Młodzi, gniewni, niebezpieczni

Opublikowano: 30.11.2013 | Kategorie: Edukacja, Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 511

Brytyjskie uniwersytety będące przez dekady ośrodkami swobodnej wymiany myśli i idei złożyły wolność wypowiedzi na ołtarzu wolnego rynku. Młyny menadżerów przerabiających uniwersytety w edukacyjne hipermarkety napotykają jednak opór.

Z początkiem lat 1990. edukacja, jak każda inna dziedzina, została wpleciona w tryby efektywności. Uzyskany, głównie wysiłkiem finansowym rodziców, z niewielkim intelektualnym poświęceniem absolwenta, dyplom wyższej uczelni miał się przede wszystkim opłacać. Być przepustką do kariery. Drogim biletem do wymarzonego zawodu. Przedsionkiem korporacji. Wylęgarnią produktywnych specjalistów. Pozbawiony większego sensu, pełen chaosu wolny rynek szybko te założenia zweryfikował, o czym najdobitniej przekonali się polscy absolwenci wyższych uczelni – zamieniając indeksy i dyplomy na bilety Ryanair – którzy na pożegnanie otrzymali od tych, co zostali w kraju, pogardliwe komentarze zawierające się w haśle: „Trzeba było iść na politechnikę”. Błędna z założenia logika wolnego rynku, w którą wpisały się polskie wyższe uczelnie, wyszła z tego bez szwanku. Problem i odpowiedzialność za niepowodzenia pokolenia wyjechanych przerzucono na jednostki – absolwentów marketingu, politologii, socjologii, dziennikarstwa i wszelkich innych masowo otwieranych w czasach edukacyjnego boomu kierunków, które dzisiaj masowo się dyskredytuje.

STUDENT Z FOLDERU

System, który został wprowadzony w Polsce, jest odbiciem procesów zachodzących w krajach anglosaskich. To w Wielkiej Brytanii ukształtowała się idea uniwersytetu działającego jak korporacja. I to one stały się liderem i centrum baumanowskiej „płynnej nowoczesności”, przeszczepiając korporacyjny ład na ośrodki uniwersyteckie w innych krajach. Jedynym kryterium rządzącym brytyjską edukacją (a przy okazji także edukacją w krajach peryferyjnych, takich jak Polska) stała się efektywność. Brytyjskie szkoły mają za zadanie wyprodukować jak najwięcej absolwentów legitymujących się papierem małej albo dużej matury (O- albo A-levels), a brytyjskie uniwersytety tylko dokładają kolejne rzesze graduates. Brytyjscy studenci w tej nowej rzeczywistości świetnie się odnajdowali. Gorące polityczne dyskusje, kontrowersyjne idee, młodzieńczy bunt i utopijne pojmowanie rzeczywistości charakterystyczne dla ośrodków akademickich ustąpiły pola wyrachowanym planistom przyszłych karier. Niepokorny student, zgodnie z biznesplanem uczelni, zarządzanych już nie przez nieporadnych i nieprzystających do nowoczesności profesorów, ale przez prężnych, młodych menadżerów i biznesmenów, został zamieniony w idealnego konsumenta edukacyjnej papki. Ideałem stał się grzeczny, nieskomplikowany student z zagranicy. Sowicie opłacający czesne i po uzyskaniu dyplomu grzecznie wracający do swojego kraju. Albo robiący karierę w City, które w praktyce – zwłaszcza podatkowej – też jest zagranicą.

Akademickie campusy przekształcono zaś w edukacyjne hipermarkety. Z nieograniczoną ofertą produktów na półkach w postaci różnorakich, często nikomu niepotrzebnych kursów oraz rzeszą nisko opłacanych pracowników edukacyjnego zaplecza – sprzątaczy, ochroniarzy, kucharzy itp., zatrudnianych nie bezpośrednio przez uczelnie, ale, by minimalizować koszty, prywatne firmy. W tym biznesplanie profesorowie zamienili się w liderów, których najważniejszym zadaniem niekoniecznie jest uczenie czegokolwiek, ale pozyskiwanie grantów i pozowanie do zdjęć umieszczanych później w reklamowych folderach uczelni. Jednak w tym korporacyjnym ładzie, gdzie każdy trybik powinien znać swoją rolę i swoje miejsce, powoli pojawiają się zgrzyty, o czym świadczy nagłe zainteresowanie studentami sił policyjnych – wzywanych przez menadżerów zarządzających uniwersytetami.

