Chrystus Król – witajcie w telenoweli!

Opublikowano: 03.01.2011 | Kategorie: Społeczeństwo, Wierzenia

Liczba wyświetleń: 460

Kiedy niedawno w Świebodzinie montowano 53-metrowego Chrystusa Króla, popadłem w zadumę. Nie tyle z tego powodu, że stanowi on dobrą, wizualną metaforę polskiej religijności: z zewnątrz widowiskowej i szablonowej; wewnątrz wypełnionej ciemną pustką wśród prozaicznych rusztowań. Popadłem w zadumę, bo jestem z tego miasteczka. Pobierałem wszak w nim nauki szkolne i zrobiłem maturę. A w międzyczasie (dzięki książkom i głośnikowi, który biednym zastępował wtedy radio) nauczyłem się mówić po polsku. Boć, gdy doń przybyłem tuż po wojnie w jednym z bydlęcych wagonów, jakimi na Ziemie Zachodnie przemieszczono repatriantów ze Wschodu, miałem kilka lat i paplałem tylko językiem “swojskim”, czyli mieszaniną białoruskiego i jakiejś kresowej odmiany ludowej polszczyzny. Różniłem się tym od przybywających tu z innych okolic kraju, mówiących inaczej i dla nas wszystkich obco.

Moja zaś rozległa, wielopokoleniowa rodzina była chłopska. Jak i podobne do niej, stanowiące miasteczkową większość, nie tylko zasiliła nieliczne fabryki i zakłady pracy w niewykwalifikowaną siłę roboczą, ale też prowadziła drobne gospodarstwo. Miała pole, świnie, drób. Chciała jednak, by, dzięki wykształceniu, dzieci “wyszły na ludzi”. I widziano ich przyszłość jako księży, urzędników czy lekarzy. Owe rodziny (wraz z moją) tkwiły jednak mentalnie w świecie wschodniej wsi. Bały się nowego, marzyły o powrocie “za Bug”. Modliły się o to. A czyniły to nie tylko w kościołach, ale i w domach przed kolorowymi obrazkami świętych lub figurkami Jezusa czy Matki Boskiej, które kupowano na jarmarcznych straganach od wędrownych handlarzy. Do dziś zresztą znajdują się one na honorowych miejscach w wielu świebodzińskich domach.

Nic jednak dziwnego, że między ich dziećmi a nimi narastało z wolna poczucie odrębności, dystansu a nawet swoistej obcości. A też miasteczko i region, w którym było położone (Ziemia Lubuska) z istoty jawiły się jako nie do końca “swoje”. Z jednej wszak strony (dzięki szkole, książkom, radiu, gazetom) kształtowała się w ich pociechach już inna mentalność; z drugiej – region nie był ani dawną krainą zabużańską, którą nauczyli się od dorosłych idealizować, ani Polską po prostu. Zostały one skazane na swoistą próżnię duchową i kulturowe wykorzenienie. Znajdowało to wyraz zarówno w sztubackich wygłupach, jak i przypływach i odpływach żarliwej, czystej religijności. Objawiało się to nie tylko w domu, ale i w szkole czy podczas nabożeństw. Kształtowało też ambicje i dążenia, by robić coś, co w głowach ojców, matek i innych starszych tubylców nawet nie zaświtało. Niektórzy sprostali potem tym ambicjom, inni nie. Zastygli w miasteczku. Choć z zapuszczaniem gdziekolwiek autentycznych korzeni (zwłaszcza kulturowych) i zapełnieniem tej próżni zawsze było nie najlepiej. Opisałem to zresztą dokładniej w wydanym w Ossolineum w 1981 r. tomie esejów pt. “Bez stałego adresu”.

Wielu z nich chciało coś w miasteczku zmienić. Powstawały dzięki nim towarzystwa miłośników Świebodzina, koła artystyczne i literackie itp. itd. Ale i wewnątrz niego i na zewnątrz znaczyło to niewiele. Gasło więc nie tylko w zwykłej małomiasteczkowej jednostajności i niemożności, lecz i w kontekście omszałych wzorów kulturowych, przywiezionych tu przez ich rodziców. Rok po roku tedy stawali się do nich podobni. Żenili się z żonami, jak śpiewała Sława Przybylska, płodzili dzieci, dorabiali się i święcili wszystkie dni w roku święte. Choć zawsze łatwo znajdowałem z nimi wspólny język, bo nadal brak było korzeni; próżnia zaś czaiła się tuż za plecami. Żyli w niej sami i uczyli żyć potomstwo – dzisiaj dawno dorosłe i traktujące świat dziadów i ojców, jak krainy mrzonek i baśni. Sam zaś Świebodzin, zwłaszcza, gdy wkoło niego zbudowano w latach 1970. obwodnicę, zdawał się zapomniany przez Boga i ludzi. A kapitalizm, gdy przyszedł, też nie zmienił ich życia w coś szczególnie znaczącego.

