Polowanko

Opublikowano: 22.07.2015 | Kategorie: Opowiadania

Liczba wyświetleń: 1381

Jest piąta rano. Mimo lipca zimno jak cholera. Piękne, wysokie sosny stojące wśród krzaków wyrastają jakby, wyłaniają się majestatycznie z sinej warstwy gęstej mgły, zalegającej przygruntowo. Przedzieramy się ostrożnie, uważając na każdy przypadkowo nadepnięty patyczek, który mógłby zdradzić nasze zamiary, ale nie jest to łatwe, gdyż z powodu owej mgły nie widzimy prawie własnych stóp. Jednak konsekwentnie, nieubłaganie, idziemy naprzód. Ku polanie, na której podobno o tej porze gromadzą się niedobitki, ostatnie resztki Robali ― cel naszego ad hoc polowania.

Większość jest już od dawna szczęśliwie spacyfikowana ― jeśli nie w kilku obozach przymusowej pracy, gdzie oczywiście pod nadzorem, mogą przetrwać jedynie na zasadzie samoutrzymania, samowyżywienia, to w większości po gospodarstwach i zagrodach ludzkich, wypełniając przeróżne, zazwyczaj nie wymagające specjalnego wysiłku intelektualnego obowiązki. A to oczyszczają szamba, a to porządkują drewutnie przed zimą, ogarniając wreszcie, zamiatając obejścia i opłotki, zbierając papierki. Zawsze na łańcuchu, zawsze pod ciągłą kontrolą żywiących ich, utrzymujących łaskawie gospodarzy.

Nie są niebezpieczne ― tego by jeszcze brakowało ― ale puszczone samopas, łażąc bezmyślnie po okolicy, mogłyby Robale narobić drobnych szkód, próbując coś zmienić, zmodyfikować według własnego, niezbornego przecież z natury konceptu.

Nie było mnie w kraju prawie dziesięć lat. Okrutny los ― upokarzająca bieda, bezrobocie, bezmiar niemożności i beznadzieja, rzuciły mnie na daleką obczyznę, gdzie też i szczęśliwie natychmiast znalazłem pracę zgodną z wykształceniem i zainteresowaniami, przytulne mieszkanko, przyjaznych, rozsądnych ludzi. Niby zapuściłem korzenie ― zacząłem się ostatnio rozglądać za jakąś milutką towarzyszką życia, lecz nostalgia za ojczyzną, za tym wszystkim, co wrosło we mnie na zawsze w młodości i co może rozkwitać tylko w bliskim sercu otoczeniu, nie pozwalają mi często zasnąć. Nader często.

Zwłaszcza, iż nie zerwałem przecież kontaktów z przyjaciółmi, znajomymi. Szczególnie Stefan, kolega z roku, w istocie sprawdzony przyjaciel, co i rusz molestował mnie zdalnie o przynajmniej chwilowy, urlopowy przyjazd na łono jego rodzinne, do siedliska, które wbrew trudnościom, nieznanym gdzie indziej na świecie przeszkodom, urządzili sobie nareszcie z żoną i pięciorgiem dzieci wśród pięknych borów bieszczadzkich.

Skusiłem się w końcu, ochoczo tym bardziej, że ostatnio w kraju nastąpiły radykalne, od wieków bezskutecznie wyglądane zmiany ustrojowe. Samo się oczywiście nie zrobiło, jednak potrzebna była przychylna, sprzyjająca chwila w układach, w otoczeniu zewnętrznym. Rok, dwa oddechu od państw ościennych, od zawsze trzymających nas na smyczach politycznych, ekonomicznych, kulturowych, militarnych wreszcie. I ta chwila nastąpiła.

Nie przegapiliśmy jej szczęśliwie, wykorzystaliśmy wszystkie możliwości. Uporządkowaliśmy szybko i radykalnie Państwo, oczyściliśmy z mętów i złodziei, sprawdziliśmy się jako stanowczy, mądry, samodzielnie myślący Naród. Wolni wreszcie, dumni. Dając praktyczny odpór wszelkim, krążącym o nas od wieków opiniom. Może na zawsze?