STUDENT W KAJDANKACH

To (jeszcze?) nie jest rozgorączkowane politycznie pokolenie roku 1968, ale po 2010 r. i masowych studenckich protestach przeciwko podwyższeniu czesnego polityczny aktywizm brytyjskich studentów znacznie się nasilił, wprawiając w nerwowość zarówno policję, jak i uczelnianie administracje. Trzy tygodnie temu na swoich stronach internetowych niezmordowany w demaskowaniu wszelkich przejawów państwa policyjnego dziennik „Guardian” umieścił film nakręcony ukrytą kamerą, w którym policyjny tajniak próbuje namówić studenta do szpiegowania kolegów. W zamian za korzyści finansowe aktywista miałby pozyskiwać informacje o innych działaczach studenckich (zwłaszcza liderach), planowanych akcjach protestacyjnych, pojazdach, którymi przemieszczają się protestujący, oraz infiltrować Facebooka w poszukiwaniu przyszłych demonstracji. Na celowniku policji znalazły się: UK Uncut, Unite Against Facism, Cambridge Defend Education oraz – tradycyjnie – ekolodzy. Kiedy sprawa wyszła na jaw, policja w Cambridge tłumaczyła swoje zainteresowanie szpiegowaniem studentów nieśmiertelnym „bezpieczeństwem narodowym”, ale ostatecznie w publicznym oświadczeniu zdecydowała się na formułkę o „próbie powstrzymania ewentualnej aktywności kryminalnej”. Do rangi wroga numer jeden awansował zwłaszcza lider związków studenckich oraz Krajowej Akcji Przeciwko Opłatom i Cięciom (The Campaign Against Tax Avoidance and Government Cuts) – Michael Chessum, który dwa tygodnie temu został aresztowany podczas niewielkiej i rutynowej demonstracji na terenie uniwersytetu w Londynie. Warunkowo wypuszczony po dwudziestu czterech godzinach 24-latek otrzymał zakaz udziału w jakiekolwiek „demonstracji na kampusie oraz w okolicach wszelkich innych uniwersytetów”. Czy chodzi również o szkoły wyższe poza granicami Wielkiej Brytanii? To pozostaje kwestią dyskusyjną.

ZBUNTOWANI KONSUMENCI

Dyskusyjne było także zatrzymanie 25-letniej studentki, która na tym samym uniwersytecie – podczas akcji zorganizowanej latem, której uczestnicy domagali się płatnych urlopów, emerytur i praw pracowniczych dla ludzi pracujących dla uniwersytetu, ale zatrudnionych przez agencje pracy tymczasowej – pisała slogany na murze kredą. Zwykłą, zmywalną wodą i gąbką kredą. Jeśli brzmi to jak farsa, to filmowanie uczestników studenckich protestów przez władze uczelni z balkonu The Senat House, który posłużył jako inspiracja dla Ministerstwa Prawdy George’a Orwella w jego „Roku 84”, zamienia się już w groteskę. A jednak, jak wyjaśnia biuro prasowe University of London, to rutynowa praktyka stosowana po to, aby „nie było żadnych problemów, gdy policja zażyczy sobie materiałów wideo dokumentujących przebieg demonstracji”.

