Wszędzie dobrze ale w Polsce najgorzej
Jesteśmy biedni, coraz mniej biedni.
W PRL Polak zarabiał ok. 20–26 dolców miesięcznie – wedle kursu czarnorynkowego. W Rzeczpospolitej nr 3 – w chwili wejścia do Unii – statystyczny Polak brał równowartość 627 dolarów.
Dziś – wedle GUS – statystyczny Polak ma 2983,98 zł pensji, czyli w przeliczeniu ok. 1387 dolków.
Po przeliczeniu polskich przeciętnych pensji na waluty wygląda więc na to, że w 4 lata pensje w Najjaśniejszej niemal się podwoiły! Natomiast zupełnie inaczej to wygląda w złotówkach. Średnia płaca wzrosła przez 4 lata o 694,41 zł, czyli o ok. 30 proc., co zresztą też jest wielkością imponującą (z 2 289,57 zł do 2983,98 zł). Opłacało się wejść do Unii!
Przytaczając te liczby – obrazujące wzrost płac i umacnianie się złotówki – politycy i gazety nawołują emigrantów ekonomicznych, żeby wracali do ojczyzny. Czy sądzą, że patriotyzm pozbawia umiejętności liczenia forsy?
Średnia płaca w Anglii to w przeliczeniu na złotówki ok. 9 tys. miesięcznie. Co ważniejsze najniższa płaca realna w Wielkiej Brytanii to w przeliczeniu ok. 1361 euro (w Irlandii 1293 euro).
Natomiast w Polsce najniższa płaca ustawowo gwarantowana to – w przeliczeniu – tylko ok. 330 euro. Innymi słowy polska ustawowo gwarantowana płaca jest wciąż jeszcze 4 razy niższa od brytyjskiej czy irlandzkiej i 5 razy niższa niż w Luksemburgu. Należy do najniższych w Europie.
Jak wynika z danych Eurostatu (europejskiego urzędu statystycznego), z ponad 12,7 milionów zatrudnionych w Polsce minimalne wynagrodzenie pobiera ok. 4,3 proc. Spośród nich ok. 97 proc. pracuje w sektorze prywatnym.
Wciąż jeszcze rok pracy Polaka wart jest na ogół tyle, ile dwa, trzy miesiące pracy Brytyjczyka lub Niemca. Żeby otrzymać średnie miesięczne wynagrodzenie Greka, statystyczny Polak musi pracować przez dwa miesiące i jeden tydzień. Ciągle więc jesteśmy jeszcze – pod względem zarobków – pariasami Europy. Nie zamazuje tego nawet umacniająca się złotówka, sztucznie windująca polskie płace w międzynarodowych porównaniach.
Ilekroć GUS podaje informacje o wysokości przeciętnej polskiej płacy, zawsze strony internetowe roją się od wyrażających niedowierzanie komentarzy. Gdy 12 maja GUS podał ostatni komunikat o polskiej średniej płacy, na forum Onetu internauta podpisujący się Fan napisał: Ludzie, nie czytajcie komunikatów GUS, bo to banda kłamców i nierobów, po co się denerwować. Z kolei internauta Niewolnik napisał: Pracuję przy montażu kurtyn powietrznych w dużej firmie japońsko-niemieckiej „Takata”, zarabiam 1700 zł brutto! Zastanawiam się, skąd oni biorą te zarobki. Chyba z głowy.
GUS bynajmniej nie oszukuje! Jednak zarobki aż ponad 65 proc. Polaków nie przekraczają średniej płacy! Co dwudziesty pracujący obywatel Najjaśniejszej otrzymuje wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej – 1126 zł. Połowa Polaków bierze natomiast pensje nieprzekraczające 2,2 tys. zł (645 euro). Dla przytłaczającej liczby Polaków GUS-owska średnia – 2983,98 zł – to abstrakcja, niedościgła zamożność. Zróżnicowanie płacowe jest bowiem w Najjaśniejszej znaczne, chociaż według raportu prof. Czaplińskiego o poziomie życia w 2007 r. – nie rośnie.
Ponad milion z blisko 13 milionów pracujących Polaków dorabia do pensji podstawowej – szacuje GUS – bo nie są w stanie za nią wyżyć.
Wedle OECD statystyczny Polak pracuje średnio aż 1984 godziny w roku; druga lokata – po Korei Południowej – pośród państw rozwiniętych. Obywatele Najjaśniejszej tyrają średnio 45 godzin tygodniowo, czyli 5 godzin ponad ustawową normę. Co czwarty Polak pracuje więcej niż 50 godzin tygodniowo! Pomimo tego średnie wynagrodzenia w Polsce są niższe od niemieckich, brytyjskich, irlandzkich, hiszpańskich, maltańskich itp. – można by wymienić listę 23 państw europejskich…
Tragicznie wygląda w Polsce kwestia urlopów. W zeszłym roku inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy skontrolowali 5 tysięcy firm na ponad 2 miliony istniejących. W tych 5 tysiącach 117 tysięcy pracowników miało zaległe urlopy. Nie należy do rzadkości praktyka, że ludzie są przez pracodawców zmuszani do wzięcia karty urlopowej i przychodzenia w czasie rzekomego urlopu do pracy. W zamian za to dostają ekstrapremię. Ludzie godzą się na takie praktyki.
Powolutku odrabiamy dystans płacowy dzielący nas od sytej „starej Europy”, ale pokonujemy dzielącą na odległość w pocie czoła i z obolałym od wysiłku krzyżem. Mądrze więc robią ci, którzy nie czekają, aż polskie zarobki dogonią zachodnioeuropejskie, lecz sami za nimi gonią.
Autor: Henryk Schulz
Źródło: Tygodnik „NIE”, nr 21/2008