Brniemy więc teraz ze Stefanem przez zroszone, gęste chaszcze leśne, podchodząc ostrożnie Robalowe siedlisko. Stefan niekoniecznie w celu pozyskania kolejnego, darmowego robotnika ― ma ich już wystarczającą liczbę posłusznych, choć lekko przymulonych. To raczej tylko ze względu na mnie zorganizował to niewinne polowanko. Takich zanikających już zresztą atrakcji nie uświadczysz nigdzie indziej. No ― chyba, że kilka innych narodów też postanowi obudzić się z wiekowych, lokalnie, różnorodnie uwarunkowanych letargów.

― Tss… ― syczy cicho Stefan. ― Zbliżamy się do polany. Włączę wabiki.

Przyjaciel wyposażony jest w podstawowy sprzęt wabiący. Mały głośnik mocowany tasiemką do głowy, magnetofonik, bateryjki. Instaluje teraz to wszystko, uruchamia. Z głośniczka wydobywają się ciche, sugestywne, nieodmiennie skutecznie wabiące Robale hasła:

― „Podanko”, „Koperta”, „Pieczątka”, „Telefonik”, „Biurko”, „Segregator”, „Petent”, „Czego?” ― wszystko podawane ciepłym, kuszącym, delikatnym altem. Zapewne żona Stefana.

― To na Robale pośledniejszego autoramentu, na debilowatą drobnicę ― informuje szeptem Stefan. ― Ale zaraz usłyszysz hasełka przeznaczone dla zwierzyny grubszej.

I rzeczywiście:

― „Paragraf”, „Podsądny”, „Kodeks”, „Ustawa”, „Wyrok”, „Niska szkodliwość”, „Sprawiedliwość społeczna”, „Zawieszenie”, „Świadek”, „Procedura”.

― To na Prawników? Przekupnych, konformistycznych Sędziów, Prokuratorów? ― domyślam się.

― Tak ― przyznaje Stefan szeptem i uśmiecha się.

I dalej:

― „Większość parlamentarna”, „Klub poselski”, „Drugie czytanie”, „Konstytucja”, „Komisja”, „Demokracja”, „Kadencja”, „Nasza partia”.

No ― to akurat jest oczywiste. Równie obrzydliwe. I następnie:

― „Oglądalność”, „Studio”, „Nagranie”, Autoryzacja”, „Naczelny”, „Przekłamanie, „Mija się pan z prawdą…”, „Ja pani nie przerywałem…”, „Widz”, „Czytelnik”, „Prawda czasu, prawda ekranu”, „Prawda obiektywna”, „Wow!”.

― To najgorsze mendy ― stwierdzam cicho.

― Owszem ― potwierdza Stefan. ― Też ich nie cierpię. A mało przydatni w gospodarstwie. Nawet ziemniaka nie potrafią idioci obrać.

― I… jeszcze zanęta najcięższa, a na koniec ogólna, uniwersalna ― chwali się skromnie.

― „Naród”, „Racja stanu”, „Historia nam nie wybaczy”, „Przyszłe pokolenia”, „Sprawiedliwość dziejowa”, „Ojczyzna”, „A cóż to jest honor?”.

Krótkie, ledwie słyszalne piknięcie. Ostatnie sekundy tekstów wabiennych:

― „Korzyść majątkowa”, „Dzieło”, „Proszę mnie przekonać…”, „Obowiązuje kolejka”, „Cóż ja mogę…”, „Plagiat”, „Ty nieuku…”, „Jak się da, to się zrobi”, „Pan tu nie stał…”, „Do roboty, do roboty…”, „Bilans”, „Debet”, „Ta faktura jest nieprawidłowa…”, „Podatek należny”, „Termin wpłaty”, „VAT”, „Saldo”, „Przetarg nieważny”, „Przekręt”.

― To na pozostałych. Lekarzy niedouków i łapowników, skorumpowanych biegłych, komorników, artystów pożal się Boże, tępych belfrów, projektantów niewydarzonych, finansistów pazernych, złodziei skarbowych, bankierów upasionych, skretyniałych radnych i inną sfołocz. ― Stefan uśmiecha się smutno. ― Jest tego jeszcze trochę po lasach. Jednak teraz cisza ― ostrzega. ― Zbliżamy się.

