Egipt – tu wszystko się zaczyna

Opublikowano: 29.03.2011 | Kategorie: Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 1581

15 grudnia. Zbiegam po chybotliwych schodkach pomostu na płytę lotniska w Hurghadzie. Wokół mnie pasażerowie na wyścigi ściągają zimowe okrycia. Polary i swetry giną w podręcznym bagażu. Wszyscy paradują w T-shirtach, chcą jak najszybciej wystawić swą bladą skórę na zbawienne o tej porze roku działanie egipskiego słońca. Temperatura – 23 stopnie Celsjusza w połowie grudnia to prawdziwe tropiki. Gdy przed czterema godzinami wylatywaliśmy z lotniska Tegel, z kadłuba naszego Airbusa gorącą wodą pod ciśnieniem usuwano zmrożony śnieg. Do Egiptu nie przyleciałem jednak na wczasy, a mój reportaż nie jest reklamówką wyjazdu All inclusive, pisaną na zamówienie któregoś z biur podróży. Przed kilka lat mieszkałem nad Nilem, z Kairu pochodzi moja żona. Tym razem chcę jedynie odwiedzić stare kąty, spotkać się z rodziną, zorientować się co w trawie piszczy i co o przyszłości Egiptu sądzą jego mieszkańcy.

W ostatnim roku nad Nilem wiele się wydarzyło. Rządzącej Partii Narodowo Demokratycznej po raz kolejny udało się przeprowadzić farsę, w oficjalnych mediach zwaną wolnymi wyborami. Partia Mubaraka zdobyła 420 miejsc w 518 osobowej parlamencie. W grudniu Aleksandrię nawiedził sztorm, kilka budynków zawaliło się pod uderzeniami fal grzebiąc w gruzach siedmiu mieszkańców. Opinia publiczna zażądała pociągnięcia do odpowiedzialności oficjeli odpowiedzialnych za budownictwo. W czerwcu w kafejce internetowej pobito śmiertelnie Khaleda Saida. Mordercami okazali się policjanci próbujący zarekwirować nagranie wideo obnażające korupcję w policji. Khaled próbował właśnie umieścić je na swym blogu. Rok 2010 to dwie, bardzo prestiżowe porażki egipskiej polityki zagranicznej: Klęska procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie i nieuchronny podział południowego sąsiada – Sudanu. Wreszcie, w końcu listopada po raz pierwszy zaprotestowali Koptowie. Demonstranci starli się z Policją na nielegalnej budowie kościoła w Gizie. Młody chrześcijanin zginął od policyjnych kul.

Jako jedyny w hali przylotów nie przyleciałem z wycieczką, ustawiam się więc posłusznie w długiej kolejce po wizy. Podchodzą do mnie zdezorientowanym turyści z Polski, którzy w tłoku zgubili swoją grupę. Właśnie na nich czatują naciągacze z VIP service. Wlepka do paszportu szumnie zwana wizą kosztuje jedyne 15 dolarów, za swoje usługi wizę bez kolejki i bezproblemową odprawę paszportową, zapobiegliwi młodzieńcy żądają dodatkowych 20 zielonych! Z nieśmiertelnym Welcome to Egypt na ustach zarzucają sieci na przestraszonych turystów. Już wiem dlaczego wszystkie samoloty przylatują do Hurghady o jednym czasie. W tłoku łatwiej wytworzyć atmosferę chaosu i zagubienia. Polacy przylecieli z niemiecką grupą, są gotowi zapłacić, mężczyzna sięga już do portfela. Wyjaśniam im spokojnie, że wszystko mogą załatwić za darmo, płacić powinni jedynie za wizę. Niesympatyczny naciągacz, po angielsku daje mi do zrozumienia, że to nie mój biznes. Jestem na niego wściekły, już za chwilę po raz kolejny przekonam się, że w Egipcie nie wszystko jest takie proste.

Kolejka tylko tak strasznie wygląda, po kilkunastu minutach nie ma śladu po tłumie Rosjan, Niemców i Skandynawów. Wszyscy zostali sprawnie załadowani do autokarów i rozwiezieni do ośrodków. Moja sytuacja nie jest do pozazdroszczenia, nie mogę zabrać się z wczasowiczami, taksówkarze żądają jakiś horrendalnych kwot, na które jako Kairczyk z trzy letnim stażem po prostu nie chcę się zgodzić, o transporcie publicznym można jedynie pomarzyć. Jeden z naciągaczy – Hajsam, ten sam, który przed chwilą bezlitośnie skubał naiwnych turystów, bezinteresownie pomaga mi wydostać się z lotniska. Zaofiarował podwiezienie pod dworzec autobusowy Superjet przy Snowmanie, na drugim końcu miasta. Po drodze wyjaśnia mi, że do jego kieszeni trafia tylko ułamek z 20 dolarów, które inkasuje od turystów i w ogóle jest mu głupio, że ich naciąga.

