Krótsza praca nie hańbi

Opublikowano: 31.05.2013 | Kategorie: Gospodarka, Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 760

Lewica nawołuje do kreowania większej liczby miejsc pracy, prawica do pracy bardziej wydajnej i cięższej. Marzenie ludzkości o automatyzacji i technologicznym postępie, dzięki któremu człowiek będzie pracował coraz mniej, wyrzucono na śmietnik utopijnej historii. Niesłusznie.

Futurolodzy z przeszłości, kłócący się niemal o wszystko, w jednej kwestii byli zgodni – w XXI wieku miało być mniej pracy, frustracji i stresów, za to więcej wolnego czasu, rozrywek i przyjemności. Gdyby spojrzeli na współczesny świat, w którym maszyny i technologie są w powszechnym użyciu, a masowa produkcja i automatyzacja dominuje w globalnej gospodarce, kręciliby z niedowierzaniem głowami, że statystyczny pracownik wciąż spędza w fabryce lub biurowcu od 10 do 12 godzin, wykonując proste, rutynowe, bezmyślne czynności.

Według Office for National Statistics (ONS) w Wielkiej Brytanii człowiek zatrudniony na pełnym etacie pracuje średnio prawie 43 godziny (42,7) – o 5 więcej niż statystyczny Europejczyk. Więcej pracują jedynie Austriacy (43,7) i Grecy (43,7). Biorąc także pod uwagę fakt, że 14 mln osób pracuje na pół etatu, gdyż nie mogło znaleźć pracy w pełnym wymiarze godzin, staje się jasne, że nawet nisko płatna, mało rozwijająca i rutynowa praca stała się najwyższą wartością. W lutym na 8 stanowisk baristy w nowo otwartej kawiarni w Nottingham zaaplikowało ponad 1700 osób. Pracownicy wykwalifikowani i specjaliści godzą się na niższe zarobki i większą liczbę godzin. Absolwenci uniwersytetów zaciekle walczą o bezpłatne staże, a tzw. McJobs przestały być uważane za posady degradujące społecznie. Rząd Davida Camerona rozważa zniesienie płacy minimalnej, co w konsekwencji zmusi mało zarabiających pracowników do walki o nadgodziny i szukania dodatkowych posad. Dziś, podobnie jak ponad 200 lat temu, kiedy to francuski myśliciel Paul Lafargue publikował swój pamflet „The Right To be Lazy” (Prawo do lenistwa), „dziwaczne szaleństwo ogarnęło (…) cywilizację kapitalistyczną. To szaleństwo pociąga za sobą osobiste i społeczne niedole, torturujące od dwóch wieków zmęczoną ludzkość. Tym szaleństwem jest miłość do pracy, wściekła namiętność pracy aż do wyczerpania sił witalnych osobnika i jego potomstwa”.

PRAWO DO LENISTWA

Dla poprzednich pokoleń konstatacja o długich godzinach pracy w dobie cyfrowej rewolucji byłaby niezwykle rozczarowująca. Oskar Wilde w wydanym w 1891 r. eseju „Dusza ludzka w socjalizmie” napisał, że: „Wszelka praca nierozwijająca intelektualnie, wszelka praca monotonna, głupia, wszelka praca dotycząca okropnych rzeczy oraz praca w ciężkich warunkach musi być wykonywana przez maszyny. Maszyny mają pracować za nas w kopalniach węgla i pełnić usługi sanitarne, czyścić ulice, rozwozić pocztę w deszczowe dni i robić wszystko, co nudne i nieprzyjemne”.