Spośród drzew prześwituje polana. Mgła już się zaczyna podnosić, a wśród gęstej trawy ledwie widać snujące się ostrożnie postaci. Przeważnie w czarnych garniturach, pod krawatami, z teczkami w ręku. Robale. Wyszły na żer po chłodnej nocy, zgłodniały. Nasłuchują wabika i z wolna zwracają się w stronę Stefana. Niezłe stadko się zebrało. Poważne, z wyglądu fałszywie godne zaufania mordy zaczynają im się wykrzywiać w ostrożnych, krzywych uśmieszkach, reminiscencje minionej świetności działają podkorowo.

Stefan daje mi znak ręką i wycelowuje dubeltówkę w swojego. Ja robię to samo. Strzelamy prawie jednocześnie. Stado rozbiega się w panice, by zniknąć wśród gęstego, pagórkowatego lasu. Na polanie leżą bezwładnie dwa uśpione, okazałe Robale. Podchodzimy zadowoleni bliżej.

― Znam tę babę ― mówię lekko podniecony moim pierwszym trofeum. ― To zasrana gwiazda dziennikarstwa telewizyjnego. Zasłużona ponad miarę. Jak jej… Olejowa, Olejna… jakoś tak.

― Zgadza się ― potwierdza Stefan. ― Masz chłopie farta. Mój to tylko stary komuch, były naczelnik urzędu skarbowego z N. Zniszczył mi domiarami dwóch kolegów. Menda, jak rzadko. I zawołany łapówkarz. Ale przyda się przy gnoju.

Zakładamy Robalom kajdanki, przywiązujemy postronki, budzimy. Mgła całkiem odparowała, dzień będzie gorący, czas wracać. Ciągniemy posłuszne i zestresowane Robale za sobą. Później, po smacznym śniadanku, zastanowimy się, co z nimi zrobić. Może dzieci Stefana, gdy już znudzą się pędzeniem Robali po polu, doradzą nam coś konkretnego?

Ech ― udał mi się urlop. I tak naprawdę zastanawiam się poważnie, czy nie wrócić do kraju na stałe. Nikt już tu nie ogranicza, nie rzuca kłód, nie kłamie, nie kręci. Nareszcie prawdziwe, przyjazne, podziwiane nabożnie wręcz przez cały świat państwo, niedościgły wzór dla wszystkich. W listopadzie wybory na króla. No i te łowieckie atrakcje z Robalami.

Autorstwo: Leszek Gortat
Nadesłano do: WolneMedia.net


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

15 komentarzy

  1. Wytagen 24.07.2015 21:48

    Piękne opowiadanie. Rozmarzyłem się ,jakbym tam był…

  2. Czejna 25.07.2015 12:21

    Swietny scenariusz na dydaktyczny krotkimetraz.
    Dopiero zrobilby furore.

  3. Nietopyrz 28.07.2015 14:29

    Chore.

  4. Czejna 28.07.2015 15:03

    “Chore”- to jest spoleczenstwo w ktorym zyjesz.
    No chyba ze juz dales dyla.

  5. Nietopyrz 28.07.2015 15:43

    Jeśli taki “dydaktyczny krótkimetraż” rzeczywiście “zrobiłby fororę” to tak, masz rację, jest chore.

    Objawem tej choroby jest/byłby zachwyt myślą, że na współobywateli, którzy nie należą do jakiejś jaskiniowej ekstremistycznej niszy można polować, więzić ich i wykorzystywać do niewolniczej pracy. Zabrakło jeszcze tylko gwałtów i eksperymentów “naukowych”.

    Oczywiście biorę też pod uwagę, że może to być dystopia ukazująca potworny los ludzi pracy w świecie urządzonym przez “korwinistów”, ale chyba nie taki jest tutaj tego odbiór…

  6. Czejna 28.07.2015 16:57

    Z uporem bronisz ukladu, ktorego, jak chyba juz wszyscy wiemy, nie da sie zmienic w inny sposob nizli doprowadzajac do wyzej opisanej sytuacji. A i tak jest ona bardzo humanitarna w porownaniu z tym, co nam te szuje uczynily i czynia.
    A czynia to (“więzić ich i wykorzystywać do niewolniczej pracy”)
    w tej chwili, ktorej dostrzec nie mozesz.

