Syndrom 61. wersji

Opublikowano: 06.12.2014 | Kategorie: Opowiadania

Liczba wyświetleń: 666

Był piękny wrześdziernikowy dzień. Słońce szumiało nad horyzontem, a wiatr świecił pustkami, jak w te upojne, pełne dwutlenkowch fantazji dni pierwszego przesilenia wiosennego.

Zbysz był w dobrym nastroju, zmęczony, ale szczęśliwy, jak ktoś, kto pracował całą noc, ale pewien jest, że efekt jego pracy będzie doceniony, skonsumowany i nagrodzony. Już cieszył się na wieczór, który wspólnie z kolegami ze strzeżonego osiedla mieszkaniowego na Spółkach spędzi miło przy dwulitrowej butelce coli i czymśtamczymśtam w dyżurce czerwononosych ochroniarzy.

Wszyscy w firmie mówili do niego Zbysz, bo odbył dwutygodniowy staż w firmie wzornictwa przemysłowego w Stratford pod Londynem, gdzie tak go właśnie po raz pierwszy ktoś nazwał, i był to sam szef firmy, niejaki Dogson, który lubił skracać nazwy i zarobki.

Nazywali go Wielki Zbysz, bo miał 190 centymetrów wzrostu, a jego chude nogi podpierały zbyt dużo żywej masy i dobrze się z tym czuły.

Zaraz po stażu wrócił do biura z etykietą specjalisty pierwszego sortu i od razu objął ważną funkcję głównego projektanta, po Waldku Cnocie, który po pijaku naraził się Włamścicielowi.

Włamściciel, czyli właściciel firmy obuwniczej Foot Loose nie lubił podejmować decyzji i był mściwy, zwłaszcza, gdy ktoś zarzucił mu, że nie lubi podejmować decyzji.

Ponieważ dzień był piękny, Zbysz miał wielką nadzieję, że z podjęciem decyzji Mściszef nie powinien mieć kłopotu. Każda z wersji nowego półbuta sportowego z serii roboczo nazwanej Foot Fair była perfekcyjnie przemyślana i zaprojektowana. Wersje od 16. do 20. były skrojone na modłę nowych Nibooków, a wersje od 21. do 24. – nowych Baabroków.

– Tak, no zgadzam się generalnie z twoją rekomendacją jedną i drugą. I dodałbym jeszcze te wersje dwie, o te i zrobił po dwie wersje kolorystyczne i dwie z tą nową podeszwą, co przyszła z Chin i wtedy mi pokaż i wtedy już na dobre wybierzemy, bo produkcja musi ruszyć – powiedział Włamściciel.

Zbyszek tylko trochę był niepocieszony, głównie z faktu, że nie wypije dziś wieczorem coli z czymśtamczymśtam, bo będzie musiał pracować do rana, bo miał do zrobienia razem szesnaście wersji, a jego asystentka nie mogła siedzieć po godzinach, bo była nieoficjalną dziewczyną Włamściciela.

O trzeciej nad ranem Zbysz przetarł oczy i pomyślał tylko:

– Byleby tylko nie doszło do sześćdziesięciu wersji, bo zaczną się kłopoty, jak wtedy, przy bucie wieczorowym Carrington.

Z wersji 25.–41. Mściszef wybrał dwie.

– Te robiła Jolka? – upewnił się.

– Tak. Te robiła Jolka – powiedział Zbysz, chociaż Jolka od dawna nie zrobiła żadnej wersji, bo tylko się malowała i naklejała sztuczne rzęsy, wargi i modne w tym sezonie kości policzkowe.

– No to pociągnijcie te dwie wersje Jolki razy dwa i na jutro, bo mam zły dzień. I w czterech wersjach koloru, bo w tym sezonie też bordobeżyk modny będzie.

– Czyli czerwień kaszubska, stalowa rdza, barbieróżyk i bordobeżyk?

– Tak, bordobeżyk musowo też. Albo też dodaj tę wersję Jolki trzecią.

– Ale nie ma żadnej trzeciej wersji Jolki.

– No to ją zrób, zróbcie.

W Zbyszku się zagotowało.

– Co ty taki buraczany? – spytała Jolka, gdy wrócił do pokoju projektantów.

– A nic.

– To pomóż mi nakleić sztuczny dekolt, bo sama sobie połamię paznokcie. Tylko się nie podnieć mną, ty hultaju!

