Bezdomni – wegetują czy cieszą się z wolności?

Opublikowano: 02.11.2009 | Kategorie: Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 1280

Codziennie wpadam na nich wychodząc z klatki mojego świeżo otynkowanego bloku, stojącego w centrum jednego z wielkopolskich miast. Nie przemykają chyłkiem, niemal okupują śmietnik i z wyjątkową ciekawością spoglądają na worek ze śmieciami, który chcę wyrzucić. Ani odrobiny prywatności…

Grzebią w śmietnikach, zbierają złom i żebrzą. Zimą idą do noclegowni. Czują się wolni, są panami swojego świata. Co z tego, że mieszkają w brudnym, odrapanym i zapleśniałym baraku? To ich wybór. Codziennie spotykamy się z nimi na ulicy. Mijamy ich obojętnie, a najczęściej z obrzydzeniem odwracamy głowę. Bezdomni, bo o nich mowa, bywają nachalni w prośbach o „ciepłą kolacyjkę”, jakieś drobniaki „na chlebek” i coś do niego. Ale w końcu też ludzie. Zaciekawiona groteską sytuacji, kiedy mężczyzna sokolim wzrokiem oceniał zawartość moich śmieci zagajam rozmowę.

– Żyjemy sami z własnego wyboru. Tu nikt nie mówi nam, jak mamy żyć. Wiemy, jak sobie poradzić, gdzie udać się po pomoc – słyszę od niego.

W końcu zastanawiam się, czy nie mogłabym do nich zajrzeć. Cóż, ciekawość świata zwycięża. W miejscu, do którego zamierzam się wybrać mieszka ich siedmiu. Dzwonię na komendę Policji, żeby umówić się z dzielnicowym oraz do opieki społecznej prosząc o asystę jednej z pracownic. W końcu sama nie pójdę w paszczę lwa. Wyjaśniam, że zbieram informacje do reportażu. Umawiamy się następnego dnia niedaleko baraku.

– Proszę się nie zdziwić bałaganem, smrodem i wonią alkoholu. Oczywiście nie zgadzamy się na to, abyśmy znaleźli się na fotografiach – słyszę od Andrzeja, dzielnicowego.

Idziemy wśród gruzowiska. Przed barakiem na fotelach siedzą trzej mężczyźni – Jacek, Edek i Elvis. Przerażeni sytuacją nieufnie spoglądają na nas. Nie są chętni do rozmowy. W końcu policjantów odwołano do innych zajęć, a może z grzeczności poszli w długą. Kręcą się wokół magazynu czasem zerkając w naszą stronę.

– Trafiłem na ulicę z własnego wyboru – udaje nam się wyciągnąć od Jacka. – Pracowałem jako kierowca. Wyjeżdżałem z domu na kilka miesięcy. Żona zostawała tu, na miejscu. Kiedyś przyjechałem do domu, a ona przyprowadziła innego mężczyznę. Zostawiła mnie.

– Ale pewnie było też w tym trochę i pana winy. Pewnie alkohol się pojawił i kobieta się zdenerwowała – dopowiada Maria, środowiskowa.

Jacek potakuje głową. Wzburzony wyszedł z domu zatrzaskując za sobą drzwi. Nie zabrał niczego ze sobą. Nie wrócił z powrotem.

– Do brata nie pójdę, bo ten ma małe mieszkanie, ale odwiedzam go. Tam przynajmniej mogę się wykąpać – dodaje Jacek.

Jak sobie radzą codziennie? Normalnie. Zbierają złom i sprzedają go za parę groszy. Jedzenie podrzucają im ludzie z pobliskich bloków lub idą żebrać. Korzystają również z pomocy, jaką daje im miejscowy Miejsko-Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej.

– Mamy kilku bezdomnych. Otrzymują od nas bony na ciepły posiłek, który codziennie mogą sobie odebrać na terenie dworca PKP – wyjaśnia dyrektor MGOPSu. – Przygotowujemy również bony żywnościowe, nie dajemy bezdomnym pieniędzy, bo wiemy, że kupią za nie alkohol. Zdajemy sobie również sprawę z tego, że oni często te bony sprzedają po zaniżonej wartości. Np. bon to 50 zł a oni sprzedają za 30. Nie możemy im dać pieniędzy wprost do ręki, choć pewnie tak byłoby lepiej. Za te 50 zł mogliby kupić oprócz wódki czy popularnej siary jeszcze jakiś chleb czy bułkę. Zawsze jednak kiedy mają do wyboru coś lepszego i gorszego, dokonują tego gorszego wyboru. Najważniejsze, że radzą sobie.

