Wszystko ma swoją cenę

Opublikowano: 04.12.2013 | Kategorie: Gospodarka, Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 1137

W swojej ostatniej książce zatytułowanej “The Price of Inequality” (2012)[1], profesor Joseph E. Stiglitz niemal kończy swoją metamorfozę z lewicującego, lecz poważnego uczonego, w surowego oskarżyciela. Czytelnik jest mu winien wdzięczność, jako że książka niesie zalążki ciekawych wniosków, choć są one zupełnie przeciwne do tych, do których profesor Stiglitz próbuje go doprowadzić.

Autor, który według “New York Timesa” pełni „przywódczą rolę” w oddziale szturmowym nieortodoksyjnych ekonomistów, zdobył Nagrodę Nobla za swoją pracę nad asymetrią informacji podczas transakcji wymiany pomiędzy dobrze poinformowanym sprzedawcą a słabo poinformowanym kupcem co do warunków umowy, które wedle niektórych definicji są nieefektywne i fałszywe, a subiektywnie mogą zostać potępione jako niesprawiedliwe. W swojej nowej książce profesor Stiglitz pozostaje wierny asymetrii informacji, która przyniosła mu sławę jako obserwatorowi rzeczywistości. Teraz robi z niej wielki użytek, ale już nie jako obserwator. Teraz jest sprzedawcą przytłaczającym klienta lawiną argumentów, wspieranych wymownymi statystykami. Są one wybiórcze i służą celom wybierającego. Jeśli czytelnik kupuje argument, robi to głównie dlatego, że jest gorzej poinformowany niż autor o istnieniu wielu alternatywnych statystyk, które mówią co innego, ale których w książce nie znajdzie. Główne założenie, które czytelnik ma przyjąć, mówi o tym, że nierówności drastycznie wzrosły i nadal rosną, nie w wyniku globalizacji czy rozwoju technologii zmniejszających nakład pracy, ale dlatego, iż bogaci i potężni użyli swoich wpływów, by dostroić opodatkowanie, wydatki publiczne i politykę w ogóle, aby osłabić rząd, podkopać siłę negocjacyjną pracowników, zniszczyć część ram legislacyjnych i wypaczyć to, co z nich zostało, ograniczyć konkurencję – lista oskarżeń zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Słowo „nierówność” reprezentuje wszystkie te zarzuty. To nierówność nakłada ogromny koszt na społeczeństwo – i stąd tytuł książki.

Cena nierówności jest płacona na trzy sposoby: przez degradację gospodarki rynkowej, utratę sprawiedliwości społecznej i zagrożenie dla demokracji. Rozpad gospodarki przejawia się w niezdolności rynku do wytworzenia wzrostu i zatrudnienia. Prawdą jest, że w większości zachodniego świata wzrost gospodarczy jest flegmatyczny, a bezrobocie skandalicznie wysokie. Niemniej jednak twierdzenie, jakoby nierówności i brak wzrostu były przyczynowo powiązane, jest całkowicie arbitralne. Południowa Korea przez ponad pół wieku mogła chwalić się kosmicznym wzrostem, któremu towarzyszyła skrajna nierówność dochodów, majątku oraz tego, co Stiglitz bardzo mgliście nazywa „siłą” („power”). Podobnie, choć w mniejszym stopniu, jest z Tajwanem, Hong Kongiem, Singapurem, Chinami, Indiami, Chile i Peru. Zachodnia Europa jest zdecydowanie bardziej egalitarna niż USA, ale nie wykazuje żadnych przekonujących zdolności do szybszego wzrostu gospodarczego i wydaje się zdecydowanie mniej zdolna do użytecznego zatrudnienia swoich mieszkańców. Japonia, będąc tak samo blisko równej dystrybucji dochodu, jak żaden inny rozwinięty kraj na świecie, przez ostatnie dwie dekady miała wzrost gospodarczy bliski zera. Czy wszystkie te kraje, duże czy małe, rozwinięte czy nie, są wyjątkiem od reguły, w uwierzenie której prosi nas profesor Stiglitz? A jeśli tak – to co zostało z tej reguły? Ktoś mógłby bardziej przekonująco zinterpretować statystyki jako dowód na to, że wzrost idzie w parze z nierównością, a stagnacja z równością. W istocie jednakże takie odczytanie liczb byłoby równie wątpliwe co przeciwna wersja. Z pewnością nie jest to wniosek, który Stiglitz chciał abyśmy wyciągnęli. Czy ci się to podoba czy nie – „pozostałe warunki nie są równe”[2] i to te „pozostałe warunki” tworzą prawdziwy obraz.