Polityczny establishment do pism myślicieli z przeszłości nie zagląda. Praca stała się dziś najwyższą wartością, luksusowym dobrem, moralnym i społecznym obowiązkiem. Lewica skupia się na „katastrofalnych, społecznych skutkach bezrobocia”, zaś konserwatyści widzą ciężką pracę jako moralny imperatyw, gdyż zgodnie z protestancką doktryną „ciężka praca jest czynnością na chwałę Boga”. Wszyscy zaś razem powtarzają, że najważniejszym zadaniem rządu jest walka z bezrobociem. Presję na „kreowanie większej liczby miejsc pracy” wywiera także dodatkowo globalny kryzys ekonomiczny, spędzający sen z powiek politykom, ekonomistom i ludziom pracy, którzy w epoce niepewności, stresu i potencjalnej nędzy trzymają się swoich posad, godząc się na ograniczanie praw pracowniczych i dłuższe godziny pracy. A przecież, jak pisał Paul Lafargue, „żeby proletariat zdał sobie sprawę ze swojej siły, musi wyzbyć się przesądów chrześcijańskiej, ekonomicznej i wolnomyślnej moralności. Musi odzyskać swe naturalne instynkty, musi ogłosić, że prawo do lenistwa jest tysiąckroć bardziej szlachetne i bardziej święte niż dotychczasowe prawa człowieka (…) Musi uprzeć się i nie pracować dłużej niż trzy godziny dziennie, a resztę dnia i nocy próżnować i hulać”.

WYCISKANIE CYTRYNY

Marzenie futurologów okazało się koszmarem. Postęp technologiczny zamiast ludzi uwolnić od żmudnej pracy, uwolnił ich od jakiejkolwiek pracy, a w konsekwencji od dochodów pozwalających na zaspokajanie konsumpcyjnych czy nawet biologicznych potrzeb. Zaś ekonomiczna zadyszka dobiła tych, którzy zatrudnienie mają, gdyż w czasie kryzysów produktywność zazwyczaj rośnie – przyciśnięci do muru pracodawcy zwalniają pracowników i wyciskają, ile mogą, z tych, którym łaskawie pozwolili zostać.

W Stanach Zjednoczonych gospodarka nie kręci się może zbyt szybko, lecz już jest silniejsza niż w 2007 r. Wzrósł nie tylko PKB, ale również produkcja przemysłowa, jednak pracę ma o 6,3 mln mniej Amerykanów niż przed kryzysem. Magazyn „The Atlantic” w raporcie o przyszłości gospodarki informuje, że w ciągu dekady 1999-2009 produkcja przemysłowa w USA wzrosła o jedną trzecią, ale o tyle samo zmalało zatrudnienie robotników. Amerykańska ekonomistka Laura D’Andrea Tyson wyliczyła, że gdyby nawet podaż nowych miejsc pracy podwoiła się w Stanach Zjednoczonych, to zatrudnianie osób, które straciły pracę na skutek kryzysu, potrwa do 2023 r. Ekonomiczna apokalipsa przyspieszyła i ułatwiła pełzającą technologiczną rewolucję, wyrzucając całe rzesze ludzi poza nawias rynku pracy.

Erik Brynjolfsson i Andrew McAfee, ekonomiści z MIT’s Sloan School of Management, autorzy opracowania „The Race Against Machine”, nie mają wątpliwości – ludzie przegrywają z maszynami, a ich ofiarą padają głównie pracownicy dobrze wykwalifikowani, tworzący dotychczas podstawę robotniczej klasy średniej. Są już niepotrzebni – maszyny potrzebują inżynierów, którzy będą je kontrolować i programować, oraz personelu podstawowego, z nikłymi kwalifikacjami, wystarczającymi, by sprzątnąć zakład. W konsekwencji rosną nierówności społeczne. Wysoko opłacani specjaliści stają się globalną elitą, a resztę ludzkości czeka pauperyzacja. McAfee i Brynjolfsson uważają, że to technologia jest winna temu, iż w USA rośnie rozwarstwienie dochodów, a mediana zarobków od początku XX wieku była w stagnacji. Zwracają też uwagę na to, że wzrost PKB w tym czasie – do kryzysu – nie był niczym zakłócony: „Gospodarka wygenerowała miliardy dolarów, ale większość trafiła do grupki najbogatszych rodzin”. Zamiast świata szczęśliwych, mało i lekko pracujących ludzi z wizji Wilde’a i Lafargue’a jest rzeczywistość roku 84 Orwella z wąską elitą pracowników umysłowych i rzeszą niepotrzebnych proli.