– Zupełnie mnie nie rajcujesz – odpowiedział zimno Zbysz, a Jolka się obruszyła.

– No wiesz, chyba się obrażę, ty impotetencie.

– Tetencie mówisz…

Czas mijał bokiem, a Zbyszek wstrzymał wszystkie czynności swojego układu autonomicznego, byle tylko zdążyć. Z jednej strony miał dosyć, a z drugiej miał taką wredną cechę, która kazała mu wszystko dopieszczać i poprawiać. Potem jeszcze poprawiać po poprawianiu, gdyż nie było to wystarczająco poprawione, a nawet jak było to nie za bardzo i zawsze można było znaleźć coś, co można byłoby jeszcze poprawić. I potem jeszcze.

Jedyne czego tego dnia nie poprawił, to sztuczny dekolt Jolki, mimo że go wyraźnie o to między słowami prosiła w stylu komendy harcerskiej.

– Wychodzę. Rób, rób, poczuj za co pieniążki zarabiasz, tylko nie spieprz mojego projektu – powiedziała Jolka wyniośle, tonem „masz za swoje ty impotetencie”.

– Znowu – dodała po chwili, akurat w momencie, w którym Zbyszek dodał:

– Znowu.

Zdążył się do takich odzywek na odchodne przyzwyczaić i w zupełnie oczywisty sposób umiał odczytać dosyć jasne intencje swojej pracownicy.

– Idę do restauracji w hotelu na kolację z ludźmi, co mają maniery, cywilizowanymi ludźmi, wiesz. A zresztą, co ja ci tu będę i tak nie zrozumiesz znad tego swojego buta, tylko uważaj na kolor, słyszysz, bo ma być bordobeżyk, a nie bordobeżyk z saturacją obniżoną o 10 procent. No idę, i nie siedź tak, bo kołtuniejesz tylko. Boże, co ja mam za szefa skołtunionego. I niby w Anglii był – powiedziała Jolka i wyszła z pokoju.

Buty, buty, buty, buty, yty, but. Butami but butowić, butowany z buta, but, ut, buto-ta-ta-trat, but, buty, buty, buty, yty, but. Butemsko w bucie butorabut, ut – w rozległych okolicach czwartej na ranem Zbysz widział już wszędzie buty. Gdy wyciągnął jeden z więzadła przypachwinowego, drugi spod paznokcia, a trzeci z gałki ocznej, postanowił przerwać malignę.

Wyszedł przez okno na parapet, wziął głęboki oddech, zamknął oczy i uniósł się w powietrzu na jakieś dwadzieścia metrów.

To go uspokajało i pozwalało skupić myśli. Obrócił się na wznak. Nad nim bezkres wszechświata w postaci czerwonego światła odrzutowca pasażerskiego, który latał w kolejce do wylądowania. Pod nim bezkres życia w bucie. Rześka przyporanna bryza owiewała jego plecy i napawała dobroczynnym chłodem naczynia włoskowate i cośtamcośtamprzypiersiowe, bo na colę z ochroniarzami nie miał co liczyć. Było to jednak zbyt mało, by kora mózgowa sprokurowała informację „już jest luksowo”. Obrócił się na brzuch. W odpowiednim momencie, bo zaczął padać grad, a Zbyszek nie lubił gradu i spadł na budę Burka, psa pilnującego zakład, który się przestraszył, gdy ten zaklął:

– Cholera, już trzeci raz w tym miesiącu, psia mać.

– No i co to jest, Zbysz? I co ty taki powyginany na boki? Mieliście z Jolką pociągnąć te wersje od Jolki, a te, co zrobiłeś, nie przymierzając, są gówniane. Zbysz, Zbyszu ty, kim ty jesteś, że sobie myślisz, że się będziesz wymądrzał?! Dawaj mi tu wszystkie wersje do tej pory zrobione!

– Ale to co pan prezes widzi, to są wersje od Jolki!

– Dawaj mi tu wszystkie wersje do tej pory zrobione, ale już! A zwłaszcza od Jolki, ty impotencie!

Szef raczej udawał, że był w złym nastroju, bo powinien być w dobrym, skoro poprzedniego dnia jego GKS Rypin wygrał w lidze aż 2 : 1. Dwie godziny wybierał wersje do dalszej pracy (albo udawał, że wybiera) i zaangażował w proces decyzyjny Jolkę, główną księgową i sprzątaczkę z łapanki w WC dla pracowników.