Kolejnym sposobem, w jaki mamy płacić dotkliwie wysoką cenę za nierówność, jest utrata poczucia sprawiedliwości społecznej. W USA dochody prawników, specjalistów w dziedzinie medycyny i menedżerów funduszy hedgingowych mieszczące się w górnym 1 procencie spektrum dochodów przerosły od 200 do 300 razy średni dochód gospodarstwa domowego, który zatrzymując się na kwocie 50 000 dolarów w ujęciu realnym, był w stagnacji przez ostatnie dwie dekady. To, jak mówi się nam ze wszystkich stron, stwarza wśród gorzej usytuowanych ludzi gorzką urazę, której konsekwencje mogą być zgubne.

Myśl ta jest chwytliwa i trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. Równie prawdopodobne jak i nieprawdopodobne jest to, że owa uraza byłaby nie mniej gorzka, gdyby najwyższe dochody były 30 lub tylko 3 razy większe od mediany, niż w przypadku gdy są 300 razy większe. Wyzwalaczem urazy może równie dobrze być zmiana nierówności, a nie jej poziom; nie ulega także wątpliwości, że duża część populacji czuje niechęć do każdej nierówności, niezależnie od tego czy górne dochody są 300, czy ledwie 3 razy większe od jej własnych. Zaproponowany przez profesora Stiglitza 70-procentowy podatek dochodowy nałożony na górny przedział dochodów może wywołać pomruk zadowolenia wśród lewicy, ale nie załagodzi urazy wobec bogatych. Rozsądne jest założyć, że gorycz odczuwana przez grupy ze średnimi i niskimi dochodami wynika w równym stopniu z utrzymującej się stagnacji ich realnych dochodów, co z faktu, że bogaci bogacą się coraz szybciej.

W przeciwieństwie do twierdzenia autora, iż bogaci bogacą się nie ze względu na zasadnicze trendy gospodarcze, ale dlatego, że używają do tego swojej siły i wpływów, nie raz sugerowałem w swoich felietonach, iż prawdziwą przyczyną tych trendów jest ogromny wzrost światowej podaży niewykwalifikowanej oraz średnio wykwalifikowanej siły roboczej, spowodowany spadającymi kosztami transportu i złagodzeniem barier handlowych. Dzięki globalizacji miliard lub więcej mieszkańców obszarów wiejskich w Azji mogło zostać zatrudnionych w miejskim sektorze przemysłowym i produkować zbywalne dobra taniej od towarów dotychczasowo produkowanych w USA i Europie. Dopóki cała ta nowa azjatycka siła robocza nie zostanie zaabsorbowana i jej zarobki nie wzrosną do zachodnich poziomów, płace amerykańskich i europejskich niewykwalifikowanych pracowników pozostaną na niskim poziomie, a udział zysków w PKB będzie rósł (kosztem płac). Jak na ironię, zaostrzające się nierówności na Zachodzie oznaczają wspieranie równości w skali świata, jako że Azjaci, a w końcu i Afrykańczycy, podniosą się z nędzy.

Jednakże to wszystko nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. Niechęć wobec czegoś nie sprawia, że jest to niesprawiedliwe. Technika Stiglitza – tożsama z tą stosowaną przez większość opiniotwórców w ciągu ostatniego półwiecza lub dłużej – polega na tym, by używać słowa „równość” jako synonimu, zamiennika „sprawiedliwości społecznej”. Gdy nawyk używania tych słów zamiennie zakorzeni się, nierówność staje się tautologicznie równa pogwałceniu sprawiedliwości społecznej. Okaże się zatem niemożliwe bronić nierówności, jako że przecież nie można opowiadać się za niesprawiedliwością. Jednak dostrzeżenie – jak to czynimy – iż Stiglitz, wraz z całą lewicą opiera się na sztuczce językowej, aby przekonać nas do swych twierdzeń, może dodać nam intelektualnej odwagi, aby odrzucić cały atak na nierówność bardziej radykalnie, niż gdyby powoływanie się na sprawiedliwość nie było tak ambitnie zakrojone.

Wreszcie, jesteśmy ostrzegani, iż nierówność pociąga za sobą wysoki koszt w postaci zagrożenia dla naszej ukochanej formy rządów – demokracji. Głosy są w znacznym stopniu kupowane za pieniądze; przy nierównej dystrybucji dochodów i majątku bogaci mają dużo więcej pieniędzy niż biedni, będą więc kupować głosy dla prawicy zapobiegając oddaniu ich na lewicę. Głosy oddane na kandydatów reprezentujących interesy bogatych sprawiają, że bogaci stają się jeszcze bardziej wpływowi – a więc bogatsi – co umożliwia im kupowanie jeszcze więcej głosów w następnych wyborach. Ich panowanie staje się siłą samonapędzającą i nie do złamania.

