Prezydent zmarnowanych szans

Opublikowano: 26.04.2014 | Kategorie: Polityka, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 580

Zbliża się półmetek drugiej kadencji Baracka Obamy. W pewnym sensie niebawem też nastanie jej polityczny kres. W listopadzie odbędą się tzw. wybory śródkadencyjne (w których Partia Demokratyczna najprawdopodobniej straci kontrolę nad Senatem), po czym, uświęconym amerykańskim zwyczajem, rozpocznie się długa kampania prezydencka, spychając urzędującą głowę państwa na pozycję „kulawej kaczki”, pozbawionej, w ferworze walki politycznej, większych możliwości działania, poza zagadnieniami czysto administracyjnymi.

W związku z tym już teraz możemy pokusić się o szczątkową ocenę rządów pierwszego czarnoskórego prezydenta. Choć trudno zaprzeczyć, iż po przejęciu przez niego władzy nastąpiła poprawa (co, biorąc pod uwagę „dokonania” poprzednika, nie było przesadnie trudne), to jednak bilans nie jest zbyt imponujący. Zwłaszcza, gdy zestawimy realną treść działań 44. prezydenta z wielkimi oczekiwaniami, jakie wielu, włącznie z niżej podpisanym, żywiło przed sześcioma laty. Oczekiwaniami, trzeba podkreślić, wcale nie oderwanymi od rzeczywistości.

Głównym grzechem obecnej administracji jest skupianie się prawie wyłącznie na tzw. essentials, sprawach bieżących. Sprawy bieżące są bardzo ważne, ale stanowią tylko część rzemiosła przywódcy. Przywódca, jeżeli nie chce być li tylko urzędnikiem z ładną rezydencją, musi pamiętać też o drugiej stronie: wykorzystywaniu swej pozycji do inicjowania śmiałych, dalekosiężnych projektów. Przekształcania kraju i społeczeństwa. Tymczasem wizjonerstwa wyraźnie w Białym Domu zabrakło. Nawet więcej, wizjonerstwa boją się tam niczym diabeł święconej wody.

Reformę służby zdrowia trudno zaliczać do kategorii „wizji”. W gruncie rzeczy była to sprawa czysto bieżąca. Amerykańskie społeczeństwo zwyczajnie nie mogło dłużej znieść sytuacji, w której kilkadziesiąt milionów obywateli pozbawionych jest świadczeń zdrowotnych, a wielu pozostałych z trudem wiąże koniec z końcem, aby móc wykupić drogie polisy na rynku kontrolowanym przez stale śrubujące ceny korporacje. Obamacare, choć konieczne, okazało się też projektem mocno okrojonym i niedoskonałym. Trudno winić o to wyłącznie prezydenta, zważywszy na znaczną opozycję w łonie własnej partii wobec świadczeń publicznych. Jednak pozostaje uzasadnione wrażenie, iż Biały Dom nie miał wystarczająco dużo woli, aby starać się osiągnąć więcej.

Druga paląca sprawa, ożywienie gospodarki, też przyniosło mieszane rezultaty. Administracja sama przyznała, iż uchwalony pakiet stymulacyjny był niewystarczający, a także źle przygotowany. Największymi beneficjentami okazali się rekini finansowi, podczas gdy drobnej przedsiębiorczości, szkolnictwu i służbie zdrowia rzucono przysłowiowe ochłapy.

Jedynymi na dobrą sprawę przykładami politycznej odwagi, jaką wykazał prezydent, było poparcie, w trakcie ubiegania się o drugą kadencję, równości praw małżeńskich dla homoseksualistów, oraz przeforsowania zakazu dyskryminacji gejów w armii. Inicjatywy natomiast nie wykazano tam, gdzie możliwości były największa, to znaczy w sprawie amnestii dla „nielegalnych imigrantów”. Projekt ten pozostaje projektem, nie mającym już szans w obecnej kadencji, choć popierała do znaczna część republikanów.

Najbardziej widocznym w świecie rozczarowaniem jest polityka zagraniczna, na polu której Obama w zasadzie kontynuuje szkodliwe założenia republikańskich neokonserwatystów. Wprowadzone zmiany okazały się w gruncie rzeczy kosmetyką. Guantanamo wciąż funkcjonuje. Co prawda wycofano wojska z Iraku, przyznając wreszcie, iż nie warto nieudanej imprezy kontynuować, lecz w tym samym czasie Stany Zjednoczone w dalszym ciągu grzęzną w Afganistanie.

Pomimo miłych słów skierowanych do społeczności międzynarodowej i świata muzułmańskiego, dokonano niepotrzebnej interwencji w Libii, pozostawiając następnie kraj na skraju permanentnego załamania. Przygotowywano się do powtórzenia wadliwego scenariusza w Syrii. Z drugiej strony gdy rozgorzał poważny kryzys na Ukrainie, Waszyngton wraz z Brukselą wykazały zdumiewającą impotencję.

