Adam i Ewa – 17




USA przeprowadziły ćwiczenia na wypadek rozbłysku Słońca

Grupa uczestników z kilku amerykańskich agencji wzięła udział w pierwszym w swoim rodzaju ćwiczeniu, które przetestowało ich gotowość na silną burzę słoneczną, ujawniając poważne luki w zdolności naukowców do prognozowania pogody kosmicznej – co może zagrozić kluczowym systemom.

Grupa zadaniowa Space Weather Operations, Research, and Mitigation (SWORM), międzyagencyjna grupa, w skład której wchodzi National Ocean and Atmospheric Administration (NOAA) oraz Department of Homeland Security (DHS), zorganizowała ćwiczenia dotyczące pogody kosmicznej, mające na celu lepsze zrozumienie gotowości rządu USA na zbliżającą się burzę słoneczną. Wyniki zostały niedawno opublikowane w raporcie, w którym podkreślono znaczące ograniczenia w prognozowaniu pogody kosmicznej.

Ćwiczenia odbyły się w dniach od 8 do 9 maja 2024 roku w Johns Hopkins Applied Physics Laboratory (APL) w Laurel w stanie Maryland oraz w siedzibie Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego (FEMA) w Denver w stanie Kolorado. Scenariusz pogody kosmicznej został podzielony na cztery moduły obejmujące serię zdarzeń słonecznych, które miały negatywny wpływ na nasze systemy na Ziemi i w kosmosie. Skutki te obejmowały brak łączności radiowej, utratę funkcjonalności GPS, przerwy w dostawie prądu, intensywne promieniowanie dla astronautów i satelitów oraz niemożność śledzenia i komunikowania się z orbitującymi satelitami.

Jeden z modułów miał miejsce w przyszłości, prosząc uczestników o wyobrażenie sobie hipotetycznego scenariusza rozgrywającego się w ciągu ośmiu dni w styczniu i lutym 2028 roku. W scenariuszu tym NOAA śledzi aktywny region na powierzchni Słońca, który obraca się do pozycji, w której jest skierowany w stronę Ziemi. Sprawę komplikuje fakt, że załoga składająca się z dwóch astronautów jest w drodze na Księżyc na pokładzie statku kosmicznego Orion, podczas gdy inna dwuosobowa załoga jest już na powierzchni Księżyca w ramach misji Artemis. W ćwiczeniu poproszono uczestników o zastanowienie się, czy ich agencja lub organizacja posiada zasady lub protokoły na wypadek poważnego zdarzenia związanego z pogodą kosmiczną.

Przypadkowo, największa burza geomagnetyczna od ponad 20 lat miała miejsce mniej więcej w tym samym czasie, co ćwiczenie. W dniu 10 maja 2024 r., G5, czyli ekstremalna burza geomagnetyczna, uderzyła w Ziemię w wyniku dużych wyrzutów plazmy z korony słonecznej (znanych również jako koronalne wyrzuty masy). Burza G5 spowodowała szkodliwe skutki dla ziemskiej sieci energetycznej i spektakularne zorze polarne widoczne na całym świecie. Burza zwiększyła również gęstość atmosfery na niskiej orbicie okołoziemskiej nawet o rząd wielkości, co z kolei spowodowało opór atmosferyczny, który wpłynął na satelity.

Prognozy pogody kosmicznej monitorują aktywność Słońca i nadchodzące koronalne wyrzuty masy, ale burze te są trudne do przewidzenia. „Nigdy nie wiemy, co tak naprawdę będzie, z czego składa się CME i co z nim zrobić, dopóki nie znajdzie się zaledwie 1 milion mil od Ziemi, gdzie jest tylko 15 do 45 minut” – powiedział Shawn Dahl, koordynator usług w Space Weather Prediction Center, w wywiadzie dla „Gizmodo”. „Wtedy możemy zobaczyć, z czego składa się CME. Jak silny jest magnetycznie? Z jaką prędkością się porusza? Czy połączy się z Ziemią?”.

Uczestnicy stwierdzili, że najtrudniejszym aspektem prognozowania pogody kosmicznej jest niemożność przewidzenia, w jaki sposób koronalny wyrzut masy wpłynie na Ziemię. Naukowcy są w stanie poznać prawdziwy wpływ koronalnego wyrzutu masy na około 30 minut przed jego uderzeniem – wtedy to orientacja pola magnetycznego chmury cząstek staje się widoczna.

Raport sugeruje inwestowanie w satelity pogodowe nowej generacji oraz opracowywanie i wdrażanie większej liczby czujników do monitorowania czynników wpływających na pogodę kosmiczną. Zaleca również, by amerykańskie agencje współpracowały z międzynarodowymi partnerami i sektorem prywatnym.

„Bieżące wysiłki w zakresie gotowości na zdarzenie pogodowe w przestrzeni kosmicznej są kluczowe, ponieważ ekstremalne zdarzenie może poważnie wpłynąć na krytyczną infrastrukturę naszego kraju i zagrozić naszemu bezpieczeństwu narodowemu” – czytamy w raporcie. „Podobnie jak przygotowujemy się na trzęsienia ziemi, huragany i cyberataki, nasz naród musi podjąć działania przed wystąpieniem poważnego zdarzenia pogodowego w kosmosie”.

Autorstwo: Passant Rabie
Tłumaczenie: Mora
Źródło zagraniczne: Gizmodo.com
Źródło polskie: Nieznane.info




Zestrzeleni Obcy zmienili radzieckich żołnierzy w kamienne posągi

W sieci znów zawrzało po tym, jak odtajnione dokumenty CIA z czasów zimnej wojny obiegły media społecznościowe. Opisują one rzekomy incydent z udziałem żołnierzy radzieckich i niezidentyfikowanego obiektu latającego (UFO), do którego miało dojść jeszcze w czasach ZSRR, a którego skutkiem była… zamiana ludzi w kamień, a dokładniej w wapień.

Zgodnie z treścią 250-stronicowego raportu KGB, który po rozpadzie Związku Radzieckiego wpadł w ręce amerykańskich służb, zdarzenie miało miejsce podczas ćwiczeń wojskowych na terenie dzisiejszej Ukrainy. Żołnierze zauważyli „nisko lecący obiekt w kształcie spodka”. W odpowiedzi jeden z nich odpalił rakietę ziemia–powietrze, która trafiła UFO i doprowadziła do jego katastrofy.

