Jadę busem

Opublikowano: 27.03.2012 | Kategorie: Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 952

Wsiadam do busa w Krakowie, wysiadam na prowincji, w miasteczku czy na wsi. Wewnątrz, jeśli jest tłoczono, nie pachnie zbyt zachęcająco, co zrozumiałe, bo ludzie są zmęczeni dniem, sfatygowani Polską, dźwigają torby i reklamówki, są po pracy, albo po dniu szukania pracy, lub po wielu godzinach załatwiania czegoś w urzędach, po wizytach w szpitalach, po kolejkach u doktora, albo wracają z uczelni, z imprezy, z łażenia po galeriach handlowych, z szukania okazji na lepsze życie. Jest w nich strach o przyszłość, wiara, nadzieja i miłość, troski rodzinne, zarzewia chorób, albo spustoszenia chorobą, do tego emocje nasze powszednie i jakiś urywek programu telewizyjnego, tlący się z tyłu głowy, czyjeś słowa i gesty, dotyki, obojętność, tkliwość. Gdy się na tak niewielkim obszarze, gdy bus jest przegrzany, wilgotny, lepki od człowieczeństwa, zgromadzi tyle osób, trudno, żeby pachniało fiołkami. I tak jest w porządku.

W busie gra zwykle Zetka, albo RMF, lub słychać kierowców klnących na siebie przez CB radio. Nie zawsze mogę zdzierżyć te odgłosy, wtedy zakładam słuchawki. A czasem słucham rozmów, czytam, patrzę przez okno na tę naszą III RP na żywo, nie zapośredniczoną przez media, nie poddaną obróbce, nie podawaną mi do wierzenia przez hochsztaplerów i speców od cudzych myśli.

W busie jest dobrze, apolitycznie. Przynajmniej z pozoru, ale to mi wystarcza. Jeśli są tu jacyś katoliccy neoliberałowie, feministki liberalne czy socjały nudne i ponure, ukryta opcja niemiecka, „żydokomuna”, „prawdziwki”, aktywny elektorat PO, PiS, RP czy SLD, to nic o tym nie wiem. Nie ma też znajomych z facebooka, udzielających się w mediach, wykładających na uczelniach, opiniotwórczych, znanych i cytowanych. Ot, widać jakichś ludzi: mają twarze, nie mają nazwisk, a przecież często jest odwrotnie: ludzie mają nazwiska, ale są bez twarzy. Ważne zresztą, że w busie ludzi widać. Jeden pan śpi ciężko rozwalony na siedzeniu, kawał chłopa, z sumiastym ryżym wąsem, z wielkimi, czerwonymi dłońmi, chropowatymi i napuchniętymi. Kobieta w brązowej kurtce i w niebieskich, spłowiałych dżinsach, w rozmywającym się makijażu i z przetłuszczonymi włosami, trzyma na rękach dziecko, różowe, pulchne, w różnokolorowej czapeczce i ze smarkiem u nosa. Młodzi udają, że ich tu nie ma, pilnie stukając w klawiaturę smartfonów, a kolor smartfonów jest czerwony, bo na nich azjatycka krew. Młodzieniec z lekko przygłupią twarzą opowiada coś komuś przez telefon polszczyzną tak połamaną, jakby sto lat i więcej żył pod wszystkimi zaborami na raz i żadna go Siłaczka, żaden doktor Piotr nie spotkał, nie pochylił się nad nim, ani żaden mu wielki pan czy dobra pani nie dali skrzypiec, stypendium i stancji.

Za szybą domy polskie, a to szpetne, a to całkiem ładne, a na bardzo wielu nieodzowny talerz cyfrowego Polsatu lub innego szanownego nadawcy, karmiącego masy podobną sieczką informacyjną i rozrywkową. Bo polska prowincja, którą naiwniacy albo cynicy podejrzewają o jakieś niezwykłe pokłady głęboko skrywanej, nieskażonej polskości, wcale się od miast wiele nie różni swoją popkulturą.

