Nowa bitwa warszawska

Opublikowano: 18.08.2012 | Kategorie: Gospodarka, Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 648

“Nie róbmy ideologii z włamania! Policja jest od tego, by reagować, kiedy ktoś popełnia przestępstwo!” – zagrzmieli Wojtczuk i Machajski, dwaj dziennikarze Gazety Wyborczej, po przejęciu opuszczonego budynku zaniedbanej przychodni w centrum Warszawy. Wiceprezydent Paszyński, patron „kultury alternatywnej” i wysłany przez Ratusz dobry wujek skłotersów, pouczył zaś: “Pamiętajcie, wasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność kogoś innego.”

Zanim warszawscy skłotersi zniewolą społeczeństwo na obszarze całej stolicy – lub zostaną spałowani na polecenie gorliwych reporterów – zapytajmy: ile miejsca w Warszawie pozostało nam na realną dyskusję o charakterze miasta? Jak duża przestrzeń podlega jeszcze demokratycznej kontroli – tak, by mieszkańcy sami decydowali, ile chcą banków i biurowców, a ile – parków, drobnych usług, barów mlecznych i mieszkań. Słowem, na jakim gruncie dywagujemy o naszej wolności? Wojtczuk z GW pisze: “Jest mnóstwo miejsc, w których mogą się realizować ludzie niezamożni. Lecz musi się im chcieć ich poszukać.” Szukajmy więc!

WOLNOŚĆ? NA JAKIM GRUNCIE?

W istocie, z natury rzeczy, a także z konkretnych ustaw wynika, że “gmina jest wspólnotą mieszkańców – jej samodzielności nie można utożsamiać tylko i wyłącznie z samodzielnością jej organów”. W teorii więc to mieszkańcy decydują o kształcie miasta. Jak jest w praktyce?

Zaniedbany teren przychodni w centrum Warszawy, zajęty przez grupę mieszkańców, tak jak opuszczona sąsiednia kamienica, zajęta rok wcześniej (dziś skłot Syrena), odzwierciedlają kluczowe problemy miasta.

Oba okupowane dziś budynki objęte zostały roszczeniami prywatnych osób lub firm. Kamienica Syreny przy ul. Wilczej jest już w prywatnych rękach – lokatorów wyrzucono, deweloper planował zburzyć kamienicę i zbudować apartamentowiec z podziemnym garażem. Teren za płotem Syreny – przychodnia – ma zostać wkrótce oddany i zmienić swoje przeznaczenie na bardziej dochodowe. Taki stan nie jest wyjątkiem na mapie Warszawy: tzw. reprywatyzacja obejmuje 97% reszty przedwojennej powierzchni stolicy – w ręce prywatne może trafić nawet 24 tys. działek. Wartość miejskich terenów, które oddaje ratusz, szacuje się na 40 mld zł – koszt 4 nowych linii metra. Dotąd, jak wynika z wyliczeń samorządu, oddano już 2,5 tys. działek, drugie tyle objęto roszczeniami. Jak szczerze wyraził pewien urzędnik, w sumie 40 mld zł “leży zamrożone pod ziemią” – boiskami szkolnymi, parkami, kamienicami itp. Żeby wykopać miliony, trzeba jednak najpierw wykopać ludzi.

Problem bowiem właśnie w tym, że na owych terenach od lat mieszkają tysiące rodzin, żyjących w odbudowanych po wojnie kamienicach, korzystających ze skwerów, parków, uczniowie szkół wraz boiskami, które ratusz planuje zwrócić za stuprocentowym odszkodowaniem lub w naturze. Działki wyceniane są według dzisiejszych stawek rynkowych, mimo że to mieszkańcy Warszawy najczęściej własnymi siłami wznieśli tysiące kamienic z gruzów – po wojnie stolica była bowiem pobojowiskiem.

