Wybory prezydenckie w USA i w Polsce

Opublikowano: 05.11.2020 | Kategorie: Polityka, Publicystyka, Publikacje WM

Liczba wyświetleń: 1908

Musiał dokonać wyboru, czy lecieć na Florydę, czy spotykać się z elektoratem z innych stanów, bo na wszystkie wydarzenia kampanijne nie starczało mu nie tylko czasu, ale i pieniędzy. Donald Trump miał ich wielokrotnie mniej niż rywal zasilany przez tłuste koty z Wall Street.

Po stronie Bidena znalazły się wszystkie narzędzia nowoczesnego prania mózgów ludziom, którzy byli wbijani w społeczny dowód słuszności sondażami, opiniami ekonomistów i komentatorów bieżącego życia politycznego. Nawet w dniu wyborów przeakcentowano spływające z brzegu dane, choć te pochodziły z centrów i nie uwzględniały dochodzących dużo później wyników z mniejszych miejscowości i dopiero nad ranem George Stephanopoulos z ABC przyznał, że wyścig prezydencki zaczyna wyglądać jak „powtórka z 2016 roku”, kiedy wg prognoz Hillary Clinton miała większe szanse na wygraną, ale jej przewaga topniała wraz z liczeniem głosów.

Trump ma po swojej stronie prawdę: mnóstwo osobistych osiągnięć począwszy od najniższego od lat 60. bezrobocia, słusznej polityki generowania miejsc pracy (demokraci chcieli nakładać na przemysł podatki), rosnących konsumpcji i płac, skończywszy na wygaszaniu konfliktów, militarnym wycofaniu się z Syrii i rezygnacji z misji Obamy i Busha wyzwalania, czytaj rujnowania, kolejnych krajów spod dyktatur, racjonalnych z perspektywy Ameryki pociągnięciach w relacjach z państwami NATO, Azji i Rosji – która była konsekwentnie ignorowana przez media głównego nurtu. Tym prezydent nie pozostawał dłużny. Jego lista fakenewsów wyprodukowanych przez najpoważniejszych dziennikarzy była do tego stopnia trafna, że obnażyła hipokryzję koncernów należących do garstki miliarderów, które śledziły kłamstwo wszędzie jedynie nie u siebie.

Każdy przywódca Ameryki – po wyglądającej na zaciętą walce – przechodził na pozycje establishmentu. Z wyjątkiem Trumpa, który ostentacyjnie deptał przekonanie elit o finalnym triumfie lewicowo-liberalnego zeitgeist, iż – jak ostatnio wyznała pani Mosbacher – historia ma swoje strony i pewni ludzie znajdują się po tej niewłaściwej, inni zaś ją piszą.

Podziały w społeczeństwie przebiegają wzdłuż wszystkich tematów wywoływanych na wojnie kulturowej od „swobody” seksualnej po obecność religii na forum publicznym a w swej kulminacji sięgają do absurdalnego prawa do piętnowania konserwatystów i wykluczania ich z życia publicznego.

Amerykanie, urabiani przez media, spokojnie przyjmowali – i, co gorsza, interioryzowali – większość roszczeń lewicy. Z każdym ze spełnionych przez nią żądaniem zanikała tolerancja dla wleczących się za postępem maruderów. Nie wystarczało samo przyjęcie do wiadomości innowacji emancypacyjno-legislacyjnych. Nie wystarczyło zadeklarować: „dobra, wygraliście, ale dajcie nam pozostać przy swoim zdaniu i żyć w spokoju”. Wybór został zawężony do bezkrytycznego i entuzjastycznego poparcia radosnej twórczości radykalnych demokratów i na wpół szalonych akademików. Coraz częściej wypowiedzenie konserwatywnego poglądu, choćby tylko w gronie znajomych, wiązało się z ryzykiem nagonki, której konsekwencją mogła być w najlepszym przypadku strata paru przyjaciół, a w najgorszym – utrata pracy i społeczny ostracyzm.

Liberalni posiadacze mediów społecznościowych nigdy nie próbowali ukrywać, po której stronie sporu się znajdują: moderowali ekscesy lewicy i aktywnie je wspierali. Prawica ryzykowała wykluczenie za poglądy, które u nas uchodziłyby za ledwie centrowe – lewicy zaś uchodziło publiczne nawoływanie do przemocy i mordów.

Nieubłagane tempo zmian sprawiło, że za podwójnej kadencji czarnoskórego amerykańskiego przywódcy wielu uznało, iż już jest po sprawie. Liberalne gazety aklamowały jednogłośnie zwycięski kres wojen kulturowych. Niektórzy komentarzy, odnosząc się per analogiam do powojennych Niemiec twierdzili, iż, teraz gdy amerykański konserwatyzm został pokonany, przyszedł czas na denazyfikację polityki i społeczeństwa. Nie przejmowali się, że takimi słowami zrównywali znaczną część społeczeństwa z nazistami – o co szczerze pytani potwierdzali, iż właśnie tak postrzegają amerykańskie peryferia. Barack Obama z pogardą mówił o tych, którzy „kurczowo trzymają się broni i religii”. Jego niedoszła następczyni, Hilary Clinton, w kampanii zadeklarowała, iż połowa wyborców republikańskich przynależy do „koszyka opłakańców” (deplorables).

