Pasje lingwistów – Tykanie w językach

Opublikowano: 03.05.2016 | Kategorie: Kultura i sport, Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 738

Sposoby zwracania się do innych osób w różnych językach okazują się nieoczekiwanie ciekawym działem lingwistyki i antropologii kulturowej. Zacznijmy od Europy.

W większości współczesnych języków europejskich używa się dwóch różnych form odpowiednika wyrazu TY w zależności od relacji pomiędzy mówiącym a słuchającym. Jest to “tu” oraz “vous” we francuskim, “du” oraz “Sie” w niemieckim, “tu” oraz “lei” we włoskim, “tu” i “Usted” w hiszpańskim, “ty” i “wy” w rosyjskim, etc. W lingwistyce nazywa się to “T-V distinction”, gdzie T i V oznaczają francuskie słowa “tu” i “vous”. Wiedza o tym, jak stosować te wyrazy w praktyce, stanowi całkiem spory i ważny rozdział lingwistycznego warsztatu. W innych, dalszych językach, zwłaszcza starych kultur i cywilizacji w Azji (szczególnie w Chinach, Korei, Japonii, Wietnamie itp.), tytulatura i jej szczegóły są o wiele bardziej rozbudowane, traktowane dużo poważniej, i stanowią jeszcze ważniejszą część znajomości odpowiednich języków. Będę o tym jeszcze nieraz pisał.

W językach europejskich pierwsza z wymienionych form jest stosowana wobec bliskich przyjaciół, między członkami rodziny, a także wobec dzieci i osób o wyraźnie niższym statusie społecznym, chociaż osoby kulturalne w tym ostatnim wypadku też tego unikają. Druga forma jest używana wobec nieznanych osób dorosłych, kolegów w pracy, kontrahentów oraz wobec przełożonych.

Zasady stosowania tych form są w cywilizacji europejskiej podobne, ale w poszczególnych kulturach trochę się różnią. W szczególności Niemcy stosunkowo najsilniej trzymają się tradycyjnej zasady wzajemnej, ale wyraźnej zgody na “tykanie”, czemu zwykle towarzyszy specjalny toast zwany “braterstwem” (“Bruderschaft”), co dość powszechnie przejęliśmy także w Polsce. Angela Merkel stosunkowo szybko zgodziła się przejść na “du/tu” z Francois Hollande’m po jego wyborze na prezydenta Francji, co z jednej strony wskazuje na specjalne stosunki francusko-niemieckie, a z drugiej mogło być chęcią zatarcia niemiłego wrażenia po tym, jak w wyborach Niemcy udzieliły poparcia Sarkozy’emu, rywalowi Hollande’a. Taki pośpiech w przechodzeniu na TY jest jednak ciągle dość rzadki, przynajmniej w ich pokoleniu. Cudzoziemcom radzi się zaczynać od formy “Sie”, choć coraz częściej będą zdziwieni jak szybko Niemcy, zwłaszcza młodsi, przechodzą na formę “du”. Pod wpływem języka angielskiego, gdzie “T-V distinction” nie istnieje i jest tylko jedno “YOU” dla wszystkich, to drugie, formalne “TY” szybko zanika we wszystkich językach na Zachodzie. Tykanie staje się normą społeczną i zjawisko nasila się w szybkim tempie. W czasie mojej ostatniej wizyty w Berlinie najpierw zaskoczył mnie jeszcze w pociągu barman w ichnim „warsie”, który nieoczekiwanie zapytał „Was willst du?” (“Czego chcesz?”), a potem byłem zdziwiony jak często używali “du” wobec mnie pracownicy firm kontrahentów lub wystawców, zwykle o całe pokolenie ode mnie młodsi. Ponieważ niemiecki w niektórych przypadkach znałem wcześniej od nich, nie umiałem się przestawić z mojego starego “Sie”, podobnie jak po polsku trudno mi się „tyka” nieznajomych. Łapię się na tym, że stare formy po prostu w języku lubię.

