Rząd Brazylii dba o marketing na forum ONZ

Opublikowano: 25.09.2012 | Kategorie: Ekologia i przyroda, Polityka, Publikacje WM, Wiadomości ze świata

Liczba wyświetleń: 659

Przedstawiciele brazylijskiego rządu zjawili się w szwajcarskiej Genewie, by wziąć udział w programowym Powszechnym Przeglądzie Okresowym (UPR). UPR to specjalny mechanizm Rady Praw Człowieka Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ), mający na celu okresowy przegląd sytuacji praw człowieka w 193 państwach członkowskich. Procedura lustracji poszczególnych państw jest bardzo prosta i niezobowiązująca. Każde państwo, programowo, otrzymuje zalecenia odnośnie sytuacji w kraju od pozostałych członków ONZ, po czym udziela na nie odpowiedzi w wyznaczonym terminie. 20 września 2012 roku takich właśnie odpowiedzi udzielić miała brazylijska delegacja do Genewy.

By bliżej przyjrzeć się brazylijskiemu sprawozdaniu, w Szwajcarii zjawili się również członkowie organizacji broniących praw człowieka i ludów tubylczych, w tym: Towarzystwo Obrony Praw Człowieka Pará (SDDH), Human Rigths Watch, AmazonWatch i Conectas. Brazylijski rząd miał około trzech miesięcy by odnieść się do krytyki i sugestii rządów krajów członkowskich, dotyczących m.in. takich kwestii jak integracja społeczna, rozwój, prawa człowieka, bezpieczeństwo publiczne, wymiar sprawiedliwości, więziennictwo i promowanie równych praw.

W dziedzinie „praw człowieka rdzennej ludności”, brazylijski rząd otrzymał siedem zaleceń od poszczególnych krajów:

– Wzmocnienie standardów procedur administracyjnych, w kwestii prawa ludności tubylczej do konsultacji, zgodnie z konwencją Międzynarodowej Organizacji Pracy ILO’169. (Holandia)

– Zapewnienie praw rdzennej ludności, a w szczególności prawa do tradycyjnych ziem, zasobów terytorialnych i naturalnych oraz prawa do konsultacji. (Norwegia).

– Zakończenie demarkacji ziem, zwłaszcza tej związanej z Indianami Guarani-Kaiowa. (Norwegia)

– Dalsze propagowanie wewnętrznej debaty w celu poprawy procesu konsultacji ludności tubylczej, w kwestiach dotyczących jej bezpośrednio. (Peru)

– Upewnienie się, że ludy tubylcze mają zagwarantowane konstytucyjne prawa do ziemi przodków oraz że wymóg „świadomej zgody” będzie respektowany w przypadku projektów, mogących rzutować na ich prawa. (Słowacja)

– Zwrócenie większej uwagi na wszystkie szczeble władzy, w celu zapewnienia praw ludności tubylczej, w tym głównie prawa do ziemi. (Polska)

– Zapewnienie odpowiednich konsultacji z ludnością tubylczą oraz pełnego uczestnictwa we wszystkich legislacyjnych i administracyjnych decyzjach, które jej dotyczą. (Niemcy)

Według rządowego oświadczenia na forum ONZ, Brazylia przyjmie tylko niektóre z przedłożonych zaleceń. W odpowiedzi na słowacką sugestię o „świadomej zgodzie w przypadku projektów mogących rzutować na rdzenne terytoria”, rząd w Brasilii przekonuje, iż „Konstytucja stanowi, że rdzenne społeczności muszą być wysłuchane, zaś Kongres powinien wydać pozwolenie na korzystanie z zasobów wodnych oraz poszukiwania i eksploatację zasobów naturalnych na rdzennych terytoriach. Konwencja Międzynarodowej Organizacji Pracy ILO’169, przyjęta przez Brazylię w 2004 roku, wymaga uprzednich konsultacji z rdzenną ludnością. Brazylijski rząd już działa zgodnie z tym zaleceniem”.