Ścisła współpraca policji i administracji uczelni staje się powszechna i rozprzestrzenia się po całej Wielkiej Brytanii. Związki studentów twierdzą, że zarówno policja, jak i prywatna ochrona uniwersytetów koordynują swoje zadania, wzajemnie się wspierając i uzupełniając podczas studenckich protestów. Zaś władze uczelni naciskają na większą obecność sił policyjnych na campusach. Do pokazówki doszło chociażby na terenie Uniwersytetu w Sussex w kwietniu tego roku, kiedy protest studentów przeciwko fatalnym formom zatrudnienia personelu pomocniczego (sprzątaczek, kucharzy itp.) został stłumiony przez oddziały policyjne z psami, a postrach wzbudziły tzw. riot vans – opancerzone wozy policyjne wykorzystywane zazwyczaj podczas masowych protestów.

I o ile praktyka policji jest w jakimś sensie zrozumiała ze względu na problematyczne przekonanie o ewentualnym „zagrożeniu życia i mienia” lub „bezpieczeństwa narodowego”, o tyle aktywna rola władz uczelni w tłumieniu studenckich protestów jest czymś nowym. W końcu przez wieki uniwersytet był miejscem swobodnej wymiany nawet najbardziej dziwacznych czy kontrowersyjnych myśli oraz promowania intelektualnych dociekań. Jednak w czasach wolnorynkowych uczelni nastawionych przede wszystkim na zysk i rywalizację z innymi edukacyjnymi hipermarketami taka aktywność konsumentów-studentów jest nie tylko niepożądana, ale przede wszystkim antykomercyjna. A to jest dla współczesnej brytyjskiej edukacji śmiertelne zagrożenie, gdyż, jak twierdzi Andrew McGettigan, autor książki „The Great University Gamblee”: „Wszystko, co zakłóca ład i porządek, psuje biznesplany”. Bunt brzydko wychodzi na zdjęciach do folderu.

Pocieszające, że brytyjscy studenci budzą się po latach z politycznego letargu. Pytanie: kiedy z edukacyjnej hipermarketowej fatamorgany otrząsną się ich polscy rówieśnicy?

Autor: Radosław Zapałowski
Źródło: eLondyn


TAGI: ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

9 komentarzy

  1. MichalR 30.11.2013 13:40

    Studia nie powinny być opłacane z podatków. Każdy student powinien brać kredyt (gwarantowany ze strony państwa), który po ukończeniu studiów musiałby spłacić.

    To zmniejszyłoby zainteresowanie studiami śmieciowymi.

    Uczelnia powinna przyjmować tak dużą ilość studentów jaka tylko będzie zainteresowana, ale uczelnia nie powinna gwarantować miejsca na jakichkolwiek zajęciach dla studentów.

    Student powinien wybierać nie tyle kierunek co każdy jeden przedmiot, a nawet ściślej powinien zapisywać się na konkretne zajęcia. To czy się dostanie powinno zależeć od zdanych uprzednio egzaminów. Student powinien zatem płacić z pomocą kredytu studenckiego nie tyle za cały cykl studiów co za możliwość uczestnictwa w konkretnych zajęciach.

    Student powinien orientować się w tym jakie przedmioty powinien zaliczyć aby dostać określone uprawnienia po studiach (tytuł inżyniera konstrukcji, czy nauczyciela historii) i powinien starać się o to żeby dostać się na odpowiednie przedmioty i wypełnić wszystkie wymagania potrzebne do uzyskania konkretnego uprawnienia.

    Takie podejście do studiów sprawiłoby, że wreszcie możliwe byłoby potraktowanie studiów nie tyle jak taśmociągu produkującego nieudaczników, co jak filtra z wieloma sitami. Każdy przedmiot jako niezależny od innych (lub zależny od konkretnych przemiotów go poprzedzających) mógłby odsiewać rokrocznie dowolną ilość studentów.

