Mniej?

Opublikowano: 25.01.2015 | Kategorie: Gospodarka, Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 1256

W listopadzie ubiegłego roku Marta Sapała wydała książkę. Przez rok razem z 11 innymi rodzinami ograniczała wydatki, żeby zebrać materiały do swoich badań, których celem była odpowiedź na pytanie, jak daleko zaszedł konsumpcjonizm Polaków. Czy możemy żyć za mniej?

Badania dziennikarki i felietonistki oraz sama książka „Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków” cieszą się sporym zainteresowaniem wśród mieszkańców kraju, w którym średnie wynagrodzenie miesięczne wynosi 4 tys. złotych brutto. Średnią wylicza się, biorąc pod uwagę zarobki wszystkich Polaków – tych, którym 4 tys. złotych musi wystarczyć na kilka miesięcy, oraz tych, którzy 4 tys. płacą za śniadanie z szampanem. Założenie było szczytne: „Przez ten rok będę zaglądać do nie swoich portfeli, spiżarni, szaf i głów. Dowiem się wielu rzeczy: ile może kosztować przetrwanie, wykończenie mieszkania, zaproszenie na świat człowieka, ile – jego wyekwipowanie na dalszą drogę. Razem ze wspólnikami w konsumpcyjnym poście przyjrzymy się temu, ile (oraz jak) się obecnie płaci za poczucie bezpieczeństwa, szacunek, spokój, jaki jest koszt dobrych relacji ze światem, a jaki – samowystarczalności. Jaka jest cena dostępu do zdrowia, wiedzy, czystego powietrza, wody, chlorofilu. Jak przeliczyć czas na pieniądze, pieniądze na przedmioty, przedmioty na relacje oraz czy redukcja we wszystkich tych dziedzinach uskrzydla, a może wręcz przeciwnie – uwiera? Spróbujemy dowiedzieć się, czy “mniej” w jednej dziedzinie oznacza “więcej” w innej. I dlaczego bilans między nimi nie zawsze się zgadza”. Rezultaty eksperymentu są, według jego autorki, entuzjastyczne. Przez cały rok jego uczestnicy kupowali tylko i wyłącznie rzeczy, z których nie byli w stanie zrezygnować. Należały do nich: owoce sezonowe (autorka nie mogła odmówić sobie malin i truskawek), obiady w restauracjach podczas wyjazdów służbowych (brak dostępu do kuchni), prywatna opieka medyczna (za długa kolejka do okulisty w państwowej przychodni) i… piwo (jeden z uczestników eksperymentu uznał, że za ciężko pracuje, by rezygnować z tej przyjemności). Rodzina autorki nie była w stanie zrezygnować również z nart w Lombardii. Za to zamiast kupować cukier, kiedy się skończył, pukali do sąsiadów. Książkę natomiast Marta Sapała sprzedaje – po 33,90 zł za egzemplarz.

Chociaż eksperyment polskiej dziennikarki wydaje się oderwanym od rzeczywistości kaprysem lub – paradoksalnie – sposobem na zarobienie pieniędzy, nie jest on niczym nowym. Podobne próby wyzwolenia się z jarzma konsumpcjonizmu podejmowało już przed nią wiele innych osób – również w Wielkiej Brytanii, której przeciętny mieszkaniec wydał w czasie ostatnich świąt Bożego Narodzenia średnio 350 funtów na prezenty (co stanowi 17 proc. przeciętnej miesięcznej płacy netto). W 2008 r. Samantha Weinberg zdecydowała się na rok schować do szuflady kartę kredytową i żyć, kupując tylko absolutnie niezbędne do życia rzeczy. Cel, który chciała osiągnąć, był taki sam jak założenia Polki, powody, którymi się kierowała, były zupełnie inne. Samantha, która od sześciu lat nie jadła ryb, a od czterech nie latała samolotami, chciała zrobić coś dla środowiska oraz – a może przede wszystkim – udowodnić coś samej sobie.

