Odlot po makowcu
Debilne przepisy ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii spowodowały, że mak do ciasta musimy sprowadzać z Czech.
Uprawa Papaver somniferum bez zezwolenia jest w Polsce nielegalna. Opisując ten absurd, pewien magazyn ogrodniczy pociesza nas, że „nie musimy się jednak martwić, że zabraknie nam maku na kutię, makowiec czy do świątecznych łamańców. Sprowadzamy go z Czech, gdzie obowiązują znacznie bardziej liberalne przepisy i jego produkcja kwitnie”. Cóż, nie oczekujemy od działkowców wnikliwej analizy konkurencyjności polskiej gospodarki…
Czeski rolnik, decydując się na uprawę maku, musi ruszyć swoją makówką tylko raz – wybierając, czy zasiać mak, buraki, czy kartofle. Uzyskany plon sprzedaje w całości – makowiny, czyli torebki z przylegającą łodygą, trafiają do przemysłu farmaceutycznego, który ekstrahuje z niej stosowane w medycynie alkaloidy (m.in.morfinę, kodeinę), nasiona zaś sprzedaje do przemysłu piekarniczego i cukierniczego. Polak, dla odmiany, musi się nieźle nastarać, żeby go łaska pańska w postaci prawa do uprawy maku niskomorfinowego spotkała. Zezwolenie takie wydaje wójt, burmistrz lub prezydent, po uprzednim złożeniu na jego ręce m.in. zaświadczenia o niekaralności, specyfikacji uprawianej odmiany, danych identyfikacyjnych działki, oświadczenia o gotowości do utylizacji słomy na własny koszt itd. Starania musi rozpocząć już w roku poprzedzającym planowaną uprawę, zapewniając sobie zawczasu kupca na nieistniejący jeszcze mak. Nieopłacalność tego procederu – utrudnionego dodatkowo przez regularne kontrole i pozbawionego jednego ze źródła zarobkowania (mak niskomorfinowy nadaje się wyłącznie do ciast) – spowodowała zapaść, której źródło tkwi tylko i wyłącznie w niczemu niesłużących barierach prawnych.
Powodem, dla którego polscy rolnicy muszą przejść przez cały ten korowód, jest – a jakże – troska o zdrowie publiczne. Ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii mówi jasno – uprawa maku bez zezwolenia jest nielegalna. Czy ryzyko wykorzystania plantacji maku niskomorfinowego do celów dalece odbiegających od świątecznego makowca jest rzeczywiście realne? Pomijając fakt, że kompociarze są już na wymarciu, to proceder taki byłby szalenie mało wydajny. Mak niskomorfinowy z definicji zawiera mniej niż 0,06 proc. morfiny w suchej masie słomy makowej (dla porównania, stężenie w odmianach lekarskich, np. Lazur, sięga 1 proc.). Żeby uzyskać przynajmniej 100 mg morfiny – minimalna dawka, aby cokolwiek poczuć – potrzebowalibyśmy przynajmniej 200 gr suchej słomy odmiany „Przemko”, czyli około 2 kg świeżych makówek – licząc z nasionami, drugie tyle. Osoby uzależnione od opiatów, w obawie przed którymi zniszczono cały polski rynek maku, potrzebują przynajmniej 10-, 20-krotnie więcej, aby zaspokoić głód. Dziennie taki delikwent musiałby ukraść i przerobić grubo ponad 100 kg „Przemko”. Powodzenia.
Oczy wiście dla chcącego nic trudnego – w praktyce mak niskomorfinowynie zawsze mieści się w ustawowym limicie zawartości alkaloidów, a pomysłowość opiatowca na głodzie nie zna granic. Idąc tą drogą, powinniśmy jednak wprowadzić również kary więzienia za posiadanie gałki muszkatołowej (halucynogennej w dawkach powyżej kilkunastu gramów) czy za przydomową uprawę pietruszki, która zawiera nieaminowe prekursory 2,5-dimetoksy-3,4-metylenodioksyamfetaminy…
Kilkukrotnie mniejsze Czechy produkują rokrocznie ponad 30 tys. ton nasion maku, generując ponad 300 mln zł przychodu – w dużej mierze ze środków pochodzących z kieszeni polskich cukierników, odciętych od surowca rodzimej produkcji w imię obrony niepokalanej narkomanią ojczyzny.
W połowie lat 1990., przed wprowadzeniem ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii z 1997 r., areał upraw maku w Polsce sięgał prawie 10 tys. hektarów. W 2011 r. mak rósł zaledwie na 163 ha i 0,01 m kw. – te ostatnie to tajna plantacja szajki działkowców, bezczelnie tłumaczących się pobudkami estetycznymi. Zbirów na szczęście ujęto i sprawiedliwość wymierzono.
Autor: Maciej Kowalski
Źródło: „Nie” nr 49/2012