    Obecnie zdarza się nagminnie że studia kończą ludzie którzy się prześlizgną. Albo ściagają, albo prowadzący nie ma sumienia oblać 80% rocznika. Co gorsza problem ten dotyczy nie tylko uniwersytetów ale też i politechniki. Ja studiuję matematykę spec. nauczycielską i jestem załamany tym jak prowadzone są studia. Nie są wcale nastawione na odsianie osób nienadających się na bycie nauczycielami. Studia prowadzone są tak aby większość była w stanie zdać. Jak studiowałem budownictwo na polibudzie nikogo nie interesowało na pierwszym roku odsianie ludzi bez wyobraźni (mimo że przedmioty wskazywały na to że pierwszy rok weryfikuje wyobraźnie studentów)… Jeśli ktoś był w stanie wyuczyć się regułek na blachę niczym na uniwersytecie – również był w stanie się prześlizgnąć. Absurd. Potem tacy ludzie budują nam domy, mosty i biurowce.

    Studia powinny być przywilejem, o który student powinien walczyć i który to przywilej powinien szanować. Studia powinny albo kształcić specjalistów – jak politechniki – albo nawoływać do samodoskonalenia i samodzielnej pracy nastawionej na zgłębianie tematów – jak uniwersytety.

  2. StanSad 30.11.2013 15:12

    @ MichaIR: Czyli co? Model anglosaski? Przecież to nic innego jak prywatyzacja i komercjalizacja uczelni wyższych, czyli dokładnie to, o czym wspomina ów tekst. I co potem? Absolwent uczelni kończy z kilkusettysięcznym kredytem (wysokość oczywiście uzależniona od statusu i renomy uczelni) i jak ma zacząć życie: kupić mieszkanie i zaplanować dziecko? W tym kraju? Przy najwyższych w UE stopach procentowych i żałosnych zarobkach, które byłyby pożerane przez raty kredytowe?
    Rzecz w tym, że proponowane przez ciebie rozwiązanie nie przyniesie oczekiwanych efektów, a jedynie pogorszy sprawę. Uczelnie wyższe nie będą dla najzdolniejszych w narodzie, a dla tych, których będzie na nie stać. Co więcej, komercjalizacja uczelni wyższych, sprawi, że będzie powstawać więcej i więcej szkół nastawionych na zysk, a które będą zwykłymi fabrykami magistrów.
    Rozwiązaniem tego problemu, czyli masowego produkowania mgr-ów, których jakość wykształcenia pozostawia wiele do życzenia jest: zmiana warunków rekrutacji na studia wyższe, przyznania uprawnień bezwartościowym dziś właściwie licencjatom i odejście od testowego stylu nauczania.
    Wystarczy, że przestaniemy się szantażować tradycją itd, zlikwidujemy kompletnie zbędną maturę i przywrócimy egzaminy na studia. O poziomie trudności egzaminów powinna decydować tylko i wyłącznie uczelnia, ale dolną granicę powinno ustalić państwo – w tym przypadku powinien to być poziom nieco powyżej przeciętnego licealisty (takie 50%+1). Wówczas selekcja odbywać się będzie już na etapie rekrutacji, a na lepsze uczelnie będą trafiać lepsi studenci.
    Przyznanie większych uprawnień licencjatom sprawi, że koledże wreszcie nabiorą sensu. W końcu np. w takiej szkole podstawowej lub gimnazjum może spokojnie pracować ktoś z licencjatem, mgr nie jest mu potrzebny. A absolwenci kończący nawet przeciętną uczelnię, ale z wyróżnieniem powinni móc sobie poradzić liceum. Analogicznie powinno się rozszerzyć uprawnienia licencjatów na inne zawody. Być może wówczas tytuł magistra zacznie nabierać wartości, którą dziś ma prawdę mówiąc znikomą. Teraz sekretarki mają magistra, choć wystarczyłby “technik biurowy”. Co więcej zdobywający tytuł licencjatu szybciej wchodziliby na rynek pracy, co współcześnie jest bardzo korzystne, zarówno dla państwa, jak i jego obywateli.
    Odejście od testów to już kwestia filozofii kształcenia i wybór między produkowaniem powierzchownie wyuczonych robotów, a kierujących się pasją zdobywania i pogłębiania wiedzy badaczy.
    Oczywiście nie wystarczy wprowadzić tylko jednej zmiany. Bez zaostrzenia warunków rekrutacji rozszerzenie uprawnień licencjatu nie ma sensu. I vice versa.
    Podsumowując, mamy drugą dekadę XXI wieku, a model naszej oświaty wciąż siedzi w wieku XVIII. Nic dziwnego, że choć mamy świetnych nauczycieli z pasją, ów budynek polskiej szkoły zaczyna się powoli kruszyć i rozpadać. Kolejne ekipy rządzące nie mają swojego pomysłu na rozwiązanie problemów z polską edukacją i sięgają po wzorce anglosasko-liberalno-kapitalistyczne, które jak pokazuje doświadczenie ostatnich 50 lat, prowadzą do uśrednienia i zaniżenia poziomu intelektualnego tzw. środka (wybitnych jednostek nic nie uśredni, gdy test zdają z palcem w nosie, a na lekcjach pod ławką czytają o rzeczach, o ktorych ich nauczyciele nie mają bladego pojęcia). W krajach, które już dawno wprowadziły ten model, toczy się właśnie dyskusja czy ma on sens, tymczasem my bezmyślnie powielamy wzorce, których wartość coraz częściej jest dyskredytowana.
    Co więcej kolejne rządy, poza wyświechtanymi formułkami i zgranymi do bólu banałami, nie mają żadnej idei oświaty, która sprostałaby wzywaniom współczesności i wyznaczała kierunek w przyszłość. A może najzwyczajniej w świecie brakuje im odwagi i męstwa, by porwać się na stworzenie zupełnie nowego modelu szkolnictwa, który będzie działał przez następnych kilka wieków.
    I na koniec. Argument opłat za studia padający z ust kogoś, kto studiował (studiuje?) na kierunku bezpłatnym, to czysta arogancja i bezczelność. Ale mniejsza z tym, każdy ma prawo do własnych poglądów.
    ps. nie poruszam kwestii nauczycieli i wykładowców bo to temat na zupełnie osobny artykuł.