Nie posuwała się do ekstremów – założyła, że będzie kupować jedzenie, buty dla dzieci, niezbędne ubrania (używane), żarówki, papier toaletowy i proszek do prania. Na liście zakazanych przedmiotów znalazły się: zabawki, magazyny, kartki urodzinowe i inne „luksusy”. Samantha zapisywała nie to, co kupiła, ale to, co chciała kupić (i prawdopodobnie kupiłaby, gdyby nie noworoczne postanowienie) – jeansy za 125 funtów (przecenione), taśmę klejącą, kolorowe ołówki itp. Już w drugim tygodniu okazało się, że przydałyby jej się nowe skarpetki, kalosze, a dzieciom prezenty urodzinowe dla przyjaciół. Pod koniec stycznia Samantha odmówiła sobie sweterka Jigsaw za 150 funtów, włóczkowych zabawek dla córki, kosmetyków za 50 funtów i kilku pocztówek. Uświadomiła też sobie, że zakupy były dla niej sposobem na zabicie czasu, nagrodą albo pocieszeniem. W lutym przeżyła chwile słabości, marzyła o tym, żeby kupić cokolwiek – zupełnie bezużyteczne urządzenie do pomiaru liczby kroków na garażowej wyprzedaży albo podświetlaną pęsetę. W marcu okazało się, że w styczniu wydała o 500 funtów mniej niż zwykle – co daje kwotę 2,5 raza większą niż średni miesięczny dochód mieszkańca Kenii. Pod koniec marca lista rzeczy, których Samantha nie kupiła, zamknęła się w kwocie 1250 funtów. Z miesiąca na miesiąc lista stawała się krótsza. Samantha udowodniła sobie i światu, że można żyć bez dóbr luksusowych – niezależnie od tego, czy oznaczają one narty w Lombardii, designerskie jeansy, czy zapachowe świece. 1 stycznia nie rzuciła się jak szalona do sklepów. Ale kupiła dobrej jakości kalosze.

Podobne eksperymenty – rok bez zakupów w supermarkecie (Joanne O’Connel, 2013), rok bez kupowania ubrań (liczne dziennikarki i blogerki na przestrzeni lat), rok bez gotowych dań, rok bez prezentów dla dzieci – podejmowało wiele Brytyjek. Co ciekawe, eksperymentowały zawsze kobiety. W 2004 r. Amerykanka Judith Levine napisała książkę „Not Buying It” – po tym, jak przez rok żyła bez kupowania. Judith przyznaje, że doświadczenie nauczyło ją odpowiedzialnego konsumpcjonizmu. Podobnie jak Samantha (i najprawdopodobniej Marta oraz wiele im podobnych) nie wróciła nigdy do swoich zakupowych (zakupoholicznych?) nawyków. Jej książkę kupiły – i podążyły w jej ślady – setki Amerykanów. To trend, który psychiatra i autor Oliver James zidentyfikował już wiele lat temu: „Wielu ludzi ma wrażenie, że osiągnęło stan nasycenia. Uświadomili sobie, że są uzależnieni od konsumpcjonizmu, i postanowili wziąć sprawy w swoje ręce”. Za to nieustanne pożądanie posiadania Oliver James wini reklamy, marketingowców i autorów programów telewizyjnych, którzy bez przerwy pokazują nam lepszy, wypełniony rzeczami świat: „Przekaz mediów jest jasny – w dzisiejszym świecie liczą się pieniądze, wygląd, stan posiadania i sława. To one dają szczęście i są sposobem na uniknięcie depresji i samotności”. Zdaniem psychiatry gdyby ludzie zdali sobie sprawę, jak długo musieli pracować na swoje wydatki, i uświadomili sobie, że gdyby zaczęli wydawać mniej, nie musieliby tak bardzo martwić się o pracę, liczba osób zapadających na choroby psychiczne w Wielkiej Brytanii znacznie by spadła.