W ten sposób narodzili się „shy voters” – obywatele nie przyznający się do preferencji politycznych – odpowiadający za spektakularną porażkę amerykańskich ośrodków badania opinii publicznej. Największe firmy z tej branży zapewniały, że dokonały korekty zbioru respondentów, jak i stosowanej metodologii, mimo tego, poza jednym ośrodkiem – Trafalgar, który jako jedyny przewidział zwycięstwo Trumpa w 2016 roku – wszystkie sondażownie pokazywały dużą przewagę demokratów. Szefowie amerykańskich ośrodków badania opinii publicznej będą mieli wiele do przemyślenia w zakresie metodologii i sposobów zdobywania wiedzy o amerykańskim społeczeństwie niezależnie od tego, jakim wynikiem ostatecznie zakończą się te wybory.

Wielu republikanów, bardziej ceniąc sobie przynależność do elit aniżeli wierność sumieniu i własnemu światopoglądowi, przytakiwało terrorowi kulturowemu. Wtedy nastąpiła zaskakująca elekcja Donalda Trumpa. W sytuacji, gdy Hillary Clinton miała być nowym Lincolnem – raz na zawsze ustalającym nowy konsensus i przekreślającym stare kompromisy na rzecz bezwarunkowej kapitulacji symbolicznego „południa” – wygrał kandydat „zaprzaństwa”, głosami opłakańców, którzy kurczowo trzymają się broni i religii.

Trump zwyciężył cztery lata temu nie obietnicą resetu i zaprowadzenia jakiegokolwiek starego porządku, lecz obietnicą złagodzenia kursu i przywrócenia ideologicznej równowagi w kluczowym dla amerykańskiego ustroju Sądzie Najwyższym.

Szorstki biznesman który nie przeszedł kursu ogłady na salonach nikogo jednak nie oszukiwał. Gdy Biden składał w kampanii obietnice socjalne, jego interlokutor w studiu wstrzymał się od nich i rozwinął wątek dyskusji o etosie pracy. Nie składał też tanich obietnic dla mniejszości etnicznych, choć ta go poparła w stopniu wyższym niż oczekiwany, dzięki czemu obronił Teksas, Georgię i Florydę.

Nie udała się destabilizacja państwa przez anarchistów w służbie globalistów. Ostateczną bronią przeciwników „rudego dewelopera” było przerzucenie winy za zarządzanie kryzysem koronawirusowym na Biały Dom. Trump ostro krytykowany przez przeciwników politycznych – ale i ekspertów – za fatalne zarządzanie reakcją na pandemię poprawił swój wynik sprzed czterech lat w okręgach z dużą liczbą ofiar śmiertelnej choroby naszych czasów.

Podobieństwo z polską sceną polityczną jest nieprzypadkowe – nie tylko pod względem realnych sukcesów społeczno-ekonomicznych, które dają ludziom poczucie bezpieczeństwa i przeciągają wahających się. Marionetkowi kandydaci ustanawiani przez skrytą oligarchię nieprzygotowani do rozwiazywania realnych problemów mogli liczyć jedynie na medialne sterydy i bez skrupułów korzystali z ochrony jaką dawały im media społecznościowe, prasa i telewizja.

Ludzie, po pierwsze, jakby uodpornili się na karykaturalny przekaz zastępujący rzeczywistość i na mowę pogardy kierowaną do nich przez establishment. Po drugie stare wygi odpowiadający za zastój – u nas Trzaskowski, przyboczny Tuska, w Ameryce Biden, który towarzyszył sympatycznemu, ale nijakiemu Obamie – odebrali wiarygodność kampanii liberałów.

Podpatrując wciąż aktualizowane dane można wnioskować: Trump jest na ostatniej prostej do zwycięstwa. Nie zwyciężył wprawdzie z aż taką przewagą głosów jak można byłoby się spodziewać po ostatnich miesiącach, ale mamy do czynienia z podobnym efektem polaryzacji podbijającej frekwencję, jak przy ostatnich wyborach prezydenckich w Polsce, gdzie Andrzej Duda pokonał Rafał Trzaskowskiego z nieznaczną przewagą, ale obydwaj kandydaci zdobyli niemal bezprecedensowe ilości głosów. W Stanach, były niektóre miejsca, gdzie jeszcze przed dniem wyborów, oddano więcej głosów (drogą tzw. wczesnego głosowania oraz głosów korespondencyjnych) niż w całych poprzednich wyborach. Tu wydaje się dziać podobnie. Trump zbiera ogromne ilości głosów – a napędzana przez cztery lata nienawiść sprawia, że ogromnie wzrosła też ilość głosów oddawanych przeciwko niemu. I, podobnie jak w Polsce, większość wyborców Bidena zasadniczo nie głosowała na Bidena, a zaledwie przeciw Trumpowi.

Miało być miażdżące zwycięstwo Joe Bidena, jest niezwykle wyrównana walka o każdy głos. Eksperci i rosnąca przewaga demokratów studzą entuzjazm sztabowców i zwolenników obecnej ekipy waszyngtońskiej, lecz wieczór wyborczy z 3 na 4 listopada i tak należał do Trumpa. Połowa Ameryki należy do niego.

Autorstwo: marcin333
Źródło: WolneMedia.net


TAGI: , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

3 komentarze

  1. Stanlley 05.11.2020 11:27

    A może to wszystko teatr odstawiany przez elity dla ciemnej masy? Gra pozorów tak ja podczas wrestlingu? Trump miał wygrać!

  2. marcin333 05.11.2020 17:23

    pewnie tak, ale tez im po części zachodzi za skórę, jest niepożądany, bo nieprzewidywalny do końca. korporacje nie są z niego do końca zadowolone.

  3. Collega 05.11.2020 18:25

    Choć jestem neutralny politycznie, to interesuję się tym, co się dzieje na świecie i chciałbym pogratulować autorowi świetnego pióra, które widać w tym artykule.
    Przyjemnie się czytało.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.