  3. MichalR 30.11.2013 16:35

    Jak sprawić żeby osoba bez pomysłu na życie nie szła na studia śmieciowe? Dlaczego w ogóle obecnie zarządzanie, europeistykę, marketing, turystykę, filozofię itp traktujemy jako studia śmieciowe?! Dlaczego tak wielu ludzi kończy te kierunki? Czy to nie dlatego że są za darmo, a młodzież nie wiedząc na co iść na studia i co zrobić z życiem idzie na cokolwiek? Kredyt udzielany przez państwo (a nie krwiożercze banki) sprawiłby że młody człowiek pokusiłby się na chwilę refleksji. Poza tym nikt chyba nie ma nic przeciwko stypendiom dla zdolnych studentów pokrywających koszty kredytu.

    Nie zgadzam się z tym że przywrócenie egzaminów na studia jest dobrym wyjściem… Lepszym uważam że byłoby dorzucenie kilku przedmiotów możliwych do zdania w trakcie okresu maturalnego dostosowanego pod grupy kierunków studiów (na przykładzie biologii możnaby zrobić podział na biologię człowieka – pod kątem medycyny czy AWFu, lub biologia pod nauki przyrodnicze). Zawężenie przedmiotów licealnych na maturze pod kątem pewnych grup kierunków studiów byłoby dużym ułatwieniem dla uczelni wyższych.

    Aby jednak matura coś znaczyła uważam że próg jej zdawalności powinien być nieco podniesiony przy obecnym stopniu jej trudności. Do około 50%. Uważam przy tym że o ile jednak matura z języka polskiego w obecnej formie byłaby możliwa do zdania na poziomie 50% przez każdego jakkolwiek uczącego się ucznia, o tyle podstawowa matura z matematyki powinna ograniczać się do prostych zadań tekstowych nawiązujących do realnego życia. Nie powinna natomiast opierać się o suche działania arytmetyczne niepowiązane z jakąkolwiek treścią. Matura podstawowa z matematyki nie powinna tak samo dotykać jakiejkolwiek matematyki abstrakcyjnej. Uczeń nie powinien liczyć objętości walca, a objętność kubka herbaty (on powinien skojarzyć że kubek jest walcem) itp.

