Liczba wyświetleń: 708
Chleb, wędliny, parówki, ser żółty, desery mleczne, słodkie płatki, jogurt owocowy – to typowe składniki na śniadanie dla dziecka. Po zjedzeniu takich produktów dzieci stają się często nadpobudliwe, rozdrażnione, przygnębione. Dziwne? Zupełnie nie, jeśli popatrzy się na skład takich produktów. Lista emulgatorów, dodatków z grupy E, niebotycznej ilości cukru jest dużo dłuższa niż lista „normalnych” składników, z których młody organizm mógłby czerpać energię i siłę na cały poranek.
Pomijając fakt, że w takim śniadaniu brakuje warzyw i owoców, obfituje ono jeszcze w fosforan (symbol E451 lub E452), który stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia, jeśli spożywany jest w nadmiarze. Fosforany dodaje się do żywności przede wszystkim dlatego, że wpływają znacznie na uwodnienie białek, a tym samym powodują wzrost wydajności gotowych produktów – w szczególności wędlin. Dodatkowo fosforany pełnią rolę stabilizatorów i regulatorów kwasowości, a także emulgatorów i przeciwutleniaczy.
Fosfor występuje naturalnie w produktach takich jak: sardynki, tuńczyk, soja, kakao, kiełki orzechy i w takiej postaci jest składnikiem niezbędnym do funkcjonowania komórek. Jednak dla większości ludzi z krajów rozwiniętych (patrz – silnie uprzemysłowionych) prawdziwym zagrożeniem jest obecnie nadmiar fosforu, wynikający ze zbyt dużej ilości fosforanów w pożywieniu. U dorosłej osoby taki nadmiar wiąże się z podwyższonym ryzykiem chorób układu krążenia, chorób nerek i kości (osteoporoza), a u dzieci powoduje nadpobudliwość, autyzm a nawet schizofrenię.
Lekarze proponują rodzicom dzieci z nadpobudliwością lub z deficytem uwagi, aby zmienili im dietę, wprowadzając produkty o niskiej zawartości fosforanów. Taka terapia nazwana została dietą Herthy Hafer od nazwiska niemieckiej farmaceutki, która stworzyła ją w latach 1970. dla swego chorującego syna.
Dieta Hafer to praktyczne zastosowanie pracy naukowej Benjamina F. Feingolda, amerykańskiego pediatry i alergologa, badającego powiązania między barwnikami i dodatkami do żywności a nadpobudliwością u dzieci. Doświadczenie zakończyło się powodzeniem i wskazało, że występuje silny związek między tym, co spożywają dzieci, a ich zachowaniem.
Zmiany w zachowaniu dziecka można zauważyć już po 4 dniach diety bez fosforanów: ustępuje nadpobudliwość, poprawia się koncentracja. Jednak powrócenie do dawnych nawyków żywieniowych powoduje nawrót objawów w przeciągu zaledwie kilku godzin.
Jak uniknąć zatrucia fosforanami? Alternatywą dla uniknięcia zatrucia fosforanami jest dieta oparta na produktach ekologicznych o niskiej zawartości fosforu lub wytwarzanych tradycyjnymi, domowymi sposobami, które nie są poddane obróbce przemysłowej.
Wydaje się to proste rozwiązanie – jednak produkty w sklepach ekologicznych są bardzo drogie, a na wytwarzanie domowych smakołyków większość rodziców po prostu nie ma czasu. Alternatywą pozostawałoby kupowanie naturalnych produktów na bazarach od drobnych przetwórców, którzy zbiory z własnych gospodarstw przerabiają tradycyjnymi, domowymi sposobami, np. z mleka robią twaróg, naturalny jogurt czy żółty ser.
Problemem w Polsce są przepisy i wyśrubowane normy sanitarno-higieniczne, które obecnie uniemożliwiają małym przetwórcom prowadzenie tego typu działalności (nierentowność sezonowej sprzedaży bezpośredniej). Małe gospodarstwa nie mogą być traktowane tak jak duże przedsiębiorstwa – jest to ogromna różnica, którą ustawodawca również powinien zrozumieć.
Sytuację tę chcą zmienić organizacje społeczne non-profit, które podejmują działania na rzecz zmian legislacyjnych, umożliwiających swobodny dostęp do naturalnej żywności bez chemii. Przygotowaną przez Instytut Ochrony Zdrowia Naturalnego petycję do Ministra Rolnictwa podpisało prawie 11 000 osób.
