Liczba wyświetleń: 603
Doroczne spotkania w klubie krajów bogatych, zainaugurowane 34 lata temu, są już anachroniczne. Klub stał się za ciasny, zbyt zachodni, za bogaty. Początkowo Azję reprezentowała tylko Japonia, która na ogół milczała; Ameryki Łacińskiej i Afryki w ogóle tam nie było. Później przyszły: upadek murów, rozchwianie świata, globalna wioska, dialog kultur. G5 z 1975 r. w rok później, wraz z przystąpieniem Włoch i Kanady, stała się G7, a po przystąpieniu Rosji, co nastąpiło w 1997 r. – G8. W 1999 r., a więc na długo przed przypisaniem sobie przez Nicolasa Sarkozy’ego zasługi wylansowania wszelkich innowacji w skali planetarnej, przekształciła się w G20.
Wraz z przystąpieniem Brazylii, Argentyny, Republiki Południowej Afryki, Indii oraz Chin G20 – tak zapewniano – miała wywrócić do góry nogami stoczony przez robaki ład międzynarodowy, udzielić głosu krajom Południa, przypieczętować upadek „konsensu waszyngtońskiego”. W listopadzie 2008 r. wydawało się, że nadeszła wymarzona okazja, aby tak się stało. Czyż krach finansowy i kryzys gospodarczy to nie okazja, aby wszystko zacząć od nowa w polifonii nowego świata?
Tymczasem okazuje się, że oderwana od ruchów społecznych G20 maskuje stare stosunki władzy i zastępuje zużytych administratorów żwawszymi udziałowcami. Jeśli chodzi o marszrutę… „W naszych pracach będziemy kierowali się”, zapowiadają państwa G20, „wspólnym przeświadczeniem, że zasady rynku, otwartych gospodarek i prawidłowo regulowanych rynków finansowych sprzyjają dynamizmowi, innowacji i duchowi przedsiębiorczości, nieodzownym do wzrostu gospodarczego, wzrostu zatrudnienia i redukcji ubóstwa.” Nie grzesząc brakiem tupetu, w komunikacie stwierdza się, że „przestrzeganie takich zasad pozwoliło milionom osób wyjść z ubóstwa i znacznie podnieść stopę życiową na świecie”. Innymi słowy, wybrana 30 lat temu strategia była dobra, a bardziej „prawidłowa” regulacja rynków finansowych pozwoli zażegnać obecny kryzys – banalny wypadek przy pracy. Pogratulujmy tu zdolności do poświęceń Argentynie, bo przecież świeże jeszcze blizny na jej ciele dobitnie świadczą o szkodliwości neoliberalnego brewiarza, który właśnie sygnowała.
Dwa miesiące po krachu na Wall Street, w tej deklaracji G20, będącej mieszanką banałów i galimatiasu słownego, ale również powtórką z dogmatów, próżno byłoby szukać jakiegokolwiek zakwestionowania nieegalitarnej polityki – i instytucji finansowych, które na przykład zachęcały dziesiątki milionów osób do zadłużania się z powodu nieustannego spadku ich dochodów.
Nie ma tam również ani słowa o rajach podatkowych – chyba że jak przed nożem gilotyny spadającym na kark mają one drżeć ze strachu słysząc zapowiedzi, że przestudiuje się kroki zmierzające do „ochrony światowego systemu finansowego przed niechętnymi do współpracy i nieprzejrzystymi jurysdykcjami, w których istnieje ryzyko nielegalnej działalności finansowej”… Jeśli chodzi o fundusze spekulacyjne, to ich amatorzy też powinni drżeć ze strachu, ponieważ państwa G20 obiecały sobie „zaostrzyć swoje wymogi przejrzystości kompleksowych produktów finansowych”. Jakże jednak G20 mogłaby wskazać winnych, gdy najważniejsi z nich nadal redagują komunikaty tej grupy?
Rzecz jasna, „nowego Bretton Woods” nie da się zmajstrować w parę tygodni; pierwotne porozumienie, zawarte w 1944 r., przygotowywano ponad dwa lata. Lecz zaimprowizowany charakter tego spotkania, dublowany przez zmianę warty w Waszyngtonie, wszystkiego nie wyjaśnia, bo G20 potrafiła jasno się wyrazić: „Podkreślamy, jak żywotne jest odrzucenie protekcjonizmu. (…) W ciągu dwunastu miesięcy powstrzymamy się od wznoszenia nowych barier przed inwestycjami i handlem dobrami i usługami. (…) W tym roku postaramy się dojść do porozumienia w sprawie zakończenia Doha Development Agency”, czyli rundy negocjacji handlowych zapoczątkowanej w 2001 r. w stolicy Kataru, „w taki sposób, aby przyniosła ona ambitne i zrównoważone rezultaty”. Poręczenie wolnego handlu i globalizacji finansowej przez rządy państw, które zamieszkuje 65% ludności świata, byłoby nader osobliwym – i z pewnością prowizorycznym… – wnioskiem wynikającym z obecnej zawieruchy gospodarczej.
Autor: Serge Halimi
Tłumaczenie: Zbigniew M. Kowalewski
Źródło: „Le Monde diplomatique” nr 12 (34) 2008