Po upadku maszyny, z jej wraku wyszło pięć humanoidalnych istot – „niskiego wzrostu, z dużymi głowami i czarnymi oczami”. Według relacji świadków istoty zbliżyły się do siebie, po czym złączyły się w jedną sferyczną formę. „W ciągu kilku sekund kulista sfera znacznie się powiększyła i eksplodowała bardzo jasnym światłem. W tym momencie 23 żołnierzy, którzy obserwowali zdarzenie, zostali… zamienieni w kamienne posągi” – napisano w radzieckich aktach. „To była przerażająca scena zemsty ze strony istot pozaziemskich, obraz, który mrozi krew w żyłach” – opisał jeden z amerykańskich agentów analizujących sprawę.

Przeżyło jedynie dwóch żołnierzy, którzy – jak wynika z raportu – znajdowali się w cieniu i nie zostali bezpośrednio wystawieni na działanie światła. Ciała „skamieniałych” wojskowych oraz wrak obcego statku miały zostać zabrane przez KGB i przewiezione do tajnej placówki niedaleko Moskwy.

KGB miało zabezpieczyć zarówno „skamieniałych żołnierzy”, jak i wrak statku kosmicznego, po czym przetransportować je do tajnej bazy w pobliżu Moskwy. Radzieccy naukowcy ustalili, że światło w jakiś sposób przemieniło żywe komórki żołnierzy w substancję identyczną z wapieniem.

Radzieccy naukowcy ustalili, że tkanki żołnierzy zostały zamienione w substancję identyczną z wapieniem. CIA w swoim podsumowaniu komentuje: „Jeśli te akta KGB odpowiadają rzeczywistości, mamy do czynienia z wyjątkowo groźnym przypadkiem. Obcy dysponują bronią i techniką, które wykraczają poza nasze wszelkie przypuszczenia. Potrafią się bronić w przypadku ataku”.

Raport został odtajniony w 2000 roku i po raz pierwszy szerzej opisany przez kanadyjski tygodnik „Weekly World News” oraz ukraińską gazetę „Hołos Ukrajiny”. Od tamtej pory historia wciąż przyciąga uwagę badaczy zjawisk UFO, a w 2023 roku została nawet poruszona w popularnym podcaście „The Joe Rogan Experience”.

Doniesienia te wracają na fali rosnącego zainteresowania niezidentyfikowanymi zjawiskami powietrznymi (UAP), które stały się przedmiotem oficjalnych analiz po powołaniu przez Pentagon specjalnej jednostki UAP Task Force w 2020 roku. Celem tej agencji jest wykrywanie, analizowanie i katalogowanie niewyjaśnionych zjawisk obserwowanych przez wojsko i służby cywilne.

Opracowanie: Aurelia
Na podstawie: NYPost.com
Źródło: WolneMedia.net




Greenpeace zawiadomił służby o pestycydzie w miodach

Światowy Dzień Pszczół (20 maja) ma w tym roku gorzki wydźwięk. Greenpeace Polska złożył zawiadomienie do odpowiednich instytucji państwowych o znalezieniu zakazanego pestycydu – tiachloprydu – w co piątej próbce testowanej w ramach Wielkiego Testu Miodu. Badanie miodu zorganizowane przez Greenpeace wykazało, że środowisko, w którym żyją owady zapylające, nie jest bezpieczne. A to dzięki tym owadom powstaje ⅓ żywności, trafiającej na nasze stoły.

Do Głównego Inspektoratu Ochrony Roślin i Nasiennictwa w Warszawie, a także do ośmiu wojewódzkich inspektoratów Greenpeace złożył zawiadomienie o wykryciu pestycydu z grupy neonikotynoidów – tiachloprydu – w 10 próbkach miodu (z przebadanych 48). Użycie tej neurotoksycznej substancji owadobójczej w rolnictwie jest zakazane na terenie Unii Europejskiej od 2021 roku. Tiachlopryd, podobnie jak nikotyna, wpływa niekorzystnie na rozwój układu nerwowego, w tym mózgu w życiu płodowym i u dzieci, sprzyja też rozwojowi nowotworów piersi.

„Eksperci, z którymi konsultowaliśmy wyniki naszego testu, mówili, że tiachlopryd nie przetrwałby w środowisku czterech lat. Jeżeli jego pozostałości nadal znajdowane są w miodzie, oznacza to, że najprawdopodobniej nadal stosowany jest na polach, co jest nie tylko szkodliwe dla zapylaczy, ale jest po prostu łamaniem prawa. Chcemy, by sprawa została wyjaśniona. Zużycie pestycydów w Polsce musi zostać ograniczone. Konieczne jest też wzmocnienie kontroli nad tymi środkami, które są stosowane. To ważne dla naszego zdrowia i bezpieczeństwa” – mówi Krzysztof Cibor, szef zespołu kampanii przyrodniczych i klimatycznych Greenpeace Polska.

Oprócz tiachloprydu, w ramach Wielkiego Testu Miodu w przebadanych próbkach znaleziono też osiem innych pestycydów, w tym inny neurotoksyczny i szkodliwy dla owadów zapylających neonikotynoid – acetamipryd. Wykryto go w ponad połowie próbek, a w co piątej jego poziom przekraczał dopuszczalne normy. Ogółem wśród przebadanych miodów rzepakowego, gryczanego i wielokwiatowego ze wszystkich województw, wolne od pestycydów było tylko 35 proc. próbek, a co piątym zawartość pestycydów przekraczała maksymalne dopuszczane poziomy.

Wielki Test Miodu przeprowadzony został w ramach corocznej akcji Adoptuj Pszczołę, prowadzonej przez Greenpeace Polska. W tym roku to już 12 edycja akcji.

Zdjęcie: cheerdj (CC0)
Źródło: Greenpeace.org




Rosyjskie surowce przestaną płynąć do UE

„Kupowanie surowców energetycznych z Rosji jest jak kupowanie broni przeciwko Ukrainie” – uważa europosłanka PO Mirosława Nykiel. Dlatego KE planuje do 2027 roku ograniczyć do zera import rosyjskich paliw. Joanna Scheuring-Wielgus ocenia, że taka decyzja powinna zapaść już dawno, ale lepiej późno niż wcale. Co więcej, państwa członkowskie powinny być w tych deklaracjach zjednoczone najbardziej, jak się da.

Komisja Europejska zdecydowała o zamknięciu szlabanu dla rosyjskich surowców energetycznych na rynku europejskim. 6 maja zaprezentowała mapę drogową, której celem jest całkowite uniezależnienie się od importu z Rosji do końca 2027 roku. Na liście surowców, które nie wjadą do UE, znalazły się ropa, gaz, a także uran.