  7. Nietopyrz 28.07.2015 17:24

    Ależ, zarówno z własnego doświadczenia, jak i krewnych, znajomych, czy sąsiadów, a także publikacji w prasie i w sieci, wiem jak się w tym kraju (i na świecie!) wykorzystuje pracowników do “niewolniczej pracy”. Z doświadczenia wiem też, że zarówno wielcy, jak i mali kapitaliści nie czynią tego z przymusu, bądź za podszeptem Szatana, ale z własnej, nieprzymuszonej woli. Taki charakter, taki system. Mało tego, wiem też, że nawet jakby im wszystkim zdjąć te straszliwe kajdany urzędniczo-skarbowe, to i tak swojego postępowania nie zmienią. Wręcz przeciwnie, będą mieli jeszcze większe pole do popisu, z czego skwapliwie skorzystają. Historia magistra vitae est.

    Widzę sedno, podskakujące tu czy tam marionetki wrażenia na mnie nie robią. Innym natomiast się wydaje, że zmiana cudzych na własne, będzie oznaczać istotną zmianę jakościową.

  8. golesz 28.07.2015 17:40

    @Nietopyrz:

    “Objawem tej choroby jest/byłby zachwyt myślą, że na współobywateli, którzy nie należą do jakiejś jaskiniowej ekstremistycznej niszy można polować, więzić ich i wykorzystywać do niewolniczej pracy. Zabrakło jeszcze tylko gwałtów i eksperymentów „naukowych”.”

    Ta jaskiniowa i ekstremistyczna nisza to dzisiaj zdaje się większość elektoratu krajowego i prawie cały (prócz kilku funkcjonariuszy) elektorat zagraniczny. Nie jestem demokratą i nie przejmuję się statystyką jako taką (nie będę, jak te miliardy much, żarł ekstrementów), ale to chyba mimo wszystko coś znaczy? Poza tym to nie tym, którzy dają czasem upust frustracji egzystencjalnej w kilku mniej lub bardziej zgrabnych zdaniach, a nie np: na płonącej ulicy, przychodzą do głowy “gwałty i “eksperymenty naukowe””.

    To już też ćwiczyliśmy, szczególnie w latach 40-tych i 50-tych, również w wykonaniu stetryczałych już co prawda, ale ciągle “mogących wiele” współobywateli. Aż nadto przecież, sowicie uhonorowanych emerytalnie za minione zasługi. A reszta, ciemny, zahukany motłoch, ma zasuwać bez szemrania, nie wychylać się zanadto. I do licha – robi to!

    Co istotnie jest ewidentnym objawem jakiejś wrednej choróbki.

  9. Czejna 28.07.2015 17:48

    Mnie jednak najbardziej podoba sie potraktowanie tego calego tlumu
    skazonego dotychczasowym ukladem i specyficznym stanem umyslu
    w wyzej opisany sposob.
    Faktycznie jest i bylo tak jak napisales, lecz, na me wlasne potrzeby,
    wciaz ludze sie, ze gore wezmie jednak czlowiek i jego miejsce w
    rzeczy nowej, choc rownie dobrze moze byc ona staro-nowa czy nowo-stara, bez roznicy. Ale taka, gdzie Suweren bedzie Suwerenem, a nie kolejnym wyborca
    innych panow w przemalowanym systemie.