O ile w niemieckim, francuskim, hiszpańskim albo włoskim tendencja idzie raczej w dół, tzn. z V do T, to w języku angielskim dokonała się historyczna zmiana w drugą stronę. Dawny angielski jeszcze u Szekspira miał też dwie formy: “thou” (T, dla liczby pojedynczej) i you (V, dla liczby mnogiej). Dziś używa się tylko you, a więc można powiedzieć – porównując to np. do rosyjskiego – że z formy „ty” wszyscy przeszli na „wy”. Był to rodzaj powszechnej nobilitacji rozmówców. Ciekawe jednak, że do Boga w modlitwie po angielsku wszyscy zwracają się nadal per “thou”, zapewne nie tylko z uwagi na logikę monoteizmu, ale prawdopodobnie też i dla zachowania intymnych i archaicznych relacji osoby z Osobą.

Na naszych oczach podobny proces dokonuje się we wzorowo egalitarnej Skandynawii, tyle że w odwrotną stronę. Szwedzi, Duńczycy i Norwedzy porzucili De, dawną formę V, której tylko jeszcze czasami używa się wobec bardzo starych i bardzo szanowanych osób i mówią wszystkim w formie T, czyli per du. Normalnie nie usłyszy się już w Danii “Hvordan har De det”, a tylko “Hvordan har du det” (“Jak się masz?”), ani też pytania “Taler De dansk?”, tylko “Taler du dansk?” (“Czy mówisz po duńsku?”). Bodaj pierwszym miastem w Skandynawii, które wprowadziło tę formę jako obowiązującą, było Trondheim w Norwegii jakieś 40 lat temu. Kiedy 10 lat później przeprowadzono tam badania socjologiczne i psychologiczne okazało się, że wszyscy byli z tego bardzo zadowoleni: u mieszkańców poprawiła się życzliwość i samoocena, zmalała agresja i przestępczość, w powszechnej opinii miasto stało się lepszym miejscem do życia i spadła deklarowana chęć przenoszenia się bardziej na południe. Po takiej rekomendacji “tykanie” upowszechniło się w całej Skandynawii w ciągu następnych 20 lat niemal bez wyjątku.

W językach romańskich proces “tykania” idzie nieco wolniej, ale także w tym samym kierunku. Za jego początek też można uznać lata 1960., w których zaczął się powszechny kryzys tradycyjnych autorytetów: osób starszych, elit społecznych, Kościoła itp. Proces ten uległ przyspieszeniu wraz z zacieraniem się granicy pomiędzy tym, co prywatne i tym, co publiczne, czyli wraz z pojawieniem się internetu i mediów społecznościowych, gdzie każdy ambitny młody człowiek ma już dziesiątki, a może nawet setki „przyjaciół” na ekranie, z którymi kontakt miewa często po angielsku, a więc you-tykanie stało się normą promieniującą także na języki rodzime – także na polski. Nasze blogowisko na Neonie też jest tego przykładem: wielu blogerów wydaje się czerpać przyjemność z możliwości “tykania się” ze wszystkimi, czego nie potępiam, a czemu sprzyja anonimowość nicków i brak zdjęć większości autorów, co nie pozwala ocenić ich wieku, a czasem i płci.

Mimo to, materia prawie wszędzie wciąż pozostaje płynna. Jakieś 3-4 lata temu na dużej konferencji międzynarodowej w Meksyku, gdzie udział wzięli wysoko utytułowani eksperci głównie z krajów języka hiszpańskiego, “todos se tuteaban” (wszyscy mówili sobie na ty), łącznie z pewnym profesorem, który wyglądał na ponad 80 lat. Ale w hotelu, gdzie wtedy nocowałem, zwracano się do mnie per “usted”, co odpowiada naszemu “pan, pani”, chociaż w rzeczywistości jest formą pochodną od archaicznego tytułu „vuestra merced” (“wasza miłość”) wraz z całym bogactwem towarzyszących mu skojarzeń.