Zdaniem obserwatorów, zapewnienia brazylijskiej delegacji do Genewy, nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Brazylijska rada misyjna Cimi, enuncjacje przedłożone przez krajowy rząd, określiła mianem „czystego marketingu w ONZ”. Cimi przestrzega, iż dyskurs przyjęty przez brazylijskich notabli podczas przeglądu w Genewie, odbiega od praktyki, z którą organizacje praw człowieka i rdzenni mieszkańcy Brazylii spotykają się na miejscu. Brazylijski rząd nie tylko nie respektuje praw Indian do tradycyjnych terytoriów, ale i od kilku lat prowadzi wyraźną ofensywę obliczoną na zagospodarowanie rodzimych terytoriów, nawet kosztem zdrowia, gospodarki, suwerenności i bezpieczeństwa lokalnych mieszkańców. Konstrukcja zapór wodnych na rzekach w całej Amazonii i przedłużające się procesy demarkacji ziemi w całym kraju, to tylko niektóre z naocznych skutków tej konsekwentnej postawy. By temu procesowi nadać impet, brazylijski rząd stara się przepchnąć kolejne rozporządzenia prawne, które jeszcze bardziej uszczuplą autonomię i prerogatywy posiadane przez rdzennych mieszkańców. Najnowszym wynalazkiem brazylijskich polityków centralnego szczebla jest tzw. zarządzenie 303. Jeżeli tylko wejdzie ono w życie, pozwoli na lokalizacje wojskowych baz, łatwe wdrażanie projektów hydroenergetycznych, infrastrukturalnych i górniczych na rdzennych terytoriach, i to wszystko bez wcześniejszych konsultacji z plemionami, które w świetle obowiązującej brazylijskiej jurysprudencji, posiadają już wytyczone i ratyfikowane prawa do ziemi.

Jak zauważa Diana Kinch z gazety Valor Economico „Brazylia posiada szwedzki stół w postaci 688 własnych rezerwatów, obejmujących około 13% terytorium Brazylii, czyli obszar dwukrotnie większy niż terytorium Szwecji”. Ziemie, które są położone w większości w regionie Amazonii, są zdaniem pani Kinch, „bezsprzecznie bogate w różnorodne kopaliny, w tym złoto, żelazo, nikiel, diamenty i rzadkie zemie”. Nawet ci, którzy popierają rozporządzenie 303 przyznają, że jest ono kontrowersyjne, biorąc pod uwagę historię krwawych sporów między górnikami i Indianami oraz szkody środowiskowe, jak np. zanieczyszczenia rtęcią. Mniej zaniepokojony zdaje się być Édio Lopes, jeden z autorów nowego prawa, który przekonuje, że brazylijskie „państwo nie może trwać bez prawa regulującego eksploatację tych minerałów, a które to mogą przynieść ogromne korzyści dla Indian”. Owym papierkiem lakmusowym i wabikiem, który ludzie pokroju Lopesa pragną wręczyć rdzennym mieszkańcom to „2% przychodów brutto z wydobycia prowadzonego na ich ziemiach”. Według dziennikarki Valor Economico z popytem na te surowce nie będzie problemu. „Duże firmy górnicze takie jak np. BHP, Rio Tinto i Vale, same poszukują wysokiej jakości złóż w politycznie bezpiecznych krajach takich jak Brazylia” – zapewnia Kinch.

Tymczasem, na przestrzeni ostatnich tygodni, od najdalszych zakątków Amazonii począwszy, a na wschodnim wybrzeżu skończywszy, Indianie z całej Brazylii dają wyraz swojej niezgody na prawny zamach, zgrabnie przygotowywany w politycznych i gospodarczych gabinetach. 17 września 2012 roku, na południu Brazylii akcję sprzeciwu przeprowadziło 700 Indian z ludów Kaingang i Guarani. We wtorek 300 Indian Kaingang zablokowało drogę BR-386 na wysokości miasta Irai w stanie Rio Grande do Sul. Równolegle, około 400 innych Kaingang i Guarani zatarasowało drogę BR-348 w stanie Santa Catarina.