    To że studiuję za wasze pieniądze nie sprawia że nie widzę jak te wasze pieniądze są marnotrawione. To nie arogancja tylko umiejętność przyznawania się przed sobą do świata w jakim żyję. Większość pieniędzy które zarabiam zarabiam dzięki funduszom unijnym. Czy uważam że te pieniądze się marnują? Nie, ale uważam że Unia płaci mi co najmniej 2 razy za dużo w odniesieniu do tego jaką pracę wykonuję. Czy w takim razie nie przyjmę kolejnej wypłaty? Przyjmę! Czy jeśli Unia zaproponuje mi więcej odmówię? Nie odmówię!

    To że żyję w chorym systemie nie znaczy że nie mam tego systemu dymać tak jak tylko jestem w stanie! Czy chcę zmienić ten chory system? Chciałbym, ale tylko dlatego że jestem idealistą.

  4. MichalR 30.11.2013 16:46

    Nawet pomijając potencjalne kredyty poruszyłem jeszcze drugi element uczelni zachodnich którego nie ma u nas. Zapisywanie się na konkretne przedmioty.

    Obecnie student zapisuje się w Polsce na kierunek studiów i od tej pory już się tylko ślizga.

    O ile studenci musieliby się bardziej postarać gdyby wiedzieli, że źle zaliczona sesja będzie oznaczać, to że w kolejnym semestrze jedyne zajęcia na jakie będą się mogli zapisać będą rozstrzelone w taki sposób że będzie więcej okienek niż zajęć każdego dnia. Dodatkowo będą u najgorzej uczących asystentów, którzy nie potrafią przygotować do egzaminu, ect. Dodatkowo mogłoby się okazać że jakiś student przez swoje lenistwo i brak talentu w ogóle nie dostałby się na przedmiot, którego mu brakuje żeby domknąć swój kierunek studiów, bo akurat zdolniejsi studenci studiujący hobbystycznie zapychający sobie swój podział godzin (albo po prostu robiący dwa kierunki/specjalizacje) podsiedli tego kogoś kto zapomniał że studiowanie ma coś wspólnego z nauką.

    Uważam że kilka praw wolnego rynku jest bardzo wskazanym lekarstwem dla polskiego szkolnictwa wyższego.

  5. ares 01.12.2013 15:14

    “Jeśli ktoś był w stanie wyuczyć się regułek na blachę niczym na uniwersytecie” (MichalR 30.11.2013 13:40)

    Hm, czy dla przykładu wyłuskiwania związków przyczynowo-skutkowych, analizy źródeł albo samego tylko tłumaczenia dokumentów pisanych średniowieczną łaciną można “wyuczyć się na blachę”? To przykłady z samej tylko historii. A np. tłumaczenia ustne na filologiach?

    Tak że nie powtarzaj człowieczku bzdur. Bzdur przyznać trzeba dość typowych dla ścisłych (ściśniętych?) rozumków. Zwłaszcza tych studiujących w pierwszym pokoleniu (och, co za niebywałe osiągniecie dla mamuś, babć, wujciów, słowem dla całej rodzinki!).

    Zresztą czy takim jak ty się to podoba, czy nie podoba – humanistyka była, jest i będzie podstawą wykształcenia. Prawdziwą uczelnią jest tylko uniwersytet. A różne faworyzowane dziś (zgadnij dlaczego?) politechniki czy inne akademie ekonomiczne to jedynie takie wyższe zawodówki, nawiasem mówiąc na ogól pełne niesamowitego chamstwa, gburstwa, prostactwa.

  6. MichalR 01.12.2013 15:39

    @ares
    Widocznie nie zrozumiałeś tego co piszę… Sam studiuję na uniwersytecie. Mam znajomych którzy się doktoryzują i przy okazji uczą. Nikt nie wymaga od studentów tego żeby student umiał obronić swoje stanowisko, wymyśleć coś korzystając z własnej kreatywności, czy przeprowadzić badania.