– Pochodzę z porządnej rodziny, z Tanty w delcie Nilu. Mój ojciec jest nauczycielem – z dumą nadmienia Hatem. Chyba nie wyglądam na przekonanego, po chwili więc dodaje. – Wkrótce się żenię, w Egipcie to duży wydatek.

NAD NILEM NIE BIORĄ TYLKO RYBY

24 grudnia. Mieszkanie wuja Hatema w Zakazik nie jest z gumy, dzisiaj jednak musi pomieścić całą rodzinę. Od rana panuje tu typowy egipski rozgardiasz. Dzieci biegają po jadalni, dorośli pochylają się nad półmiskami pełnymi ryb, tahiny i rokuli. Przed chwilą skończyłem wspaniałą zupę rybną. W odwiedziny wyruszyliśmy z samego rana, sprzed domu w Masri Gidida jak Egipcjanie nazywają kairski Heliopolis. Do Zakazik w prowincji Szarkija dotarliśmy po godzinie przyjemnej jazdy wzdłuż pól ryżowych i plantacji trzciny cukrowej. To tutaj w delcie Nilu mieszka rodzina mojej żony, dzisiaj jesteśmy zaproszeni na rodzinny zjazd. Obok mnie przy stole usiadł wuj Adel, najstarszy brat teściowej. Ten 60-letni emerytowany lekarz przez ponad dwadzieścia lat pracował w szpitalu w Kuwejcie. Rozmowa schodzi na temat ryb i ulubionego hobby mężczyzn – wędkarstwa. Wujowie opowiadają o swych ostatnich łowach, których zdobycz spoczywa przed nami na talerzach. Po powrocie znad Zatoki Perskiej dumny lekarz był zmuszony zmienić swe hobby na sposób podreperowania rodzinnego budżetu. Mężczyźni w czarnych barwach odmalowują katastrofę ekologiczną, która dotknęła Deltę Nilu. W ciągu ostatniej dekady tacy jak wuj, zdesperowani Egipcjanie ogołocili rzekę z ryb. Według oficjalnych szacunków w tym okresie w Nilu ubyło ponad 80% ryb. Wiele gatunków zniknęło na dobre. Ciężko w to wszystko uwierzyć siedząc nad stołem zastawionym rybami. Jakby wyczuwając moje wątpliwości wuj Hatem pośpiesznie wyjaśnienia.

– W Nilu naprawdę nie ma ryb, te tutaj złapaliśmy na stawach hodowlanych, za dostęp, do których trzeba płacić albo kłusować.

– Możesz w to uwierzyć? W Nilu nie ma ryb! A wszystko z biedy. Ceny mięsa, jaj, mleka poszły w górę, a ludzie czymś przecież muszą uzupełnić białko. Ile można samym chlebem, fasolą i cebulą – mówi podenerwowanym wuj Adel.

Właśnie kończę drugi kawałek balti, bardzo delikatnej ryby zbliżonej w smaku do naszego okonia. Muszę przyznać ryba zaczyna stawać mi ością w gardle.

Rozmowa jak zawsze schodzi na politykę. Niekończące się żarty z prezydenta i jego dobiegającej końca, piątej, 6-letniej kadencji trwają w najlepsze. Po internecie od kilku dni krążą zdjęcia starzejącego się z upływem lat Mubaraka zestawione z portretami amerykańskich prezydentów, którzy przewinęli się w trakcie jego urzędowania. Po jednej stronie egipski prezydent, z drugiej: Ronald Reagan, George Bush, Bill Clinton, George W. Bush wreszcie Barack Obama. Rodzina zerka na ekran komputera, śmiejąc się do rozpuku. Kuzyn żony Mohamed przypomina stare przezwisko Mubaraka Lavash Kiri – śmiejąca się krowa, jak z francuska nazwali swego prezydenta Egipcjanie. Jest jeszcze arabskie ludowe przezwisko gamusa – bawół. Emerytowany lekarz nie jest dzisiaj w nastroju do żartów. Głos mu drży gdy z powagą mówi o niesprawiedliwościach. Widać, że chcę się wyżalić.

