Dzieci albo życie

Opublikowano: 31.05.2015 | Kategorie: Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 698

Do społecznej świadomości powoli przebija się komunikat, że niektórzy ludzie nie chcą mieć potomstwa, ale mimo to wciąż musimy uzasadniać nasz świadomy wybór o wolności od dziecka.

Są emocjonalnie i fizycznie wyczerpujące. Niezwykle drogie w utrzymaniu. Ograniczają wolność. Zwiększają stres. Obiektywnie argumenty za posiadaniem potomstwa są absurdalne. Zwłaszcza że współczesna nauka coraz częściej poddaje w wątpliwość istnienie tak zwanego instynktu rodzicielskiego. Nie u każdego mężczyzny i nie u każdej kobiety się on objawia. Także po urodzeniu potomka. Część po prostu siebie w takiej roli nie zaakceptuje, a za kulturowe uwikłanie w niechciane rodzicielstwo płacą dzieci. Akademicy przyznają, że nierodzicielstwo coraz bardziej wpisuje się w rozwój cywilizacyjny na podobnej zasadzie, na jakiej wydłuża się życie. Antropologowie podkreślają, że miejsce dziecka na mapie planów, potrzeb, celów i inwestycji zmieniło się zasadniczo. A mimo to – zarówno przez media, popkulturę, jak i społeczeństwo – nierodzicielstwo jako świadomy, przemyślany wybór wciąż wymaga wyjaśnienia, tłumaczenia i uzasadnienia. Dla konserwatystów to symbol upadku wartości i skrajnego egoizmu współczesnych młodych ludzi.

Dla demografów to niebezpieczna tendencja poddająca próbie system ubezpieczeń społecznych, rent i emerytur. Dla polityków to dzwonek alarmowy i źródło populistycznych rozwiązań. Na społecznej linii pojawia się także jakieś napięcie między tymi, którzy mają dzieci, i tymi, którzy nie chcą ich mieć. O wspólną przestrzeń publiczną. O nierówny dostęp do mieszkań komunalnych, świadczeń społecznych i zasiłków. Dyskusje o poświęceniu, składaniu ofiary, przekonywanie o doświadczeniu, które nadaje sens życiu, a także rozwija i poszerza horyzonty oraz zarzuty o egoizm z jednej strony, a deprecjonowanie młodych matek i ojców, krytyka nadmiernej dzietności, szyderstwo z drugiej. Powoli kształtuje się nowy front wojny kulturowej. I wydaje się, że bezdzietni stoją na przegranej pozycji. W XXI wieku wciąż żyjemy w kulturze, w której rodzicielstwo jest wymaganym i nieodłącznym elementem dorosłości.

PRZEMĄDRZAŁE EGOISTKI

Kilka miesięcy temu wiadomość o tym, że niechęć do dzieci wzrasta wraz z ilorazem inteligencji oraz poziomem wykształcenia, wzbudziła medialne zamieszanie. Amerykańskie Pew Research Center w nieco alarmistycznym tonie poinformowało, że niemal jedna piąta Amerykanek w wieku powyżej czterdziestu lat nie urodziła ani jednego dziecka. Wśród tych z tytułem magistra lub doktora bezdzietna jest blisko jedna czwarta. Brytyjski tabloid „Daily Mail” od razu rozpoczął kampanię przeciwko „białym, przemądrzałym kobietom”, którym zarzucił „destrukcyjny egocentryzm”. Szacowny „Time” na jednej ze swoich okładek umieścił zadowoloną młodą parę „leniwych yuppies”, tzw. DINKs (Double Income No Kids), którzy w pogardzie mają „imperatyw rozrodczy”; kobieta z olbrzymią satysfakcją opowiada o swojej szczupłej sylwetce, braku cellulitu i nieograniczonych wakacjach. A potem kampania przeciwko „przemądrzałym egoistkom” rozpętała się na dobre.

Zarzuty o antyreligijność i zmasowaną kontrkulturę skierowaną przeciwko tradycyjnemu modelowi rodziny pojawiły się nawet na łamach liberalnych w teorii mediów. Argumentacja rodem z niszowych pism katolickich, mentalnego skansenu lat 50. ubiegłego wieku, weszła do głównego nurtu. Nierodzicielstwo uznane zostało za samolubną, narcystyczną, nieodpowiedzialną postawę i uchylanie się od społecznego oraz biologicznego obowiązku. W tym histerycznym ataku obrońców „tradycji” argumenty bezdzietnych, że wolność od dziecka pozwala kultywować wybrany styl życia, rozwijać karierę, realizować pasje bez obciążeń i życiowych zobowiązań, a także jest osobistym wyborem, do którego każdy ma prawo – wybrzmiały słabo. Bo przecież na szali postawiono przyszłość ludzkości, stabilność systemu ubezpieczeń społecznych, rozwój cywilizacyjny. W tym kontekście nieśmiałe głosy o wolnym wyborze w kwestii nieposiadania potomstwa brzmiały rzeczywiście nieco egoistycznie. Problem w tym, że ten ciąg myślowy, który powtarzany jest zgodnym chórem przez polityków, publicystów i ekspertów, ma zasadniczą wadę. Rozwiązywanie problemu nadmiaru emerytów przez masową produkcję dzieci może przynieść ulgę na krótką metę, ale tak naprawdę jedynie zwiększa problem, odsuwając go w czasie. Choroba współczesnych społeczeństw to nie brak rąk do pracy, ale bezrobocie. I tak naprawdę nie ma powodu, żeby uważać, że coś tu się zmieni na lepsze. 15 lat temu Hans-Peter Martin i Harald Schumann w kultowej książce „Pułapka globalizacji” opisali wizję społeczeństwa formuły 20/80, w którym do funkcjonowania zglobalizowanej gospodarki wystarczy 20 proc. ludzkości, podczas gdy pozostałe 80 proc. stanowić będzie populację zbędną, funkcjonującą na takich czy innych formach socjalu.