PODZIEL SIĘ PRACĄ

Jak znaleźć zajęcie dla zwiększającej się liczby ludzi w technologicznej gospodarce, która do tego wciąż jest pogrążona w kryzysie? Andrew Simms, brytyjski ekonomista i ekolog, w swojej najnowszej książce „Cancel the Apocalypse: the New Path to Prosperity” wskazuje przykład stanu Utah, w którym gubernator Jon Huntsman, ograniczając budżet swojej administracji, zamiast zwalniać urzędników, zaproponował czterodniowy tydzień pracy. 18 tys. pracowników sektora publicznego urzędowało od poniedziałku do czwartku. Program okazał się sukcesem. Urzędnicy stali się mniej konfliktowi i zestresowani, za to bardziej produktywni. Zwiększyło się morale, a absencja pracownicza spadła.

Simms wskazuje także na Holandię, gdzie już od lat 90. pracownikom sektora publicznego oferuje się 80-proc. kontrakty. „Dzielenie się pracą” w służbie zdrowia oraz edukacji stało się normą. Na pół etatu pracują inżynierowie, bankierzy i chirurdzy. Taka forma pracy holenderskiemu społeczeństwu służy. Zdecydowana większość zatrudnionych w niepełnym wymiarze godzin Holendrów, inaczej niż zatrudnionych tak samo Brytyjczyków, nie chce większej liczby godzin.

Wskazując na holenderski oraz niemiecki przykład, New Economics Foundation (NEF), brytyjski thinktank, nawołuje rządzących Wielką Brytanią do zmiany prawa i wprowadzenia 20-godzinnego tygodnia pracy, twierdząc, że dzięki temu zwiększy się wydajność, zadowolenie pracowników oraz powszechny dobrostan (tzw. GWB – General well-being), a zmaleje bezrobocie, społeczny niepokój i emisja CO2. Według Anny Coote „nie ma dowodów na to, że mniejsza liczba godzin spędzonych w pracy niekorzystnie wpływa na ekonomię. Jest wręcz odwrotnie”. Wtóruje jej także brytyjski ekonomista i autor książki „How Much Is Enough? Money and the Good Life” Robert Skidelsky, który zauważa, że „cywilizowaną odpowiedzią na problem technologicznej zmiany i znikających miejsc pracy będzie dzielenie się pracą”, zaś rząd powinien „wprowadzić maksymalny tydzień pracy”.

1000 FUNTÓW DLA KAŻDEGO

O ile jednak zmniejszenie liczby godzin, a co za tym idzie również zarobków, dla lekarzy, urzędników, inżynierów czy informatyków będzie korzystne, o tyle dla osób znajdujących się na niższych szczeblach zawodowych i zarobkowych może być gwoździem do trumny. Dlatego też coraz więcej ekonomistów mówi o bezwarunkowym dochodzie podstawowym czy też powszechnym dochodzie gwarantowanym. Pomysł, obecny w myśli ekonomiczno-politycznej od lat, żeby każdemu, niezależnie od sytuacji materialnej, przysługiwała określona ustawowo kwota pieniędzy, za którą nie jest wymagane jakiekolwiek świadczenie wzajemne (składki, podatki itp.), w czasach – jak je nazywają McAfee i Brynjolfsson – „Wielkiej Rekonstrukcji” wraca do głównego nurtu debaty.

Idea, by każdy człowiek otrzymywał stałą państwową pensję, jest uwodzicielska, prosta, a także wyzwalająca. Philippe Van Parijs, jeden z najważniejszych członków organizacji Basic Income Earth Network, uważa, że dochód gwarantowany umożliwiłby „wolność od tyranii szefów, mężów i biurokratów”. Przymus ekonomiczny przeszedłby do historii. Paradoksalnie dochód gwarantowany to nie lewicowa utopia. Wśród zwolenników pensji dla każdego można znaleźć autorów utożsamianych z liberalizmem, takich jak Charles Murraya czy Milton Friedman. Dochód gwarantowany to idealne rozwiązanie kwadratury koła, czyli wieszczonego już w latach 1960. przez ekonomistę Roberta Theobalda końca pracy oraz postępującej deregulacji – urynkowienia rynku pracy, w wyniku którego państwo przestaje ingerować w relacje między pracodawcą a pracownikiem, przez co pozycja tego drugiego na rynku staje się mniej pewna. Według dr. hab. Ryszarda Szarfenberga z Instytutu Polityki Społecznej dochód gwarantowany byłby zbawienny także dla demokracji, gdyż ludzie dzięki takiemu świadczeniu otrzymywaliby „nie tylko dochód, poczucie godności, bezpieczeństwa i wolności, ale także obywatelskości, przywiązania do państwa w jego kształcie ustrojowym”.