Opracowanie: Damian Żuchowski
Na podstawie: amazonia.org.br, Valor Economico, Adital, amazonwatch.org, cimi.org.br, socioambiental.org
Dla “Wolnych Mediów”


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

8 komentarzy

  1. norbo 25.09.2012 13:12

    Czyli Europejczykom nie przeszkadza brazylijska produkcja w niewolniczych warunkach (np. hiszpańska Zara) ale złe traktowanie Indian rani ich zamiłowanie do estetyki choć sami u siebie rozpalcelowali już wszystko co mogli posługując się równie brutalnymi metodami. Osoby, które nie chcą podporządkować się narzuconym zasadom własności ziemi rozdzielonej pomiędzy bogaczy nie znajdą dla siebie miejsca ani w Brazyli ani w Europie – przępedzani są Cyganie, nie ma miejsca dla imigrantów pomimo ich ciężkiej pracy na europejskiej ziemi, ba! nawet typowi osiadli Europejczycy nie mają prawa zająć opuszczonej ziemi a gdy próbują tego dokonać to pojawia się policja z pałami i gazem…. spójrzcie ile pustych budynków jest w europejskich miastach, ile nieużywanej ziemi rolnej – ale nikomu nie wolno tego tknąć, nie wolno użytkować nawet tego co zostało porzucone… ludzie spędzeni w getta wegetują jak zwierzęta 🙁

    Myślicie, że europejskie posiadłości mają inne pochodzenie? To dokładnie ten sam proces – wczoraj w Europie a dziś w Brazyli czy Afryce, proces zawłaszczania świata przez nielicznych przy użyciu gwałtu. A jutro pewnie jacyś obrońcy “świętego prawa własności” będą dowodzić, że przecież Indianie nie mogą osiedlać się na czyjejś prywatnej ziemi podobnie jak dziś bronią zawłaszczonej wczoraj ziemii w Europie. I będą rozwijać swoje absurdalne wizje – na własność trzeba zapracować, biedni muszą pracować zamiast użalać się nad sobą…

    Tak, biedni muszą zrobić to co zrobili bogaci, siłą odebrać to co im zabrano, nie ma co się rozczulać – bierzmy przykład z bogaczy, oni na swoją własność mają z naszej krwi, wyzysku i cierpienia. Siła za siłe, krew za krew! Zamiast rozczulać się nad losem biednych Indian dajmy im przykład, pokażmy im jak traktuje się złodziei.

  2. Damian Żuchowski 25.09.2012 13:39

    Norbo – jest dużo racji w tym co napisałeś…

    Ja tylko dodam, że sam artykuł traktuje tylko o siedmiu zaleceniach jakie Brazylia otrzymała w sprawie rdzennych mieszkańców kraju. Razem wszystkich zaleceń skierowanych pod adresem Brazylii było, jak wspomniano w jednej z notek: sto siedziemdziesiąt (czy wśród tych zaleceń wspomniano również o niewolnictwie które nadal w Brazylii funkcjonuje, rozwarstwieniu społecznym itd. nie wiem). Ogólnie jednak te zalecenia kierowane w ramach przeglądu UPR i tak mają trzeciorzędne znaczenie pod kątem dyplomatycznym i bynajmniej nie przekładają się na oficjalne deklaracje i postępowanie rządów krajów, z których pochodzą.

  3. norbo 25.09.2012 14:01

    Ciekawe ile z tych zaleceń można odnieść też do dowolnego państwa europejskiego….

  4. Damian Żuchowski 25.09.2012 21:23

    Norbo – z pewnością nie jedno. Jak widzimy, znaczna ilość współczesnych rządów, w wielu krajach, w tym Unii Europejskiej, stosuje podwójne standardy i zabezpiecza niesprawiedliwe praktyki, których niejednokrotnie jest współbeneficjentem. I bez wątpienia, jak zauważyłeś, zmiana tych proporcji zależy od naszego oddolnego działania.

  5. Rozbi 25.09.2012 22:48

    Rozwój i tolerancja dla rdzennych plemion nie idą w parze – ale dla kontrastu zarzucę linkiem:

    http://mises.pl/blog/2012/09/07/reid-tyrania-opiekunow-kulturowych/

  6. norbo 25.09.2012 23:01

    Rozwój to pojęcie względne. Z punktu widzenia ludzi tracących dostęp do ziemi, która stanowi podstawę ich gospodarki jest to raczej regres. Także z punktu widzenia kraju trudno mówić o rozwoju gdy kolejne grupy obywateli tracą możliwości zaspokajania swoich potrzeb i stają się zależni od dostaw zewnętrznych nie mając przy tym nic na wymianę poza pracą, na którą zapotrzebowanie jest niewielkie.