„To krok w dobrym kierunku, to całkowite odejście od zakupu gazu i LNG do 2027 roku. To ogromnie ważne, żeby w tym kierunku pójść. Dużą rolę będzie odgrywało to, żebyśmy zwiększyli udział odnawialnych źródeł energii, tak jak zakładamy w REPowerEU do 2030 roku do 45 proc. W Polsce, jak wiemy, jest teraz ponad 30 proc. OZE, a przecież mamy jeszcze ciągle energię w 60 proc. z węgla. Więc to są założenia potrzebne, realne, bo przecież Rosja nie chce zakończenia wojny, do tej pory nie dała wyraźnego sygnału. Kupowanie surowców energetycznych z Rosji to jest jakby kupowanie broni przeciwko Ukrainie, być może w przyszłości innym krajom unijnym” – mówi agencji Newseria Mirosława Nykiel, posłanka do Parlamentu Europejskiego.

Jak poinformowała Komisja Europejska, od maja 2022 roku, dzięki podejmowanym w tym zakresie działaniom, import rosyjskiego gazu spadł ze 150 mld m3 w 2021 roku do 52 mld w 2024 roku, przy czym udział tego surowca z Rosji zmniejszył się z 45 proc. do 19 proc. W ramach sankcji wprowadzono zakaz wszelkiego importu rosyjskiego węgla, a przywóz ropy spadł z 27 proc. na początku 2022 roku do 3 proc. obecnie. W dziedzinie energii jądrowej państwa członkowskie, które nadal wykorzystują reaktory VVER zaprojektowane przez Rosję, poczyniły postępy w zastępowaniu rosyjskiego paliwa jądrowego paliwem pochodzącym od innych producentów.

Plan na kolejne lata zakłada, że dalsza rezygnacja z surowców pochodzenia rosyjskiego ma się odbywać w taki sposób, by zachować bezpieczeństwo dostaw energii do UE przy jednoczesnym ograniczeniu wszelkiego wpływu na ceny i rynki. Od tego roku światowe dostawy LNG mają szybko rosnąć, a zapotrzebowanie na gaz spadać. Przewiduje się, że do 2030 roku UE zastąpi do 100 mld m³ gazu ziemnego, co odpowiada zmniejszeniu zapotrzebowania do 2027 roku o 40–50 mld m³. Jednocześnie do 2028 roku zdolności w zakresie LNG wzrosną o około 200 mld m³, co stanowi pięciokrotność obecnego importu rosyjskiego gazu do UE. Szczegółowe rozwiązania prawne dla realizacji mapy drogowej zostaną przez KE przedstawione w czerwcu.

„Trzeba sobie stawiać ambitne cele. Kiedy wybuchła wojna na Ukrainie, też wiele osób nie dawało szans na to, że nie będziemy marznąć w zimie, nie będzie zapełnionych magazynów gazu, a to się udało” – mówi Mirosława Nykiel. „Przed wybuchem wojny rynek Unii Europejskiej był największym rynkiem surowcowym dla Rosji, więc wiadomo, że jej gospodarka na tym straci. A jak straci gospodarka, to nie będzie siły do budowy przeciwko państwom sąsiedzkim, takim jak Ukraina. Czyli obniżymy szanse Rosji na barbarzyńskie atakowanie innych krajów”.

„Mapa drogowa powinna być już wcześniej przedstawiona, ona w zasadzie powinna już być dawno zrealizowana. Można byłoby powiedzieć, lepiej późno niż wcale, trzeba było to zrobić wcześniej, mieliśmy na to trzy lata, dobrze, że to się dzieje, szkoda, że tak późno” – podkreśla Joanna Scheuring-Wielgus, posłanka do Parlamentu Europejskiego z Nowej Lewicy.

Mapa drogowa to tylko jeden z aspektów silnego poparcia dla Ukrainy i wspólnego stanowiska UE w tej sprawie.

„Unia Europejska musi być silna i jednorodna w swoim głosie, jeżeli chodzi o pomoc dla Ukrainy. Kwestie finansowe, kwestie obronne i militarne czy kwestie rezygnacji z energii, która płynie ze strony rosyjskiej, to są dobre kierunki, ale w całej tej dyskusji nie można zapominać o rozliczeniu zbrodniarzy, nie można zapominać o wszystkich tych nieszczęściach, które się dzieją w czasie wojny. Tutaj Unia powinna mieć bardzo twarde stanowisko” – mówi Joanna Scheuring-Wielgus.

9 maja, w Dniu Europy, podczas szczytu ukraińsko-unijnego we Lwowie jego uczestnicy poparli ustanowienie Specjalnego Trybunału w Radzie Europy ds. zbrodni przeciwko Ukrainie. Instytucja ta będzie mieć uprawnienia do prowadzenia dochodzeń, ścigania i sądzenia rosyjskich przywódców politycznych i wojskowych, którzy ponoszą największą odpowiedzialność za zbrodnię agresji przeciwko Ukrainie. Teraz do Rady Europy należy ustanowienie ram niezbędnych do ustanowienia trybunału.

„Jako Europejczycy, jako Europa, jako Unia Europejska nie mamy się czego wstydzić, jeżeli chodzi o swoją siłę, swoją integralność, ale też jako Unia Europejska, czyli 27 krajów członkowskich, najbardziej pomogliśmy do tej pory Ukrainie. Fakty świadczą o naszej mocy, tylko ta pomoc musi być jeszcze większa, a jak my jesteśmy zjednoczeni, to jesteśmy w stanie przekonać Stany Zjednoczone, Chiny, Indie i inne kraje na świecie do tego, że jeżeli nie będzie pokoju na Ukrainie, to może być jeszcze gorzej” – podkreśla europosłanka z Nowej Lewicy. „Po wyborze Donalda Trumpa, kiedy okazało się, że niejasna jest relacja i pomoc ze strony Stanów Zjednoczonych w stronę Ukrainy, my musimy być jednorodni w swoich decyzjach. Ale ta jednorodność musi polegać na tym, że inne kraje europejskie w kwestiach finansowania militarnego muszą brać przykład z Polski, która akurat tutaj w tym temacie jest liderem”.

Źródło: Newseria.pl

Komentarz admina „Wolnych Mediów”

A co ze ściganiem ukraińskich zbrodniarzy? Przecież wojna nie jest czarno-biała i zbrodnie wojenne popełniają żołnierze obu stron konfliktu. Ach, zapomniałem o mentalności Kalego! Zbrodnie ukraińskie — dobre, zbrodnie rosyjskie — niedobre.