– Szef policji w Zakazik bierze rocznie miliony funtów od prywatnych biznesmenów za „ochronę”. U was to się nazywa wymuszanie haraczu, u nas to normalna praktyka policji. Tak dłużej być nie może! Wiesz ile w Zakazik zarabia lekarz specjalista? 500 funtów! – unosi się gniewem.

Szybko przeliczam, 500 egipskich funtów to około stu dolarów. Rodzina próbuje uspokoić nerwowego wuja. Emerytowany lekarz wyłamał się z konwencji. Swym narzekaniem psuje atmosferę spotkania. Młodszy brat wuja puszcza do wszystkich oko.

– Wuj Adel dzisiaj taki zły, bo wczoraj nie złowił żadnej ryby.

W pokoju wybucha gromki śmiech. Egipcjanie uwielbiają żartować. Rozżalony wuj ciska łyżką w talerz niedokończonej zupy rybnej.

Nic nie rozumiecie! Potraficie tylko z niego żartować. Tu nie chodzi o ryby, kraj rozkradają!

Wracamy z Zakazik do Kairu, w samochodzie mam trochę czasu, zbieram myśli i zastanawiam się nad słowami wuja. Czy to możliwe, że 80 milionów zawsze uśmiechniętych Egipcjan tłamsi w sobie tyle gniewu? Przecież według oficjalnych statystyk Egipt kwitnie. PKB według rządowych szacunków wzrosło w ostatnim roku o prawie 6%, kraj odwiedziła rekordowa liczba turystów – ponad 6 milionów, w tym aż pół miliona z Polski! W miastach jak Suez i Ismailia nad Kanałem Sueskim rozrosły się strefy ekonomiczne, w których jak grzyby po deszczu powstają nowoczesne fabryki produkujące odzież na eksport, skutecznie konkurując z zalewającą świat chińszczyzną. Wyroby z metką Made in Egypt na dobre zadomowiły się w zachodnich domach handlowych. Jeśli jest tak dobrze, dlaczego tyle tu frustracji?

KHAFIJA ZNACZY DOSYĆ

27 grudnia. Późnym wieczorem dosiadam się do grupy Egipcjan w modnej kawiarni Drinkies na Zameliku – bogatej dzielnicy Kairu, położonej na wyspie w samym sercu miasta. Dla swych mieszkańców Zamelik to taki kairski Manhattan, podobnie snobistyczny. Z ulicami pełnymi expats, alkoholem, anglojęzycznymi księgarniami, z najlepszą w mieście Diwan i przywiązaniem mieszkańców do swej wyspy – za nic nie chcą się stąd wynieść. Na Zameliku dorastał Edward Said, to tutaj pod wysokimi palmami rozłożył się słynny, założony jeszcze przez Brytyjczyków Gezira Club, a w Sequoia nad samym Nilem, przy drinkach bawi się śmietanka Kairu.

Większości zebranych nie znam, przedstawia mnie znajomy. Towarzystwo egipskie jednak o bardzo międzynarodowym charakterze. Ktoś właśnie wrócił ze stypendium w Londynie, kogoś firma wysyła na staż do Houston. Obok mnie siedzi dziewczyna o europejskich rysach. Wczoraj wróciła z Neapolu od babci Włoszki, która w czasach prezydenta Nasera musiała opuścić Egipt. Dziewczyna podobnie jak reszta towarzystwa pracuje dla jakiejś międzynarodowej korporacji. Dyskusji nadaje ton Jahja trzydziestokilkuletni architekt, którego firma jest mocno zaangażowana w rządowe projekty miast satelickich Kairu. Miasto 6 – go Października, El – Salam, miasto dziesiątego miesiąca Ramadanu i miasto 5 Maja wszystkie miały rozładować przeludnienie 18-milionowej metropolii. Pomimo olbrzymich nakładów przyrostu liczby mieszkańców stolicy nie udało się powstrzymać. Jahja ze swym biurem pracuje nad nowymi projektami, które mają być zrealizowane za 20 lat. Ilu mieszkańców będzie wówczas liczył Kair?