– Różowiutkie najlepsze, tylko za mało różowiutkie, panie prezesie nasz kochany! – zachłysnęła się swoim głosem główna księgowa i poprawiła konstrukcję z supermocnego lakieru do włosów utrzymującego śladowe ilości tego, do czego był.

– Ale to są buty dla facetów. I to głównie męskich! – próbował walczyć Zbysz, ale został uciszony piorunującym spojrzeniem sztucznego dekoltu Jolki, a poza tym zabolał go bark po budzie.

Wersje z piątej i szóstej dziesiątki miały być prezentowane dnia następnego. Zbyszek, który w nocy spadł tym razem na murek przy wejściu głównym zaczął od fundamentalnego dla projektu stwierdzenia:

– Wybierzmy coś w końcu, błagam.

Reakcji Włamściciela nie trzeba chyba opisywać, może należałoby jedynie podkreślić, że nie padły żadne mocne słowa, bo szef poprzedniego dnia wygrał trójkę w totoplotka i był w dobrym humorze, który kumulował się z wygraną GKS-u Rypin sprzed dwóch dni i nowymi twórczymi pozycjami łóżkowymi nazwanymi Jolka-136 oraz Jolka-137. Ale mściwość włamała się do umysłu szefa i Zbysz miał tego świadomość.

– Ty mi tu, Zbysz, nie podskakuj. Lepiej popatrz, jak wiele daje z siebie twoja skromna pracownica – zakończył mściwie Mściszef i spojrzał w taki sposób, w jaki spogląda ławnik, gdy mówi „winny”.

Następnego dnia stało się to, czego Zbysz najbardziej się obawiał – był zły. Gdy był zły, to był nieprzyjemny. Gdy był nieprzyjemny to mógłby zgnieść psychicznie każdego i każdego zmieść z powierzchni gładkich, jeżeli znajdował się w zasięgu jego wzroku. A był zły, bo wybiła 61. wersja. To oznaczało, że będzie walczył do upadłego. Bez względu na koszty. Czy to się komuś podoba czy nie. Będzie mówił prawdę i obnażał fałsz. Tak, dojrzał do tego. To był ten dzień, kiedy mógł przegrać wszystko. Albo wygrać wszystko. Tym bardziej że w nocy nawet nie spadł, bo przeklęczał większość czasu z głową w sedesie na pierwszym piętrze (tam panował większy brud gówniany, ale większa czystość emocjonalna – gabinet prezesa był na parterze). Klękalność nocna pochodziła od piersiówki, która od kilku dni robiła się coraz większa i o dziwo zawsze była pełna.

Z takim demaskatorskim zamiarem szedł Zbysz do gabinetu prezesa. Wpłynął przez drzwi w stylu niemrawiastym nieuświadomionym, nie wiadomo dlaczego. Miał mieć mowę od razu po wejściu do gabinetu zaczynającą się od słów „dosyć tego!”.

– No, właź wielka lalo, no już – powiedział Włamściciel, a Zbysz stanął po ścianą, w sumie też nie wiadomo dlaczego, bo przecież miał zacząć od „dosyć tego” (może być bez wykrzyknika).

Mściszef zebrał gremium oceniające, w skład którego, oprócz Jolki, głównej księgowej i sprzątaczki, weszli jeszcze szef komórki marketingu i szef komórki sprzedaży. Najważniejszy po proboszczu w tej dzielnicy Lęknicy i najważniejszy po swojej kochance w swoim zakładzie czekał i miał srogą minę, chociaż dalej całkiem niezły humor, bo parę godzin wcześniej doszły pozycje od Jolka-138 do Jolka-142.

– Panie prezesie, to są wersje 58., 59… – Zbyszek zaczął pokazywać projekty i zastanawiał się, czy rozpoczęcie następnego zdania od „dosyć tego” będzie udane. Do jego świadomości zaczęła przebijać się łąka pełna niewinnych polnych maków czerwonością-upojenia-obietnicą swą kuszących jedynie ciukających wolontariuszy pracy butem tłamszonej.

W tym momencie zadzwoniła komórka szefa i ten ją odebrał sprawnym ruchem ćwiczonym w szatni na siłowni. Dał przy tym znak ręką (ćwiczony na minipolu golfowym w parkingu podziemnym centrum handlowego Snobland), by kontynuować prezentację.