W Hiszpanii takie “tuteo” (tykanie) jest silnym znakiem młodego pokolenia, ale w krajach latynoskich bywa różnie. Na samym południu Ameryki, na tzw. Cono Sud (stożku południowym), czyli w Argentynie i Chile, panuje ciągle bardziej formalny sznyt, chociaż zamiast “tu” mówią tam sobie “vos”. Portugalia ma system jeszcze bardziej skomplikowany, bo trójstopniowy: “tu”, “você” i “o senhor”. W Brazylii tej najwyższej formy (wymagającej czasownika w trzeciej osobie) – o senhor – nie używają w ogóle. Ilekroć jej tam użyłem, byłem zawsze poprawiany ze szczególnym i charakterystycznym uśmiechem, dopóki jej nie zarzuciłem. W praktyce nie używa się także tu. Obecność trzech form dała bowiem ciekawy efekt wypośrodkowania. W portugalskim wszystkich odmian (tj. luzytańskiej i obu brazylijskich – “carioca” i “nortenho”) obecnie zdecydowanie przeważa você, które jest etymologicznym i znaczeniowym odpowiednikiem hiszpańskiego “usted”. Tak zwracają się do siebie dziś wszyscy: dorośli do dzieci, małżonkowie, kochankowie, piłkarze na boisku itp. “Você pode perguntar a quem quer” (“Zapytaj kogo chcesz”).

Włosi mają jeszcze inną kombinację: dwa zaimki w formie T – “tu” i “voi” dla liczby pojedynczej i mnogiej (“ty” i “wy”) oraz dwa w formie V – “Lei” i “Loro” (“on” i “oni”), co odpowiada polskim “pan/pani” oraz “państwo”. Używa się ich prawie tak samo jak w polskim, także w sensie towarzyskim i kulturowym, ale bardzo szybko i coraz częściej można usłyszeć od Włochów “Possiamo darci del tu?” (“Czy możemy przejść na ty?”). Włosi są kulturalni, dowcipni i przyjemni w obcowaniu – albo może po prostu ja mam do nich słabość, bo przyzwyczaił mnie do tego mój przyjaciel Andrea – więc takich znajomości zawiera się wiele. W rezultacie po dobrych wakacjach we Włoszech ma się tam przyjaciół w każdej miejscowości i wszyscy jeszcze po latach cię rozpoznają.

We francuskim “tutoiement” (“tykanie”) stanowi pewien szczególny problem. Nie to, żeby go unikali, zwłaszcza młodzież, ale jak wszystko, co w języku może kojarzyć się z wpływem angielszczyzny, zjawisko to jest traktowane nieufnie, tym bardziej, że ogólnie biorąc francuski rzeczywiście bardzo się skiepścił i to w ciągu zaledwie jednego pokolenia. Zauważyłem też, że większość Francuzów, którzy w moim pokoleniu przechodzą chętnie na TY, dziwnie często uważają za konieczne podkreślić, że są poglądów lewicowych. Egalité oblige? Obszarem, gdzie “tykanie” panuje i obowiązuje są serwisy społecznościowe, a zwłaszcza Twitter, najbardziej we Francji popularny. Nawet Aurelie Filippetti, francuska minister kultury, która ma tam swoje konto, też twittuje z lewicową gorliwością per TY, chociaż obecnie już mniej chętnie i rzadziej odkąd w lipcu 2013 strzeliła w swoim tekście ortograficznego byka, czego Francja nie umie łatwo wybaczyć nikomu, a zwłaszcza oficjalnemu strażnikowi języka. Ostatnio jednak “w temacie tykania” plamę na “Twitterze” dał również Laurent Joffrin, redaktor naczelny “Le Nouvel Observateur”, który chociaż też jest “gauchiste” próbował spławić agresywnego i niegrzecznego rozmówcę pytaniem „Qu’est-ce qui vous autorise à me tutoyer?” (“A któż pana upoważnił mówić mi na TY?”). Oj, oberwał zaraz potem od całej lewicy po uszach! Najbardziej uprzejmi zaproponowali mu aby się przeniósł z “Twittera” na “Vouitter”, gdzie będzie sobie mógł zwracać się do rozmówców per “vous”. No, i kto za nimi trafi?

Autorstwo: Bogusław Jeznach
Źródło: NEon24.pl


TAGI: ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.