Zastanawiające jest, iż rozumowanie Stiglitza znów jest błędne. W wyborach prezydenckich w 2008 roku 745 milionów dolarów zostało zebrane dla Baracka Obamy, dwa razy tyle co 368 milionów dolarów zebranych dla Johna McCaina. Zgodnie z oczekiwaniami lewica wygrała, przypuszczalnie dlatego, że tzw. „nadziani kapitaliści” zebrali znaczniej mniej pieniędzy na kupowanie głosów niż mniejszości, hollywoodzcy aktorzy, związki zawodowe i studenci. Teoria Stiglitza o bogatych kupujących głosy działa trochę lepiej w przypadku wyborów do Kongresu, ale kupowanie głosów nie zawsze wykorzystywane jest przez prawicę – równie często, jeśli nie częściej, kupowane są głosy dla lewicy — w zależności od tego, czy republikański bądź demokratyczny kandydat będzie lepiej służył konkretnym interesom społeczności lokalnej i innych grup interesu. W przeciwieństwie do Europy, amerykański prawodawca może być nastawiony mniej ideologicznie, a tym samym bardziej przekupny, ale jego sprzedajność służy raczej zachowaniu nieuporządkowanego status quo w kwestii dystrybucji dóbr niż uczynieniu go jeszcze bardziej nierównym.

Nawet jeśli w rozprawie Stiglitza nie byłoby aż tak wielu błędów, to nadal byłaby fałszywa pod jednym, fundamentalnym względem: w ukryty sposób ignoruje zasadę, że musisz akceptować zarówno dobre, jak i złe strony każdego rozwiązania. Nierówność, jeśli wierzyć Stiglitzowi, ma niezliczone bolesne konsekwencje, za które płaci się wysoką cenę. Skrycie, a czasami nawet otwarcie, skłania on czytelnika, aby wygładził wszystkie szorstkie cechy jednego i zaakceptował tylko gładkie cechy drugiego systemu. Jednak tego nie da się zrobić. Każdy alternatywny ład społeczny niesie ze sobą pewne konsekwencje – niektóre złe, a niektóre dobre, które nie mogą być oddzielone od siebie. Równość także ma swoją cenę, jak każdy inny system reguł wyboru kolektywnego – wystarczy pomyśleć o byłym Związku Sowieckim, Korei Północnej, Kubie i wielu innych mniej wyraźnych przykładach, aby podejrzewać, że jej cena może być niesamowicie wysoka, nawet jeśli nałożona na mniej egzotyczne kraje. Jest zawsze kuszącym dla niedoszłych inżynierów społecznych proponować reformy, które obiecują wygładzenie szorstkości i obniżenie ceny ładu społecznego. Ale zanim ulegnie się tej pokusie warto pamiętać, że wszystko ma swoją cenę, ale cenę wszystkiego bardzo trudno jest rozpoznać, a tym bardziej przewidzieć.

Autor: Anthony de Jasay
Tłumaczenie: Tomasz Kłosiński
Źródło oryginalne: econlib.org
Źródło polskie: Instytut Misesa

PRZYPISY

[1] Joseph E. Stiglitz, The Price of Inequality: How Today’s Divided Society Endangers Our Future, New York: W. W. Norton and Company, 2012.

[2] Wyrażenie powyższe jest tłumaczeniem i wariacją na temat łac. zwrotu ceteris paribus (przyp. tłum.).


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

4 komentarze

  1. pasanger8 04.12.2013 10:45

    Wyzwolenie niewolników likwidujące nierówność też oczywiście było błędem gdyż ludzie nie są przecież równi i wpędziło ich to w nędzę i bezrobocie.O takim szczególe jak to ,że nagroda zdobyta przez Stiglitza nie jest nagrodą Nobla lecz nagrodą Banku Szwecji gdyż nagrody Nobla z ekonomii nie ma można przeczytać już chyba w 1000 miejscach w internecie a polemika ze Stiglitzem w tym artykule jest tak żałośnie słaba ,że aż żal kopać leżącego.Najwyraźniej sponsorzy Instytutu Misesa zapomnieli dobrej rady :,,Jedynym skutecznym sposobem na walkę z socjalizmem w prasie jest przemilczanie” George Bernard Show

  2. pablitto 04.12.2013 11:25

    noo, tych “knurów” jest trochę więcej 😉 – patrz np.: korporacja Altria

    poza tym, nie rozumiem ludzi, którzy na widok czegoś, co przypomina, bierze jakieś idee, rozwiązania etc. z tzw. “socjalizmu” “egalitaryzmu” czy jak to tam nazwać – od razu dostają jakiś spazmów niewiadomo-czego.
    Przypominam tylko, że to, co mamy obecnie tak samo nie powinno nazywać się “kapitalizmem”, ani tym bardziej “wolnym rynkiem” (prawie nigdy w historii ludzkości czegoś takiego nei było – pewnie istniało w strukturach plemiennych – choć tam też istniały jakieś formy “komuny” czy jak to nazwać – gdyż priorytetem było PRZETRWANIE plemienia – np. Celtowie mieli całkiem sprawiedliwy system opiekowania się starszyzną i niedołężnymi, czego nie można powiedzieć o rzezającym ich wówczas pseudo-“oświeconym” imperium rzymskim).