Autorstwo: Faustyna Guzowska
Źródło: Instytut Ochrony Zdrowia Naturalnego
Nadesłano do “Wolnych Mediów”
Wielokrotnie przekonałam się już, że etykietka EKO niewiele znaczy (bo jak może być eko siemię lniane pochodzące z Chin!). Zamiast nazwy eko wolę kupować produkty naprawdę ekologiczne, czyli bezpośrednio od zaufanych rolników albo na targowisku (i to też nie wszystko, bo wielu sprzedaje produkty z giełdy, a nie z własnego pola). Wymaga to jednak trochę zachodu, bo muszę udać się do kilku rożnych miejsc, czasami odległych, żeby zrobić zaopatrzenie. Mimo wszystko warto trochę pochodzić, żeby jeść normalne jedzenie.
Nie przejmuję się też żadnymi przepisami, normami sanitarnymi, bo one nie są dla mojego i rolników dobra.
Namawiam wszystkich do wspierania naszego rolnictwa nie poprzez podpisywanie petycji, które nic nie zmienią, ale poprzez kupowanie tego, co nasze polskie, bo to może jedyne polskie co nam pozostało, nasze być albo nie być. To jest prawdziwy patriotyzm.
@jeszcze bardzo dobry pomysł i warto aby inni też go stosowali.
Ja sam wytwarzam sobie jedzenie, wiec nie mam takiego problemu.
@xc1256
To masz prawdziwe szczęście. Ja też część wytwarzam i dążę do całkowitej samowystarczalności w kwestii wyżywienia.
@jeszcze
Jak się upewniasz ,że dany produkt na pewno jest z pola “zaprzyjaźnionego” rolnika ?
Pytam, bo mieszkam 50 metrów od jedynego targowiska w moim mieście i wiem też gdzie zaopatruje się w produkty większość tzw rolników ( hurtownie spożywcze położone kilkadziesiąt km od mojego miasta). Nie chce tu zaczynać jakiejś sprzeczki, ale sąsiadka z mojej klatki jest takim “rolnikiem” ( a z jej synem “zwiedziłem” nie jeden dół, drzewo, rzeczkę za młodu 🙂 Wiec przez lata nieświadomie( chciałem czy nie) poznałem środowisko targowiskowych “rolników”- u tej sąsiadki zarobiłem swoje pierwsze pieniądze w życiu( pomagając w załadunku i rozładunku towarów) 🙂 Wiem też ,że “produkt od polskiego rolnika” to główny “chłłłyt marketingowy” ) na targowisku 🙂
@dagome12345
Zanim znalazłam zaufane źródła minęło trochę czasu. I nie raz się nacięłam po drodze.
Przykładowo mleko i warzywa okopowe biorę od rolnika, do którego jeżdżę do domu albo na targ, ten człowiek sprzedaje mleko od 30 lat w tym samym miejscu i wszystko idzie na pniu. Warzywa uprawia na oborniku, sama mogłam się o tym przekonać.
Jaja, kury, króliki i w sezonie gęsi biorę od sąsiadki, widzę jak kury biegają i wiem, co jedzą, zresztą sama je dokarmiam zimą skorupkami po jajkach.
Na targowisku jest trudniej. Ale wystarczy trochę wprawy, żeby odróżnić rolnika od handlarza. Przede wszystkim zauważyłam, że rolnik, który sam uprawia nie jest dobrym sprzedawcą, nie jest nachalny, raczej nieśmiały i jak w sałacie znajdę ślimaka a w szpinaku mszyce, to wiem, że to dobry wybór. Prawdziwy rolnik zazwyczaj nie przyjeżdża też we wszystkie dni targowe, bo zwyczajnie nie ma na to czasu w przeciwieństwie do handlarza, który stoi zawsze.
Ponadto patrzę na skrzynki, opakowania, które mogą dać dużo informacji o tym, skąd pochodzi towar (choć nie zawsze). Wybieram stare odmiany jabłek na przykład, bo wiem, że tych zwykle już się nie pryska, tym bardziej jak widzę, że ktoś ma na stoisku dwa czy trzy produkty. W ogóle im większy asortyment na stoisku, tym większa szansa że to handlarz.
Plus intuicja.
Takie proste zasady zazwyczaj wystarczą, choć czasem można się naciąć. Ale człowiek uczy się na błędach.
@jeszcze
No nie sądziłem ,że się tak poświęcasz i jeździsz na prywatne wizyty do rolników – szacunek 🙂
Ja takiego zacięcia nie mam:)
Miałem kiedyś przyjemność być na takiej farmie ekologicznej gdzie były pasieki, ogródki warzywne, szklarnie, pokaźne stado kóz itd. Smak tamtych wyrobów jest niezapomniany , ale marchewkę sprzedawali po 22 zł za kilo 🙂
@dagome12345
Ja mam po 2-3 zł za kg 🙂