Błędem byłoby oczywiście zrzucać całą winę za zaniechania i zmarnowane szanse na prezydenta i jego najbliższych współpracowników. Amerykański system polityczny jest z zasady nieprzychylny wobec „odgórnych rewolucji”, zaś radykalizująca się Partia Republikańska wykazała niespotykany w historii poziom obstrukcji (z drugiej strony, lwia część zasługi za to, co udało się administracji uchwalić w Kongresie, przypada skutecznemu kierownictwu demokratów w obu izbach, nie zaś rządowi).

Usprawiedliwiać łatwo, ale wciąż pozostaje wiele do zarzucenia. Jako kandydat, Barack Obama rozbudził ogromne nadzieję, obiecując, iż aktywnie będzie zmieniał kraj. Otrzymał po temu szeroki mandat wyborczy. Lecz, już jako prezydent, okazał się bezbarwnym urzędnikiem, który stracił zdolność komunikowania się ze społeczeństwem, oraz wolę walki. Być może nigdy tak naprawdę jej nie posiadał. Być może dlatego rola „kulawej kaczki” będzie mu o wiele bardziej leżeć, niż poprzednikom.

Obama ma już zapewnione poczesne miejsce w amerykańskiej historii. Niestety, będzie to miejsce prawie wyłącznie symboliczne: pierwszy Afroamerykanin na czele państwa i ten, który jako kandydat wprowadził na polityczną scenę generacje Facebooka i Youtube. Natomiast gdy mówimy o realnej spuściźnie trzeba przyznać, Obama nie jest Franklinem Delano Rooseveltem, Johnem Kennedym, Lyndonem Johnsonem czy nawet apostołem „Trzeciej Drogi” (i, przyznać trzeba, genialnym politykiem) Billem Clintonem. Pozostanie sporo symboliki i sporo zmarnowanych szans.

Autor: Krzysztof Pacyński
Źródło: Lewica.pl


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

2 komentarze

  1. Rozbi 27.04.2014 20:10

    Obama moim zdaniem doprowadza U.S.A. coraz bardziej do upadku imperium. Możliwe że będzie w podręcznikach historii po Clintonie I Bushu opisywany jako ten który rozpoczął upadek gospodarczy największego mocarstwa XX wieku.

    Reformy społeczne w tym także tzw Obamacare – będą miały bardzo poważny wpływ na gospodarkę i ekonomię Stanów – skończy się to konfliktem – miejmy nadzieje że tylko cyfrowo/ekonomicznym z Chinami – i tutaj wróżę zwycięstwo kraju dalekiego wschodu – którego rząd nie ma tylu zobowiązań wobec swoich obywateli – a sami Chińczycy w tej chwili bardziej chlubią sobie etos pracy “od zera do milionera” ten sam który doprowadził społeczeństwo Stanów do bogactwa. Teraz obywatele U.S.A. są coraz mniej pracowici a coraz bardziej roszczeniowi wobec swojego rządu – wielu polega nie na swojej pracy ale również na zasiłkach (zresztą w U.S.A. teraz ciężko utrzymać się tylko i wyłącznie ze swojej pracy)

    Prawdopobnie rząd U.S.A. celowo uzależnia od siebie swoich obywateli – ale moim zdaniem to droga do upadku i bankructwa.

    Możliwe że w tym stuleciu wobec bankructwa U.S.A. które wydaje się nieuniknione, doczekamy się secesji stanów – i postawnie niejako konfederacji niektórych stanów – coś na kształt wspólnej strefy przepływu ludzi i finansów – na kształt wczesnej unii europejskiej czy związku niemieckiego z pierwszej połowy XIX wieku. Pewne pękniecia w obecnej federacji stanów można zobaczyć już teraz gołym okiem – niektóre stany otwarcie odmawiają bycia ofiarami federalnych długów – a ich niezależnośc prawno-podatkowa jest jeszcze na tyle silna że secesja wydaje się realną opcją.

  2. robi1906 28.04.2014 18:01

    Ależ Obama swoje obowiązki wypełnił na piątkę z plusem .
    Tylko że tym obowiązkiem było odebranie amerykanom resztek nadziei .
    Bo co bardziej odbiera nadzieję , nie większy bat , nie większe podatki , nie następna wojna i brak pracy .
    Tylko ktoś , na kogo liczysz że coś zmieni a okazuje się jeszcze jedną kukiełką która bez zgody bankowej lichwy nawet nie pierdnie .

    Rozbi
    czy amerykanie mniej pracują , w dokumencie Moore’a bodajże “Zabawy z bronią”
    matka najmłodszego ówcześnie zabójcy w USA pracowała po 12 godzin dziennie nie licząc dojazdów , a mimo tego nie mogła utrzymać drewnianej chałupy w której mieszkała z synem.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.