–… sześćdziesiąta, sześćdziesiąta pierwsza… – ciągnął główny projektant, w którym wzbierało coś, czego nie mógł już nazwać gniewem, a tęsknotą raczej.

– Tak! – powiedział Włamściciel, a nikt na sali nie wiedział, czy to było do komórki komórki czy do buta.

– …sześćdziesiąta druga…

– Tak!

– …sześćdziesiąta trzecia…

– Tak jest i super! – powiedział prezes i spojrzał za okno, gdzie zobaczył rosłego robotnika młotem pneumatycznym rozbijającego świeżo co położoną płytę chodnikową.

Dało to asocjację przyszłościową z pozycją Jolka-143 i prezes szybko dodał:

– No, wiecie co robić. Chcę to widzieć na półce w moim minimarkecie sportowym najpóźniej za dwa tygodnie. Aha, pani Jolu, proszę ze mną, mam do przekazania parę uwag co do koloru yzm… hgru.

Gdy Jolka wybiegła z gabinetu, Zbysz wyfyrtnął całą swoją energię i stał się cieniutkim balonikiem z powłoki skórnej.

– Wiecie, to chyba była 61., to „tak” było takie zdecydowane, jak przy Carringtonie – powiedziała rzutkim głosem księgowa, a jej instalacja z lakierowłosia opadła o 2 centymetry.

– No nie wiem. Wtedy wyszło, że tak, ale prezes miał pretensje, jak nie chcieli wziąć do hipermarketów – wątpiącym głosem powiedział szef komórki sprzedaży.

– Ale jak wzięli, to już nie miał – odparła atak księgowa i spojrzała na sprzątaczkę w taki sposób, że ta wiedziała już co ma powiedzieć:

– No.

– A ja myślę, że ostatnia, 63. On wtedy miał taki najbardziej radosny głos i jeszcze powiedział „super”.

– Super, ale szkoda, że nie ma naszej miss, miii, miii – wydał z siebie ledwie słyszalne piski Zbysz. – Ona zna pana prezesa najlepiej, piii, piii.

– Co ty mówisz Zbysieńku? – zainteresowała się główna księgowa.

– No to głosujemy, żeby odpowiedzialność się rozeszła demokratycznie i humanitarnie – powiedział szef komórki marketingu i wszyscy się zgodzili.

– Ale ja mam łazienkę na drugim do posprzątania, aaaaaj, lecę! – krzyknęła sprzątaczka i zostały cztery osoby.

Po dwóch godzinach egzystencjalnej interpretacji zamysłu prezesa stanęło na tym, że została wybrana wersja nieważne jaka, ale prawie na pewno nie 61.

Zbyszek wylądował w miejscu, o którym marzył od rana, a które łąkę pełną maków mu przypominało – w łazience na pierwszym. Unosił się w sedesie, lewitując cztery centymetry nad wodą i było mu źle, ale coraz lepiej, czyli coraz mniej źle. Ta pozycja mu odpowiadała. Nikt go tu nie widział, a obecność wody dawała pozory oczyszczenia umysłu. Do ceramicznej ścianki sedesu miał jakieś dwa kilometry, więc cieszył się nieposkromioną przestrzenią i wolnością. Obrócił się na wznak i zobaczył gdzieś hen tam w górze coś na kształt sufitu białego, niewinnego i niesplamionego koszmarem złego wyboru. I na suficie tym, gdzieś bardziej na lewo, był napis z namaszczeniem naniesiony tą samą białą farbą co sufit, więc tylko Zbyszek go widział. A były napisane dwa słowa: „tak” oraz „nie”.

I wtedy, z dołu, z głębi rur kanalizacyjnych zaczęły dochodzić jakieś ponure dźwięki.

Po chwili pełnej niemiłego napięcia usłyszał z czeluści sedesu głos prezesa materializowany pięcioma bąblami śmierdzącego powietrza:

– Nowe-wersje-zrób-mi-Zbysz!

Pobąblowa, zabulgocona cisza nastała następnie. A główny projektant zobaczył, jak z sufitu, mijając się z „wersje” i błyskotliwie unikając zderzenia ze „zrób”, frunęło w jego kierunku z lekkością liścia najpiękniejsze słowo na świecie.

Autorstwo: Piotr Kowalczyk
Źródło: Password Incorrect


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.