Rozmowa na początku omija politykę. To normalne, stopień apatii i zniechęcenia polityką wśród Egipcjan przewyższa ten który znamy znad Wisły. Ktoś zafascynowany mnogością rodzajów niemieckiego chleba utyskuje nad skromnym jego wyborem nad Nilem.

– W Niemczech jest kilkadziesiąt rodzajów pieczywa, a u nas?

Rozmowa przechodzi na męski temat – samochody. Ashraf ten od niemieckiego chleba i bułek, właśnie wrócił z Niemiec i strasznie narzeka na jakość Mercedesów montowanych w Egipcie.

– Przez dwa tygodnie jeździłem po Frankfurcie i okolicach Mercedesem kolegi, taki sam jak ojca w garażu, w Kairze. Mówię wam, bez porównania. Zupełnie inna jazda, a wykończenie, lepiej nie mówić.

Dyskusję przerywa wejście egipskiej piękności w skąpej sukience – to Alia żona Jahji. Wygląda jak Egipcjanki na starożytnych malowidłach w Sakkarze. Kruczoczarne włosy do ramion, mocno obrysowane oczy i te sama filigranowe ciało. Siada przy wolnym stoliku obok mnie. Pokazuje nam z dumą swój nowy nabytek – płyty z miejskim folkiem z Ismailii i Suezu. Właśnie tych płyt brakowało jej do zilustrowania ostatniego rozdziału pracy doktorskiej, dotyczącej ruchu oporu przeciw Brytyjczykom i Izraelczykom w strefie Kanału Sueskiego, którą wkrótce ma bronić na Amerykańskim Uniwersytecie w Kairze. Z okładek płyt spoglądają starsi panowie do złudzenia przypominający warszawską kapele czerniakowską. Ich muzyka sławi lokalnych bohaterów ruchu oporu i podobno szybko wpada w ucho.

Widząc przed sobą politolożkę śpieszę z nurtującym mnie od dawna pytaniem.

– Kto wystartuje we wrześniowych wyborach prezydenckich? Mubarak? Jego syn Gamal? Czy może wpływowy generał Sulejman?

Zupełnie ignorując pytanie, zaczyna mówić o czymś co wisi w powietrzu, o czymś co się po prostu wyczuwa. Nie bardzo rozumiem. W sukurs przychodzi jej mąż i reszta zebranych. Przekonują mnie, że coś wkrótce musi się wydarzy. Doktorantka w końcu nazywa rzecz po imieniu.

– Rewolucja, tylko w ten sposób coś może zmienić się w tym kraju. Tak dalej już być nie może!

Zaskoczony próbuję kwestionować gotowość Egipcjan do rewolucji.

– Ostatnie 30 lat nauczyło społeczeństwo bierności, islamiści są w wiezieniu, lewica od śmierci Nasera w rozsypce. Kto w takim razie miałby zainicjować tą rewolucję.

Żona Jahji przekonuje, że potrzebne są nowe siły. Na razie są tylko w internecie, ale przed wyborami we wrześniu na pewno się zorganizują.

– Marcin uwierz mi bez rewolucji się nie obejdzie. Spójrz na moją działkę – urbanistykę. Od 40 lat powielamy te same błędy. Budujemy olbrzymie miasta wokół Kairu – maga projekty na kilkaset tysięcy mieszkańców. Zamiast rozładować Kair, tylko go powiększamy. Wielkie projekty to okazja do korupcji na olbrzymią skale. Od lat proponujemy decentralizacje naszych inwestycji, rozwój małych ośrodków w Dolinie Nilu. Bez odzewu. Mam już tego dosyć.

Nie mogę uwierzyć własnym uszom, przez trzy lata pobytu nad Nilem, wielokrotnie rozmawiałem z uprzywilejowanymi Egipcjanami i zazwyczaj jak ognia unikali politycznych deklaracji. Podobnie jak reszta społeczeństwa lubili pożartować z rządzących, ale żeby otwarcie wieszczyć rewolucję?! Co się stało? Kto, jak nie oni, dobrze zarabiający professionals z międzynarodowych korporacji, przedstawiciele wolnych zawodów ma popierać Mubaraka?