MIĘSNA WKŁADKA

Pozostałe kraje post-socjalistyczne załatwiły problem roszczeń systemowo, szanując prawa mieszkańców: spadkobiercy lub firmy, które skupiły od nich roszczenia mogą liczyć najwyżej na częściowe odszkodowanie finansowe. W Polsce jest inaczej co najlepiej widać w Warszawie: nie czekając na ustawę regulującą reprywatyzację, ratusz zdecydował się oddawać miejskie działki bez względu na prawa i potrzeby mieszkańców. Tego rodzaju reprywatyzacja najbardziej odbija się na kondycji życia mieszkańców lokali czynszowych, którzy są przejmowani wraz ze swoją kamienicą niczym towar, “wkładka mięsna”: prywatny inwestor ma często inne plany wobec budynku, zaczyna więc nękać mieszkańców: podwyższa czynsz do niebotycznej stawki (nawet 99 zł za metr), wpędza w zadłużenie, odcina prąd, wodę, gaz, w końcu – eksmituje. Wielokrotnie odbywa się to z naruszeniem prawa – kamienicznicy łamią ustawę o ochronie praw lokatorów wyrzucając ludzi nawet bez wyroków eksmisyjnych. Nierzadko też nowi właściciele posuwają się do bezpośrednich gróźb wobec “opornych” lokatorów: historie uporczywego nękania całych rodzin znane są niemal na każdej ulicy na Pradze, Śródmieściu, Ochocie, Mokotowie, Woli. Najbardziej dobitnym przejawem odczłowieczenia ludzi, którzy trafiają w ręce prywatnych profesjonalistów, jest tragiczna historia Joli Brzeskiej: działaczki lokatorskiej i mieszkanki kamienicy przy ul. Nabielaka – ostatniej lokatorki, z którą nie mógł sobie poradzić właściciel tej i parudziesięciu innych kamienic, Marek Mossakowski. Jola Brzeska została porwana 1 marca 2012 r. i spalona żywcem w Lesie Kabackim w Warszawie. Warto pamiętać, że dużo wcześniej Brzeska sygnalizowała policji przejawy jej nękania: zakłócanie ciszy nocnej, próby włamania (kamienicznik użył nawet szlifierki kątowej, by wyciąć blokady drzwi do mieszkania Joli). Lokatorka apelowała także do miasta, by wsparło ją jakkolwiek w obronie przed grupą Mossakowskiego – bez skutku.

Po tragicznej śmierci Brzeskiej, która jest uwieńczeniem logiki “darwinizmu społecznego”, wolnej amerykanki, zupełnie dzikiej formy kapitalizmu aprobowanej przez ratusz, coraz więcej mieszkańców zdaje sobie sprawę z efektów deficytu demokracji, braku realnego wpływu na swój los i charakter swojego miasta.

PROBLEMEM NIE JEST BRAK MIESZKAŃ

Według świeżego raportu NIK na temat konstytucyjnych i ustawowych zobowiązań samorządów w polityce mieszkaniowej: „W Polsce brakuje 1,5 mln mieszkań i stan ten nie zmienia się od 10 lat. Konieczność wycofania z użytku ze względu na stan techniczny ok. 200 tys. mieszkań dodatkowo pogłębi ten deficyt. Ponadto z rządowych analiz wynika, że 6,5 mln Polaków mieszka w warunkach tzw. nędzy mieszkaniowej – nie odpowiadających przyjętym normom i standardom”.

Wszystkie te informacje są zbieżne z obserwacjami i doświadczeniami mieszkańców Warszawy – poza jedną: problemem nie jest tyle brak mieszkań, co ich cena i zagospodarowanie.

Według szacunków poprzednich władz Warszawy, w domenie miejskiej na samym śródmieściu jest 750 pustostanów. Należy do tego doliczyć ok. 3 tys. pustostanów w budynkach już sprywatyzowanych. Jednak okazuje się, że najwięcej lokali świeci pustkami w nowych blokach. Instytut Ekonomiczny NBP szacuje, że w latach 2009-2010 liczba pustych lokali na rynku pierwotnym się nie zmieniła, wynosząc całe 25 tys. W dodatku, jak wyliczają prywatne agencje, jak REAS, właściciele 7,5 tys. mieszkań w 2008 r. to nie mieszkańcy szukający dachu nad głową, a inwestorzy – często firmy kupujące nawet po kilkanaście lokali na spekulacje.