Po Wielkanocy wyprowadzają się z noclegowni na łono natury. Przemieszkują w starych barakach. Wodę przynoszą ze szpitala w wiadrach i butlach. Mają świetny układ z personelem. A wokół baraku w którym mieszkają wygląda jak w dobrze zaopatrzonym obozowisku.

– Tu jest łazienka pod chmurką – oprowadza mnie Elvis. – W wanience pierzemy i myjemy się. Pranie wieszamy w oknach albo na gałęziach.

Nie gorzej jest z kuchnią. Stanowi ją ognisko z rusztem ustawionym na kostkach brukowych. Jest patelnia, talerze, kubki i suszarki ustawione na szafkach. Nie gotują w domu, bo doskonale pamiętają pożar. Szczęściem wtedy nikt nie zginął.

– Tuż po tym pożarze tłumaczyli, że to ktoś na złość chciał ich podpalić – wyjaśnia mi później dzielnicowy, kiedy wracamy razem z terenu bezdomnych.

Ile w tym prawdy? Nie wiadomo. Bezdomni w baraku nie mieszkają sami, żyją z nimi owady i gryzonie. Mają tam darmową kuchnię i nocleg. Stare jedzenie wala się po ziemi.

Pod drzewem nieopodal rozpadającego się budynku stoją fotele. W baraku nie gorzej. W jednym z pomieszczeń, w których zachowały się jeszcze okna stoi kilka łóżek z pościelą. Na niektórych powłoczki. Obok pozrzucane na kupki różne rzeczy – ciuchy, przedmioty. To znaleziska przywleczone ze śmietników. Uderzają mnie dwa widoki. Na zatęchłej, odrapanej i zapleśniałej ścianie wisi portret Piłsudskiego, a na zagraconym, środkowym parapecie ustawiono lichtarzyk i dwa świeczniki. W końcu w coś trzeba wierzyć. Dwa komplety foteli, dwie ławy na kostkach brukowych. Tę harmonię burzy tylko odór nieprzetrawionego alkoholu, moczu i stęchłego jedzenia.

Teoretycznie niczego im nie brakuje. Tylko…

– Ostatnio jeden z nich trafił na oddział szpitalny z objawami wstrząsu krwotocznego. Miał krwawienie z układu pokarmowego. Zawiadomił nas o tym jego kolega. Karetka pogotowia pojechała na miejsce. Orzeczono, że stan zdrowia pacjenta jest zagrożony.

Warunki, które tam zastaliśmy przekraczają wszelkie normy – tłumaczy miejscowy lekarz.

Bezdomni nie odwiedzają kolegi, bo wolą jeszcze ostatnie dni spędzić na łonie natury. Lada dzień będą przenosić się do noclegowni. Tej zimy nie zamarzną, o ile będą stosować się do panujących tam reguł.

– Tylko, że tam nie wolno pić alkoholu, a z tym może być problem – dodaje Edek. – Wódeczka rozgrzewa, a tam chłodno.

– Noclegownię ogrzewa przedsiębiorca, który obok ma firmę. Pewnie, że nie jest to 25 stopni tak jak w bloku, ale te 10 czy 15, kiedy na dworze jest minus 10 to jest już coś. Przynajmniej nie zamarzną. Ale im jest źle. Uważają, że im się należy, żeby mieli ciepło. Traktują noclegownię jak darmowy hotel. Kiedyś mieli tam postawioną kuchenkę gazową. Nie ustała nawet tygodnia, bo ją wywieźli i sprzedali w lombardzie. Niestety, nie udało nam się ustalić, kto to zrobił. Trzymali sztamę i nie powiedzieli. Teraz mają gazówkę – starą, odrapaną i zardzewiałą tylko po to, żeby jej nie sprzedali. Oddaliśmy ją pod opiekę jednego z nich, który nie jest alkoholikiem, posiada rentę, tylko mieszka z nimi, bo rodzina go nie chce. To właśnie ten pan dba o wszystko i jaki taki porządek na miejscu – dowiaduję się od dyrektorki MGOPSu.

W zeszłym roku jednemu z nich nie udało się przetrwać zimy. Zamarzł niedaleko miejsca, w którym obecnie wegetują jego kumple.

Autorka artykułu i zdjęć: A-gatha
Źródło: Dziennikarstwo Obywatelskie i Akademiec
Na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 2.5 Polska


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.