    Prawdziwe teoretycznie odkrywcze badania można prowadzić na studiach raz – gdy pisze się pracę magisterską. Jednak i wtedy można zrobić napisać pracę analityczną, która pięknie by było gdyby była prawdziwą analizą tematu, ale ostatecznie okazuje się posklejaniem 25 pozycji książkowych w jedną całość.

    Znam ludzi rozsianych po różnych zakątkach Polski i Europy studiujących na różnych kierunkach – ścisłych i humanistycznych. Wszyscy oni są zdania że nacisk kładziony jest na samo uczenie się – pracowitość, a nie pomysłowość i innowacyjne podejścia.

    Ja jestem na uniwersytecie i studiuję kierunek ścisły. Mój kierunek to powinna być bardziej zawodówka dla przyszłych pedagogów niż studia matematyczne…

    Po moim kierunku studiów ludzie mogą pracować albo w bankach lub ubezpieczeniach, albo zostać nauczycielami (czyli dwie różne specjalizacje o wspólnym trzonie). Wydawać by się mogło że idealnie nadaje się do obu tych kierunków matematyka stosowana. Jednak nas uczą matematyki pięknej. 90% ludzi będących u mnie na roku nie ma wyobraźni takiej aby opanować tą matematykę abstrakcyjną. Jednak wcale to nie sprawia że te 90% osób odpada z tych studiów. Otóż uczelnia dostosowała się do możliwości studentów i zagwarantowała im możliwość zdania o ile tylko będą wystarczająco pracowici (i wykują na blachę materiał).

    Nie jest to odosobniony przypadek. To schorzenie dotyka nie tylko mojego kierunku. Na innych jest tak samo. Ponieważ na jakiś kierunek przyszło 200 mało zdolnych studentów to nie wypada odsiać więcej jak połowy. Co sprawia że poziom studiów jest dostosowywany do nieco ponad przeciętnej społeczeństwa…

    Nie róbmy na siłę z każdego studenta intelektualisty. Dopasujmy programy studiów do faktycznych wyzwań stojących przed tymi ludźmi. Przy okazji odsiejmy perełki i tylko tych nielicznych przepuśćmy dalej. Według mnie każdy matematyk mógłby przez pierwsze lata studiów przejść podstawowy kurs matematyki stosowanej, tak aby móc potem wybrać czy chce przejść o jeden poziom abstrakcji wyżej na kolejnym stopniu studiów, czy może chce zostać w matematycznym przedszkolu dla wyjątkowo sprawnych rachunkowo, ale biegłych w szukaniu powiązań. Nie udawajmy że można złapać wiele srok za ogon. Można ale nie każdemu jest to dane.

    Jeśli student sam mógłby sobie układać przedmioty jakie zamierza przejść w swoim kursie studiów, to poziom każdego jednego przedmiotu mógłby drastycznie skoczyć, bo student miałby wolność wyboru i prowadzący zajęcia nie miałby wyrzutów sumienia oblać kogoś bo wiedziałby że i tak to nie będzie miało żadnego wpływu na dalszy los studenta. Jak nie tu to gdzie indziej student zdobędzie wymagane punkty ECTS. A jeśli student potrzebuje akurat tego przedmiotu… to się bardziej postara.

  7. ares 01.12.2013 16:13

    @MichalR 01.12.2013 15:39

    Zadałem ci kolego konkretne pytanie. Czy jesteś w stanie równie konkretnie na nie odpowiedzieć?

  8. MichalR 01.12.2013 22:29

    Czy tłumacz dynamiczny jest w stanie wykuć tekst na blachę – oczywiście nie.

    Nie wierzę jednak żeby obcym Ci było przychodzenie na zajęcia, na których prowadzący coś opowiada, dwie a może nawet i pięć osób z nim czasem dyskutuje, a pozostałe 15-30 osób siedzi czekając końca. Natomiast pod koniec semestru zdobywają opracowania zagadnień do egzaminu, mówiąc że jakoś to będzie i co śmieszniejsze udaje im się – wiem, bo sam tak robię na większości przedmiotów – ślizgam się bo dostaję taką możliwość.

