Karmią się naszym głodem

W miarę jak bogaci się bogacą a biedni biednieją, powstają coraz lepsze warunki dla bogacenia się jednych i ubożenia drugich.

Ani bieda ani bogactwo nie są od siebie niezależne. Bieda jednych to wynik bogacenia się drugich i odwrotnie, biedni składają się swoją zbyt nisko opłacaną pracą na majątki zamożnych. W miejscu pracy to jest oczywiste. Jeżeli ktoś jeździ na urlopy to właściciel, szef. Pracownicy pracują cały rok bez wytchnienia. On zgarnia zyski, oni nędzną wypłatę, która nie wystarcza na zapłacenie rachunków i utrzymanie. Wtedy pracownicy zaciągają pożyczki. A pracodawca odkłada oszczędności na lokacie. Wysokie odsetki od ich pożyczek składają się na oprocentowanie jego lokat. I tak jest wszędzie. Z podatków od babci emerytki i od najniższej płacy krajowej buduje się autostrady, po których jeżdżą ci, którzy mogą skorzystać z ulg podatkowych. Bo żeby z nich skorzystać trzeba mieć i wydać, żeby potem sobie odliczyć. W kryzysie biedni się wyprzedają, a bogaci za bezcen kupują. Ale deweloperzy nie obniżają cen mieszkań. Mają rezerwy i mogą czekać na zwyżkę. Za to biedni coraz taniej sprzedają swą siłę roboczą, bo bezrobocie to zwykła nadpodaż pracy. Bogaci płacą ZUS tylko od niewielkiej części swoich dochodów, biedni od całości. Podatki pośrednie zawarte w cenie towarów uderzają z większą mocą w biednych, bo oni wydają wszystko co zarobią, więc od całości swoich dochodów płacą VAT i akcyzę. Ktoś, kto może sobie pozwolić na luksus oszczędzania, nie tylko nie płaci tych podatków od tego co zaoszczędzi, ale jeszcze nic nie robiąc osiąga zyski z oprocentowania. Popularnie mówi się, że jego pieniądze „pracują”, ale to przecież jest wynik ciężkiej pracy konkretnych zadłużonych i zapracowanych ludzi. W każdej, najbardziej nawet prymitywnej wiosce z glinianymi bądź drewnianymi chatami, jest jeden kamienny dom. To dom miejscowego lichwiarza. Dlatego tak ważna jest stopa procentowa, cena pieniądza, z której wynika oprocentowanie kredytu. Im wyższa cena, tym więcej zgarniają oszczędzający kosztem zadłużonych. Tę ustalają instytucje, które wedle neoliberalnej ortodoksji (doktryny, która nie podlega debacie publicznej, jak dogmaty wiary) są niezależne od rządu, parlamentu, wyborców, obywateli. Nie są jednak niezależne od gry interesów ekonomicznych – dlatego zwykle podejmują decyzje korzystne dla posiadaczy kapitału i niekorzystne dla tych, którzy mają tylko swoją pracę na sprzedaż.

Cały ten diabelski mechanizm wyzysku i dominacji bogatych nad biednymi rodzi coraz większe rozwarstwienie. W miarę jak bogaci się bogacą a biedni biednieją, powstają coraz lepsze warunki dla bogacenia się jednych i ubożenia drugich. System podatkowy, polityka socjalna, działania rządowe na rzecz zwiększenia zatrudnienia – wszystko to może złagodzić czy przyhamować ten proces. Tak się dzieje w krajach skandynawskich, gdzie udział płac w dochodzie narodowym osiąga 60 procent. W Polsce jest odwrotnie: udział płac w dochodzie maleje i wynosi już zaledwie 34 procent, a system podatkowy nie koryguje, lecz pogłębia nierówności. Państwo przestrzega neoliberalnej zasady, która nakazuje prywatyzować zyski i nacjonalizować straty. Wszystkie więc dziedziny, w których realizuje się zyski, przechodzą w ręce prywatne, podczas gdy państwu pozostaje ponoszenie kosztów dziedzin z definicji deficytowych, które jednak są niezbędne dla funkcjonowania gospodarki.