Nawrocki i Trzaskowski zareagowali na ofertę Mentzena

Popierany przez Prawo i Sprawiedliwość Karol Nawrocki oraz kandydat Koalicji Obywatelskiej Rafał Trzaskowski zareagowali na propozycję Sławomira Mentzena. Polityk Konfederacji zaprosił obu na rozmowę na jego kanale na „YouTube” i zapowiedział, że poprosi ich o podpisanie deklaracji zgodnej z oczekiwaniami jego wyborców.

Przypomnijmy, że Sławomir Mentzen zaprosił kandydata KO na prezydenta Rafała Trzaskowskiego i popieranego przez PiS Karola Nawrockiego na rozmowę do niego na kanale YouTube. „Podczas rozmowy poproszę o podpisanie deklaracji zgodnej z oczekiwaniami moich wyborców” – zapowiedział na X.

Deklaracja ta zawiera osiem punktów, które Mentzen omówił na swoim kanale na YouTube.

1. Nie podpiszę żadnej ustawy, która podnosi Polakom istniejące podatki, składki i opłaty lub wprowadza nowe obciążenia fiskalne.

2. Nie podpiszę żadnej ustawy ograniczającej obrót gotówkowy i będę stał na straży polskiego złotego.

3. Nie podpiszę żadnej ustawy ograniczającej swobodę wyrażania poglądów, zgodnych z polską „Konstytucją”.

4. Nie pozwolę na wysłanie polskich żołnierzy na terytorium Ukrainy.

5. Nie podpiszę ustawy w sprawie ratyfikacji akcesji Ukrainy do NATO.

6. Nie podpiszę żadnej ustawy ograniczającej dostęp Polaków do broni.

7. Nie zgodzę się na przekazywanie jakichkolwiek kompetencji władz Rzeczypospolitej Polskiej do organów Unii Europejskiej.

8. Nie podpisze ratyfikacji żadnych nowych traktatów unijnych osłabiających rolę Polski, na przykład poprzez osłabienie siły głosu lub odebrania Polsce prawa weta

Na wezwanie jednoznacznie zareagował Nawrocki. „Przyjmuję zaproszenie i jestem gotowy do podpisania tych propozycji. Resztę omówimy u Pana na kanale. Do zobaczenia […]” – napisał na swoim profilu w portalu „X”.

Z kolei Trzaskowski w rozmowie z dziennikarzami zrobił unik. „Widziałem te postulaty p. Mentzena. Rozumiem, że to są kwestie, na których zależy jemu, zależy przede wszystkim jego wyborcom, z wieloma z tych postulatów się zresztą zgadzam, więc myślę, że tutaj nie będzie problemu” – powiedział prezydent Warszawy. „Spokojnie, mamy jeszcze 11 dni, żeby ustosunkować się do tych wszystkich kwestii, które są ważne” – dodał Trzaskowski.

Źródło: NCzas.info




Ukraińcy źli na wysokie wyniki Brauna i Mentzena

Wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich w Polsce wywołały niepokój wśród ukraińskich polityków. Szczególnie nie podobają im się dobre rezultaty Sławomira Mentzena (14,81%) oraz Grzegorza Brauna (6,34%).

Ukraiński deputowany Mykoła Kniażycki nie ukrywał swojego szoku wobec rezultatów pierwszej tury głosowania. W rozmowie z telewizją Espreso wyraził głębokie zaniepokojenie szczególnie wynikiem Grzegorza Brauna. „Najbardziej przeraziło mnie 6 proc. Brauna. Jest antyukraiński i antysemicki. Podeptał ukraińską flagę” – powiedział Kniażycki. „Braun razem z Mentzenem, który też dopuścił się haniebnych czynów na ulicach naszych miast, razem mają ponad 20 proc.” – dodał ukraiński polityk.

Kniażycki stwierdził również, że liczba zwolenników prawicy w Polsce rośnie „dzięki rosyjskiemu wsparciu”. Jego zdaniem, polskie społeczeństwo jest głęboko podzielone – „mniej więcej połowa to demokraci i liberałowie, druga połowa to konserwatywni nacjonaliści”.

Obawy Kniażyckiego nawiązują do wydarzeń z lutego 2025 roku, kiedy Sławomir Mentzen podczas wizyty we Lwowie stwierdził, że „Ukraina musi jak najszybciej zakończyć kult Stepana Bandery”. Wypowiedź ta wkurzyła mera miasta, Andrija Sadowego, który nazwał Mentzena „prorosyjskim politykiem z polskim paszportem” i kwestionował, czy powinien mieć prawo wjazdu na Ukrainę.

Zaniepokojony jest również ukraiński politolog Wołodymyr Fesenko. Komentuje, że obawy o przyszłość relacji polsko-ukraińskich „dominują wśród ekspertów w Kijowie”. „Niestety nasze relacje z Polską będą się zmieniać. Niezależnie od tego, kto będzie prezydentem, nasze stosunki nie będą już tak bliskie i partnerskie jak dotychczas. Będą znacznie bardziej skomplikowane” – stwierdził Fesenko w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.

Autorstwo: KM
Na podstawie: Rp.pl
Źródło: Nczas.info




Chińczycy zasiali chmury i zwiększyli opady walcząc z suszą

Średnia roczna temperatura na planecie stale rośnie. Według Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu wzrost emisji gazów cieplarnianych doprowadzi do ekstremalnych zjawisk klimatycznych i powszechnych niszczycielskich skutków dla Ziemi. W obliczu tych wyzwań naukowcy intensywnie poszukują rozwiązań, które mogłyby łagodzić negatywne skutki zmian klimatycznych.

Nadzieję w walce z narastającą suszą budzą technologie modyfikacji pogody, których pionierami stają się Chiny. Naukowcy z Państwa Środka niedawno podzielili się wynikami przełomowego eksperymentu przeprowadzonego na pastwiskach Bayanbulak w Xinjiangu, autonomicznym regionie położonym u podnóża malowniczych gór Tien Szan. Za pomocą dronów wyposażonych w jodek srebra zdołali zwiększyć ilość opadów o 4,3% na obszarze przekraczającym 8 tysięcy kilometrów kwadratowych.

Eksperyment, przeprowadzony pod nadzorem Laboratorium Fizyki Chmur, Opadów i Modyfikacji Pogody Chińskiej Administracji Meteorologicznej, polegał na wystrzeleniu dwóch typów dronów na wysokość ponad 5000 metrów. Na pokładzie każdego z nich znajdował się jodek srebra zapakowany w 125-gramowe batony. W trakcie czterech lotów wykorzystano łącznie 997 gramów tej substancji chemicznej, która była uwalniana do powietrza z szybkością 0,28 grama na sekundę. „Dron to doskonałe narzędzie do modyfikacji pogody ze względu na niższe ryzyko, większą zwrotność i precyzyjne sterowanie” – wyjaśnia profesor Li Bin, główny badacz projektu, którego zespół opublikował wyniki eksperymentu w chińskim czasopiśmie „Desert and Oasis Meteorology” w kwietniu 2025 roku.

