Liczba wyświetleń: 522
Wspólny wyjazd ze znajomymi na pustynię ustalać zaczęliśmy już sporo wcześniej. Wycieczka na pustynię okazała się jednak kilkukrotnie niemożliwa ze względu na warunki pogodowe (do niedawna było tu naprawdę zimno – ale czy ktoś o tym wiosną pamięta?) czy wyjazdy ludzi, należących do naszej tzw. „paczki”. Udało się sprawę dopiąć dopiero w ostatnim tygodniu, tak że mogliśmy wczoraj cieszyć się urokami pustyni.
Wyjazd zaplanowany był na godzinę 10.00. Zważywszy na fakt, iż mieliśmy na pustyni spędzić czas aż do późnego wieczora, wydawało mi się, że godzina to trochę za wczesna, ale moje wątpliwości rozwiała koleżanka z Bułgarii, tłumacząc, że naszym kierowcą i przewodnikiem będzie Kuwejtczyk. I wszystko jasne. Umawiamy się na 10.00, przed 12.00 nie ruszymy. Gdybyśmy się umówili na 12.00, ruszylibyśmy późnym popołudniem, etc. I rzeczywiście, prawie jak w zegarku, w kierunku pustyni dane nam było wyjechać za piętnaście pierwsza. „Opóźnienie planowane” – prawie jak PKP…
Zgodnie z planem, czas mieliśmy spędzić w namiocie, jakimi usłana jest pustynia naokoło Kuwait City, na takiej jakby działce za miastem – na spacerze, rozmowie, obiedzie jakimś, grze w piłkę, etc. Dzień przebiegł zgodnie z planem, zaskoczenia szukać przyszło gdzie indziej. Otóż namiot okazał się czymś dużo więcej niż namiotem, a pustynia… cóż…
Sto kilka kilometrów, jakie dzielą dzielnicę Keifan, w której znajduje się żeński akademik od obozowiska, do którego się kierowaliśmy, jadąc szeroką, czteropasmową autostradą, pokonaliśmy w niespełna 45 minut. Dobry czas mieliśmy.
Przez większość czasu obraz wzdłuż pustyni był dość monotonny – po lewej stronie jedna obok drugiej, okazałe wille, położone bezpośrednio nad morzem, po prawej stronie – na przemian – naga pustynia, ogrodzone tereny należące do jednej z kompanii naftowych lub obozowiska skupiające, podobnych nam, amatorów weekendowych wyskoków za miasto.
Pogoda idealna. Jest wczesne popołudnie, wiadomo już, że nie będzie upału. Nic nie zapowiada też burzy piaskowej.
Przy zjeździe z autostrady, kilkaset metrów w głąb pustyni, znaleźliśmy, składający się z kilku przyczep „centrum handlowo-usługowe”, kilka małych sklepików, w których można kupić niezbędne artykuły – lód, napoje, gaz i temu podobne. Kilkaset metrów stąd leży, jak się okazało, cel naszej wyprawy – kilka namiotów, otoczonych kilkoma drewnianymi palami, prowizorycznie wyznaczającymi teren obozowiska.
Wygląd namiotów nie rzuca na kolana. Tego się dokładnie spodziewałem, widziałem podobnych setki z daleka, jadąc wzdłuż pustyni na północ i południe od miasta. Spore, przypominają grupowe namioty harcerskie. Bardzo zakurzone. O ile jednak miałem okazję już wcześniej widzieć je z zewnątrz, o tyle nigdy nie byłem w środku takiego namiotu. Jak mało wiedziałem, okazało się po tym, jak przekroczyłem próg jednego z nich – nazwijmy go „salonem”. Dość powiedzieć, że chciałem zdjąć buty… Wybił mi to z głowy nasz kuwejcki kolega, mówiąc wesoło, żebym dał spokój, przecież to pustynia! Bezlitośnie pozostawiłem zatem po sobie piaszczyste ślady butów na wyłożonej posadzką (!!), błyszczącej podłodze. Wokół tapczany, poduszki, pufy, stoły, wszystko w przyciemnionej atmosferze, rozrywanej tylko światłem wpadającym przez pozostawioną na wejście szczeliną. Nie czułem klimatyzacji, ale powietrze wypełnione było przyjemnym, delikatnym chłodem. W rogu pomieszczenia znajdowało się stanowisko dla didżeja. Na początku trochę się z tego uśmiałem i pewnie śmiałbym się dłużej, gdyby nasi kierowcy (znajomy już Kuwejtczyk Mitch i jego przyjaciel, Bułgar z pochodzenia, Szaaban) nie zaczęli wnosić sprzętu – głośników, konsoli, laptopa. Z mojego laickiego punktu widzenia, niejeden lokal w moim mieście nie powstydziłby się takiego sprzętu. Cóż, „Kuwaiti Style”, jak mi wytłumaczono.
Po zadomowieniu się, rozpakowaniu, każde z nas, pojedynczo lub małymi grupkami udało się na popołudniowy spacer na pustynię.
Jakoś nie miałem ochoty na towarzystwo, postanowiłem, że sam się powłóczę po okolicy. Był to w zasadzie mój pierwszy dłuższy pobyt na pustyni, chciałem z niego jak najwięcej zabrać, zapamiętać, nie uronić ani chwili, ani jednego obrazu z tego, co dane mi będzie przeżyć i zobaczyć.