  10. Nietopyrz 28.07.2015 18:01

    @golesz

    Ekstremistyczna nisza chciałaby wykończyć swoją bardziej umiarkowaną konkurencję, licząc, że zajmie jej miejsce. To zrozumiałe. Obawiam się jednak, że jak się już odstrzeli np. taką Olejnik, Balcerowicza, czy Bochniarzową, to nie będzie miał kto pochylić się w telewizji nad ciężkim losem biednego przedsiębiorcy gnębionego przez bezdusznych urzędników 🙂 A wtedy i ta “większość elektoratu krajowego” (“zagraniczny” niech się swoją “zagranicą” zbytnio nie interesuje), może się znacząco skurczyć…

    Przy okazji: http://sjp.pl/ekstrementy

  11. Nietopyrz 28.07.2015 18:16

    @Czejna

    Problem w tym, że jak odrzucimy jakieś dziwaczne teorie o Nowych Orderach, lożach masońskich i żydowskich spiskach, to naszym oczom ukaże się “układ” złożony z międzynarodowego kapitału i całej tej telewizyjno-rządowej hołoty będącej na jego pasku. Myślisz, że jak weźmiesz odwet na tych marionetkach, to ci, którzy mają faktyczną władzę nie wyhodują sobie i nie zainstalują nowych?

  12. golesz 28.07.2015 18:21

    @Nietopyrz

    Dla porządku: – “Historia magistra vitae est.” też poza słownikiem języka polskiego, a mimo to rozumiemy, prawdaż?

    Wybacz, ale jednak nie pojmuję, o jakiej ciągle “ekstremistycznej niszy” mówisz. I co w kontekście tego, o czym tak uroczo rozmawiamy, znaczy: “…że jak się już odstrzeli np. taką Olejnik, Balcerowicza, czy Bochniarzową,…”. Nikt tu dotąd o strzelaniu nie mówił? W kazdym razie tak hm… jednoznacznie. A może niejednoznacznie?

    Wiem, rzecz jasna, o co Ci idzie, ale to nie ja zaprezentowałem się tutaj jako formalista [purysta (jest w słowniku)] językowy.

    No i przykłady (Olejnik, Balcerowicz) lekko chybione. A telewizja, taka, czy inna, niech się nie pochyla – raczej niech tylko informuje rzetelnie. Wyjdzie taniej i stukrotnie słuszniej.

  13. Nietopyrz 28.07.2015 18:42

    @golesz

    Odstrzeli, w sensie uśpi i weźmie w jasyr, czyż nie o to w tym opowiadanku chodzi?

    “Ekstremistyczna nisza” to ci, którzy uważają, że wprowadzenie monarchii i pogłównego to jedyna i słuszna droga do szczęścia ludzkości.

    Telewizja ma swoich właścicieli i sponsorów, więc raczej będzie się “pochylać”, niż “informować”…

    PS. Nie chodzi o to, że słowa “ekstrementy” nie ma w słowniku, ale że nie występuje w języku polskim. Jest inne, podobne.

  14. golesz 28.07.2015 19:03

    @Nietopyrz

    Ależ wiem. Ta moja uwaga o strzelaniu to zgryźliwość, w reakcji na… zgryźliwość.

    “Ekstremistyczna nisza” jakoś przez te tysiące lat sprawowała się nieźle. I komu to przeszkadzało? A “demokracja”, czy inne podobne wymysły, to imprezy koszmarnie drogie. Niczego przy tym (pokój, ogólna szczęśliwość, itp.) nie gwarantujące.

    Co do telewizji czy innych hm… mediów, zgadzamy się całkowicie.

    W sprawie ekstrementów chciałem być oględny, ale rzeczywiście, może lepiej wprost mówić o gównie. Jest w słowniku, a jakże!

    I na koniec: – opowiadanko nie całkiem jest do odczytywania wprost. Ale tak też przecież można.

  15. Nietopyrz 28.07.2015 23:22

    @golesz

    “Ekstremistyczna nisza” radziła sobie wprost wyśmienicie, zwłaszcza chłopi byli nią urzeczeni, ale z Rewolucją Przemysłową, kiedy to masowo przybyło jej “miłośników”, jakoś sobie jednak nie poradziła. I nie ma co zawracać kijem rzeki, jedna Arabia Saudyjska światu wystarczy.

    Po to pracujemy i tworzymy, żeby nas było stać na “drogie imprezy”, choć akurat ta, o której piszemy, tu się zgodzę, do najbardziej udanych nie należy. Patrząc jednak na monarchię w Korei Północnej, trzeba przyznać, że zawsze mogło być gorzej 😉

    PS. Nie odczytuję wprost, posługuję się po prostu tym samym językiem.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.