Autor: Radosław Zapałowski
Źródło: eLondyn


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

11 komentarzy

  1. klon 31.05.2013 17:32

    Może się to trochę wydawać nierealne, ale jest to dobre rozwiązanie. Ale uważam, że i tak samo w sobie nie rozwiążę problemu. A obowiązkowy przymus pracy np po 20 godzin to totalny bezsens i debilizm. Może dla kogoś kto wykonuje głupią i prostą pracę w fabrykach to jest jakieś rozwiązanie, ale trzeba pamiętać o ludziach, którzy uwielbiają swoją pracę bo realizują poprzez nią swoje pasję. Niemożna nikogo zmusić to pracy w wymiarze tylu i tylu godzin!! Zamiast PŁACY MINIMALNEJ zajmijmy się sprawą PŁACY MAKSYMALNEJ i to jest lekarstwo na nasze problemy. To jest takie proste i myślę, że oczywiste bo ograniczy to możliwość gromadzenia ogromnych majątków. I po sprawie i cała utopia nagle staje się realna;-)

  2. _SL_ 31.05.2013 18:38

    Zrac, srac, spac, zrac, srac, spac….
    Takia aktywnosc przejawicie przy BDT, jak kolorowi palacy obecnie Szwecje.
    Tez im dali tyle ze zrali, srali, spali…cale pokolenie, w koncu znudzilo im sie, a ze socjal degeneruje to nie maja innej mysli poza pladrowaniem, kradzierza I postawa roszczeniowa.

  3. Kot z Cheshire 31.05.2013 21:15

    To taka próba ratowania systemu. Jak słusznie przedmówca zauważył, aby społeczeństwo się nie “zdegenerowało” i było posłuszne, trzeba mu dać dużo roboty za marne pieniądze. Gdyby płacili dobrze to społeczeństwo mniej by pracowało, mogłoby pomyśleć i wrócić do rozumu. Tak czy inaczej mogliby bogatym zabrać umiłowane pieniądze. Jednakże taka sytuacja powoduję, że społeczeństwo nie ma za co kupować tych coraz bardziej badziewnych towarów (psujących się z końcem gwarancji) i usług (jeszcze by przestali oglądać TV). Wtedy praca traci sens, a właściwie już dośc dawno go straciła. Dzisiaj praca jest tylko pretekstem do “przelania” pieniędzy i nikogo nie obchodzi co i jak zostało zrobione (zresztą im gorzej tym lepiej), byle było bardzo szybko.
    Wbrew pozorom do tego “rozdawania” nie są potrzebne jakieś specjalne, dodatkowe pieniądze. Wystarczy aby przy “przemyślanej” redystrybucji pieniądze szybciej obiegały 🙂 To znaczy jeden dostaje, wydaje i te same pieniądze dostaje następny (lub znou ten sam), aby tylko kupować to nikomu niepotrzebne badziewie i broń boże nie pomyśleć, że można by zrobić coś pożytecznego, co nie pomnoży góry śmieci i przetrwa choć ze dwa pokolenia 🙂

  4. pablitto 01.06.2013 00:34

    Pełna zgoda z Kotem z Cheshire.

