Chiński syndrom

Opublikowano: 23.12.2016 | Kategorie: Polityka, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 832

Zachwycający się domniemanym zwrotem geopolitycznym Stanów Zjednoczonych pod antychińskim sztandarem wzniesionym przez Donalda Trumpa – zachowują się trochę, jak ci polscy przedwojenni politycy, których cieszyło, że najpierw III Rzesza napadła na Czechosłowację, a nie na II RP.

Oczywiście, podobnie jak przed 1939 r. – każdy zysk na czasie jest zyskiem wymiernym, a Polska powinna konsekwentnie za swój priorytet uznawać odsuwanie od siebie niebezpieczeństwa wojennego tak w czasie, jak i w przestrzeni. Jednocześnie jednak zadowolenie, że (na początek handlowa) wojna wybuchnie zapewne między USA a Chinami, nie zaś między Ameryką a Rosją – pomija co najmniej dwa istotne elementy.

ŻÓŁTE NIEBEZPIECZEŃSTWO

Po pierwsze – że władze III RP na ochotnika zgłoszą się do dowolnej wojenki zarządzonej przez Waszyngton. Przecież ani w Afganistanie, ani w Iraku – walki nie toczyły się i nie toczą z jakże przyrodzonym wspólnym wrogiem Polski i Ameryki, czyli Rosją, a jednak wojska polskie karnie były tam wysyłane! I to z całym „źledziejstwem” inwentarza – kosztami, stratami w ludziach, reorganizacją Sił Zbrojnych RP, kosztowną i służącą wyłącznie wojnom kolonialnym (oraz zewnętrznym koncernom) polityką zbrojeniową, psuciem resztek pseudo-doktryny „obronnej” państwa, pozwalającej na sianie naszymi żołnierzami gdzie się tylko zaoceanicznemu hegemonowi zamarzyło. Cóż więc niby przeszkodzi amerykańskim klientom zarządzającym nad Wisłą w odkryciu, że Witkacy był wieszczem i słusznie ostrzegał przed chińskim niebezpieczeństwem?

W tym właśnie kontekście należy chyba widzieć objawienie Antoniego Macierewicza uznającego Jedwabny Szlak za „zagrożenie dla Polski”. I jest to tym bardziej znaczące, że ta ogłoszona „szokującą” i „niespodziewaną” wypowiedź ma przeszło rok, co pokazuje, że neokonserwatywni mocodawcy obecnych władz III RP znakomicie przecież rozumieli – i nadal rozumieją, że najważniejszym problemem dla USA jest współdziałanie chińsko-rosyjskie. Zwłaszcza, gdyby perspektywicznie zostało ono uzupełnione, jeśli nie całkowitym wyzwoleniem Europy, to przynajmniej zdywersyfikowaniem jej interesów gospodarczych w ramach „mostu kontynentalnego”, „nowego Jedwabnego Szlaku” lub któregokolwiek z analogicznych projektów. Czy elita amerykańska stara się rozbić kooperację państw zainteresowanych budową multipolarnego ładu światowego poprzez zimną czy gorącą wojnę z Rosją, czy przez konstruowanie sojuszu antychińskiego – za każdym bowiem razem wychodzi na to samo. Cel jest jeden – utrzymanie globalnej hegemonii Waszyngtonu, dolara i reprezentowanych przez nie interesów finansowych.

To jest właśnie druga i kluczowa płaszczyzna rozumienia domniemanych zmian w polityce amerykańskiej. Wbrew nieuzasadnionym marzeniom niektórych, nie ma żadnych symptomów, że mamy do czynienia z neoizalocjonizmem czy wejściem Stanów Zjednoczonych na drogę polityki „narodowej” w miejsce imperialnej. Jedyne, co zapewne zaobserwujemy – to co najwyżej zniuansowanie, czy przetasowanie na liście metod służących temu samemu, hegemonicznemu celowi. Z tego właśnie, czysto polskiego partykularnego punktu widzenia drugorzędne znaczenie ma czy przy neutralności chińskiej zaprowadzono by dyktat zachodni w Rosji – czy, neutralizując Rosję, osłabiono by konkurencję Chin. W świecie bowiem zorganizowanym geopolitycznie, tak jak obecnie – miejsca na Polskę po prostu nie ma.

