger 03.01.2012 16:11

    Może nie jestem za tropieniem żydowskich nazwisk ale Argentynie życzę powodzenia w wojnie z lichwiarzami.

  4. mevitar 03.01.2012 21:34

    Zaraz zaraz… Elliott Management pozywa członków Banku Banków?…
    Czy oni wiedzą, że jeżeli do Banku Rozliczeń Międzynarodowych przyczepiona zostanie łatka pralni brudnych pieniędzy, ludzie mogą zupełnie stracić zaufanie do wszelkich transakcji międzynarodowych, i wtedy cały system się rozleci? A Elliot Management pójdzie na dno razem z resztą.

    Oczywiście mogę się mylić, ale to byłaby wielka ironia losu, że ci, ludzie są tak chciwi i pazerni, że są w stanie załatwić cały system, włącznie z sobą, byleby tylko zarobić. 🙂
    Możnaby powiedzieć: dzięki Bogu za ich nieprzyzwoitą chciwość. 😉

  5. Don_Mateo 04.01.2012 17:50

    @mevitar nie wiem czy nie zauwazyleś, że już dawno nie maja kogo okradać,. okradli juz nas praktycznie calkowicie. Ich nie obchodza nasze genetycznie modyfikowane warzywa ani telefony i telewizory najwyższej generacji. oni już nam ukradli złoto. Ropy tez niepotrzebują – podobnie z resztą jak i my 😉

  6. che 04.01.2012 22:10

    Argentyna już pokazywała światu, że ma gdzieś co świat od niej chce. Właśnie chroniąc zbrodniarzy hitlerowskich. Kraj ma rozciągnięty kształt i jest pewnie samowystarczający rolniczo. Trochę na uboczu i zapewne z szerokim poparciem w Am. Pd. Ciekawe jest jak poszczególne kraje, kultury, narody, politycy z ludu “rozmawiają” z lichwą międzynarodową, jakie mają w tym doświadczenie.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.