    Jako przykład z życia dla naiwniaków – wykonanie “klasycznego” odcinka drogi ekspresowej w Polsce (10-30 km -zależnie od trudności, terenu, il. mostów etc.) kosztuje dziś minimum 1 000 000 000 zł. Jeszcze kilka lat temu – 1/4-1/2 tej ceny. Przy czym – znaczna i niewiadoma zarazem część tej kwoty “niknie” w dziwnych relacjach przetargowych, rozliczeniach między wykonawcą a podwykonawcą czy “robotach ziemnych” (da się tam upchać wszystko, a znalezienie -tym bardziej “wirtualne” kawałka betonu w postaci np. starego bunkra to czasem błogosławieństwo 😉 – nie wiem, jaki “fizycznie” dokładnie jest koszt budowy drogi – ale wiem jedno – to, co się u nas dzieje w tej materii to coś b. dziwnego…
    Do tego – interakcja z urzędnikami – niech “przeciwnicy rozdawnictwa” powiedzą mi – co KONSTRUKTYWNEGO robi dziś klasyczny urzędnik zUS, skarbówki, urzędów miejskich, policji, wojska (!!!) czy choćby wielce szanowani “urzędnicy”… straży miejskiej – w takiej Polsce jest to kilkuset tysięczna armia ludzi przewalających papierek za papierkiem (czy bit za bitem powoli) w przerwach między śniadaniem, pogaduchami a pasjansem 😉 – a nawet jeśli ktoś tam naprawdę pracuje (tak, czasem się to zdarza) – zapewniam, część (jak znaczna to zależy od jego resortu) tej pracy to czysta iluzja, przelewanie z pustego w próżne i… czasem przez to właśnie dodatkowe komplikowanie prostych spraw obywateli (no tak – a dzięki temu kolejna powiązana armia prawników, inspektorów, kontrolerów, ekspertów…. znajduje “zatrudnienie”).
    Przecież przepisów (martwych) w tym kraju produkuje się rocznie tyle, że żaden człowiek nie jest w stanie tego chocby pobieżnie przeczytać. Tymczasem – PKP ogłasza kolejny przetarg na jakiś symulator nastawni za X mln zł – tymczasem są już takowe open-source/freeware – koszt wdrożenia takowego jest powiedzmy 10-krotnie niższy -nawet zatrudniając ekspertów od tego, czy samych autorów – ale przecież tu nie chodzi o PRODUKTYWNOŚĆ, EFEKTYWNOŚĆ – tylko o wypompowanie kilku grubych baniek przez spółkę-córkę PKP….
    Przykładów można mnożyć -obawiam się – bez końca – od Rospudy, pod okupację Iraku i Wasze nieistniejące powoli emerytury…

    – TO WŁAŚNIE NAZYWA SIĘ ROZDAWNICTWO !!!

  5. egzopolityka 01.06.2013 05:00

    Krótsza praca i pozbycie się bezrobocia przy takich samych zarobkach jet możliwa dzięki niezwykle zaawansowanym technologiom, które od kilkudziesięciu lat są zdławione (nie są przekazane społeczeństwu). Już siedemdziesiąt lat temu noblista Bertrand Russell napisał w swoim eseju “Pochwała lenistwa” że kapitalizm to system bez szans rozwoju społecznego a tu jest jego fragment na dole. Żeby uniknąć takich sytuacji (zdławianie technologii przez rząd), należy decentralizować system władzy i przesunąć uprawnienia władzy centralnej w dół do samorządów lokalnych. Dzięki krótszej pracy ludzie nie tylko przestaliby żyć w obozie pracy jaki mamy teraz ale mieliby czas na przemyślenie swojego życia i wybraliby inne cele w życiu takie jak kształcenie się w wybranym przez siebie ulubionym kierunku, a także rozwijaliby się pod względem moralnym czy też duchowym. Życie nabrałoby sensu, bo to co teraz robi 90% ludzi, nie ma sensu.

    Tu fragment wspomnianego eseju Bertranda Russella zatytułowanego “In Praise of Idleness” (“Pochwała lenistwa”).
    Oto moralność państwa niewolniczego praktykowana w okolicznościach zupełnie niepodobnych do tych, w jakich powstała. Nic dziwnego, że doprowadziła do katastrofalnych wyników. Dla ilustracji rozważmy jakiś przykład. Przypuśćmy, że w danej chwili pewna liczba robotników zajmuje się produkcją szpilek. Ludzie ci wyrabiają wszystkie szpilki, jakich świat potrzebuje, pracując – powiedzmy – osiem godzin dziennie. Pewnego dnia ktoś robi wynalazek, dzięki któremu ta sama liczba ludzi może wyprodukować dwa razy więcej szpilek niż dotychczas. Ale świat nie potrzebuje więcej szpilek; szpilki są już tak tanie, że ich sprzedaż nie powiększy się prawie wcale, jeśli obniży się ich cena. W świecie rozumnym każdy, kto trudni się produkcją szpilek, zacząłby pracować cztery godziny zamiast ośmiu, a wszystko poza tym zostałoby po staremu. Jednak w świecie rzeczywistym uznano by to za demoralizację. Wszyscy pracują nadal osiem godzin, szpilek jest za dużo, część przedsiębiorców bankrutuje i połowa ludzi zatrudnionych przy produkcji szpilek traci pracę. W rezultacie otrzymujemy tę samą ilość wolnego czasu, co w systemie racjonalnym, z tą tylko różnicą, że gdy jedna połowa ludzi nie ma nic do roboty, druga nadal się przepracowuje. W ten sposób staje się pewne, że nieunikniony przyrost wolnego czasu zamiast być źródłem powszechnego szczęścia, spowoduje pomnożenie niedoli. Czy można wyobrazić sobie większy obłęd?

