Pomarańcze, mandarynki i chemikalia

Z zimowej podróży do Hiszpanii…

Zachęcony pomarańczowym kolorem i wizją obżarcia się za wszystkie czasy pomarańczami i mandarynkami w miejscu gdzie urosły postanowiłem wybyć na południe Europy. Korzystając z internetu znalazłem informację o gospodarstwie ekologicznym w Hiszpanii – miejsce docelowe planowanej podróży. Droga była dość trudna, z powodu chęci zminimalizowania kosztów wyprawy chwilami była to nawet piesza pielgrzymka. To i tak pikuś w porównaniu do dokonania pary Czechów, którzy z Czech do Hiszpanii dotarli z buta w ramach spontanicznej pieszej wycieczki w poszukiwaniu ciepłego miejsca na zimę. Oto co znaczy mieć w historii narodu Króla Rumcajsa Wielkiego – szewca z siedmiomilowymi butami.

Mając w pamięci czasy komuny, gdy banany, pomarańcze, mandarynki były rarytasami, widząc drzewka owocowo pomarańczowe trochę zgłupiałem. Aby nie podpaść tambylczym sadownikom postanowiłem nie zrywać owoców z drzew w nieogrodzonych sadach. Idąc do eko-gospodarstwa po drodze mijałem pomarańczowatości sztucznie nawadniane i nawożone czarnymi wężykami z systemów irygacyjnych sprowadzanych między innymi z Izraela. Prawie jak w monokulturowym Raju. Chociaż nie było w pobliżu żadnej kobiety to widok leżących, marnujących się, gnijących i pleśniejących darów pochodzących m. in. niestety z izraelskich systemów nawadniających sprawił, iż w myślach pojawiła się pokusa skosztowania pierwszego w miarę dobrego padłego owoca. Ponieważ znalazłem takich kilka więc wziąłem je wszystkie. Właściciel plantacji nie zbiedniał od tego a być może zapobiegłem rozwojowi zgnilizny i pleśni.

Nie było po drodze gorącej wody ani środków i narzędzi do odkażenia i oczyszczenia zebranych pomarańczy. Wziąłem scyzoryk, naciąłem skórki. obrałem i zjadłem. Potem czynu tego żałowałem przez około miesiąc. Jako, że sam staram się leczyć trudno mi napisać jak mogła medycznie nazywać się ta choroba. Pierwsze skutki tej pomarańczowej chciwości objawiły się dusznościami i nieprawidłową pracą płuc. Po dotarciu do eko-gospodarstwa, które jak się okazało stworzone zostało pomiędzy konwencjonalnymi plantacjami pomarańczy i po kilkudniowym tam pobycie zorientowałem się jak wielkim błędem było spożycie tych zakazanych owoców. W ciągu kilku dni wokół eko-gospodarstwa zaobserwować można było wielokrotne opryski chmurami niewiadomego składu chemikaliami.

Jakiś czas później natrafiłem na zdrowe uprawy mandarynek w środkach niektórych można było znaleźć… żywe, białe robaki (takie podobne do tych w robaczywych czereśniach). Od tamtej pory bardzo, bardzo rzadko jadałem te owoce.

Po przeczytaniu informacji o pestycydach i innych chemikaliach stosowanych w pomarańczowym biznesie, po przeczytaniu o szkodliwości spożywania południowych owoców w polskim klimacie (podobno wychładzają organizm a przez to sprawiają, że jest podatniejszy na infekcje) postanowiłem nie jeść tych owoców w ogóle. Tysiąckroć lepsze, zdrowsze i smaczniejsze są tradycyjne odmiany jabłek, gruszek i innych polskich owoców również w postaci suszonej oraz w przetworach słoikowych i butelkowych.

Podróże kształcą, betonowe molochy zwane szkołami to przeżytek.

Autor: Il
Nadesłano do „Wolnych Mediów”