POŻERACZE ZIEMI

Z punktu widzenia zasobów naturalnych na świecie już w tej chwili żyje o wiele więcej ludzi, niż powinno. To oblicza się dość precyzyjnie za pomocą pojęć takich jak hektar globalny i ślad ekologiczny. Obrazują one, że da się obliczyć powierzchnię lądu i morza potrzebną do odnowienia zasobów zużytych w ciągu roku na konsumpcję i absorpcję odpadów, a także powierzchnię, jaką dysponujemy. To się potem przelicza na głowę mieszkańca i mamy efekt mówiący o tym, w jakim tempie przeciętny Ziemianin zużywa Ziemię. Gdyby proporcje stanowiły 1:1– oznaczałoby to, że ludzkość może w nieskończoność funkcjonować na obecnym poziomie konsumpcji, a Ziemia będzie się sama regenerować. Oczywiście tak nie jest. Średnio na świecie na człowieka przypada 1,78 hektara globalnego, a konsumuje on 2,7. Ślad ekologiczny rośnie wraz z zamożnością państwa. Konsumpcja Amerykanów i Europejczyków jest dramatycznie większa niż mieszkańców Afryki czy Azji.

Jednak zwiększenie dzietności to nie tylko kwestia ekologii. Pojawiają się także problemy społeczne. W Wielkiej Brytanii – przy dzietności rzędu 1,9 – z coraz mniejszym skrępowaniem mówi się o tym, że ludzi jest za dużo. W badaniach opinii publicznej przeprowadzonych kilka lat temu 51 proc. Brytyjczyków oświadczyło, że na Wyspach powinno mieszkać nie więcej niż 60 mln ludzi. Dziś jest ich ponad 63 mln, z czego 52 mln mieszkają w Anglii – piątym najgęściej zaludnionym kraju na ziemi. Nadmiar ludzi, produkowany przez rozrodczość i emigrację, odbija się na jakości życia, stanie zdrowia i szansach życiowych. Pozbawione własnej przestrzeni życiowej dzieci są bardziej chorowite, słabiej się rozwijają, gorzej się uczą. Przemieszczanie się po mieście staje się dramatycznym problemem, nowe mieszkania pochłaniają tereny rekreacyjne i rolnicze. Ludzka stonka pożera wszystko, co spotka na drodze, a jej rozwój postępuje w tempie geometrycznym. Nie dziwi więc, że gwiazda BBC sir David Attenborough jest patronem i twarzą organizacji Optimum Population Trust, która stawia sobie za cel przełamanie tabu związanego z kontrolą populacji ludzkiej. Podszyta religią, patriarchalnym stosunkiem do kobiet i ukrytym nacjonalizmem obsesja w sprawie kontroli urodzin tych namawiających do większej dzietności jest w dłuższej perspektywie szkodliwa zarówno dla planety, jak i społeczeństw. A przecież odchodzenie od sztywnych ról życiowych to szerszy trend, w gruncie rzeczy pożyteczny, przez socjologów nazywany drugim przejściem demograficznym. Gatunek ludzki najpierw uniezależnił się od wpływu środowiska, wymyślając antykoncepcję (regulacja poczęć) i doskonaląc medycynę (względne uniezależnienie się od przedwczesnej śmierci), a teraz pracuje nad wolnością od wpływu środowiska społecznego, od ocen cioć, babć, ostracyzmów, medialnej krytyki. Dokonywanie wyborów i uznanie, że najważniejsze dla nas są własne potrzeby i pragnienia, nie jest samolubne. To podejście radykalne i transformacyjne. I dobre dla środowiska.

Autorstwo: Radosław Zapałowski
Źródło: eLondyn.co.uk


TAGI: , , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

2 komentarze

  1. qwertyrage 31.05.2015 13:41

    Półtora miliarda muzułmanów ma inne zdanie…

  2. masakalambura 31.05.2015 14:23

    Nie jest problemem 7 i więcej miliardów ludzi na Ziemi jednocześnie.
    Rzeczywistość codziennie udowadnia nam ten fakt.

    Problem Ziemi to raczej tych kilkuset, którzy wszyscy na raz chcą mieć Ją, Ziemię na wyłączność w sposób, jaki religia na I określa system Dadżdżala.

    Oczywiście wszyscy w jakieś dla nich święte imię.

    Często jest to również, jak im się wydaje, To Imię.
    Ale o wiele częściej jakieś nic nie znaczące słowo.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.