Kiedy więc w Świebodzinie montowano niedawno 53-metrowego Chrystusa Króla, popadłem w zadumę. Pomyślałem sobie, iż to całkiem oczywiste i naturalne, że zdarzył się właśnie tu nawiedzony proboszcz, któremu musiał przyśnić się Jezus, żądający swego pomnika pod postacią Chrystusa Króla. Już sam bowiem jego pomysł wpisywał się w od lat istniejącą aurę kulturową: obiecywał nowe korzenie i pełnię. Gdyby takiego duszpasterza nie było – trzeba by go wymyślić, na podobieństwo owego z “Ranczo” czy z “U Pana Boga za piecem”. Tylko bowiem on mógł coś takiego zrobić. I właściwie – jedynie to.

Proboszcz bowiem, jak dawni sekretarze komitetów powiatowych PZPR, prowadzi tu politykę kadrową. Kadry zaś, jak mawiał pewien zapomniany dziś klasyk, decydują o wszystkim. Dzięki temu zatem można było nie tylko znaleźć odpowiednich inwestorów, zgromadzić środki (ze “spontanicznych” datków), rozpocząć i zakończyć inwestycję. Można też było obejść ukradkiem przepisy, dotyczące zagospodarowania terenu i zabezpieczyć zgodny, urzędowy aplauz dla monumentu oraz uciszyć wszelkie sprzeciwy. A równocześnie tylko on, którego we śnie nawiedza sam Bóg, mógł przyzwolić, by mówiono, że posąg nie tylko na cały świat rozsławi Świebodzin, ale i stanie się źródłem dobrobytu, bo Chrystus Król zstąpi na świebodzińską ziemię także jako atrakcja turystyczna. Ten bowiem ewangeliczny “niesłusznie” mawiał: “Spójrzcie na ptaki niebieskie: nie sieją, nie orzą a żyją”, więc śpi w niepamięci. Ten z postumentu zaś nie sprzeciwi się sławie i ziemskiemu ubogaceniu mieszkańców, dzięki dyskotekom, barom i hotelom dla turystów.

Dobrze wiem, że nie ma już tego miasteczka z okresu mojego dzieciństwa i licealnej młodości. Nie ostał się też w swej pełni (może poza akcentem) dawny język repatriantów. A dzieci owych przymusowych przybyszów ze Wschodu już od jakiegoś czasu dogorywają na nędznych rentach i emeryturach, oglądając telenowele i filmy przygodowe. Trwają jeno stare lęki przed nowym i wiara, taka sama, jak ich rodzicieli, że trzeba i można wymodlić cud. Nie taki wszakże, co zapewni powrót do idealizowanego niegdyś kraju za Bugiem, ale takiego, który pozwoli, by nie ruszając się z miejsca, nie uciekając stąd, być poza nim i zarazem u siebie.

Modlili się więc długo do kolorowych obrazków i gipsowych figurek Jezusa i Matki Boskiej oraz w kościołach. I stało się tak, jak w telenoweli. Zło przeminęło, dobro i miłość zwyciężyły. Cud się zdarzył! Nastał proboszcz, który ich wyniósł nawet ponad Rio de Janeiro! Gdy jednak montowano w Świebodzinie głowę 400-tonowego, wysokiego na 53 metry Chrystusa Króla, jeden z internautów napisał: “po co Świebodzinowi taki wielki piorunochron”. Nie wiedział jednak, bo był pewnie ubogi duchem, że potrzebny on po to, aby zabezpieczyć miasteczko przed gromami wykorzenienia, próżni wewnętrznej, niepewności i biedy.

Szalona to wszakże różnica, czy pomnik wynosi się ponad światową stolicę samby i karnawału; ponad wrzący tygiel różnic ekonomicznych, rasowych, kulturowych i religijnych, czy też przytłacza prowincjonalną, zapyziałą mieścinę, zapomnianą przez Boga i ludzi, skazaną na ekonomiczną i kulturowa degradację w przeciągach dzikiego kapitalizmu. Ponadto: to, na co w latach 1920. stać było stolicę wielkiego kraju, dzisiaj znajduje się już w kręgu możliwości nawet małego, polskiego miasta. Nie dlatego, że stało się ono (proporcjonalnie) tak samo bogate, lecz z tej przyczyny, że aż tak spadły koszty produkcji takich monumentów. Na jego postawienie więc w Świebodzinie stać było teraz zaradnego proboszcza, który odpowiednio zaktywizował władze miasta i przykościelne owieczki. To zaś, co ważne dla mentalności prowincjonalnej, zyskuje wartość przede wszystkim przez porównanie z tym, co już istnieje w jakiejś metropolii lub jest w świecie jedyne.

Nie mają zaś znaczenia estetyka i walory artystyczne. I mieć nie muszą. W przedstawianym tu skrótowo kręgu kulturowym nie dopuszcza się do świadomości, że sztuka w dzisiejszym świecie zaczyna się od łamania szablonów i stereotypów; że jej wartość określa stopień oryginalności danego tworu. Nie dopuszcza się, boć taka sztuka musi być odrębna i obca wobec tego, co wspólnotowe; co jawi się, jako dla jego uczestników ładne, bo podobne do… (np. postaci ze świętego obrazka, gipsowej figury, znanej z rodzinnego domu) lub jakoś kojarzy się lub przypomina to, co znane, jak świebodziński Chrystus Król tego z Rio de Janeiro.