Jadę busem, wstaje pani, narzekająca wcześniej towarzyszce podróży, że musi nieczystości wylewać na drogę. Wysiada, kusa kurtka odsłania zielony, plastikowy pasek u spodni, buty lekko przybrudzone. Co zrobić, że zbrudzone? Marzec polski chlapie z dziur w asfalcie, z chodników nierównych, chlapie błotem i uderza nagle rozjechanym przez samochody odłamkiem chodnika, a chodzić trzeba, wychodzić trzeba za swoim, nie każdy Polak przecież zmieści się do inteligentnego biurowca, do full wypas bryki, którą podjeżdża wprost pod ganek wyczyszczony przez służbę. Nie wszędzie może być tak czysto, jak na ruchomych schodach w „Galerii Krakowskiej”, na których młode dziewczyny pokazują, że jeszcze są zwycięskie i świat przed nimi, choć w zębach już ubytki, bo jednak łatwiej o ciuch z wyprzedaży, niż o regularne wizyty u dentysty… Ale nie o tym, nie o tym była mowa.

Jadę busem do wieczoru na wsi, do księżyca w nocy. Jadę z Krakowa, z ponad dziesięciu lat życia, na wieś, czyli robię wycieczkę w głąb siebie, do kilkunastu lat dzieciństwa i dorastania. To inna wieś, wieczór inny i księżyc inny, inny też ja. I tu najważniejsze. Bo jeśli bliska jest mi wieś, to nie dlatego, że jest ostoją jakichś niezwykłych cnót, szlachetności, pobożności, nieskazitelnej chłopskiej mądrości, polskości a la PiS, jak to sobie wyobraża, albo podaje do wierzenia pewien publicysta, ale dlatego, że stamtąd jestem, że stamtąd są moje pierwsze sny, złudzenia i marzenia, prawdy o ludziach i świecie; bo jeśli bliska jest mi prowincja, to dlatego, że jest częścią prawdy o Polsce, jeszcze jedną jej blizną, historiami złymi i dobrymi. A że bywa szmatława, że ludzie potrafią być chciwi, okrutni, głupi, że znam jak zły szeląg ich przywary, to cóż – to życie, nie ma co go ani zbytnio przeklinać, ani malować sentymentalną pozłotką. Ale póki co jadę busem, niebo gwiaździste nade mną, a dziury w asfalcie i koleiny pode mną, a jedna pani drugiej pani opowiada, że TIR wypadł z drogi, a człowiek się spalił w domu w wiosce obok. Dom był stary, człowiek był stary i samotny, zwęglone życie, zwęglone miejsca. Na szczęście w busie gra Zetka i chwila zasłuchania w plastikową melodię odpędza myśli o zwęglonym skrawku świata i staruszku, który może zadusił się czadem, a może wcześniej ogień objął jego ciało i mężczyzna po raz ostatni w życiu nie był w nocy samotny. A jedna pani drugiej pani opowiada jeszcze, że ksiądz mówił, żeby młodzi chodzili na kursy przedślubne, bo później i tak pewnie wyjadą za granicę i będzie z tym kłopot.

Bus staje. Widać kiosk. W kiosku ta sama kolorowa prasa, co w mieście, tygodniki w większości te same, jedynie słuszne, liberalne lub konserwatywno-liberalne, papierosy, kosmetyki, słodycze, prezerwatywy, napoje te same, a w busie informacje w Zetce te same, co i w mieście. Gdyby pójść do okolicznego spożywczaka, to byłaby w nim ta sama wędlina, co w mieście, a czasem nawet gorsza, najtańsza. I chleb ze spulchniaczami, też taki jak w mieście. A jak sklep i kiosk, to cywilizacja, a jak cywilizacja, to śmieci walające się obok pełnego kosza, stojącego przy wiacie autobusowej. Bo wieś to też śmieci, takie same jak w mieście, tyle że czasem nawet bardziej rzucają się w oczy, gdy wiatr rozwiewa je po polu, rowie melioracyjnym, poboczach. Polska ziemia nie takie rzeczy przyjmowała. Nie wiem, jak patriotyczni publicyści łączą swoją okołoprowincjonalną mitomanię z tym syfem powszednim.

Bus rusza. Jeśli jadę popołudniu, w środku jest więcej młodzieży, ludzi w średnim wieku. A późnym wieczorem bus, który zatrzymuje się na Placu Centralnym, skręca jeszcze pod Hutę im. Sendzimira, gdzie wsiadają, mówiąc umownie, proletariusze, złączeni pod wiatą przystanku autobusowego, zmęczeni, senni, lekko apatyczni. Jest po 22.00, za pół godziny, godzinę będą w domu, a tam już kolacja, albo kolacja plus wszystkie nasze dzienne sprawy, albo kolacja plus wszystkie nasze dzienne sprawy plus telewizor, albo jeszcze co innego, smutki i radości, które są ich tajemnicą.

