Zataczać się z dobrobytu

Co do tego, że wzrost gospodarczy jest szkodliwy dla zdrowia Polaków, nie ma najmniejszych wątpliwości. Polak jest bowiem tak skonstruowany, że im więcej ma w kieszeni mamony, tym więcej chleje gorzały. Intensywny połyk prowadzi do licznych schorzeń psychicznych i somatycznych. Ich leczenie obciąża zaś niewydolny system ochrony zdrowia. Skutki wzrostu są więc dalekosiężne i – co tu kryć – opłakane.

Po krótkim okresie wstrzemięźliwości wywołanej nie najlepszą koniunkturą gospodarczą naród przystąpił do odrabiania strat. Jeszcze w roku 1997 Polska ze średnim spożyciem 6,3 litra czystego spirytusu na łeb (w stosunku do roku 1988 wartość ta oznaczała 10-procentowy spadek) zajmowała w międzynarodowej klasyfikacji hańbiące 30 miejsce. Przed nami – o zgrozo! – byli nie tylko flegmatyczni Brytyjczycy (7,7 litra), ale nawet stateczni Szwajcarzy (9,2).

Sygnał do natarcia dał premier Belka, który po raz pierwszy w historii Polski obniżył podatek na gorzałę. Już w 2005 r. polski rynek trunków mocnych zajmował mocną 7 pozycję na świecie, a połyk per capita wynosił 8,6 litra. Eksperci z Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych alarmowali, że tendencja wzrostowa się utrzyma i przewidywali, iż do roku 2010 statystyczny obywatel będzie wypijał 9 litrów spirytualiów. Jak się okazało, były to szacunki niezwykle ostrożne.

Wraz z poprawą sytuacji gospodarczej i – co za tym idzie – wzrostem płac spożycie wzrosło bowiem niezwykle gwałtownie i, jak wynika z danych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, w ubiegłym roku Polak pochłonął 10 litrów spirytusu. W stosunku do roku 2006 wypiliśmy aż o 15 proc. więcej wódki, a piwa o 10,6 proc. Obie wartości są większe – odpowiednio – o 5 i 0,6 proc. od zanotowanego w roku 2007 wzrostu płac. Już z tej potocznej obserwacji wynika, że pragnienie Polaków rośnie wraz z grubością portfeli, a nawet wzrost płac przewyższa. Czego precyzyjnie dowodzą badania przeprowadzone przez warszawski Instytut Psychiatrii i Neurologii.

Naukowcy IPiN poddali analizie związek pomiędzy dostępnością ekonomiczną napojów spirytusowych a wielkością spożycia oraz częstością występowania marskości wątroby i poalkoholowych zaburzeń psychicznych. Stwierdzili, że przez pół wieku dostępność ekonomiczna wódki wzrosła prawie trzykrotnie – w połowie lat 50. za przeciętne miesięczne wynagrodzenie można było kupić 32 butelki wódki, a w roku 2003 – blisko 90. Ze zgromadzonego przez uczonych materiału wynika, że na wielkość spożycia alkoholu silny wpływ ma relatywna cena trunków. Relatywna, czyli odnosząca się do zarobków wyrażonych w towarze, w tym wypadku w butelkach gorzały. Wykryto następującą prawidłowość: wzrost przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia o 3 półlitrowe butelki wódki sprawia, że spożycie alkoholu rośnie o litr per capita.

Z kolei wzrost dostępności alkoholu o 60 flaszek na przeciętną pensję sprawia, że liczba pierwszych hospitalizacji z powodu poalkoholowych zaburzeń psychicznych rośnie o 20 na 100 tysięcy mieszkańców, a wzrost dostępności ekonomicznej o 18 butelek przekłada się na jeden zgon z powodu marskości wątroby na 100 tysięcy mężczyzn w wieku 20–44 lat. Starsi panowie, mianowicie w przedziale wiekowym od 45. do 64. roku życia, są wrażliwsi – w ich przypadku wzrost pensji już o 4 butelki zmienia współczynnik zgonów na marskość wątroby o jeden na 100 tysięcy. Autorzy stwierdzili w podsumowaniu badań, że zwiększenie dostępności ekonomicznej o 60 butelek wódki za przeciętne miesięczne wynagrodzenie (jak to miało miejsce w okresie transformacji ustrojowej), oznacza rocznie blisko 8 tysięcy nowych hospitalizacji w lecznictwie odwykowym oraz 900 dodatkowych zgonów na marskość wątroby mężczyzn w wieku produkcyjnym. To kolejny wieloznaczny skutek rewolucji wszczętej przez „Solidarność”.

A jest on tym bardziej wieloznaczny, że naukowcy z IPiN w obliczeniach posługiwali się ceną wódki marki „Polonez”, czyli wcale nie najtańszą. W przeliczeniu na tańsze gatunki, np. na „Starogardzką” lub „Ojczystą”, dostępność wódy jest w Polsce jeszcze większa.

Przypomnieć wypada, że w czasach PRL władza miała bezpośredni wpływ na kształtowanie siły nabywczej społeczeństwa poprzez urzędowe określanie cen. Także cenę gorzały, która w latach 1950–1988 była podnoszona kilkanaście razy, co zawsze skutkowało zmniejszeniem mocy nabywczej i co za tym idzie spożycia oraz zapadalności na choroby związane z połykiem. Po roku 1989 rynek spirytualiów został zaś w znacznej mierze uwolniony. Tak jak i rynek pracy i płac. W marcu 2008 r. średnia płaca wynosiła 3144 zł brutto. Czyli w zaokrągleniu 2100 zł na łapkę. Za taką kasę można kupić 161,5 flaszek „Ojczystej” lub „Starogardzkiej” (wersja półlitrowa kosztuje ok. 13 zł). W porównaniu z połową lat 50. wódczana siła nabywcza narodu wzrosła o 130 butelek! Ten ponadpięciokrotny wzrost oznacza również zwiększoną zachorowalność na marskość wątroby i zapadalność na delirkę. Bardzo ostrożnie licząc tak ogromne zwiększenie dostępności ekonomicznej oznacza co najmniej 16 tysięcy nowych hospitalizacji z powodu psychoz pijackich i 1800 dodatkowych zejść mężczyzn na marskość wątroby. To nie przelewki.

Zwłaszcza że pensje nadal będą rosły. Aż strach pomyśleć, co z narodem będzie, gdy przeciętne wynagrodzenie w Polsce osiągnie poziom średnich zarobków w Wielkiej Brytanii (1490 funtów netto) albo w Niemczech (1320 euro na rękę). System ochrony zdrowia nie udźwignie masy deliryków zrodzonej z takiego dobrobytu. Trzeba więc takiemu rozwojowi wydarzeń zapobiec. Co począć?

Zrobić wszystko, żeby zahamować rozwój gospodarczy, bo to właśnie wzrost generuje podwyżki płac, które z kolei skutkują zwiększoną mocą nabywczą obywateli. Mocą, która niechybnie obraca się w wódczaną słabość i pijacki bełkot. Ale jak dokonać takiego cudu? Wystąpić z Unii Europejskiej? Za mało. Wypowiedzieć wojnę Bułgarii? Nie przejdzie. Można by liczyć na skuteczność w tej mierze rządów PiS w koalicji z LPR i Samoobroną, ale w najbliższym czasie na powrót tego egzotycznego tercetu się nie zanosi. Cała nadzieja w Platformie, która co jak co, ale spieprzyć przecież potrafi. Na zdrowie!

Autor: Maciej Mikołajczyk
Źródło: Tygodnik „NIE” nr 19/2008