    Rozwój to wzrost zdolności społeczeństwa do zaspokajania własnych potrzeb, i wcale nie musi to oznaczać wzrostu konsumpcji.

  7. Damian Żuchowski 26.09.2012 01:51

    Rozbi – skoro poruszyłeś temat Andamanów, to ja dla kontrastu, polecam bardziej kompleksowy artykuł na ten temat, napisany przed czteroma laty, dość archaicznym jeszcze językiem, ale ujmujący temat niewątpliwie szerzej:

    http://wolnemedia.net/spoleczenstwo/oblezenie-u-wrot-weza-czyli-o-sytuacji-rdzennych-mieszkancow-andamanow/

  8. Damian Żuchowski 30.09.2012 23:31

    Rozbic – post scriptum do linku podanego przez Ciebie:

    Kilka uwag do artykułu „Tyrania opiekunów kulturowych” autorstwa Mike Ride’a, który ukazał się na stronie mises.org:

    1. Sugerowanie jakoby choroby zewnętrzne nie miały poważnego wpływu na społeczności znajdujące się w pewnej izolacji w stosunku do tzw. społeczeństwa narodowego, lub te znajdujące się w początkowym stadium wzajemnego kontaktu, mija się z dokumentacją faktograficzną w tym zakresie. Cała historia kontaktów Europejczyków z Rdzennymi Mieszkańcami Ameryki, dostarcza nam szerokiego spektrum przykładów (także dziś). By nie pozwalać sobie na tak odległe harce geograficzne, skupmy się jednak na ludzie o którym pisze Reid, czyli o Rdzennych Mieszkańcach Wysp Andamańskich, których pierwotnie możemy podzielić na Wielkoandamańczyków (ok. 10 plemion), Onge, Sentinelczyków i właśnie opisywanych w tym artykule Jarawa. Rzeczywiście, jak zauważa w przypisie Reid, Wyspy Andamańskie były w pewnym sensie najeżdżane przez Brytyjczyków, a następnie administrację indyjską na przestrzeni ostatnich 200 lat, i rzeczywiście Andamańczycy byli dotykani chorobami zewnętrznymi takimi jak syfilis i odra. Nie jest jednak prawdą jakoby te choroby nie miały niszczącego wpływu na Rdzennych Mieszkańców. Największe plemię Andamanów (czy raczej grupa plemion) – Wielkoandamańczycy zostało niemal wymazane na przestrzeni XIX i XX wieku. Nie mówimy tu o „wymazaniu kulturowym” o którym pisze Reid ale fizycznym. Gdy Brytyjczycy wylądowali na Andamanach, Wielkoandamańczyków było około 5 tysięcy. Po początkowym okresie wojen, najbardziej dotkliwe dla tego ludu okazały się zewnętrzne choroby. Jak pisze antropolog Radcliffe-Brown, który przebywał na Andamanach na początku XX wieku, w „marcu 1877 roku… epidemia odry objęła Andamanów i rozprzestrzeniła się szybko do jednego końca Wielkiego Andamanu po drugi. W ciągu sześciu tygodni 51 ze 184 leczonych w szpitalu przypadków skończyła się zgonem. Jest niemal pewne, że śmiertelność była znacznie większa w przypadku tych, stanowiących przeważającą większość, którym nie można było udzielić pomocy medycznej. Kronikarz Andamanów (Portman w 1899 roku) szacuje, że na odrę i jej następstwa zmarła połowa, jeśli nie dwie trzecie całej populacji”.
    Ostatecznie w najbardziej newralgicznym momencie, po dekadach kontaktu z 5-tysięcznej populacji Wielkoandamańczyków, żyło już nieco ponad 30 osób. Dzisiaj populacja Wielkoandamańczyków to 56 osób.
    Podobnie rzecz ma się z mieszkańcami Małego Andamanu, ludem Onge. Na przełomie XIX i XX wieku Onge liczyli sobie 670 osób. Dzisiaj ich populacja nie znacznie przekracza 100 osób. Powód redukcji ich populacji jest podobny do tego, który dotknął Andamańczyków. Wielkie epidemie z przełomu XIX i XX wieku w mniejszym stopniu dotykały Jarawa, którzy jak zauważa Radcliffe-Brown pozostawali „wrodzy”, czyli unikali kontaktu. Tylko nieliczne grupy Jarawa doświadczyły w tym czasie trwalszego kontaktu.