Zadumałem się nad tym wszystkim. Ale nie chciałbym, aby te wyrywkowe wspomnienia i refleksje nad nimi w związku z świebodzińskim dziwolągiem łączone były z ironią wobec niego i wyśmiewaniem się. Gdyby bowiem pociągnąć te rozważania dalej, można odsłonić rzeczywisty grunt, na którym rośnie i rozkwita intelektualnie szokująca nie tylko polska religijność, lecz i ogólnopolska (tak samo prowincjonalna) prawicowość. Ale to już sprawa na osobne rozważania.

Autor: Jan Kurowicki
Zdjęcie: ProhibitOnions
Źródło: Le Monde diplomatique

O AUTORZE

Prof. dr hab. Jan Kurowicki jest filozofem, pisarzem i poetą. Kieruje Katedrą Nauk Społecznych Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. W bibliotece LMD została wydana jego książka pt. “Estetyczność środowiska naturalnego”.


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

6 komentarzy

  1. maciejex 03.01.2011 12:50

    Bełkocisz Pan.

    Skąd taka pewność w ocenie polskiego katolicyzmu? Czy wg Pana wszyscy polscy katolicy mają taką samą osobowość, zaplecze intelektualne, wykształcenie? To chyba lekka przesada. A co do księdza proboszcza, to odczep się Pan od niego. Boli, że przy całej miałkości polskiej klasy politycznej w tym samorządowej to właśnie księża katoliccy a więc w opinii wielu ludzkie miernoty, więc ci księża wykazują się niebanalną inicjatywą i zamiast wylewać z siebie potoki obietnic, których nie realizują – oni osiągają swoje cele. To boli lewactwo przyzwyczajone do nieróbstwa i przypisywania sobie cech modernizacyjnych, że to właśnie lewactwo jest synonimem rozpadu a nie budowania.

  2. Trinollan 03.01.2011 12:57

    Według mnie dobry artykuł przekrojowy. Autor napisał co sądzi o ważnym tak naprawdę temacie, mającym swoje ujście m.in. w kwestii tego pomnika w Świebodzinie. Niezależnie od tego, czy [autor] bełkocze czy też nie, nad tym tematem każdy z nas powinien się pochylić.
    I to przykre, że sprawa tego monumentu, podobnie jak zmarnotrawione środki płynące do worka bez dna jakim jest budowa Świątyni Opatrzności Bożej, nie zostały poruszona w masowych mediach.

  3. rayX 03.01.2011 14:24

    maciejx – “więc ci księża wykazują się niebanalną inicjatywą i zamiast wylewać z siebie potoki obietnic, których nie realizują – oni osiągają swoje cele. To boli lewactwo przyzwyczajone do nieróbstwa i przypisywania sobie cech modernizacyjnych, że to właśnie lewactwo jest synonimem rozpadu a nie budowania.” – chyba kpisz. Niebanalna inicjatywa? Stawianie pomnikow w biednym kraju to inicjatywa? To klasyczny idiotyzm i marnotrawizm. I dodatkowo klasyczne balwochwalstwo zakazane wg. biblii. I skoncz z tymi lewakami bo sie zygac od tego chce. Jest tutaj taka grupa, ktora zachowuje sie jak po praniu mozgow. Dla nich wszystko co fe to lewackie, lewakow itd. Zamknieci w swoich maluskich mozczkach usilnie walcza z logicznym rozumowaniem. Jednymi z najwiekszych cwaniakow nierobow to ksieza. Poznalem wystarczajaca ilosc tych tlustych gab, by miec pewnosc, ze tylko nikla ich grupa to powolani spolecznicy niosacy pomoc blizniemu.

    Pzdr

  4. UglyTruth 03.01.2011 19:05

    @ maciejex
    Szkoda, że te cele, które sobie wyznacza (i jak twierdzisz osiąga) kościół nie są pożyteczne w żaden sposób. Nie chciałbym oddać podatków na takie budowle, które nie dają schronienia nawet jednemu człowiekowi, więc kościół jako władza ? Hmmm… może z drugiej strony widziałbym na co te podatki idą, jakby dorwali się do władzy i postawili jeszcze 300 takich pomników. Problem polega na tym, że koszt tego pomnika to jest obiad dla kilkuset głodujących na długie lata, jeśli nie do końca życia… Nie chcę wspominać o tysiącu innych wzniesionych budowli 😉
    Ale pewnie nie warto o tym mówić, bo przecież pomnik i kosztowne budowle trzymają naszą wiarę w “kupie”, więc cena nie gra roli – nawet jeśli to cena głodu czy lekarstw dla potrzebujących. 😉

  5. mgmg 03.01.2011 21:54

    To ile szacujecie, że tylko Waszej kasiury tam zmarnowano?

  6. rayX 05.01.2011 00:19

    Waszej? A moze naszej? Zacznij liczyc od Komisji Majatkowej. Tam sie rrrrwa mac niemalo nachapali. W imie Jego…

    Pzdr

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.