BŁĄD SIERPNIOWY

Znowu więc – Polacy powinni patrzeć raczej nie na to, co dzieje się w dalekiej waszyngtońskiej metropolii, ale jakie decyzje zapadną w Moskwie. Odsunięcie bezpośredniego niebezpieczeństwa zawsze wydaje się kuszącą opcją, odpowiada też bieżącym interesom rosyjskich elit – i, co najważniejsze mentalności rosyjskiego przywódcy. Włodzimierz Putin to przecież odrzucony zapadnik, czy raczej zapadnik z konieczności nawrócony na bardzo nieśmiały i niepewny euroazjatyzm. Przede wszystkim jednak to polityk szczerze zainteresowany, by wszystkie ewentualne kłopoty spotkały ojczyznę już po zakończeniu jego kadencji, a ponadto z natury Kutuzow raczej niż Suworow, zwolennik defensywy i przeczekiwania zagrożeń. Przeniesienie ich na inny podmiot, w dodatku obecnie wyraźnie korzystający na zwarciu rosyjsko-amerykańskim i nie spieszący się z okazywaniem Moskwie jakieś szczególnej solidarności wydaje się więc i dla Kremla okazją nie do pogardzenia. Już od czasu kryzysu kubańskiego Moskwa cofa się wszak przed bezpośrednią konfrontacją z Zachodem, proponując w zamian rachunek potencjalnych obustronnych strat.

W tej sytuacji jednak liczyć się powinien również długofalowy interes strategiczny. O ile bowiem można sobie wyobrazić samotny opór Chin w ramach wojny finansowej z USA, a nawet zadanie Wall Street pewnych strat, o tyle Rosja sama ze światem zachodnim może walczyć bodaj tylko militarnie, a i to licząc raczej na sprzeciw opinii publicznej i społeczeństw wroga przed eskalacją strat. Ani Pekinu, ani Moskwy nie stać więc per saldo na to, by dać się wybrać pojedynczo, niczym ryby z saka, jakby powiedział Pan Zagłoba. Ponadto zaś W. Putin musi pamiętać o losie Mikołaja II, który też dał się Anglosasom przekonać do „odprężenia” i resetu po „Wielkiej Grze”. Przed przeszło stu laty Rosja również dała się wpuścić w konflikt z państwem, które mimo obszarów rywalizacji – było w istocie naturalnym sojusznikiem i uzupełnieniem interesów rosyjskich, sprowadzających się do przełamania hegemonii ówczesnego światowego imperium. Wiadomo jednak, jak to się skończyło i dla Rosji, i dla cara, i dla całego globu (nawet przy przejściowym i raczej niepowtarzalnym polskim zysku).

Jasne też, że tradycyjne kunktatorstwo obecnego rosyjskiego przywódcy znowu, jak nie raz w przeszłości – może mu się opłacić. Chiny, jak wspomniano, choć rozpoznawały przecież te same, geopolityczne, wielobiegunowe zależności – również nie przesadzały z podpieraniem polityki rosyjskiej. Bezpośrednie zagrożenie amerykańskie tak czy owak zmieni także relacje Pekin-Moskwa i układ sił między obiema stolicami, ale przecież niekoniecznie akurat w kierunku pożądanym i suflowanym przez Waszyngton. W tym, i kto wie czy nie głównie w tym zakresie, polityka Donalda Trumpa może się faktycznie i ostatecznie przydać nie tylko Rosji, ale i wszystkim liczącym na choćby minimalne „poluzowanie krat” w amerykańskiej klatce. Sama w sobie jednak żadnej pozytywnej zmiany dla Polski nie niesie. Nadal pozostajemy dla amerykańskiego Rzymu „zadupiem zadup”, czyli współczesną Judeą – i to taką, w której każdy niedoszły Bar Kochba marzy tylko o zostaniu namiestnikiem… A nadzieja – jeśli w ogóle – przyjść może bodaj tylko ze Wschodu, już to najbliższego, już najdalszego – a najlepiej z obu łącznie. Zwłaszcza, że rodzimych mędrców ciągle jakoś brak.

Autorstwo: Konrad Rękas
Źródło: Geopolityka.org


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

1 wypowiedź

  1. rumcajs 24.12.2016 10:52

    Fakt, “rodzimych mędrców” w Polsce brak, za to słyniemy z rodzimych dyletantów, i id…. ów.. Są tak chorzy , że właśnie, uważają się za “mędrców”.. i to opatrznościowych…
    Nie musimy dawac wiary Rosji, mozna, a nawet trzeba im nie ufac bezgranicznie, ale nie mozna robic sobie z nich wroga i to na kazdej płaszczyźnie, przy okazji, generując poza politycznymi, straty ekonomieczne, i to długofalowe!!
    Nasi nalmadrzejsi mędrcy, uznali, że najlepiej wykazac swoja nadmądrość, stając na czele pochodu antyrosujskiego, a za to popierając neofaszyzującą ukraine..

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.