Liczba wyświetleń: 1738
Trwa energetyczne samobójstwo Europy. Niczym w dziwacznej sekcie, mieszkańcy krajów członkowskich Unii Europejskiej postanowili popełnić spektakularne samobójstwo energetyczne. Wszystko to w imię ratowania klimatu, a konkretnie regulowania go poprzez ograniczenie tzw. emisji antropogenicznych. Teraz ci fanatycy doprowadzili do zapaści na europejskim rynku energii elektrycznej, a ich wspólnicy w Polsce postanowili wprowadzić limity zużycia prądu elektrycznego.
W zeszłym roku szok energetyczny po raz pierwszy spotkał ludzi ogrzewających domy gazem. Wielu z nich zamontowało piece gazowe w ramach dotacji z programu Czyste Powietrze. Warunkiem wykorzystania środków było zdemontowanie kotłów węglowych.
Po wakacjach 2021 zaczęły było już jasne, że cena gazu odleciała w kosmos i w kilka tygodni potem ludzie zaczęli dostawać nowe cenniki o 300 procent wyższe. Zostali zakładnikami sytuacji na rynku gazu co trwa do dzisiaj. I nie można nawet być pewnym, że gazu zimą wystarczy, bo na poważnie rozważa się zamykanie przedsiębiorstw, już nie z powodu wyimaginowanego zagrożenia wirusowego ale z powodu ich nieopłacalności na skutek absurdalnie wysokich cen paliw i energii.
Kiedy w 2021 roku płakali ogrzewający się gazem, węgiel kosztował około 1000 zł, pellet był po 800 zł, a metr sześcienny drewna dobrej jakości kosztował około 300 zł.
Jednak w 2022 r. wszystko się zmieniło i metr drewna kosztuje obecnie tyle ile w zeszłym roku kosztowała tona najtańszego węgla, a węgiel dobił do cen jakie masakrowały wtedy ogrzewających gazem. Teraz za węgiel trzeba dać 3700 zł i na dodatek go brakuje, a za pellet do 3000 zł, za to metr drewna sezonowanego to już koszt nawet 800 zł.
Wydawało się, że wszystko wskazuje na to, żeby zacząć się ogrzewać prądem elektrycznym i faktycznie mamy wielki boom na pompy ciepła i fotowoltaikę. Tak zwani pompiarze bali się dotychczas tylko przerw w dostępności elektryczności, co też jest wynikiem szalonego klimatyzmu i handlu powietrzem zwanego ETS, organizowanego przez Unię Europejską.
Okazuje się jednak, że pompiarze i ogrzewający się prądem mogą się zacząć bać, bo rząd planuje wprowadzenie restrykcyjnych limitów prądu kupowanego zgodnie z taryfą. W najgorszej sytuacji znajdą polskie firmy, które nie mogą kupić takiego dotowanego prądu po 0,40 zł za kWh, ale wkrótce dołączą do nich też zwykli ludzie.
Od 2023 roku zapowiedziano granicę 2000 kWh na rok z dotacją a potem zamiast 0,40 zł trzeba będzie płacić 2 zł za kWh. Jasne jest, że limit będzie łatwo przekroczyć, szczególnie gdy do ogrzania domu używane są źródła energii wykorzystujące prąd, takie jak pompy ciepła.
Rządzący zapowiedzieli że jeżeli gospodarstwo domowe przekroczy limit 2000 lub 2600 kWh w ciągu roku (w szczególnych przypadkach) wtedy będzie płacić nadwyżkę (ponad próg), za prąd po uwolnionych cenach rynkowych.
Właściciele pomp ciepła, oraz innych instalacji grzewczych zasilanych prądem będą musieli się liczyć z przekroczeniem limitu 2000 kWh w ciągu roku i poniesieniem dodatkowych kosztów za zwiększone rachunki za prąd.
Jeśli licznik pokaże 5000 kWh to łatwo policzyć, że użytkownik pompy ciepła zapłaci za pierwsze 2000 kWh około 800 zł plus koszty przesyłu i aż 6000 za następne hipotetyczne wykorzystane poza limitem 3000 kWh. A warto dodać, że rynkowe ceny zapewne jeszcze zimą urosną!
Niewiadomą jest sytuacja prosumentów na specjalnych warunkach, czyli posiadaczy instalacji fotowoltaicznych oddanych przed końcem kwietnia 2022 roku, którzy często twierdzą, że „mają prąd za darmo”. Chyba jednak kwestią czasu jest ustawa zrównująca ich z innymi użytkownikami fotowoltaiki, którzy nie mogą liczyć na tak korzystne rozliczenia i zwykle kupują prąd znacznie drożej niż sprzedają.
Jakby nie patrzeć tyłek znajduje się z tyłu i bez względu na paliwo używane do ogrzewania się będzie znacznie drożej. Nie jest przesadą, że będzie tak drogo, że ludzie mogą zamarzać w domach. Do tego właśnie niechybnie doprowadzą rządy zielonych komunistów.
Źródło: ZmianyNaZiemi.pl
Depopulacja trwa…
PiS chce dotrwać do wyborów w kwietniu z dużym poparciem wyborczym. Limit 2000 kWh rodzinom wielodzietnym wyczerpie się mniej więcej po wyborach. Dalszy ich los PiS-u nie wzruszy, bo zaklepie sobie kadencję na kolejne 4 lata. A jeśli przegra wybory, problem spadnie na rząd nie-PiS-owski. Tak to wykombinowali.