Bardzo lubię głos pustyni. Cichy subtelny, zamknięty w delikatnych o tej porze roku podmuchach wiatru. Urokliwy. Można by, słuchając go, zjeść kolację przy świecach. Na szczęście, jak dotąd, nie znaleziono pomysłu na ich stłumienie. Całkiem skutecznie zabrano się za to za maskowanie piękna jej krajobrazu. Krótko mówiąc, pustynia to tłumny śmietnik. Przestała być ona zatem tym, czym jest z definicji – nie jest pusta, bezludna, niezamieszkała. Usiana jest wszelkiej maści obozowiskami, pojedynczymi namiotami, przyczepami, samochodami, urządzeniami niezbędnymi w życiu codziennym (zbiorniki na wodę, proste urządzenia kanalizacyjne, etc.). Całość wygląda jak jeden wielki, nietypowy – bo piaszczysty – ogród działkowy. Problem w tym, że nikt tu nie przyjeżdża uprawiać ogródka. Ludzie przyjeżdżają tu, żeby – przy kawie, herbacie i obiedzie z rusztu – spędzić miłe popołudnie z rodziną czy znajomymi. Niestety towarzyszy temu dość typowy dla Kuwejtu, okropny nawyk zostawiania śmieci i odpadków w miejscu, gdzie się je wygenerowało. Sprowadza się to do tego, że jeśli ktoś (niekoniecznie Kuwejtczyk – tego nawyku, jak zauważyłem, nabrała tu większość mieszkańców) skończy jeść np. batona czy wypije colę z puszki, to raczej nie rozgląda się za śmietnikiem, których, swoją drogą, jest tu jak na lekarstwo. Po prostu wyrzuca go na ziemię albo kładzie puszkę w widocznym miejscu. Miasto nie tonie w śmieciach, bo zatrudniony jest cały batalion ludzi zamiatających, czyszczących, porządkujących w pocie czoła ulice. Niestety, nie pomyślano o tym, by zatrudnić osoby troszczące się o czystość na pustyni. I to, niestety, bardzo rzuca się w oczy. Pustynia stała się bowiem śmietniskiem. Śmieci są wszędzie – czasem ułożone na stertę, czasem leżące w nie zakopanym dole, czasem, błąkające się po piaskach pustyni, powodowane podmuchami wiatru. Nie da się zrobić kroku, by nie natknąć się na coś nowego. Nie da się objąć wzrokiem jednego choćby skrawka pustyni na widnokręgu, na którym nie można by dostrzec śmieci. Kilka lat temu miałem okazję być na Przystanku Woodstock. Po zakończeniu całej imprezy, kiedy już większość osób zwinęła namioty i udała się w kierunku stacji kolejowej, obraz, jaki pozostał przypominał krajobraz po bitwie. Pojedyncze namioty, puszki, butelki, szkło, pety, cała masa różnych śmieci innej maści – wszystko, co może po sobie zostawić dwustutysięczna rzesza ludzi skupionych na małej powierzchni. Tam jednak zatrudnionych było kilkuset wolontariuszy, którzy mieli się tym bałaganem zająć. Pustynia, choć nie mniej potrzebująca porządku, skazana jest na inny los. Wszystkie pozostałości pobytu człowieka (dosłownie: wszystkie) – wspomniane śmieci w klasycznym wydaniu, ale także cała masa innych – bardziej szlachetnych – kafelkowych podłóg, ubikacji, umywalek, muszli klozetowych, foteli, puf, opon, butli gazowych, głośników – wszystkiego, co tyko można zmieścić do jeepa i zawieźć na pustynię, leżą odrzucone, zapomniane, niechciane, pokrywane nową warstwą kurzu każdorazowo po przejściu burzy piaskowej.
Jak długo potrwa taka sytuacja? Trudno powiedzieć. Trudno jest cokolwiek oszacować, przewidzieć czy zaplanować w kraju takim jak Kuwejt. Odpowiedź, gdy rozmawia się z Kuwejtczykami o jakichkolwiek zmianach – często pada ta sama – gdy skończy się ropa. A to już niedługo. Według szacunków, z dobrodziejstwa czarnego złota w Kuwejcie – przy obecnej intensywności wydobycia – korzystać będzie jeszcze jedno, może dwa pokolenia (w zależności od raportu – trafiłem na kilka – to od 20-40lat). Co potem? Nikt nie wie. Ale na pewno będzie inaczej, przyjdą zmiany. Jeśli kraj otworzy się na turystykę, to będą to zmiany dramatyczne. Także, jeśli chodzi o ochronę środowiska. Szkoda, że wszystkie te umywalki, klozety, puszki i butelki wcześniej nie doczekają się godnego, przyzwoitego pochówku na jakimś cichym śmietnisku.
Z pustyni wracałem z mieszanymi uczuciami. Dominowało rozczarowanie, połączone z rozdrażnieniem. I ze smutkiem. To musiało być kiedyś cudowne miejsce.
Autor: Ksawery Jankowski
Źródło: Arabia