Czego uczy nas „Pucz”?

Film „Pucz” jest symptomatycznym zapisem konfliktu elity liberalnej z elitą konserwatywną – co warto podkreślić, wbrew intencjom twórców, jest zapisem kompromitującym obie strony.

Jak informuje na Twitterze dyrektor biura programowego Telewizji Polskiej Piotr Gursztyn, kontrowersyjny film „Pucz” obejrzało na TVP 1 – 3 mln 154 tys. widzów, a na TVP Info, gdzie był emitowany później, 185 tys. Biorąc pod uwagę wzmożoną kampanię promocyjną filmu (zachęcanie przez jednych i zniechęcanie przez drugich), wynik ten jest dość przewidywalny. Recenzje, które główne strony politycznego konfliktu wystawiły ww. produkcji, również są przewidywalne. Sądzę, że za kilka dni wszelkie dyskusje wokół filmu Ewy Świecińskiej ucichną i za jakiś czas nikt już nie będzie o nim pamiętał. Szkoda, bo obraz drugiej reżyserki „Smoleńska” mówi nam coś bardzo ważnego o rzeczywistości, w której żyjemy, nawet jeśli nie jest to opowieść, którą chciała nam przekazać reżyserka.

Na wstępnie należy powiedzieć, że film „Pucz” jest kolejnym po „Smoleńsku” narzędziem politycznej propagandy przebranym tym razem za kino dokumentalne. Koncepcyjnie jest to w istocie ekranizacja słów Jarosława Kaczyńskiego, który w głośnym wywiadzie udzielonym tygodnikowi „W Sieci” uznał, że wydarzenia w Sejmie oraz związane z nimi protesty w Warszawie i kilku innych miastach 16 grudnia były w istocie próbą „niedemokratycznego przejęcia władzy”. Autorce filmu nie udaje się tej, przyznajmy to, kompletnie kuriozalnej tezy, udowodnić. W rezultacie zamiast przekonującej opowieści o strasznej opozycji, która przy pomocy obcych służb chce z naruszeniem prawa obalić legalny polski rząd, oglądamy narracyjnie niespójny, bałaganiarsko nakręcony i pośpiesznie zmontowany film. Od strony technicznej „Pucz” bardziej przypomina obrazy umieszczane przez amatorskich filmowców na youtube niż profesjonalną dokumentalistykę.

Mimo tych zastrzeżeń sądzę, że warto ten film obejrzeć. Po pierwsze dlatego, że nawet jeśli nie jesteśmy zwolennikami PiS-u zawsze warto zapoznać się z racjami, jakie prezentuje strona skupiona wokół aktualnie rządzących. Po drugie jest coś, co film, zdaje się wbrew intencjom twórców, pokazuje prawdziwie. Choć reżyserce nie udaje się pokazać rzekomego spisku, jej obraz uchwytuje ludzkie emocje – te zaś są coraz bardziej niebezpieczne. O ile ciężko traktować poważnie opowieści o mrocznym spisku parlamentarnej opozycji, o tyle trudno zignorować te fragmenty filmu, w których Świecińskiej mimowolnie ukazuje to, jak w dzisiejszej Polsce pogarda i nienawiść stały językiem debaty. Nie sposób nie zadać sobie pytania: czy to możliwe, że zaszliśmy już tak daleko? Jak to się stało?

Warto pamiętać, że język w przestrzeni publicznej działa jak zwrotnica, która pokazuje „w którą stronę można jechać”. Dziś w dyskursie publicznym dominują dwa silne obozy, które zagospodarowują silne emocje występujące po obu stronach. Język obu obozów nadają ich liderzy (politycy, media, celebryci, wszyscy liderzy opinii). Dziś pokazują oni swoim obozom, że „jedyną ścieżką, którą można jechać” jest nienawiść do zwolenników i zwolenniczek drugiej strony. Oczywiście nie oni tworzą emocje, bo te są po obu stronach autentyczne, ale to w jaki sposób te emocje się kanalizują, jest już decyzją ludzi, którzy politycznie starają się te grupy kontrolować. Język pogardy do wszystkiego, co PiS-owskie (łącznie z ludźmi, którzy cieszą się z 500 plus) podsycają przedstawiciele obozu liberalnego, język pogardy do wszystkiego, co nie jest PiS-em, podsyca prawicowy obóz skupiony wokół partii rządzącej. Omawiany film jest idealnym tego przykładem. Tak oto mamy dwa świetnie funkcjonujące przemysły pogardy. To, że w wyniku tego obie dwie strony politycznego konfliktu często „jadą po bandzie” nie jest zatem „wypadkiem przy pracy” ani „efektem emocji”, lecz świadomą strategią polityczną wybraną na zimno przez skłócone ze sobą polityczne i symboliczne elity. Zwykli ludzie i ich emocje są tutaj tylko tarczami, za którymi się chowają Tomasz Lis, Joanna Solska, bracia Karnowscy, Łukasz Warzecha oraz wielu innych dziennikarzy i celebrytów.

Kilka lat temu jeden czołowych polskich tygodników zaproponował, by podzielić Polskę między PiS a PO. Artykuł będący rozwinięciem tej myśli opowiadał o tym, że Polska jest trwale podzielona między „dwa wrogie sobie plemiona”. Teza ta powracała w wielu artykułach i programach publicystycznych. Była powtarzana tak długo, że zdaje się, iż nawet bystrzy obserwatorzy rzeczywistości zaczęli w nią wierzyć. Nigdy nie była prawdziwa. W Polsce nie mamy dwóch walczących z sobą plemion, ani też „dwóch narodów”. Mamy walkę dwóch elit, z których każda jest więźniem swoich emocji i każda swoją własną nienawiścią do drugiej strony próbuje zarazić tę część społeczeństwa, na którą ma wpływ. W rezultacie w Polsce eskaluje konflikt, który niszczy dyskurs publiczny i uniemożliwia normalną debatę. Warto zaznaczyć, że o ile za sposób sprawowania władzy i psucie instytucji odpowiada wyłącznie rząd i nie może być tu mowy o żadnej symetrii, o tyle za psucie tkanki społecznego szacunku niezbędnego do funkcjonowania demokracji odpowiadają, niestety, obie strony.

Film „Pucz” jest symptomatycznym zapisem konfliktu elity liberalnej z elitą konserwatywną – co warto podkreślić, wbrew intencjom twórców, jest zapisem kompromitującym obie strony. Chociaż intencją twórców było zdemaskowanie pogardy po stronie opozycji, to film, jako próba zohydzenia przeciwnika, demaskuje mimowolnie te same mechanizmy po stronie obozu władzy. Jest również obrazem, który pokazuje nam, jak nisko w Polsce upadła debata publiczna. Niestety proces ten będzie postępował tak długo, dopóki nie pojawi się ktoś, kto w kontrze do obu głównych ośrodków wyjdzie poza ramę dzisiejszego podziału. Dziś bardziej niż kiedykolwiek widać, że polityka potrzebuje nowego języka, który pozwoliłby wyjść z tego zabójczego klinczu.

Autorstwo: Marek Nowak
Źródło: Trybuna.eu