28 grudnia. Jadę metrem do Maadi na południe miasta, a dokładnie do Maadi Mall na spotkanie ze starym znajomym. Tamer jest dźwiękowcem. Przed kilku laty wyjechał z Egiptu nad Zatokę, do Kataru gdzie pracował dla Al Jazeera Documentary. Powody ucieczki z Kairu były dwa: niskie zarobki i układy panujące w egipskim przemyśle filmowym. To nic, że Katar, ta łacha piachu na Zatoką Perską i zupełna pustynia kulturalna. Tamer ma żonę i córeczkę, którą trzeba posłać do dobrej szkoły, a to w Egipcie kosztuje majątek. Niedawno w związku z kryzysem musiał wrócić do Kairu. Ostatnio pracuje jako wolny strzelec, myśląc cały czas o emigracji na Zachód. Miło z jego strony, czeka na mnie w swej Toyocie Yaris przed stacją metra. Nie będę musiał po zmroku kluczyć w poszukiwaniu Malla, słabo znam tą dzielnice. Spotykamy się po ponad dwóch latach. Tamer nic się nie zmienił, tylko włosy jakby dłuższe, spięte w kucyk, ta sama broda, lenonki i rzadka wśród Egipcjan po trzydziestce szczupła sylwetka. Wygląda na typowego przedstawiciela lokalnej bohemy. Tamer zawsze dużo mówił o polityce, która obok amerykańskich seriali „Frasier” i „Seinfeld” była jego ulubionym hobby. Od lat śledzi egipskie blogi polityczne. Dzisiaj w pierwszych słowach wyczuwam, że jest podekscytowany. Z uporem maniaka powtarza, że wkrótce coś się wydarzy.

– Słuchaj to musi się stać!

– Zawsze tak mówisz, od kiedy Cię znam, a potem nic się nie zmienia. Jak ten wasz strajk generalny w 2008 roku, albo ta cała Khifaja w 2005. Kompletny niewypał – próbuję studzić jego zapał.

– Zobaczysz, Mubarak jest osłabiony, nawet armia nie chce już Gamala. Mogą zaakceptować Omara Sulejmana, chociaż…

Gubi się w swych ocenach, często sobie zaprzecza. W jednym jest jednak przekonujący, słyszę to już w Egipcie po raz trzeci.

– Ludzie mają już dosyć!

Gdy wypowiadał te słowa, z głośnika jego Toyoty dochodził serwis informacyjny BBC: „W tunezyjskim miasteczku Menzel Bouzaine od kul policji zginęło dwóch protestujących. Zamieszki w Tunezji sprowokował akt samospalenie Mohameda Bouazizi z Sidi Bouzid 75 km na wschód od Kasserine w północnej Tunezji. Młody zdesperowany bezrobotny targnął się na swe życie, gdy policja zniszczyła jego stragan z warzywami, jedyne źródło utrzymania”. Nie przerwaliśmy nawet naszej rozmowy. Tunezja była ciągle zbyt daleko, nie wytworzyły się jeszcze żadne analogie. Kto mógł się spodziewać, że bohaterski gest młodego Tunezyjczyka doprowadzi do końca 23 letnich rządów Ben Alego.

– W Egipcie też były zamieszki przed dwoma laty w Mahalla Kobba i co?

– Przekonasz się.

– Tamer jak wy chcecie zrobić w tym kraju rewolucję? Wpierw potrzebujecie poparcia ulicy, związków. Nawet biedota ze slumsu siedzi cicho.

– Wszyscy mają go już dosyć.

– Przesadzasz, was na blogach jest kilkuset, no może kilka tysięcy. Ilu Egipcjan ma dostęp do telewizji satelitarnej? 30 procent nie potrafi czytać i pisać, więc o czym tu mówić.

– Teraz to Ty przesadzasz, większość ogląda telewizję satelitarną, każdy zna kogoś z dostępem do internetu. Zresztą wkrótce sam się przekonasz.

– Wiesz kto jest dobrze zorganizowany? Bractwo Muzułmańskie. Przyjścia braci chyba sobie jednak nie życzysz?

– Bractwo już od czasów swego założyciela Hassana El – Bany opowiadało się za demokracją. Lata temu wyrzekli się przemocy.

– No nie wiem. Swoją drogą to dziwne, Ty świecki 30 latek bronisz Islamistów?

– Każdy będzie lepszy od Mubaraka – z przekonaniem podsumował Tamer.