Późnym wieczorem w busie rządzą sen i księżyc, jeśli nie ma chmur. A jeśli są ciężkie obłoki, właściwie rządzi ciemność, polska prowincjonalna droga to przecież nie Stadion Narodowy, ba, polska prowincjonalna droga to także nie „Polska w budowie”, to po prostu skrawek lepiej lub gorzej połatanego asfaltu, na którego solidny remont nie ma pieniędzy. Zresztą, niektóre gminy dla oszczędności wyłączają po północy latarnie, a wtedy cywilizacja chowa się w ciemności przed naturą, co sprzyja romantyczności i patrzeniu na miesiączek nasz śliczny, wzniosłe konstelacje gwiezdne, a ze względu na walory estetyczne, skłaniające do głębokich refleksji etycznych, a może i doznań metafizycznych – zdecydowanie wzmaga uroki wiejskiego życia.

Jeśli ktoś jednak nie potrafi się skupić na tych urokach, jeśli nie ma dopłat z Unii, jeśli od księżyca woli dobry telewizor czy po prostu pewną pracę i dobrą płacę, dobrobyt w domu, albo sąsiedzką zazdrość, to wyjeżdża zagranicę z tej wsi polskiej urokliwej, gdzie roboty często nie ma, albo jest kiepsko płatna, bez umowy i za pocałowaniem w rękę, i wysiada z busa na przystanku „praca zagranicą” i tyle go widzieli: ojczyzna, miesiączek, a czasem też rodzina.

Bus staje. Na rynku w małej miejscowości otwarty sklep spożywczy, sieciówka taka jak w mieście. Rynek jest ładny, okolica górzysta, oddycham rześkim powietrzem, patrzę na plecy przygarbionej kobiety, drepczącej kilka kroków przede mną i mamroczącej do siebie najświętsze słowa swojego życia i naprawdę nie jest mi wszystko jedno. Obok przystanku tli się niedogaszony pet, ogieniek świeci nawet jaśniej niż lekko przyblakły księżyc, oswojony z wędrówką, którą znam jeszcze z dzieciństwa i może oglądał ją będę na starość.

Autor: Krzysztof Wołodźko
Źródło: Nowy Obywatel


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

26 komentarzy

  1. Staszek 27.03.2012 15:19

    Żeromski jaki czy co?

  2. Obi-Bok 27.03.2012 15:21

    Bardzo poetycko opisana podróż busem 🙂
    Pozdrawiam

  3. egzopolityka 27.03.2012 16:56

    Bierność społeczna i CAŁKOWITY brak zrozumienia znaczenia sytuacji w jakiej znalazł się teraz świat (beztroska opisanych w artykule ludzi) jest tak duża, szczególnie w Polsce, że brak mi słów jak ją nazwać. Po prostu to zachowanie jest typowe dla zwierząt, które z niczego nie zdają sobie sprawy.

  4. sunner 28.03.2012 11:25

    “Wsiadam do busa w Krakowie, wysiadam na prowincji”

    W kwestii formalnej: Kraków też jest prowincją. Słowo prowincja w pierwotnym sensie oznacza bowiem ośrodki niebędące stolicą, nie zaś, jak to się dziś uważa, dowolnie (m.in. dla stygmatyzacji) wybrane przez burżuazyjne media inne miasta czy całe regiony. Ad rem: “komunikacja” busowa generalnie lokuje oczywiście Polskę na poziomie krajów Trzeciego Świata. Wiele zależy tu jednak od przewoźnika. Dalekobieżne relacje międzymiastowe obsługiwane są już na stosunkowo niezłym poziomie. Najgorzej zdaje się być na podmiejskich lub lokalnych trasach dojazdowych do różnych większych i mniejszych miast na prowincji, ot choćby przytoczony przykład z Krakowem. Pzdr.

  5. memento 28.03.2012 11:42

    @sunner, to jak funkcjonują wyrazy w języku jest kwestią umowną. Niemożliwa jest sytuacja, w której wszyscy używają wyrazu w inny sposób niż powinni, bo ta powinność wynika z podstawowej funkcji języka – komunikacji. ;]

  6. sunner 28.03.2012 15:04

    @memento. No dobrze. Jeśli w takim razie wszyscy zaczną np. Żydów nazywać podludźmi (za sprawą powiedzmy indoktrynacji państwowej bądź medialnego jadu) czy wtedy też będzie to tylko kwestia umowna? Wynikająca z funkcji języka.