    W każdym razie – łojenie farmazonów o jakimś “kapitaliźmie” z drugiej strony – u progu epoki, gdy praca wykonywana przez człowieka staje się ZBĘDNA – to też porażka.
    Czas na coś nowego – co oczywiście będzie miało korzenie w jakimś “starym”, jak zwykle zresztą. Miliony myślicieli, filozofów reprezentujących tysiące sposobów i “stron” myślenia nie po to spuszczało się w swych dociekaniach na przestrzeni tysięcy lat, by po tych x-tysiącach ludzie wciąż kłócili się o pi3rdoły, i bawili się w podchody przypinając sobie jakieś kolorki i sztuczne ideologie.

    Jedno jest pewne – obecna (wciąż prymitywna) technologia i myśl społeczna pozwala WSZYSTKIM na tej planecie żyć spokojnie, bez głodu i wojen.
    A przyczyn tego, że tak niestety nie jest nie szukałbym w jakiś sztucznych ideach czy wiarach (które też pewnie w miarę niebawem zostaną zrewidowane wraz z odkryciami (mikro-)kosmosu i tego, co tam znajdziemy) – gdyż te zawsze można dopasować i wykorzystać tak, jak zamierza silniejsza organizacja (bank,korporacja,”rząd”)… co niestety widać też czasem nawet w komentarzach na WM.
    Pozdro!

  3. adambiernacki 04.12.2013 12:53

    Powinniśmy być równi wobec prawa, bo w prawie jedyna nadzieja. Niestety prawo tworzą i nowotworzą forsanci. Bogacze, o których mowa kiedyś się jakoś wzbogacili. Wiem! Wzbogacili się ponad miarę ciężką i uczciwą pracą i dzięki swojej mądrości oraz talentom zgromadzili fortuny. Przecież nigdy nikogo nie oszukali! Nigdy! Nigdy nikogo nie zabili! Nigdy, nigdy, przenigdy! Niestety prawda najczęściej jest inna. Większość z nich to potomkowie przestępców wszelkiej maści. Chcą oni nie tylko tworzyć elity oni chcą być Bogami! Oni chcą decydować o tym ilu ludzi ma żyć na Ziemi no i oczywiście, jeśli mają żyć to tylko jako niewolnicy będący gwarantem ich statusu. Podzieleni i rządzeni. Strzyżeni i zarzynani. Zauważcie, że włodarze tego świata, jeśli są zarzynani to tylko przez takich jak oni, banki(min. Kennedy) itp. Jakoś nie mordują ich zwykli obywatele, chociaż mają ku temu powody (niektórzy uważają, że i prawo). Siłą forsantów jest oligarchia a siłą ludu jest solidarność i tylko w jedności siła, bo żaden bohater nie zastąpi pospolitego ruszenia. Dzięki wspólnemu trudowi i odwadze możemy zadbać o swoich potomków, przyszłość swojego narodu czy Ziemi a więc całej rasy ludzkiej. Bogacze dbają o swoich potomków naszym kosztem. Forsant (mafioso, minister) nie boi się okraść całego narodu powodując często śmierć wielu ludzi i degradację całych pokoleń, bo nigdy nie trafi do więzienia. Nawet, jeśli trafi(do kurortu za pieniądze okradzionych) rodzina go kocha, bo opływa w luksusy i np. pływa w basenie, pod którym znajdują się zwłoki (ostatni przypadek). Teraz się zastanówmy uczciwie, co by było gdyby ich nawet najdalszej rodzinie odbierać wszystko, jeśli nie mordować. Koniec złotego interesu! Wspaniałe prawo! Zaprawdę godne to i sprawiedliwe słuszne i zbawienne!

  4. Herstoryk 05.12.2013 01:06

    Stronnicza krytyka książki Stiglitza ze skrajnie libertariańskiej, prawicowej perspektywy. Polecam zapoznanie się z informacją na temat Instytutu Misesa, http://en.wikipedia.org/wiki/Ludwig_von_Mises_Institute.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.