    2. Reid dość lekceważąco pisze, że „rezerwat [został wydzielony w] 1956 w celu ochrony ich czystego i prymitywnego życia od ułomności współczesnego świata”. Brzmi to tak jakby ten rezerwat utworzono po to by chronić Jarawa przed „naleciałościami kultury zewnętrznej”. Tymczasem chodziło tutaj raczej o zabezpieczenie rozległych ziem należących do Jarawa, służących im do polowania i zbieractwa, przed najazdem kolonistów, myśliwych itd. Szkoda, że Reid nie pisze o tym, że między indyjskimi osadnikami a pokoleniowymi właścicielami tych ziem, Jarawa dochodziło do starć.

    3. Szkoda,. że Reid nie odnosi się ani potępia manewrów indyjskiej administracji wysp, która od lat 60-tych i zwłaszcza 70-tych zaczęła regularnie zmniejszać „terytoria prawnie przyznane Jarawom”. Był to jawny zamach na „prawo własności” oraz przyzwolenie na penetracje i zabór zasobów naturalnych należących do Jarawa. Przodkowie plemion andamańskich przybyli tutaj prawdopodobnie ok. 60 tysięcy lat temu. Tymczasem w ciągu kilku dekad, zewnętrzna jednostka decyzyjna zaczęła uszczuplać terytoria należące do plemienia. To jawny zamach na prawo własności, tak przecież ważnej z punktu widzenia nauk austriackiej szkoły ekonomii. Szkoda, że Reid dla utwierdzenia przyjętej z góry tezy, pomija ten fakt, lub nie zadaje sobie trudu by zgłębić tą kwestie.

    4. Reid nie pisze również o tym, że wiele grup Jarawa celowo i otwarcie unikało kontaktów z przedstawicielami „społeczeństw zewnętrznych:, niemal na całej przestrzeni drugiej połowy XX wieku. Na lądzie dochodziło do strać między osadnikami, natomiast gdy od strony morza tubylcy dostrzegali zbliżające się łodzie, bardzo często po prostu oddalali się w głąb lądu. Rząd Indii oraz indyjska administracja Andamanów, by skłonić Jarawów do kontaktu od początku 1974 roku zaczęła posyłać misje kontaktowe, które uległy szczególnej intensyfikacji z początkiem 1981 roku. Pomimo usilnych prób Jarawowie, podobnie jak i Sentinelczycy (sąsiednie plemię z Wielkiego Sentinelu), pozostawali głęboko nieufni. Jakimi sposobami próbowano skłonić te plemiona do kontaktu? Oto ludzi posiadających swoją własną gospodarkę, metody pozyskania pożywienia (mięso, miód, owoce morza) zaczęto wabić zrzucaniem z pokładu łodzi worków z ryżem, narzędzi a nawet żywych dzikich świń. Przykład: http://www.youtube.com/watch?v=ExdEHU02Zk0&feature=related

    Tak więc przez kolejne 30 lat zaczęto zasypywać Jarawa stertą podarków, wielością dóbr o które nie musieli się starać. Znajdowali je w wioskach, na brzegu, lub gdy odważyli się, otrzymywali je w podobny sposób jak powyżej. Tym sposobem społeczności posiadające własną gospodarkę, były poddawane konsekwentnemu procesowi „oswajania” i „wabienia”. Jaki wpływ miał na Jarawa taki strumień darmowych i masowych prezentów, na ich wyobrażenie o świecie zewnętrznym, nie trudno przewidzieć. Myślę, że każdy zwolennik „ludzkiego działania”, powinien potępić tego rodzaju „socjalny eksperyment”. Pomimo tego aż do 1997/1998 roku Jarawowie względnie unikali kontaktu z przedstawicielami tzw. „społeczeństwa narodowego”. Wtedy właśnie niektórzy Jarawowie zaczęli udawać się do wiosek osadników i prosić o jedzenie i różne narzędzia. Obok spokojnych kontaktów, nie ubrani w zachodnią Jarawa, spotykali się z drwinami ludności napływowej, dochodziło do przypadków molestowania seksualnego kobiet.

