Liczba wyświetleń: 533
Podczas gdy Unia Europejska kładzie podwaliny pod gruntowny przegląd swoich przepisów dotyczących mediów audiowizualnych, Rada Europy podwaja swoją kampanię mającą na celu nadzorowanie wypowiedzi online, ubraną w znajomy język „bezpieczeństwa” i „redukcji szkód”.
W projekcie konkluzji przed przeglądem dyrektywy o audiowizualnych usługach medialnych (AVMSD) w 2026 r. Rada wzywa Komisję Europejską do rozszerzenia nadzoru regulacyjnego nad platformami udostępniania wideo, takimi jak „YouTube” i „TikTok” domagając się bardziej rygorystycznych środków przeciwdziałania temu, co niejasno nazywa „dezinformacją” i „zagrożeniami społecznymi”.
Pod powierzchnią tych biurokratycznych sformułowań kryją się niewątpliwe wysiłki zmierzające do wzmocnienia scentralizowanej kontroli nad wypowiedziami online w całej UE. Zalecenia Rady, mimo że mają charakter ochronny, zwłaszcza w stosunku do dzieci i młodzieży, stanowią skoordynowany nacisk na dokręcenie śruby niezależnym głosom, alternatywnym narracjom i chaotycznej, otwartej naturze komunikacji internetowej. Zawinięte w niejasne definicje i wzmocnione przez rozszerzające się prawodawstwo cyfrowe UE, propozycje te torują drogę do bardziej nadzorowanej, mniej spontanicznej cyfrowej sfery publicznej.
Szczególnie niepokojące jest wezwanie Komisji do „regularnej współpracy z państwami członkowskimi” w celu oceny, w jaki sposób bardzo duże platformy internetowe (VLOP) przestrzegają kodeksów samoregulacji mających na celu wyeliminowanie tego, co UE określa jako „szkodliwe treści”. Nie tylko formalizuje to polityczną presję na prywatne platformy w celu tłumienia mowy, ale robi to w ramach samousprawiedliwiającego się cyklu, w którym te same instytucje definiują zarówno problem, jak i akceptowalne rozwiązanie.
Rada wspiera również wysiłki zmierzające do zaklasyfikowania influencerów i niezależnych twórców treści jako formalnych dostawców mediów audiowizualnych. Jeśli takie rozwiązanie zostanie przyjęte, cały ekosystem zdecentralizowanej komunikacji zostanie objęty systemem regulacyjnym zaprojektowanym dla starszych nadawców. Nie chodzi tu o wyrównywanie szans. Chodzi o kontrolowanie każdego, kto komunikuje się poza wąskimi kanałami mediów sankcjonowanych przez państwo.
„W stale zmieniającym się krajobrazie medialnym potrzebujemy zasad, które są zarówno solidne, jak i elastyczne” – stwierdziła Hanna Wróblewska, polska minister kultury i dziedzictwa narodowego. „Dzisiejsze konkluzje podkreślają najpilniejsze wyzwania stojące przed unijnym sektorem mediów audiowizualnych i wzywają do przyjęcia podejścia, które zapewni wszystkim naszym obywatelom ochronę przed szkodliwymi treściami w nadchodzących latach”. Sentyment może brzmieć łagodnie, ale w praktyce „solidne” zasady często przekładają się na biurokratyczne narzędzia cenzury, a „zdolność adaptacji” na czek in blanco dla organów regulacyjnych, aby stale wyznaczać granice dopuszczalnej ekspresji.
Nacisk Rady na zwalczanie „zagranicznej manipulacji i ingerencji informacyjnej” (FIMI) również zasługuje na analizę. Chociaż przywołuje zagrożenia z zagranicy, proponowane rozwiązania nieuchronnie kierują się do wewnątrz, w stronę większej instytucjonalnej kontroli nad przepływem mowy w Europie. Widmo „obcych wpływów” od dawna służy jako uzasadnienie dla ograniczania swobód obywatelskich, a w tym kontekście staje się pretekstem do dalszego uwikłania podmiotów państwowych w decyzje dotyczące tego, co obywatele mogą widzieć, udostępniać i mówić.
AVMSD nigdy nie miał być bronią regulującą mowę. Została stworzona w celu koordynowania standardów na rynkach medialnych, a nie dyktowania, jakie prawdy mogą być rozpowszechniane. Jednak konkluzje Rady zdradzają odejście od tej zasady, odzwierciedlając szerszy autorytarny dryf w polityce cyfrowej UE. Inicjatywy takie jak Digital Services Act i European Media Freedom Act są coraz częściej wykorzystywane do upoważniania niewybieralnych organów do ingerowania w procesy redakcyjne i kuratorowania dyskursu publicznego pod sztandarem bezpieczeństwa.
Wezwania do „umiejętności korzystania z mediów”, „pluralizmu” i „wspierania standardów dziennikarskich” służą teraz jako eufemizmy dla narracji państwowych. Zamiast przygotowywać obywateli do krytycznego myślenia, środki te promują zgodność z oficjalnie zatwierdzonymi strumieniami informacji, jednocześnie marginalizując sprzeciw, satyrę i kontrowersyjne punkty widzenia.
Autorstwo: Dan Frieth
Tłumaczenie: Mora
Na podstawie: Council of the European Union, Wired.com, ReclaimTheNet.org
Źródło zagraniczne: ReclaimTheNet.org
Źródło polskie: Nieznane.info
To mi się kojarzy z zamykaniem grodzi na statkach kosmicznych w filmach sf. Najpierw jedna zamyka się z wielkim sykiem, potem druga i trzecia. Wszyscy czują się bezpiecznie na takim statku. Lecz później gdy zaczyna się koszmar na tak zabezpieczonym statku, to otworzyć te wyjścia ze statku, już nie jest łatwo i potwór z kosmosu zaczyna swoją rzeź. Kto tego potwora wpuścił na statek, to w końcu i sam kapitan o tym nie wie, a załoga robi spychologię, tylko nie na siebie. Tak samo obecnie jest z wszelkimi przepisami. Na początku mały przepis, potem ustawa a na koniec (chyba) ,powiązanie z aktami międzynarodowymi itp.
Jeszcze kilka lat to za napisanie komentarza w stylu ”Nie lubię (tu imię i nazwisko polityka u władzy) będzie karane odsiadką z marszu.