POKÓJ Z TOBĄ

30 grudnia. Zrezygnowany, wyczekuję przed domem na taksówkę. Midan El Higaz to dobre miejsce, przez plac przejeżdża rzeka samochodów, pomimo to w godzinach szczytu złapanie wolnego samochodu graniczy z cudem. Szczególnie trudno przekonać kogokolwiek do jazdy w stronę Medinat Nasr, bardzo zatłoczonej dzielnicy Kairu. Nie mam dzisiaj wyboru, jadę tam w odwiedziny. W końcu jest! Z piskiem opon zatrzymuje się biała Kia. W zeszłym roku władze udzieliły nisko oprocentowanej pożyczki na zakup nowego samochodu posiadaczom wiekowych Peugeotów, Fiatów i Ład. Jeszcze do niedawna po kairskich ulicach jeździła najstarsza flota taksówek na świecie. Te muzealne okazy nierzadko 50-letnie były źródłem tysięcy wypadków, zanieczyszczenia powietrza i najgorsze – przyczyniały się do przeraźliwych korków. Tylna kanapa samochodu jest już zajęta, siadam więc z przodu obok kierowcy. Na powitanie rzucam zdawkowe Salam alejkum. Z tyłu dochodzi pełna wersja muzułmańskiego powitania: wa alejkum salam wa rahmatuallahi wa barakatu – typowa dla bardziej religijnych Kairczyków. Nie lubię podróżować na drugiego, nigdy nie wiadomo gdzie kierowca wysadzi pierwszego pasażera. Dzisiaj nie miałem jednak wyboru i z pokorą czekam na swoją kolej. Znudzony kierowca próbuje nas zagadywać, po wymianie kilku grzeczności i nieśmiertelnym przedstawieniu skąd jestem, wyłączam się z dyskusji. Rozmowa ze starszym pasażerem rozwija się jednak w najlepsze i powoli schodzi na tematy polityczne. Młody kierowca wydaje się reprezentować tych, którzy wzięli życie w swoje ręce. Jest wdzięczny rządowi za kredyt i możliwość pracy. Pasażer, z długą, starannie przystrzyżoną brodą i pokaźnych rozmiarów zabibą, przez Polaków w Kairze prześmiewczo zwaną śliwką, z dezaprobatą kręci głową. Zabiba to narośl na czole i znak pobożności. Aby dorobić się takiej narośli, trzeba wielu lat żarliwej modlitwy. Zdarzają się jednak wśród religijnych Egipcjan i tacy, którzy w ferworze religijnego uniesienia próbują na skróty ozdobić swe czoło zabibą. Jest podobno wiele sposobów na „ekspresową” zabibę, z przykładaniem rozżarzonej łyżki do czoła na czele. Pasażer nie wygląda na takiego, który przechodzi swe życie na skróty. To nobliwy starszy mąż, reprezentujący sobą ten rodzaj religijności, który nawet u zagorzałego ateisty wzbudza szacunek. Nic z zacietrzewienia neofity, typowego dla młodych radykałów. Mężczyzna ma w sobie wiele godności i próbuje zaszczepić ją w młodym taksówkarzu.

– Kto jest właścicielem taksówki?

– We dwójkę, ze wspólnikiem…

– Ile czasu spędzasz dziennie za kółkiem?

– 12 godzin.

– Masz rodzinę?

– Alhamdullah, żonę i dwóch chłopaków.

– Ile czasu im poświęcasz?

– Hm….

– Pamiętaj nic rządowi nie zawdzięczasz, wszystko zarobiłeś swoją ciężką pracą, a już na pewno nic faraonowi z Kairu, który myśli, że będzie nami rządził bez końca.

Kierowcy nie spodobała się ta uwaga.

– Prezydent Hosni Mubarak jest przecież jednym z nas, pochodzi z ludu i był z nami przez te wszystkie lata jak ojciec. Kto miałby nami rządzić jeśli nie on?

Z coraz większym zainteresowaniem przysłuchiwałem się tej rozmowie. Chłopak najwyraźniej pochodził z ubogiej rodziny, która mogła przetrwać tylko dzięki dotowanej przez rząd żywności. Każdej ubogiej rodzinie przysługuje w Egipcie chleb oraz miesięczna racja oleju, ryżu, cukru i herbaty. Dzisiaj był taksówkarzem i stać go nawet na Shaormę na postoju. To nic, że pracuje codziennie przez 12 godzin, że zajeżdżają ze wspólnikiem samochód na śmierć, maszyna pracuje 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. Jako pierwszy w rodzinie ma przy sobie jakiś grosz i będzie bronił prezydenta.