W taki oto sposób, „mieszkanie” – element uznany przez konstytucję za podstawowe prawo człowieka – staje się czystym towarem, często będąc używane niezgodnie z pierwotnym przeznaczeniem, a właściwie po prostu nieużywane.

Wobec braku alternatywy w postaci wystarczającej liczby mieszkań czynszowych, ceny prywatnych mieszkań szybują, rośnie bańka spekulacyjna, a wraz z nią – liczba pustostanów oraz ludzi bez dachu nad głową. W sumie, pustych mieszkań w Warszawie jest więc ok. 36 tys. Na większość z nich ludziom brakuje pieniędzy – inne, jak unikalne, przedwojenne kamienice mieszkalne, zmieniają się w biurowce i apartamenty dla nielicznych.

DYSCYPLINA PRZEZ NĘDZĘ MIESZKANIOWĄ

Mieszkanie jest powszechnie uznane za podstawowe prawo człowieka, ponieważ jego brak kwestionuje szereg innych praw: bez niego człowiek nie jest pełnoprawnym obywatelem. Rzucając mieszkania na wolną amerykankę, spekulacje, masowe prywatyzacje, podkopuje się możliwość pełnego udziału ich mieszkańców w życiu i otoczeniu, zniewala się ich. Gdy jedyną oferowaną nam gwarancją w życiu jest dług zaciągnięty na 40 lat, musimy imać się każdej śmieciowej pracy, żywić się najsłabszej jakości posiłkami, rezygnować z naszych życiowych pasji i udziału w tworzeniu otoczenia.

Właśnie dlatego, wbrew słowom władz Warszawy i niektórych dziennikarzy, to nie my zwykliśmy naruszać wolność kogoś innego okupując te opuszczone rudery – co jest doprawdy niczym wobec tysięcy kamienic i parków oddawanych przez władze za darmo. To nam odebrano wolność wyboru, w jakim mieście chcemy żyć. W końcu, to nie my wchodzimy na czyjś teren bez pytania – to nas, „przaśnych”, bez pytania usuwa się poza horyzont, by stworzyć miejsce dla komercyjnej pustyni.

Dlatego też okupując pustostany w aktach protestu wobec zapędów miasta-firmy, a także blokując eksmisje, prywatyzacje i zabudowy skwerów, walczymy o podstawowe prawa. Wchodząc do pustostanu, wychodzimy z narzuconej nam nieludzkiej i anty-społecznej logiki. Wbrew opiniom niektórych, wchodzimy do pustostanów nie po to, żeby coś z nich wynieść, ale przeciwnie – żeby coś wnieść. Tym czymś jest duch twórczego oporu wobec systemu, który dostrzega w nas tylko kapitał, względnie – śmieci.

Jeśli celebrowana przez władze „postawa obywatelska” możliwa jest dziś przede wszystkim podczas okupacji i stale kryminalizowana, tym gorzej dla władz. Historia uczy bowiem, że wszystkie rządy „prawa”, które brukały podstawowe prawa człowieka, okazały się tymczasowe. Także dziś, rozwiązania proponowane przez władze Warszawy, jak również same te władze, mogą się okazać bardziej tymczasowe niż skłoting.

Autor: Adam Pstry
Źródło: Le Monde diplomatique – edycja polska


TAGI: , , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

5 komentarzy

  1. egzopolityka 19.08.2012 07:05

    W kapitalizmie raczej nie ma szans na zmianę tej sytuacji. Ona zmieni się dopiero po rewolucji. Na szczęście wystarczy poczekać na to tylko kilka miesięcy.

  2. erazm55 19.08.2012 10:45

    Dziś przeciętny Kowalski ma tyle do powiedzenia,jak to “starzy”Polacy mówili”co Żyd na gestapo”

  3. egzopolityka 19.08.2012 11:52

    Pojedynczy człowiek niewiele może, ale połączenie sił od razu zmieniłoby tą sytuację.

