Kup pan tramwaj

Namiętności ludzkie bywają doskonałą pożywką do zbijania kasy. Wszelkie gry liczbowe, zdrapki, quizy przynoszą organizatorom całkiem pokaźny dochód. Parę groszy za chwilę złudzeń to niewiele, a i zabawa fajna. Choć może nie zawsze.

Przed laty po warszawskich ulicach uwijali się specjaliści od handlu złudzeniami. Znani pod nazwą farmazoni. Oferowali udział w grach w trzy karty, w trzy kubki, w zechcyka, mamiąc, głównie przyjezdnych, wizjami wielkich wygranych. System był prosty. Zachęcić, wciągnąć do gry, dać na początek namiastkę sukcesu, a potem takiego hazardzistę puścić w skarpetkach.

Mijają lata, ludzie i system pozostają bez zmian. Zmieniają się tylko środki handlu złudzeniami. Dzięki mediom miliony drobnych hazardzistów może przez dzień, tydzień czy miesiąc pławić się w oferowanych wizjach posiadaczy fortun. Szczególnie mnożą się niczym króliki różnorakie quizy telewizyjne. A to znajdź różnice w szczegółach dwóch obrazków, a to podaj właściwą literkę, a to znów wymyśl odpowiednie określenie, które wcześniej ustalił sobie organizator. Można wygrać 100 złotych, ale i kilka a nawet kilkadziesiąt tysięcy. Nie wspominając już o sejfie pełnym złotych sztabek. Wszystko to za jeden telefon z drobną opłatą plus VAT.

Quiz obrazkowy – znajdź trzy szczegóły różniące obrazki, a wygrasz 3 tysiące. Furda, jeden telefon, nie ma sprawy, forsa się przyda, różnice widać jak byk…

Pierwszy telefon, stacjonarny, odzywa się automatyczna sekretarka, miły kobiecy głos: „Doskonała próba, wierzę, że masz zadatki na zwycięzcę, odłóż słuchawkę i zadzwoń jeszcze raz”.

Dzwonię: „Doskonała próba, wierzę, że masz zadatki….” – kopia poprzedniego szczebiotu miłej pani.

Mam już do tyłu 3,66 plus VAT razy dwa.

Próba z telefonem komórkowym, sytuacja identyczna, automatyczna sekretarka i radosny głos, że „już, już, już, tuż, tuż, tuż, tylko zadzwoń jeszcze raz…”

Tym razem dwa telefony komórkowe: 3,89 plus VAT razy dwa.
W sumie drobny ciułacz-hazardzista za jedyne 20 złotych miał okazję wysłuchać radosnego szczebiotu miłej pani w telefonie o tym, że „już, już, tuż, tuż…”

Równocześnie z tym miłym szczebiotem w telefonie, ciułacz-hazardzista słucha drugiej pani w telewizorze. Tym razem pani zmartwionej. Zmartwionej, że czas mija a nikt nie dzwoni i nie chce wygrać tej oszałamiającej nagrody 3 tysięcy złotych. Szansa na wygraną umyka bezpowrotnie.

Ale pani w telewizorze jest pełna determinacji, by obdarować wygraną jakiegoś szczęśliwca, niechże tylko ktoś wreszcie zadzwoni. W swej desperacji pani powiada, że „wyprosiła o jeszcze trochę czasu, a nuż ktoś się zdecyduje, jeszcze jest szansa”.

Piąty telefon, miły szczebiot w słuchawce: „Wydaje mi się, że to twój szczęśliwy dzień, odłóż słuchawkę i zadzwoń jeszcze raz.”

Poszło kolejne 3,89 plus VAT.

Pani w telewizorze: „Wyprosiłam o jeszcze trochę czasu…”

Zrezygnowałem. Odechciało mi się być krezusem.

Po 20 minutach znalazł się szczęśliwiec, który dostąpił zaszczytu rozmowy z panią telewizorze. Podał szczegóły różnic. Niestety, jeden szczegół błędnie, nie będzie wygranej. Ile wykonał telefonów, by pogadać z panią telewizorze, nie wiadomo. Niewykluczone jednak, że nie o błąd w podaniu szczegółu chodziło, ale o rachunek za telefony.

Zbyt niski, by pokryć wysokość ewentualnej wygranej.

Autor: Witold Filipowicz
Materiał nadesłany do „Wolnych Mediów”