Albo inwestujemy w drogie e-auta, albo zapłacimy 130 mld zł

Zastanawialiście się dlaczego rząd PiS tak mocno akcentuje projekt miliona aut elektrycznych do 2025 roku? Dlaczego mimo gigantycznych kosztów jego wdrożenia nadal w niego brnie? Dlaczego rozważa pomysł budowy fabryki e-aut za 4,5 mld zł, na którą pieniądze miałyby wyłożyć państwowe spółki energetyczne? Otóż wcale nie chodzi o żadne nowe „koło zamachowe” dla polskiej gospodarki. Powód jest znacznie bardziej prozaiczny. To kasa, a dokładnie – widmo potężnej kary finansowej jaką Polska będzie musiała zapłacić, jeśli nie spełni wygórowanych norm UE.

Zgodnie z unijnym porozumieniem o podziale redukcji emisji nasz kraj zobowiązał się do redukcji emisji CO2 z sektorów nieobjętych handlem uprawnieniami do emisji (non-ETS), do których należą m.in. budownictwo, rolnictwo oraz przede wszystkim transport. Do 2030 roku redukcja emisji z sektorów non-ETS powinna wynieść 7 proc. w porównaniu do poziomu emisji sektora non-ETS z 2005 roku.

Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Okazuje się bowiem, że redukcja emisji o 7 proc. jest inna dla kraju, który w 2005 roku miał rozwiniętą gospodarkę (a w konsekwencji – rozwinięty transport; takim państwem były np. Niemcy), a inna dla kraju, który w 2005 roku stał na dużo niższym poziomie gospodarczego rozwoju, a największe wzrosty PKB dopiero były przed nim (np. Polska).

W efekcie powyższego redukcja emisji tylko o 7 proc. w porównaniu z poziomem emisji z 2005 roku będzie w przypadku Polski nie lada wyzwaniem. Wszak musimy zredukować nie tylko wspomniane 7 proc., ale również cały wolumen emisji, który pojawił się już po 2005 roku (wynikał z rozwoju gospodarczego) i powiększył wynik bazowy sprzed 14 lat.

Co będzie jeśli tego nie zrobimy? Zgodnie z raportem opublikowanym przez federację Transport & Environment oraz Instytutu Spraw Obywatelskich (INSPRO) koszty niezrealizowania unijnego porozumienia o podziale redukcji emisji w przypadku sektorów nieobjętych handlem uprawnieniami do emisji (non-ETS) będą gigantyczne. W najgorszym rozpatrywanym scenariuszu (przewidującym dalszy wzrost kosztów zakupu uprawnienia do emisji CO2 do wysokości 100 euro za tonę) Polsce zabraknie 47,2 mln ton CO2 redukcji emisji do celu na rok 2030. Oznaczałoby to wydatek rzędu 130 mld zł!

Nie wykluczam, że u samego zarania pomysł Mateusza Morawieckiego z „elektromobilnością na masową skalę” mógł mieć wymiar inicjatywy o charakterze „koła zamachowego” dla gospodarki, kolejnego impulsu, który w ostatecznym rozrachunku powiększy polskie PKB. Dzisiaj, kiedy wiemy więcej, kiedy znamy jego rzeczywiste koszty oraz mamy świadomość potęgujących je braków (choćby w sferze wytwarzania energii elektrycznej), pomysł ten jawi się bardziej jako „mniejsze zło”, alternatywa dla kosztu jaki zostanie Polsce narzucony, gdy do 2030 roku nie uda się potężnie zredukować emisji CO2 z sektora non-ETS, tak aby były one o 7 proc. niższe od poziomu notowanego w 2005 roku. Niestety, wiele wskazuje na to, że w żaden sposób nie możemy obejść tej tragicznej w skutkach alternatywy.

Na podstawie: RynekInfrastruktury.pl, Niewygodne.info.pl
Źródło: Niewygodne.info.pl