    Oto moralność państwa niewolniczego praktykowana w okolicznościach zupełnie niepodobnych do tych, w jakich powstała. Nic dziwnego, że doprowadziła do katastrofalnych wyników. Dla ilustracji rozważmy jakiś przykład. Przypuśćmy, że w danej chwili pewna liczba robotników zajmuje się produkcją szpilek. Ludzie ci wyrabiają wszystkie szpilki, jakich świat potrzebuje, pracując – powiedzmy – osiem godzin dziennie. Pewnego dnia ktoś robi wynalazek, dzięki któremu ta sama liczba ludzi może wyprodukować dwa razy więcej szpilek niż dotychczas. Ale świat nie potrzebuje więcej szpilek; szpilki są już tak tanie, że ich sprzedaż nie powiększy się prawie wcale, jeśli obniży się ich cena. W świecie rozumnym każdy, kto trudni się produkcją szpilek, zacząłby pracować cztery godziny zamiast ośmiu, a wszystko poza tym zostałoby po staremu. Jednak w świecie rzeczywistym uznano by to za demoralizację. Wszyscy pracują nadal osiem godzin, szpilek jest za dużo, część przedsiębiorców bankrutuje i połowa ludzi zatrudnionych przy produkcji szpilek traci pracę. W rezultacie otrzymujemy tę samą ilość wolnego czasu, co w systemie racjonalnym, z tą tylko różnicą, że gdy jedna połowa ludzi nie ma nic do roboty, druga nadal się przepracowuje. W ten sposób staje się pewne, że nieunikniony przyrost wolnego czasu zamiast być źródłem powszechnego szczęścia, spowoduje pomnożenie niedoli. Czy można wyobrazić sobie większy obłęd?

  4. hybrid 19.08.2012 13:06

    @egzopolityka dobrze piekna wizja, w koncu na calym swiecie w fabrykach pracowalyby tylko automaty produkujace zywnosc i inne podstawowe dobra, ludzkosc moglaby zajac sie rozwojem kultury i sztuki, kazdy moglby zajac sie swoim hobby, ale niestety poki rzady na swiecie istnieja zaden nie pozwoli na urzeczywistnienie tych wspanialosci, bo ci co maja wladze nigdy nie beda chcieli jej oddac i wykorzystaja wszystkie dostepne srodki aby udaremnic ludzkosci dotarcie do takiego stanu. Dlatego musimy uswiadamiac jaknajwiecej ludzi o tym ze jedynym najgorszym okupantem jest drugi czlowiek probujacy osiagnac wladze nad innym, w przyszlosci chcialbbym zeby istnialo prawo sankcjonujace jakakolwiek wladze!Powiecie ze to anarchia, wcale nie!!Ja nie powiedzialem ze ma nie byc prawa, prawo ma byc zwiezle i konkretne, karzace za skrzywdzenie drugiego czlowieka, kary cielesne i kara smierci za zabojstwo z premedytacja. Zlodziej otrzymujacy kare cielesna publicznie juz bedzie znany w spoleczenstwie ze swoich wystepkow a to wstyd(gorsze niz bol) i w pewnym stopniu banicja z zycia spolecznego (nikt nie bedzie chcial z taka osoba sie blizej przyjaznic bo bedzie sie bal ze go okradnie). I to moze bylby doskonaly system, lecz niemozliwy do wykonania bo cala ludzkosc ma wpojone ze musi byc wladza i tyle(bo bylaby anarchia, ludzie by kradli mordowali i wogole pandemonium). Jak do tej pory to smiem twierdzic ze ludzie caly czas maja na co zasluguja, poki niestac jest nas na zryw i reformacje przekonan i otwarcie umyslow na nowe rozwiazania systemowe) nie zmienimy oblicza ziemi;p

  5. tramp 19.08.2012 22:59

    Chodzi w tym o to aby nowo oddane mieszkania miały najemców. Oczywiście za odpowiednią kasę. Pustostany w nowych blokach generują koszty. A obecna władza popiera i dba o tych co mają dużo a chcą mieć jeszcze więcej.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.