  6. joker0skater 01.06.2013 07:28

    bardzo dobre komentarze piszecie, dodam jeszcze, że warto wziąć pod uwagę rozważania na temat podatków, czyli części pracy, która jest nam zabierana – coraz wiekszej części. Ile pracowalibyśmy gdyby nie było podatków? Nie więcej niż 4h. Dzielenie się pracą jest już dziś, wyrabiam wartość, która pozwala kumulować majątek zarządowi niemieckiego koncernu oraz przerzucać papierek z próżni w puste urzednikom. W skrócie gdyby każdy pracował na siebie to przy wzroście produktywności pracowalibyśmy coraz mniej. Jest zupełnie odwrotnie.

  7. mr_craftsman 01.06.2013 21:14

    czyli będzie jak w chociażby “Limes inferior” – ludzie dostaną punkty. czerwone bez ograniczeń – na norę i byle jaką paszę. zielone – za darmo w limicie. są na lepszą paszę i byle jakie rozrywki.
    i zółte – na normalne jedzenie, sprzęty, usługi – dostępne tylko dla pracujących.
    oczywiście w procesie kwalifikacji pensji zależnej od kwalifikacji umysłowej – będzie masa wałków, uprzywilejowanych leni, i powolna dewaluacja i równanie w dół.

  8. pablitto 02.06.2013 10:19

    hmm, de facto “Limes Inferior” i tak mamy w pewnym sensie już dzisiaj właśnie – tylko kolorki i punkty za “inteligencję” zastępują papierki z cyferkami i pochodzenie.

    Oczywistym jest, że ówcześni futuryści (z artykułu) się nie mylili. Tylko wyobrażając sobie odległą przyszłość – mamy skłonność do idealizowania. Wszystko było ok, tylko oni założyli, że bogactwo wypracowane przez technologię będzie rozdzielone w całym społeczeństwie – a nie, jak widzimy dzisiaj, między te klika % populacji “posiadającej” całą resztę.
    Czas na zmiany – trzeba skorygować rzeczywistość do ich wizji 🙂

  9. rebelia 03.06.2013 10:35

    Bo żeby futurystyczna wizja się spełniła, to każdy dom musiałby stanowić swoistą fabrykę dóbr: roboty wytwarzające ludziom wszystko to, co dziś trzeba sobie kupić. Robot w każdym domu a nie tylko w fabryce. Miałoby to zarówno dobre, jak i złe strony (np. wolny czas dla ludzi, ale i zgnuśnienie ludzkości). Tylko na ile taka wizja jest możliwa do realizacji?

  10. awkward 03.06.2013 10:56

    @rebelia
    “(np. wolny czas dla ludzi, ale i zgnuśnienie ludzkości)”

    Dlaczego “zgnuśnienie”? Jak postrzegasz człowieka?

  11. rebelia 03.06.2013 11:11

    Po prostu człowiek zamiast się rozwijać mógłby stać się leniwy, bo roboty wszystko podałyby mu na przysłowiowej tacy. Przestałby myśleć, bo uważałby, że technologie go w tym wyręczą. Oczywiście nie każdy człowiek reaguje tak samo, jedni staliby się leniwi, gnuśni, a inni mieliby po prostu duzo czasu na realizacje swoich pasji i wsłuchanie się w siebie- bo nie musieliby pracować. Dlatego mówię o dobrych i złych stronach futurystycznej wizji. Nie mam jednolitego postrzegania człowieka, choć konformistów zdaje się być więcej niż nonkonformistów wśród ludzi…

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.