Kiedy przyglądamy się systemowi kapitalistycznemu, w którym dominuje interes rentierów – tych którzy czerpią korzyści z samego posiadania kapitału, czasem mylnie zwanych inwestorami – warto odwołać się do dwóch modnych wyrażeń: „modernizacja” i „optymalizacja”. Te magiczne wyrażenia mają uzasadnić ten niesprawiedliwy mechanizm jako racjonalny i nowoczesny, a więc nieunikniony. Każdy, kto mu się przeciwstawia, staje się bowiem rzecznikiem zacofania i zwykłym głupcem odrzucającym rozwiązania najlepsze z możliwych, czyli „optymalne”. Niewątpliwie zastąpienie stosów i szubienicy gilotyną było posunięciem modernizacyjnym, bo pozwalało szybciej i sprawniej uśmiercać ludzi, a już milowym krokiem w tej dziedzinie było przejście od masowych rozstrzeliwań do komór gazowych. Jak więc widzimy, nie każda modernizacja jest dla ludzkości krokiem naprzód. O tym, czy jest to rzeczywiście postęp – decyduje cel modernizacji i optymalizacji. W czyim interesie i po co unowocześniamy istniejące mechanizmy społeczne i gospodarcze. Technokrata odpowie, że modernizujemy po to, żeby optymalizować. Zapewniać jak najlepsze działanie ulepszanego w ten sposób mechanizmu. I trudno się z tym nie zgodzić, ale wciąż pozostaje nierozstrzygnięta kwestia, jakie skutki jego działania należy uznać za optymalne. Ideologowie systemu powiedzą, że zwiększanie zysków, dochodu – czyli osiągnięcie jak największego wzrostu gospodarczego.

W 2011 r. sektor przedsiębiorstw znacząco zwiększył przychody i osiągnął 104 mld zł zysku netto, ale 22 proc. firm było nierentownych – wynika z opublikowanego w tych dniach przez NBP raportu „Sytuacja finansowa sektora przedsiębiorstw w IV kw. 2011 r.”. Mimo dobrej sytuacji finansowej, w IV kwartale 2011 r. więcej przedsiębiorstw redukowało zatrudnienie (52 proc.) niż powiększało je (43 proc.) – czytamy w raporcie. Tymczasem w następnym roku, mimo narastającego ponoć kryzysu, „sytuacja polskich przedsiębiorstw w I kwartale 2012 r. pozostawała dobra, ale ich zyski rosły wolniej niż rok wcześniej, wynika z opracowania Instytutu Ekonomicznego Narodowego Banku Polskiego (NBP)”. I dalej: „Sytuacja sektora przedsiębiorstw w I kw. br. pozostawała dobra. Za pozytywne należy uznać utrzymanie dodatniej dynamiki wyniku finansowego z całokształtu działalności, wzrost odsetka firm rentownych. O 5,5% realnie wzrosła też wydajność pracy mierzona wartością sprzedaży na jednego zatrudnionego” – dodają autorzy raportu NBP.

Rok 2012 był drugim z kolei rokiem spadku płacy realnej. I to mimo wzrostu wydajności. Ten rozwój sytuacji był z pewnością optymalny dla posiadaczy akcji tych firm, dla właścicieli kapitału, bo zyski wciąż rosły, choć wolniej. Jednak pracownicy, których wydajność wzrosła, odczuli pogorszenie swojej sytuacji. Zwłaszcza, że wciąż poprawiająca się sytuacja firm nie przełożyła się też na niższe ceny i mniejsze koszty utrzymania.

Celowo posłużyłem się tu konkretną analizą sytuacji płynąca z sektora finansowego, żeby pokazać, że optymistyczny ton tych komunikatów ukazuje wyraźnie, o co chodzi w kapitalistycznej optymalizacji. Rosnącym wypłatom dywidend towarzyszy powszechne ubożenie – pracującej na te dywidendy – większości obywateli, którzy nie radząc sobie z rosnącymi kosztami utrzymania coraz bardziej się zadłużają. To z kolei przysparza wielkich zysków sektorowi bankowemu. Polski sektor bankowy w 2012 roku osiągnął najlepszy zysk w historii: 16,21 mld zł. – ogłoszono na stronie internetowej Ministerstwa Skarbu. Cztery piąte społeczeństwa nie posiada żadnych oszczędności i to oni, zaciągając długi, przyczyniają się do tych rosnących zysków.

Jak wskazuje globalny raport pozarządowej organizacji charytatywnej Oxfam, osoby stanowiące jeden procent najbogatszych będą niedługo miały więcej niż cała reszta ludzkości. Już teraz mają w swoich rękach 48 procent światowych dóbr. Granicę 50 procent mogą przekroczyć jeszcze w tym roku. Statystyczny członek elity najbogatszych ma dwa miliony siedemset tysięcy dolarów. A liberałowie te wędki rozdają i rozdają…

Autorstwo: Piotr Ikonowicz
Źródło: Strajk.eu