    5. Redi nie poświęca niestety większej uwagi kwestii legalności budowy drogi, która została rzucona w głąb ziem Jarawów, i teraz służy do turystycznych wypadów oraz „nielegalnego zapuszczania się i przetrzebiania ziem plemienia”. Najwyższy Sąd Indii nakazał zamknięcie tej drogi (Andaman Trunk Road) już w 2004 roku. Pomimo tego administracja wyspy nigdy nie podporządkowała się temu wyrokowi.

    6. Jest coś wyjątkowo życzeniowego w sugestiach Redia jakoby Jarawowie mieli „zaakceptować” choroby. Każdy człowiek gdy odczuwa dyskomfort, dolegliwości i przypadłości pragnie je usunąć, i nie są one dla niego „dodatkową atrakcją”. Schorzenia jakich Jarawowie doświadczyli po intensywnych kontaktach, po 1998 roku, nie występowały wcześniej regularnie wśród członków tej społeczności. Toteż jako pewna naleciałość zostało to określone nową formułą językową: „ból dany od obcego.”. Nie znaczy to jednak jak pozwala uwierzyć czytelnikowi Reid, że to dla Jarawów nic od to poważnego. Podczas epidemii odry jaka wybuchła w 1999 roku na tą tak tragiczną w historii Andamanów chorobę, zapadło 108 osób (czytaj ok. 1/3 plemienia). W 2006 roku 42 dzieci Jarawa trafiło do szpitala z objawami zapalenia płuc i chorobami oka będącymi bezpośrednim następstwem odry.

    7. Reid podejmuje temat jako niezdrowy przykład nadopiekuńczości państwa. Warto przypomnieć jednak, że przez długi czas zarówno administracja Andamanów jak i rząd Indii (patrz wyżej) traktowały nonszalancko i obojętnie zarówno Jarawa i Sentinelczyków. Wyspa Sentinelczyków była najeżdżana przez rybaków i myśliwych. Jarawów traktowano tak jak wyżej. Dopiero zewnętrzne naciski i apele, zmusiły indyjską administracje, różnego szczebla, do podjęcia działań, zabezpieczenia ziem Sentinelczyków i Jarawa.

    8. Reid w swoim artykule, pragnąc udowodnić tezy „ludzkiego prosperowania” i „nadopiekuńczości państwa” częstuje swoich czytelników zadufaną dawką europocentryzmu. Chętnie widzi Jarawów jako pracowników fabryk lub pracowników biurowych. Nie interesuje go i nie zgłębia przyczyn oraz całego procesu, który doprowadził do obecnej sytuacji. Nie słyszymy tutaj wołania o uszanowanie prawa własności i oddanie Jarawom zagrabionych ziem, które są terytoriami o naprawde znacznej powierzchni. Reid nie docieka skąd wzięły się tabuny turystów zapuszczające się na ziemie plemienia. O kłusownikach przetrzebiających populacje zwierząt które służą Jarawom jako podstawowe źródło białka słyszymy, ale w tonie zupełnie ignorującym (panie Reid czemu nie oburza pana naruszanie prawa własności?). Kilka przytoczonych przez Reida cytatów rzeczywiście jest niedopuszczalne. Przecież nie może tu chodzić o zachowanie „ludzkiego muzeum”. Głównym powodem o którym piszą i mówią obrońcy praw człowieka i praw ludności tubylczej, w przypadku Jarawów, jest ochrona medyczna, w początkowej fazie kontaktów, gdzie nadal brak odporności immunologicznej, wreszcie zabezpieczenie ziem Jarawa przed zewnętrzną eksploatacją. Jarawowie nie są dziećmi, ale odrębnym, autonomicznym ludem z wielu tysiącletnią tradycją. Najazd na ich ziemie, na przestrzeni ostatnich dekad, a zwłaszcza doświadczenie ostatnich piętnastu lat, sprawi, że Jarawowie nie będą żyli już w zupełnym odosobnieniu. Mają jednak prawo do przejścia tego etapu, spokojnie, godnie, przy zachowaniu swojego dziedzictwa ekonomicznego, terytorialnego i społecznego. W przyszłości, całkiem niedalekiej, sami zadecydują w jaki sposób i do jakiego stopnia, stopią się z głównym nurtem społeczeństwa indyjskiego.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.