Czy Śląsk stanie?

Opublikowano: 18.12.2012 | Kategorie: Gospodarka, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 803

Kiedy 5 lat temu w Europie uderzyła pierwsza fala kryzysu największe polskie związki zawodowe dały się wyprowadzić w pole jak naiwne dzieci. Jeden po drugim posłusznie podpisały rządowy pakt antykryzysowy dający pracodawcom możliwości jeszcze łatwiejszego zwalniania pracowników niż to było do tej pory i otwierający szeroko możliwości zatrudniania na niepewnych warunkach. Ta kompromitująca porażka warta jest przypomnienia dziś, gdy już niemal wszyscy, nawet najbliżsi sektora bankowego eksperci trąbią o spadku dynamiki gospodarczej, zza którego wygląda widmo recesji. Kolejna fala kryzysu, która od wiosny roku 2010 zalewa peryferyjne gospodarki strefy euro dociera do Polski, a cięcia w budżecie unijnym wspierane przez bezmyślne gwiazdy polskiej przedsiębiorczości w rodzaju Henryki Bochniarz, czynią ją nieuniknioną. Premier Tusk i minister Rostowski dobrze wiedzą co robią, usiłując walczyć o unijny budżet. Prawda, że w skali całej Unii jest on żałosnym karłem, nie pozwalającym na jakąkolwiek politykę ekonomiczną – wynosi ledwie 1% PKB UE, podczas gdy budżet USA to 23% ich PKB. Polska jednak zawdzięcza dotacjom unijnym bardzo dużo. Są one poważnym źródłem kreowania inwestycji w naszym kraju. Bajki o wolnym rynku i niskich podatkach jako źródle stabilnego wzrostu i racjonalnej alokacji od dawna nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością i opisującymi ją statystykami.

Polski paradoks polega na tym, że publiczny charakter inwestycji (łączna ich wartość to 5,7% PKB, czyli jeden z najwyższych wskaźników w całej Unii [1]) z jednej strony podważa fundamentalne założenia neoliberalnej doktryny wzrostu gospodarczego, a z drugiej pozwala prowadzić politykę do tych założeń się odwołującą. Sytuacja ta odbiera wartość retoryce uzasadniającej psucie rynku pracy przez zamrażanie wzrostu płac i deregulację form zatrudnienia, koniecznością przyciągania prywatnych inwestycji. Zarazem jednak budżet unijny i publiczne pieniądze finansują w Polsce wzrost bez podwyżek płac i zwiększania zatrudnienia. Służą także pacyfikacji nastrojów społecznych.

W minionej dekadzie polscy pracownicy prawie nie strajkowali. W porównaniu z resztą Europy nasz kraj był strefą niemal niezakłóconego pokoju społecznego. Efektem uległości naszej klasy pracującej, wyrażającej się w kapitulanckiej postawie dużych organizacji związkowych było dwucyfrowe bezrobocie, niskie płace, prywatyzacja systemów zabezpieczenia socjalnego z emeryturami na czele i wreszcie zastraszająco wysoki poziom deregulacji stosunków pracy. Kapitał, przy poparciu państwa, forsuje swoje partykularne interesy, sprzedając je związkom zawodowym w opakowaniu neutralnych wymogów konkurencji z tanią siłą roboczą z Chin, globalizacji, kryzysu itp.

Dlaczego jest tak źle? Wedle Eurostatu w ub. roku w Unii żyło 119,6 mln osób zagrożonych ubóstwem lub wykluczeniem społecznym. To 24,2% całej populacji UE. W Polsce na granicy biedy żyje 27,2% mieszkańców. Jeżeli porównamy to z wynikami najbardziej dotkniętej kryzysem Grecji okaże się, że mit Polski jako zielonej wyspy był od początku nieuzasadniony. Otóż w Grecji po dwóch latach ciężkiego kryzysu liczba żyjących na granicy biedy wzrosła do 31%, podczas gdy w Polsce bardzo zbliżone wskaźniki są normą od lat.