Wyniki badania okazały się imponujące. Naukowcy obliczyli, że dzięki rozpyleniu niewielkiej ilości jodku srebra — mieszczącej się w przeciętnym kubku termicznym — uzyskano ponad 68 milionów litrów dodatkowych opadów. Ta ilość wody wystarczyłaby do napełnienia 30 basenów olimpijskich o głębokości 1,9 metra. Co ciekawe, region Bayanbulak wybrano nieprzypadkowo. Położony u podnóża gór Tien Szan, zmaga się on z nasilającymi się problemami pustynnienia oraz szybkim topnieniem lodowców (szacuje się, że giną one w tempie 2-3 km² rocznie). Lodowce te są kluczowym źródłem wody dla ponad 25 milionów ludzi zamieszkujących te tereny.

Aby zweryfikować skuteczność eksperymentu, badacze zastosowali trzy różne metody oceny. Pierwsza polegała na pomiarze wielkości kropli deszczu. Wyniki pokazały, że po rozpyleniu jodku srebra ich średnica zwiększyła się z 0,46 mm do 3,22 mm. Zdjęcia satelitarne dodatkowo potwierdziły, że wierzchołki chmur ochłodziły się o 10°C i zwiększyły swoją wysokość o około 2,8 km. Druga metoda opierała się na analizie statystycznej danych klimatycznych z ostatnich 50 lat. Zgodnie z tą analizą, ilość opadów powinna wzrosnąć o 78,2 tys. metrów sześciennych, czyli o około 3,8%. Trzecią metodą było modelowanie komputerowe, które przewidywało wzrost opadów o 73,8 tys. metrów sześciennych (4,3%). Co istotne, prognozowany wynik pokrywał się niemal idealnie z faktycznymi pomiarami. „To niezwykle rzadka zgodność między modelem a rzeczywistością, zwłaszcza w badaniach atmosferycznych” – podkreśla jeden z ekspertów zaangażowanych w projekt.

Chiny od lat prowadzą intensywne badania nad technologiami modyfikacji pogody. W latach 2012-2017 przeznaczyły na ten cel ponad 1,3 miliarda dolarów. Eksperyment w Bayanbulak nie jest odosobnionym przypadkiem — podobne prace prowadzono również w innych regionach Chin, w tym w Guizhou, Szanghaju, Gansu i Syczuanie. Mimo obiecujących wyników technologia „zasiewania chmur” wzbudza kontrowersje. Krytycy zwracają uwagę na potencjalną szkodliwość jodku srebra dla zdrowia ludzi i innych ssaków przy intensywnej lub przedłużonej ekspozycji. Inni obawiają się, że manipulowanie pogodą na dużą skalę może prowadzić do nieoczekiwanych zmian klimatycznych w regionie, a nawet do konfliktów międzynarodowych o zasoby wodne.

Chińskie władze konsekwentnie realizują swój ambitny plan rozszerzenia programu modyfikacji pogody. Zgodnie z oficjalnymi zapowiedziami, do 2025 roku całkowita powierzchnia obszaru testowego ma przekroczyć 5,5 miliona kilometrów kwadratowych, a do 2035 roku Chiny zamierzają osiągnąć „zaawansowany poziom światowy” w tej dziedzinie.

Źródło: ZmianyNaZiemi.pl




Wplatani w wybory

Podobno należał do najwybitniejszych ludzi nauki ten, który zauważył, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Przydatne to dla współczesnych relatywistów. Dla nich nie istnieją fakty, jedynie wyobrażenia o charakterze przemijającym. Tenże gość zauważył, że mądry człowiek popełnia błąd tylko raz, natomiast idiota jest w stanie popełniać go wielokrotnie, nie rozumiejąc, dlaczego każdorazowa próba uderzania głową w mur musi boleć.

Z pozoru nasza aktualna sytuacja antraktu w politycznym serialu pod tytułem „Wybory” jest nam serwowana jakobyśmy byli przez 30 lat idiotami. Zapowiedź dalszej batalii w II turze, już trąci kolejnym uderzeniem w beton z gotowym wnioskiem, że będzie bolało. Jeśli frajerstwo nie jest naszą cechą, to w najlepszym razie zakrawałoby na uległość wobec politycznych hazardzistów. Znajdujemy się dzięki nim w sytuacji krótko przed zatrzaśnięciem elektronicznie sterowanej bramy z napisem: „tylko praca niewolnicza czyni wolnym”.

W ferworze wyborczym podrzucano ludziom setki sensacji, by ekscytować ich złodziejstwem, oszustwami i swobodnym korzystaniem z substancji rozweselających. Ledwie zamknęły się podwoje lokali wyborczych, a błyskawicznie znane stały się szacunkowe wyniki pierwszej części serialu. Z kilkakrotnego doświadczenia osoby występującej w charakterze „godnej zaufania” wiem, że do godzin porannych potrafiła trwać żonglerka kartami pod pretekstem niezgodności wyniku. Innych form zabawy też było wiele, ale teraz to nieistotne.

Czy ktokolwiek, po wyjściu z lokalu został zagadnięty (w ramach wymyślonego abstrakcyjnego narzędzia „exit poll”) o to na kogo głosował? Sugestiami z tego sondażu indukowano wyborcom mobilizację do wzięcia udziału. Dało to pozór wzięcia odpowiedzialności za losy własne i państwa.

Wynik jest dokładnie taki, z jakim musieli pogodzić się Francuzi, Portugalczycy i Rumuni. Podsuwane przez ukraińskie SBU wpływy rosyjskie brzmiały żałośnie. Ich powinna boleć głowa o ukrócenie ich własnego gremlina, który chce mieć najwięcej do powiedzenia wśród równie wesołkowatych gości z NATO.

Kto sprawcą wyniku?