    Szczerze mówiąc gdybym mógł tylko ułożyć pytania do swojego egzaminu ułożyłbym je tak, żeby każdy kto jest zorientowany w temacie odpowiedział na te pytania, a żeby tacy jak ja polegli. Problem w tym że wiele osób które przez całe studia sumiennie pracują w dalszym ciągu nie są w stanie zrozumieć materiału (piszę na przykładzie matematyki) i mimo niezrozumienia są w stanie przejść z roku na rok. Pozaliczają przedmioty. Ostatecznie właśnie tacy nauczyciele uczą wasze dzieci. Nauczyciele matematyki, którzy nie mają wyobraźni przestrzennej, ani nawet nie rozumieją podstaw rachunku prawdopodobieństwa. Nauczyciele, którzy jak raz zapomną wzór, to nie są w stanie go samodzielnie wyprowadzić… Patrzę na tych przyszłych pedagogów i załamuję ręce bo widzę że to właśnie przez niedostateczne sito na uczelni siostrzeniec dyrektora liceum może dostać pracę w zaprzyjaźnionej szkole.

    Uczelnie mogą być wyzwaniem dla studentów. Nic nie stoi na przeszkodzie żeby tak właśnie było niezależnie od kierunku studiów. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby nie było koniecznym dostosowywanie poziomu studiów do studentów tylko odwrotnie. Najpierw jednak trzeba sobie postawić taki cel. Potem można się zastanawiać nad rozwiązaniem systemowym.

  9. Prometeusz 02.12.2013 09:02

    No cóż…

    Kiedyś (ca. 70-80 lat temu) studia były czymś bardzo rzadkim, elitarnym – wykształciły pokolenia geniuszy i pionierów, którzy co prawda nie dorównywali samoukom-wynalazcom, pracującym we własnych laboratoriach 200 – 100 lat temu, ale stworzyli solidne podstawy pod współczesne zastosowania technologii i metod, w większości zaobserwowanych i zbadanych przez tych drugich.

    Proszę porównać traktaty inżynierskie z wieku XIX czy też doktoraty z fizyki z okresu fin de sciecle – 1939 ze współczesnymi, pożal się Boże, ‘pracami’. Różnica poziomów jest tak zastraszająca, że nie sposób nawet porównać ‘studiów’ z prawdziwymi studiami.

    Tym niemniej obecnie wszyscy są wolni, równi i braterscy, a do tego każdy ma prawo, a nawet obowiązek zostać conajmniej magistrem. Po 12 katorgi szkolnej, nauczeniu się posłuszeństwa i swojego miejsca w stadzie i 5 latach pijanych imprez przeplatanych zakuwaniem na pamięc gigantycznych objętości całkowicie niezrozumiałego materiału, następnie zaś 5 latach przeprowadzenia sponsorowanych eksperymentów na zlecenie na poziomie podstawówki ze sprzętem za miliony (którego nigdy nie potrafiłby zbudować, naprawić, ba – nawet zrozumieć poprawnie zasad działania!), otrzymujemy oto ‘specjalistę’ na miarę XXI w.: ot, nadętego wioskowego głupka z wypranym mózgiem, którego intelektualnie prześcignie 15-latek z bogatą wyobraźnią oraz dostępem do literatury i internetu.

    Studia to bzdura, która ma młodych i gniewnych z potencjałem wykastrować intelektualnie oraz uczynić posłusznymi, przemęczonymi i wypalonymi tak, by nie stanowili już żadnego zagrożenia dla systemu.

    A propos brytyjskich studentów – owszem, budzą się, i to w sam raz na lunch lub wzięcie udziału w ‘mianifestacji’ tudzież innych zamieszkach. Cytując George’a Carlina: “(…) This is what our system produces: garbage in – garbage out! (…)”

    Pozdrawiam,
    Prometeusz

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.