Od dwóch dekad polskie społeczeństwo żyje w stanie permanentnego kryzysu. Ta sytuacja w dużej mierze tłumaczy słabość ruchu związkowego i społeczeństwa obywatelskiego w naszym kraju – ekonomiczna presja rozbija więzi solidarności i wiarę w skuteczność demokratycznej samoorganizacji.

Jest jednak szansa, że nadciągająca fala kryzysu to zmieni. Od jakiegoś czasu rośnie skłonność różnych grup społecznych do protestu – od demonstracji przeciw ACTA, przez miasteczko emerytalne i delikatne oblężenie sejmu przez Solidarność, ożywienie ruchów miejskich przeciw cięciom budżetowym i łamaniu praw lokatorskich aż po demonstrację pielęgniarek. Także sporadyczne i przegrane, ale bardzo dramatyczne strajki w Hucie Batory i Chung Hong pokazują skalę społecznego oburzenia. Co więcej, rząd tracąc możliwości napędzania inwestycji środkami unijnymi będzie musiał porzucić miraż wzrostu PKB osiąganego bez zmniejszania biedy i zacząć liczyć się z koniecznością budowy społecznych warunków rozruszania gospodarki (te warunki to po prostu wzrost płac i re-regulacja rynku pracy). W tym kontekście zapowiedź strajku generalnego na Śląsku można odczytywać jako sygnał mówiący, że tym razem związki zawodowe nie dadzą się nabrać na kolejny pakt antykryzysowy, za który będą mieli zapłacić pracownicy. Postulaty Międzyzwiązkowego Komitetu Strajkowego żądające m.in. ograniczenia stosowania umów śmieciowych i likwidacji NFZ dotyczą zasadniczych dziś kwestii społecznych w skali całego kraju. Akcja miałaby znaczenie historyczne – to pierwszy strajk generalny w Polsce po 1989 r. Pozostaje pytanie czy Solidarność, OPZZ i FZZ sprostają wyzwaniu, które same rzuciły. Doświadczenie uczy, by nie ulegać entuzjazmowi. Słabość największych związków zawodowych sprawia, że porażka całej akcji jest wciąż bardziej prawdopodobna niż jej powodzenie. Jeżeli jednak w lutym 2013 r. Śląsk stanie, może to oznaczać zmianę tej sytuacji i szansę, że kryzys nie będzie tylko kolejnym pretekstem do przykręcenia śruby polskim pracownikom.

Autor: Przemysław Wielgosz
Źródło: Le Monde diplomatique – edycja polska

PRZYPIS

[1] Więcej na ten temat w artykule Gavina Rae „Inwestycje ratują polską gospodarkę”, w tym numerze Le Monde diplomatique – edycja polska, strony 8-9.


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

5 komentarzy

  1. narkos 18.12.2012 15:10

    Raju na ziemi nie da sie zrobic, sa tylko ludzkiego formy (systemy) jego przetrwania my niestety ich nie mamy i to na wlasne zyczenie!

  2. ARTUR 18.12.2012 15:38

    Pomimo iż nie mieszkam na Śląsku to uważam że powinien to być region autonomiczny a nie występować jako dojna krowa dla opłacania urzędników w całej Polsce .

  3. Roots Chant Rising 18.12.2012 17:40

    @ARTUR problem w tym że na Śląsk już kładą powoli łapę sąsiedzi.Autonomia to chyba nie jest do końca przemyślana opcja.

  4. Janusz Korczyński 18.12.2012 21:19

    Autonomia to żadne rozwiązanie. Celem strajku generalnego na Śląsku jest wymuszenie na rządzie spełnienia postulatów. Na razie pięciu, ale być może będzie ich więcej, bo sytuacja tutaj jest coraz gorsza, zwłaszcza w przemyśle, którym Śląsk stoi.

  5. ARTUR 19.12.2012 14:36

    Jeżeli stanie Śląsk to reszta Polski może tylko się wyprowadzić za granicę .

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.