Największym udziałowcem i beneficjentem wyniku są media. Taktyka uporczywej marginalizacji, zaskakujących form i miejsc tzw. debat, ich przebieg i prowadzenie przypominały casting na gwiazdę medialną. Dopiero na półmetku ośrodki niezależne uzupełniały przekaz procesu traktowanego poważnie przez elektorat. Bo ludzie są, chcą być poważni i zdają sobie sprawę ze skomplikowanej sytuacji państwa i życia w nim. Słysząc po kolejnym doświadczeniu wykorzystania ich nadziei na możność dokonania zmiany polityki, są chętni pokazać swoją troskę. Fakt, że jest jak zawsze, a wybór ograniczył się znów do tego między dżumą i cholerą, stał się powodem, by powiedzieć, że mamy dość. Proponowane hasło trwającej walki, kolejny raz stawia wyborców przed wyborem mniejszego złodziejstwa, oszustwa, kłamstwa. Po odcięciu „mniejszego” zostajemy z tym samym boleśnie doskwierającym urazem.

Figlarze

Dowcipnisie jak pan Marcin Rola, przyjmując taką właśnie postawę, sprzyjają odzyskaniu wpływu PiS-u. Rozważania przez innego redaktora na temat kogo poprą panowie Mentzen i Braun idą w podobnym kierunku, by obdzielić głosami ich zwolenników po równo — jedną i drugą karykaturę aspirującą do objęcia reprezentacyjnego przedstawicielstwa nas wszystkich i państwa. Jakby nie dość było dekady z Dudą. Podrzucona myśl poczciwcom ruchu kamrackiego zaczyna wyglądać na zgodę na zbiorowe samobójstwo poprzez wojnę, albo nurzanie się w kloace przyzwolenia na dewiacje plus wojna. To żadna walka, panowie, to rejterada i zgoda na zło.

Spektakularne wyjście z opresji

Można zarzucić nadmiar honoru, ale są istotne i racjonalne przesłanki, pozwalające przejąć decyzje przez elektorat i unaocznić jego siłę. Skłania do tego sam wynik, a dodatkowo rzekoma siła środowisk promujących pretendentów. Sprawdzając dane związane z liczebnością obu partii widać ich niesłychaną mizerię.

Zgodnie z danymi z roku 2023, PiS liczy 48 000 członków. Doliczając ich rodziny (X4), niechby liczyli 192 000. Przyjmując za równoważny stan liczbowy opłacanej zbieraniny Koalicji Obywatelskiej, rządzą nami i krajem zwolennicy globalizmu w liczbie 384 000. Tylu moralnych inaczej, oraz patriotów z wyprzedaży rządzi zdalnie i medialnie ponad 28 milionami obywatelami uprawnionymi do głosowania. Głosując na jednych, czy drugich akceptujemy życie w domu wariatów. Frekwencją, czy raczej urlopem od wyborów można dać wyraz niezgody na ugruntowanie schematu realnie doskonalonego przepisu na nowoczesne społeczeństwo gułagu „1984”.

Argumentacja pójścia w kierunku wyboru mniej widocznego zła, czyli za Nawrockim, pozostaje zgodą na nikczemność, biedę, bezdomność, eksmisje, narastającą falę przestępczości ze szczególnym okrucieństwem, której nikt z odpowiedzialnych nie chce dostrzegać, ale za chwilę tego doświadczy wzorem pozostałych krajów Europy i Ameryki.

Większe zło w postaci pokrętnego burmistrza Warszawy, to nieograniczona demoralizacja młodzieży, przyzwolenie na korupcję, przywileje dla cudzoziemców za cenę zwiększenia ciężarów polskim podatnikom i ich bankructwa, utrata pieniądza, biurokratyczny reżim medyczno-fiskalny.

Elektorat nieobecny przy urnach w II turze spowodowałby, że systemowi oprawcy cieszyliby się frekwencją 0,5 miliona obywateli swoich zwolenników. Byłby to piękny i spektakularny ruch oporu ludzi rozumnych, którzy bez przemocy dają sobie prawo odmowy do respektowania jakichkolwiek dalszych ustaleń władzy.

Dokładnie jak we Francji, podobnie w Rumunii, ubiegający się o prezydenturę deklarują pełną lojalność – jeśli nie wobec imperialnego bankruta USA, to na rzecz utworzonego na ten sam wzór potworka SZE – Stanów Zjednoczonych Europy, rządzonych na wzór Izraela, czyli z konstytucją w koszu na śmieci. Wizerunki lojalnie uformowanych kandydatów w Polsce spełniają zarówno Trzaskowski Rafał jak i Nawrocki Karol. Ich oblicza, kariery, osiągnięcia polityczne są spójne z globalnym wizerunkiem ludzi bezwzględnych, uzależnionych od hazardu, środowisk promujących substancje wszelakie jak też ich samych. Takie indywidua są gotowe walczyć zajadle z przejawami normalności, wykonają każde zlecenie, zadowalając tłumy obietnicami, jakich one są głodne. To jak niewiele mają do powiedzenia wykazali, albo uciekali w absencję, żeby skryć swoją nieudolność.

Walka dalej?

Owszem, w wyborach parlamentarnych, musieliby zrozumieć wszyscy indywidualiści, którzy przyczynili się do roztrwonienia interesu państwa i obywateli, czy warto być Don Kichotem. Pozbycie się taktyki niezłomnych indywidualistów musiałoby oprzeć się na wyrzuceniu z życia politycznego każdego ugrupowania tych, których podszepty i taktyka podzieliły Konfederację, a z ruchu na rzecz dobrobytu i pokoju wykreowali nieporadnego informatora o sensacjach bez rozeznania w geopolityce. Ciąg dalszy jest konieczny, ale roztropny. Nie możemy dać się zadeptać gremlinom, bo na świecie powoli dzieją się rzeczy dobre, a gospodarczo rośnie znaczenie BRICS. Co więcej – Donald Trump, po ponad dwugodzinnej rozmowie z prezydentem Rosji albo uzyska wsparcie pokojowego rozstrzygnięcia konfliktu na Ukrainie, albo będzie musiał ustąpić. Przyjmując pokojowe metody, możemy dać wyraz własnych dążeń i pokazać światu gdzie jest miejsce podżegaczy. W obronie wolności absencja to samoobrona, a bój nasz może być ostatni.

Autorstwo: Jola
Źródło: WolneMedia.net




Siatka przemytnicza w otoczeniu rządu?!

Telewizja Republika twierdzi, że dotarła do dokumentów wskazujących na istnienie zorganizowanej grupy zajmującej się przemytem nielegalnych imigrantów. Według stacji, centralną postacią w tej strukturze ma być Klementyna Suchanow, jedna z liderek aborcjonistek ze Strajku Kobiet, która po zmianie władzy znalazła ciepłe posadki rządowe.