Jednak zdaniem Richarda Dodda z Brytyjskiego Stowarzyszenia Handlowców idea niekupowania to bzdura wymyślona przez przeciwników globalizacji. – Gdyby wszyscy przestali kupować, upadłyby ekonomie całego świata, bo kupowanie rzeczy napędza ekonomię oraz daje miejsca pracy – mówi. Tylko w Wielkiej Brytanii w sektorze handlu w 2008 r. zatrudnionych było 3 mln osób, a w sektorach powiązanych z handlem wiele milionów więcej. – Tysiące lat temu ludzie rozpoczęli handel wymienny. Nauczyli się, że jeśli poszczególne osoby lub grupy osób wyspecjalizują się w tym, co robią najlepiej, całkowity rezultat jest lepszy, niż gdyby każdy robił wszystko samodzielnie. Zyskiwali na tym wszyscy. Dzisiejszy konsumpcjonizm jest nowocześniejszą, bardziej wyrafinowaną formą handlu wymiennego. Dzięki niemu – oraz dzięki ekonomii skali – nasze życie jest lepsze i pełniejsze – dodaje Dodd. Wśród Brytyjczyków więcej wydaje się być zwolenników teorii Dodda niż osób obawiających się o popadnięcie w uzależnienie od zakupów czy w chorobę psychiczną. Według serwisu MoneySupermarket prawie jedna trzecia zaciągnęła pożyczki na ubiegłoroczne święta. Pomimo finansowego kryzysu Brytyjczycy nie zdecydowali się zrezygnować z prezentów czy luksusowych artykułów spożywczych, a jedna piąta wydała na Boże Narodzenie (które na Wyspach trwa praktycznie jeden dzień) więcej niż rok wcześniej. Najpopularniejszą formą pożyczki są w Wielkiej Brytanii karty kredytowe, które na sfinansowanie świąt wykorzystała jedna czwarta mieszkańców kraju. Jedna dziesiąta Brytyjczyków skorzystała z debetu.

Kolejne 7 proc. zaciągnęło pożyczkę w banku, a 6 proc. – pożyczyło pieniądze od rodziny lub przyjaciół. Według serwisu Money Advice Service aż 1,4 mln (3 proc. populacji kraju) zaciągnęło kosztowne pożyczki pod zastaw miesięcznego wynagrodzenia, tzw. payday loans. Jednak serwis Moneysupermarket podaje, że aż jedna trzecia Brytyjczyków regularnie odkłada pieniądze na specjalne okazje, takie jak święta czy wakacje. Zdaniem Kevina Mountforda, szefa działu bankowości w Moneysupermarket, jest to najlepsze rozwiązanie zapobiegające popadnięciu w długi.

– Do sfinansowania krótkoterminowej pożyczki najlepszą opcją są bezodsetkowe karty kredytowe. Trzeba tylko pamiętać, żeby spłacić zadłużenie w terminie, zanim upłynie okres bezodsetkowy a bank zacznie naliczanie kosztownych odsetek – wyjaśnia Mountford i dodaje: – Inną opcją krótkoterminowego zasilenia konta może być karta typu cashback, jednak tylko w przypadku spłaty zadłużenia przed końcem miesiąca. Teoria teorią, a życie wygląda nieco inaczej. Z badań portalu Moneysupermarket wynika, że spora część osób, które zaciągnęły pożyczki na święta 2013, wciąż je spłacała w przededniu świąt 2014. Mimo to zadłużeni Brytyjczycy wydali w grudniu 2014 więcej niż rok wcześniej. Według ankiety MoneyMood przeprowadzonej przez Legal & General 70 proc. gospodarstw domowych w Wielkiej Brytanii wydało na prezenty tyle samo lub więcej niż rok wcześniej, a tylko 25 proc. ograniczyło wydatki. Na pytanie, dlaczego nie oszczędzają na święta, większość ankietowanych odpowiedziała, że nie może sobie na to pozwolić.