  7. memento 28.03.2012 15:46

    @sunner, oczywiście, że nie! W Twoim przykładzie następuje zmiana relacji między dwoma nazwami o umownych denotacjach, a nie zmiana denotacji. Innymi słowy, w Twoim przykładzie 2 nazwy “Żyd” i “podczłowiek” uzyskują wspólny desygnat.

  8. sunner 28.03.2012 17:43

    @memento. Tak, tak, wszystko ładnie pięknie, odnoszę jednak wrażenie mówienia o dwóch różnych sprawach. Mnie chodzi nie tyle o rozważania natury logicznej czy semiotycznej, lecz o sprawy znacznie, jak mi się wydaje prostsze, a mianowicie o generowanie i funkcjonowanie myślowych schematów, przesądów, uprzedzeń. Skąd też nie jestem zwolennikiem “umowności” słów, a przynajmniej takiej umowności.

  9. sunner 28.03.2012 18:03

    Sam artykuł świetnie napisany, autor ma tu wyraźny talent. Nie mam pamięci do nazwisk, ale zdaje mi się, że czytałem coś podobnego o podróży pociągiem.

  10. memento 28.03.2012 18:03

    @sunner, ale to bardzo prosta sprawa. Pisząc prowincja użytkownicy języka mają zazwyczaj na myśli miejscowość, która nie jest dużym miastem. Ty natomiast używasz takich form, jakby można się było co do tego mylić inaczej, niż konfrontując się z innymi użytkownikami języka…

    “Słowo prowincja w pierwotnym sensie oznacza bowiem ośrodki niebędące stolicą, nie zaś, jak to się dziś uważa”
    Po prostu wątpię aby ktokolwiek miał refleksję na temat pierwotnego sensu wyrazów. Zazwyczaj po prostu się z nich korzysta zgodnie ze współczesną denotacją.

    Nie wiem jak jeszcze jaśniej to wyjśnić… Angielskie słowo “mouse” i polskie słowo “mysz” mają tą samą denotację i nikt nie będzie się kłocił z Anglikiem na temat tego czy poprawne jest słowo “mouse”, czy może “mysz”. To kwestia umowna.

  11. memento 28.03.2012 18:17

    Zawsze można oddać Ci słowo “prowincja” do prywatnego użytku i wprowadzić nowe słowo np. “krowincja”, które oznaczałoby miejscowości nie będące największymi miastami w regionie. Sądzę jednak, że to zbyteczna fatyga dla kilkudziesięciu milionów ludzi…

  12. sunner 28.03.2012 20:26

    Sorry memento, ale myślałem że rozmawiam z poważniejszym człowiekiem. Jeśli cały ten portal jest taki, to wypada zastanowić się na adekwatnością jego nazwy.

  13. memento 28.03.2012 20:32

    Nie ma sprawy, nie jesteś pierwszym i nie ostatnim, który pomylił się w ocenie. 🙂

  14. sunner 28.03.2012 21:00

    “miejscowości nie będące największymi miastami w regionie”

    No dobrze. Czym w takim układzie jest dla ciebie np. Szczecinek. Jestem pewny, że prowincją. A tymczasem przecież Szczecinek jest największym miastem w swym regionie, wszystkie pozostałe (np. Biały Bór) są mniejsze i to znacznie. Choćby więc dla porządku proponuję jednak nazwę prowincja stosować do wszystkich miejscowości niebędących stolicą (Warszawą). W przeciwnym razie pogubimy się, w końcu każde czy prawie każde miasto jest jakimś centrum dla okolicznych terenów.

  15. memento 28.03.2012 21:59

    @Sunner, nie byłem w Szczecinku, ale załóżmy, że jest dla mnie największym miastem w regionie. Może nazwałbym Szczecinek prowincją, może nie. Jestem pewien, że istnieją miejscowości, co do których różne osoby stosują, bądź nie określenie “prowincja”. Nie rozumiem jednak czemu usztywniać sztucznie znaczenie słów. Weź np. takie słowo jak “łysiejący”, nie ma ono sztywnej denotacji, prawdopodobnie istnieje wiele osób co do których nie będziemy zgadzać się czy są łysiejący. Nie sądzę byśmy mieli się przez tą nie-sztywność pogubić, póki każdy ma pewność, że jadąc do Krakowa czy Wrocławia nie jedzie na prowincję.