Dziennikarze Republiki utrzymują, że uzyskali dostęp do materiałów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Straży Granicznej oraz prokuratury w tej sprawie. Z dokumentów tych ma wynikać, że osoby związane z kręgami rządowymi „stworzyły mafię przemytników nielegalnych imigrantów zorganizowaną jak siatka szpiegowska współpracująca z ruskimi służbami”.

Według relacji Telewizji Republika, domniemana grupa przestępcza miałaby otrzymywać informacje od służb rosyjskich i białoruskich.

Kluczową postacią miałaby być Klementyna Suchanow, która po dojściu tzw. uśmiechniętych do władzy zasiadła w dwóch komisjach rządowych – jednej zajmującej się badaniem rosyjskich wpływów oraz drugiej dotyczącej nadużyć wobec aktywistów.

Michał Jelonek udostępnił treść korespondencji między Suchanow a Justyną W. dotyczącej przemytu migrantów. Z wiadomości wynika, że Justyna W. zwróciła się do Suchanow z prośbą o pomoc w znalezieniu kierowców do przewiezienia dziewięciu osób z granicy do Warszawy.

„Bartek Kramek rozmawiał z Tobą o akcji na granicy. Potrzebujemy wsparcia. Przyjdę do senda. Trzeba wywieźć 9 osób do Warszawy dzisiaj lub jutro. My jesteśmy we Wrocławiu, będziemy w Hajnówce jutro. Wozi się po 1,2 osobach. Potrzebujemy więcej kierowców” – czytamy w opublikowanej wymianie wiadomości.

Suchanow miała odpowiedzieć, że sprawdza możliwości znalezienia ludzi i może służyć kontaktem do osoby znającej wiele języków. Na razie nie odniosła się do rewelacji TV Republiki.

Źródło: NCzas.info




Premier Hiszpanii chce wykluczenia Izraela z Eurowizji

Premier Pedro Sánchez domaga się wykluczenia Izraela z Konkursu Piosenki Eurowizji, podobnie jak stało się to w przypadku Rosji.

Pedro Sánchez uważa, że Unia Europejska powinna potraktować izraelski reżim Benjamina Netanjahu taki samo jak rosyjski reżim Władimira Putinowi, szczególnie w odniesieniu do udziału Izraela w zawodach sportowych lub kulturalnych. W odniesieniu do wydarzenia Eurowizji, które odbyło się w zeszły weekend, polityk bezpośrednio zaproponował wykluczenie izraelskich uczestników.

Hiszpańska RTVE zwróciła się do Europejskiej Unii Nadawców (EBU), organizatora konkursu, o audyt w celu wyjaśnienia sposobu dystrybucji głosów hiszpańskiej publiczności. Być może inni europejscy nadawcy publiczni też zdecydują się na ten krok.

Reprezentująca Izrael Yuval Raphael otrzymała w sumie aż 297 punktów od publiczności wszystkich krajów. Było to zaskakujące, biorąc pod uwagę, że jej piosenka „New Day Will Rise” w porównaniu do innych utworów, które zdobyły dużą liczbę punktów, nie cieszyła się popularnością w serwisach streamingowych czy na „YouTube”.

Autorstwo: wch
Źródło: Lewica.pl




To nie nasza wojna! Czy Polacy na emigracji chcą walczyć?

Postanowiliśmy sprawdzić, co Polacy za granicą sądzą o konieczności obrony kraju. „To nie nasza wojna” czy „obowiązek wobec kraju jest zawsze”? Ostatnio pisaliśmy o tym, co w takiej sytuacji z Polakami za granicą. Nasz tekst wywołał lawinę komentarzy, maili i reakcji. Czy Polacy na emigracji chcą walczyć na froncie?

Coraz częściej, nawet w codziennych rozmowach, nawet w domu, wspomina się o przygotowaniach na kilkudniowy kryzys czy prawdopodobieństwie wojny. W Polsce okolice przy granicy wschodniej od 2022 roku skokowo wzrosła ilość nieruchomości oferowanych na rynku wtórnym po bardzo korzystnych cenach. Jednak, nawet jeśli zamieszkają na granicy z Niemcami, w przypadku wybuchu wojny i wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego Polacy zobowiązani są do obrony kraju.

Odkąd wojna na Ukrainie wybuchła z pełną siłą, a napięcia geopolityczne nie maleją, wielu Polaków zaczyna zadawać sobie niewygodne pytanie: co zrobię, jeśli konflikt obejmie również mój kraj?

Ważne są również odczucia Polaków za granicą. Jednak Ci choć chodzą na wybory, obchodzą 11 listopada i posyłają dzieci do Pierwszej Komunii w polskich parafiach, na front by nie poszli. Tak przynajmniej wynika z pierwszych reakcji. Taka postawa raczej nikogo nie dziwi, szczególnie, że wojna dzisiaj naprawdę nie ma wiele wspólnego z patriotyzmem. Choć część wyjechała, bo czuje się rozczarowana Polską. Zatem na pytanie: Czy Polacy na emigracji chcą walczyć na froncie? w większości odpowiadają przecząco.

Nie mam już z tym miejscem więzi”

„Wyjechałem dziesięć lat temu, bo nie widziałem tu przyszłości. Teraz ktoś mówi mi, że mam wracać walczyć? Dla kogo? Dla jakiego państwa?” – mówi Kamil, trzydziestopięcioletni kierowca ciężarówki mieszkający w Belgii.

Podobne głosy pojawiają się coraz częściej. Wśród Polaków mieszkających za granicą panuje poczucie nie tylko dystansu geograficznego, ale i emocjonalnego oddalenia od kraju, który kiedyś opuścili. Często nie z wyboru, lecz z konieczności. Wielu z nich wspomina, że opuszczając Polskę, nie wyjeżdżali z plecakiem marzeń. Wzięli ze sobą walizkę frustracji. Najczęściej pełną rozczarowań, braku realnych perspektyw, pogardliwym stosunkiem pracodawców i urzędników, zawiedzeni obietnicami bez pokrycia.

Patriotyzm i umieranie na froncie to nie to samo

Dziś – osiedleni, zakorzenieni w nowych krajach – często nie rozumieją, dlaczego mieliby narażać swoje życie dla granic. Ta sprawa, jak sami mówią, „już ich nie dotyczą”. W ich oczach Polska pozostała krajem dzieciństwa, wspomnień i tradycji. Jednak obecnie nie jest państwem, które kształtuje ich codzienność.