Ekonomista Adam Smith w ekonomicznym manifeście „The Wealth of Nations” wyrażał ubolewanie z powodu ludzkiej słabości do kupowania. „Jak wielu ludzi rujnuje się, wydając pieniądze na przedmioty niewielkiej użyteczności?” – pisał. „Ich kieszenie są już pełne małych przydasiów. Kupują więc nowe kieszenie, by znów je napełnić. Poruszają się, jakby byli wypełnieni bombkami, z których niektóre mogą być czasem odrobinę przydatne, jednak bez których – wszystkich bez wyjątku – można z powodzeniem się obejść i które z pewnością nie są warte całego wkładanego w ich posiadanie zachodu”. To było w 1776 r. Od tego czasu tylko kieszenie stały się większe. I chociaż – od czasu do czasu – tak jak Marta czy Samantha oszukujemy się, że możemy bez nich żyć, są już dla nas jak powietrze.

Autorstwo: Magdalena Gignal
Źródło: eLondyn


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

3 komentarze

  1. Jedr02 25.01.2015 16:30

    “Gdyby wszyscy przestali kupować, upadłyby ekonomie całego świata, bo kupowanie rzeczy napędza ekonomię oraz daje miejsca pracy”

    Jedna z podstawowych definicji słowa ekonomiczny:
    (1.3) oszczędny w środkach, niewymagający wielkiego nakładu sił
    http://pl.wiktionary.org/wiki/ekonomiczny

    Ekonomia tego pana jest nieekonomiczna 🙂 Sztuczne dmuchanie bańki w tym wypadku zużywa masę zasobów. Ludzie nie potrzebują ani miejsc pracy ani wysokich wskaźników gospodarczych. Jak się budzę rano to nie myślę “ale bym dzisiaj poszedł do pracy” albo “muszę coś zrobić żeby PKB mojego państwa wzrosło”, ludzie tak nie myślą, nie jest im to potrzebne. Nie potrzebujemy wcale siedzieć 12h w fabryce i produkować lodówki. Najwyżej możemy potrzebować lodówkę. Jeśli jednak mielibyśmy działać ekonomicznie to powinniśmy tak działać by jak najmniejszym nakładem pracy i surowców jak najwięcej potrzebujących ludzi miało lodówki. Ale nie działamy tak, działamy tak żeby jak najwięcej lodówek się sprzedawało. Naturalnie nikt nie potrzebuje więcej niż jedną lodówkę w domu, więc żeby zwiększyć sprzedaż zmniejsza się ich trwałość. Lodówka z czasów PRL może chodzić do dziś, dzisiejsza normalna lodówka z 5 lat pochodzi. Żeby więc tych lodówek sprzedawało się jak najwięcej(były wysokie wskaźniki gospodarcze) trzeba włożyć dużo większa liczbę surowców i pracy w ich produkcję i późniejszą dystrybucje. Ta “ekonomia” jest całkowicie nieekonomiczna i szalona. Jej głównym celem nie jest zaspokojenie naszych potrzeb. Ale właśnie co jest jej celem? Widać to po tym do czego zmusza nas ta “ekonomia”. Wymusza ona na nas zwiększony nakład pracy. Uczestnictwo w tej pracy jest potrzebne byśmy mieli dostęp do dóbr. W ten sposób musimy pracować po 8h albo i więcej, żeby mieć te same dobra które moglibyśmy mieć w normalnym systemie pracując po 2h. 2h dlatego że jakbyśmy produkowali lodówki wytrzymujące 20 lat, a nie 5 lat to byłoby ich potrzeba 4 razy mniej(wielce przybliżając). Dochodzi więc w tym sztucznym systemie do pewnego zniewolenia. Musimy wkładać coraz więcej pracy, dla zaspokojenia swoich potrzeb. Praca to większość naszego aktywnego życia. Kto korzysta z tego że tracimy nasze aktywne życie i zasuwamy jak osły za marchewką(pracujące na polu marchewkowym)? Ludzie którzy chcą kontrolować społeczeństwo, tak zwana władza. Ludzie którzy mają swoje aktywne życie, mają tedencje do rozwijania kreatywności, obserwacji, nauki itd. Jeśli mamy zaspokojone potrzeby niższe, zajmujemy się wyższymi. Widać wraz z rozwojem społeczeństw rozwija się sposób kontrolowania ich. Problemem jest tutaj że te społeczeństwa nie są kierowane tak żeby poszczególne osoby je budujące odnosiły korzyść, a są kierowanie tak żeby zadowolić osoby kontrolujące te społeczeństwo. W efekcie jest to bardzo stopujące w naszym indywidualnym rozwoju. Jak pracujemy w fabryce czy na kasie w biedronce, to przez 8h dziennie nie robimy nic rozwijającego a po tych 8h nie mamy już siły by coś takiego robić.