– Prezydent, którego tak bronisz odebrał nam godność, ośmieszył naszą religię, napuszcza nas na siebie, religijnych na świeckich, bogatych na biednych, muzułmanów na Koptów. U mnie w kamienicy razem obchodzimy wszystkie święta, naszych koptyjskich sąsiadów zapraszamy na ucztę na koniec świętego miesiąca Ramadanu. Oni goszczą nas w swoje święta, tak było u nas zawsze.

Jak na mój gust to trochę zbyt różowa wizja religijnej harmonii w Egipcie, ale nie można mu odmówić wiele racji.

– Wszystko na jego głowie, każdy narzeka, ciągnie w swoją stronę, a on jest jeden. Rząd, ministrowie popełniają błędy i trzeba ich rozliczyć, ale niech Pan zostawi prezydenta w spokoju i niech Pan nie miesza religii do polityki. Co by było gdyby w rodzinie dzieci zaczęły krytykować ojca, głowę rodziny? Tak nie można! Na świecie musi być jakiś porządek! – odcina się uparty taksówkarz.

Stary mąż zatrzymuje samochód przy Midan Safir i w pośpiechu wysiada. Nie wiem czy dojechał do celu swej podróży, czy zatrzymał samochód, bo nie mógł już więcej słuchać argumentów taksówkarza. Kierowca ucichł, w ciszy kontynuowaliśmy jazdę.

WYLOT

31 grudnia. Sznur autobusów podjeżdża pod halę odlotów lotniska w Hurghadzie. Międzynarodowy tłum przechodzi pierwszą kontrolę bezpieczeństwa. Znudzony policjant ręką daje nam znać żeby szybciej, nawet nie udaje, że spogląda na ekran rentgena prześwietlającego nasze bagaże. W kolejce do nadania bagażu rozpoznaję wielu współpasażerów. Po dwóch tygodniach laby wydają się być zadowoleni. Opalone, zrelaksowane twarze, gotowe na powrót zmierzyć się z europejską zimą. Jeszcze tylko zakupy na bezcłówce, gdzie wszyscy zaopatrują się w tani alkohol i biegiem, byle zdążyć pod gate. Dochodzi czwartaHannover i Oslo właśnie odleciały. Kazań i Eindhoven zaczynają boarding. Wielu rosyjskich wczasowiczów chyba nie doczeka zabawy sylwestrowej, słaniają się już na nogach ze „zmęczenia”. Wyjeżdżam z Hurghady w atmosferze szampańskiej zabawy. Na szybie pod bramką wielki Ankh i slogan reklamowy Egiptu: „Egypt where it all begins”. Przyznam szczerze, wówczas, w rozbawionym tłumie nie postawiłbym złamanego szeląga na rewolucyjny scenariusz nad Nilem. Jakieś drobne przetasowanie w rządzącej partii i owszem, ale rewolucja? Miliony demonstrantów na ulicach? W Egipcie? To zwyczajnie nie mieściło się w głowie. Jakże miałem się mylić.

POSTSCRIPTUM

Gdy piszę te słowa upływa drugi tydzień od ustąpienia Hosniego Mubaraka. Na czele kraju stoi Najwyższa Rada Sił Zbrojnych, coś na kształt Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego z marszałkiem polnym Mohamedem Husseinem Tantawim jako przewodniczącym. Opozycja dopiero raczkuje. Jedyną dobrze zorganizowaną siłą jest Bractwo Muzułmańskie. Jak grzyby po deszczu powstają partie polityczne. Tylko w ostatnim tygodniu zarejestrowano dwie: Partię Centrum złożoną z byłych członków bractwa i lewicową Demokratyczną Partię Pracy, w której szeregach brylują młodzi aktywiści ze słynnego Ruchu Młodzieżowego 6 kwietna. W trakcie ostatniej piątkowej modlitwy na placu Tahrir do wielomilionowych tłumów przemawiał zajadły przeciwnik Mubaraka – konserwatywny szejk Jusuf El – Karadawi. Po drugiej stronie Nilu w Gizie demonstrowało kilkuset zwolenników odsuniętego od władzy prezydenta. Grupa z Facebooka „Wszyscy jesteśmy Khaledami Saidami” założona przez charyzmatycznego organizatora protestów z 25 stycznia Weala Ghonima liczy już milion członków i stała się prawdziwą trybuną tej rewolucji. Egipska rewolucja jest w toku i za nic nie podjąłbym się wyrokować w jakim kierunku podąży.

Autor: Marcin Pazurek
Źródło: Le Monde diplomatique


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.