    “Choćby więc dla porządku proponuję jednak nazwę prowincja stosować do wszystkich miejscowości niebędących stolicą (Warszawą).”
    Proponujesz to mnie? Żebyśmy utworzyli swój sekretny język ze znaczeniem słów z dawnych okresów funkcjonowania języka? 😀

  16. sunner 28.03.2012 22:12

    Nie, nie tobie (skąd ci to w ogóle mogło przyjść na myśl?), to tylko taki zwrot językowy. No dobrze, jadąc do wspomnianych miast nikt nie ma wątpliwości, ale mnie chodzi o jakąś podstawę tego braku wątpliwości.

  17. sunner 28.03.2012 22:19

    “nie byłem w Szczecinku”

    ??? Co może mieć do rzeczy czy “byłeś”, czy nie “byłeś” w Szczecinku? Ja też nie byłem, podałem taki przykład.

  18. memento 28.03.2012 22:42

    Tak sobie zażartowałem tylko z tym sekretnym językiem;] Jeśli masz na myśli podstawy w sensie definicję, która ma jasno rozstrzygnąć zbiór desygnatów słowa prowincja, to niestety nie mogę Ci takiej podać. Jest to dla mnie miejscowość nie będąca największym miastem w dostatecznie rozległym regionie. Zdaję sobie sprawę, że jest to definicja nieostra, a “dostatecznie rozległy”, znaczy tu tyle co obejmujący “dostatecznie duże miasto”, żadna inna nie jest mi jednak potrzebna. Tak samo nie posiadam definicji, która mówiłaby mi od ilu cm zaczynają się wysocy ludzie i ile włosów na głowie musi brakować łysiejącym.

    Nie byłem, więc nie wiem jakiej wielkości jest to miasto i czy wyrażenie “jadę na prowincję” wypowiedziane w Szczecinku nie zabrzmiałoby odrobinę ironicznie.;]

  19. memento 28.03.2012 22:48

    Znalazłem definicję PWN, według nich prowincja to:
    1. «część kraju oddalona od stolicy i większych ośrodków kulturalnych»

    Jak widać ta definicja też nie jest sztywna, w zależności od tego co będziemy uważać za większy ośrodek kulturalny, denotacja będzie się przesuwać.

  20. sunner 28.03.2012 22:57

    Co w takim układzie jest większym ośrodkiem kulturalnym? No i co jest oddaleniem? 10 km? 50 km? 200 km? 1000 km?

  21. memento 28.03.2012 23:14

    Większy ośrodek kulturalny i oddalenie to kolejne dwa pojęcia nie posidające sztywnej denotacji. Pisałem o takich pojęciach już wyżej, granice tych zbiorów są subiektywne. Dlatego ludzie czasami używają słowa prowincja określając miejscowości, które nie zostałyby tak nazwane przez innych. Mam nadzieję, że Twoim zamiarem nie jest powolne cofanie się w pytaniach, aż do “co to jest kultura?”, “co to jest sztuka?” “co to jest piękno?”

  22. memento 28.03.2012 23:16

    Nie rozumiem dlaczego nie jesteś w stanie zaakceptować tego, że definicje niektórych słów mają wyraźne jądro i rozmyte, subiektywne granice.

  23. memento 28.03.2012 23:21

    Brzmi to tak jakbyś nie używał wyrażeń typu “chwila”, “wysoki”, “daleko”, albo uważał, że chwila to dokładnie x sekund.

  24. sunner 29.03.2012 09:10

    OK. Skoro istnieje tu demokratyczna (większościowa) dowolność to dla mnie ośrodkiem kulturalnym będzie w Polsce tylko Warszawa, a znacznie oddalenie przekracza dajmy na to 100 km. Tym samym Kraków będzie prowincją, bo leży od Warszawy 300 km, prowincją zaś nie będzie np. Radom albo Ciechanów 100 km od stolicy.

  25. memento 29.03.2012 11:23

    OK, mnie to w ogóle nie przeszkadza. Możesz nawet wybrać sobie inny język do porozumiewania się, po prostu nikt Cię nie zrozumie.

  26. sunner 29.03.2012 15:50

    Nie byłbym tego taki pewny. Ten akurat przykład (w odróżnieniu od Szczecinka) jest autentyczny, wiele ludzi w miejscowościach tej z grubsza odległości od stolicy (Warszawy) podobnie uważa. Ja również.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.