    Zaznaczę może też że problem się nie bierze z liberalizmu rynkowego, bo w systemie wolnościowym możemy tworzyć oddolnie dowolne struktury gospodarcze jakie będą w stanie się utrzymać. Nasz tak zwany socjalizm państwowo przymusza nas do uczestniczenia jako trybik w tej maszynie. Ogranicza różnorodne rodzaje działaności gospodarczej, utrzymuje pozycje różnych koncernów itd. Nie mogę nawet upiec pączków w domu i ich sprzedawać, bo zaraz sanepid, urząd podatkowy i straż miejska. Albo muszą stworzyć biznes który utrzyma nie tylko mnie, ale też sanepid, urząd podatkowy i straż miejską, albo iść pracować do kogoś kto taki stworzył, ale dostanę mały procent tego co wypracuje bo i tak muszę utrzymać sanepid, urząd podatkowy i straż miejską. Jakbym nie musiał ich utrzymywać, to mógłbym pracować krócej, niestety muszę stworzyć dobra nie tylko dla siebie ale też te, jakie tamci dostaną za totalnie nieproduktywną pracę.

  2. atoreli123 25.01.2015 20:51

    @Jedr02

    Tak jak napisałeś, lodówki są mniej trwałe, by produkować ich więcej i dokładnie jak pokazałeś ma to na celu zniewolenie ludzi. To taki 1984 gdzie poprzez permanentną wojnę niszczy się produkcje by ludzie pracowali. Jeszcze w latach 60tych twierdzono że ludzie będą np. pracować na 1/2 etatu a nie cały. Ale to się nie opłaca; ludzkość mająca za wiele czasu, myśląca o niebieskich migdałach to ludzkość depresyjna (poziom szczęścia jest wyższy w zimbabwe niż w USA)… Jak nie trzeba spłacać kredytu to jaki sens ma twoje życie? ok, ludzie są różni ale ogólnie muszą mieć cel…wtedy się na nim koncentrują; czy znasz szczęśliwego hedonistę?

    no a to że różne grupy na tym korzystają? Zawsze tak było, król, lord, właściciel ziemski? Pytanie czy ci na górze są szczęśliwsi? ja myślę że nie, jeden porsch jest fajny ale 10? to perwersja

  3. studio 25.01.2015 23:20

    W związku z tym że mijacie się z prawdą, to aż się zarejestrowałem i coś wam napiszę. Mam w domu lodówkę z prl-u, która nigdy się nie zepsuła, właśnie wymieniłem ją na polar 261 za 900zł. Usunąłem również zamrażalkę. Dlaczego? Biorąc pod uwagę zużycie prądu inwestycja zwróci się w 3 lata lub szybciej.
    Idąc tym tropem, kupiłem klasę A+, gdybym kupił A++ w tym litrażu zaoszczędziłbym na prądzie kolejne 70zł rocznie. Biorę pod uwagę faktyczne zużycia, które są (sprawdzone przez kilka osób) i większe o 2/3 niż podaje naklejka.
    Tak więc mogę się domyślać, że mój polar wytrzyma spokojnie 10 lat, ale wówczas będzie już tak energożerny, że opłacać się będzie go na nową lodówkę.

    Abstrahuję tu od sytuacji, kiedy kupujecie lodówki za 3-5 tysięcy, które są wam bardzo potrzebne, zwłaszcza z wyświetlaczem i kostkarką, której okres zwrotu będzie …. 😉

    Dodatkowo – kupujcie polskie produkty, lub takie na których Polak zarobi, nie colę, algidę i makdonalcsy, może wówczas będzie mniej powodów do narzekania.

    pozdrawiam

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.