„Czuję się Polakiem, ale nie czuję się częścią polskiej polityki. Nie jestem już podatnikiem w Polsce, moje dzieci mówią po angielsku. Czuję, że byłoby to nieszczere z mojej strony, gdybym teraz ubierał mundur z orzełkiem” – mówi anonimowo Paweł z Dublina. Jak dodaje, jego życie toczy się dziś w innym porządku prawnym, społecznym i mentalnym. Polska, choć obecna w sercu, funkcjonuje bardziej jako sentyment niż jako państwo obywatelskie.

„Kocham polski język, tęsknię za lasami i świętami w domu, ale państwo to nie jest poezja. Państwo to konkret: zdrowie, bezpieczeństwo, stabilność. Tego nie dostałem. Dlaczego miałbym teraz oddawać za to życie?” – zastanawia się.

To nie jest już pytanie tylko o patriotyzm, ale o lojalność wobec miejsca, które nie dało wystarczających powodów, by ją pielęgnować. Wielu emigrantów przyznaje, że czują się rozdwojeni – między uczuciem do ojczyzny a chłodną kalkulacją i uczciwością wobec samych siebie. Bo choć Polska ich ukształtowała, to niekoniecznie zapewniła im poczucie, że są jej potrzebni. Nie zapewniła stabilności ekonomicznej czy komfortu społecznego. Dlatego wyjechali.

Gdyby to była wojna sprawiedliwa…

Dla wielu Polaków mieszkających za granicą patriotyzm nie jest martwym pojęciem. Wieszają biało-czerwoną flagę na 11 listopada, śledzą sytuację polityczną w kraju, aktywnie uczestniczą w wyborach, uczą dzieci języka ojczystego, przekazują im tradycje, a na Wszystkich Świętych wracają, by zapalić znicz na grobach dziadków. Często z dumą opowiadają o polskim pochodzeniu w wielokulturowym środowisku. Zawzięcie bronią polskiej historii i tożsamości w rozmowach z obcokrajowcami. Ale – jak sami podkreślają – patriotyzm nie musi i nie powinien sprowadzać się jedynie do gotowości do walki z bronią w ręku.

„Jeśli to byłaby wojna obronna, w stylu 1939 roku – tak, rozważałbym. Ale wojna to dziś polityka, geopolityka, surowce, wpływy. Czy ktoś mi powie, za co dokładnie mam zginąć?” – pyta Marek, informatyk z Londynu. Jego głos nie jest odosobniony. W rozmowach z Polakami mieszkającymi w Irlandii, Niemczech, Holandii czy Norwegii wielokrotnie pojawiają się podobne wątpliwości: czy współczesna wojna, rozgrywana nie tylko na lądzie, ale również na poziomie interesów korporacyjnych, sojuszy militarnych i rywalizacji surowcowej, wciąż daje się opisać w kategoriach moralnego obowiązku?

Z jednej strony – wciąż żywa świadomość historyczna i głęboki szacunek dla przodków, którzy ginęli za wolność Polski. Z drugiej – współczesny sceptycyzm wobec decyzji polityków, niechęć do ślepego podporządkowania rozkazom, które mogą nie mieć nic wspólnego z obroną ludności cywilnej.

Czy Polacy na emigracji chcą walczyć na froncie? A gdzie będą wówczas politycy?

Dla wielu Polaków żyjących na Zachodzie państwo przestało być czymś, co budzi zaufanie. Oczekiwaliby jasnego przekazu, uczciwej debaty publicznej, a nie patriotycznych haseł wypowiadanych przez tych, którzy sami byliby ostatnimi do walki. Wiele osób zastanawia się głośno, gdzie będą politycy PO, PiS czy Konfederacji, gdy przeciętny Polak wyląduje z karabinem na wojnie. Tuż obok, na froncie, czy w bezpiecznym miejscu gdzieś poza granicami Polski? Dlatego lojalność nie powinna być wymuszana przepisem, lecz budowana przez wzajemny szacunek – a ten, ich zdaniem, często nie działał w obie strony.

Jak mówi inna rozmówczyni z Londynu, Agata, matka dwójki dzieci: „Kocham Polskę. Ale miłość nie oznacza ślepego poświęcenia. Czy ktoś, kto traktuje mnie jako 'gorszy sort’, będzie mnie potem nazywał bohaterką? Nie jestem pewna, czy chcę w to grać”.

To nie ucieczka od odpowiedzialności, ale pytanie o jej sens i proporcje.

Po co armia zawodowa, skoro i tak mamy ginąć?

Wielu emigrantów nie kryje rozczarowania. W ich oczach Polska jako nowoczesne państwo powinna być przygotowana na zagrożenia, posiadać wyszkoloną, profesjonalną armię oraz systemy obrony oparte na technologii – nie na powszechnej mobilizacji cywilów.

„Płacimy podatki, mamy zawodową armię, NATO, drony, satelity… a mimo to ktoś mówi mi, że mam wracać, chwycić za karabin i iść do okopu? To brzmi jak XIX wiek, nie XXI” – mówi Kamil, kierowca z Belgii.

Dla wielu to kwestia konsekwencji i zaufania do państwa. Skoro obywatele wspierają państwo finansowo przez lata – również wtedy, gdy mieszkają za granicą i wysyłają pieniądze do rodzin – oczekują, że państwo będzie działać nowocześnie i odpowiedzialnie.

„Czuję się Polakiem, ale nie czuję się częścią polskiej polityki. Nie jestem już podatnikiem w Polsce, moje dzieci nie chcą mówić po polsku. Czuję, że byłoby to nieszczere z mojej strony, gdybym teraz ubierał mundur z orzełkiem” – mówi Paweł z Dublina.

Wielu z nich przyznaje, że w razie wojny nie odmówią pomocy – ale chcieliby, by państwo najpierw w pełni wykorzystało własne zasoby, nowoczesną technikę i profesjonalne struktury obronne, zanim sięgnie po tych, którzy dawno temu wybrali inną drogę.

Polskość to nie tylko granica

Wielu emigrantów wyraźnie oddziela bycie Polakiem od konieczności walki z bronią w ręku. Dla nich tożsamość narodowa nie musi oznaczać gotowości do fizycznego poświęcenia.

„Jestem Polakiem, mówię po polsku, obchodzę Wigilię tak jak moi rodzice. Ale nie czuję, bym miał iść na wojnę, żeby to udowodnić. Wierność kulturze, polskość nie oznacza wierności rozkazom” – pisze w mailu do redakcji Dorota z Londynu.

Nie chodzi o tchórzostwo. W wielu wypowiedziach pobrzmiewa racjonalna obawa: przed traumą, przed cierpieniem, przed utratą życia, ale też przed niepewną przyszłością, jaką w razie wojny musiałaby dźwigać rodzina. Emigranci, którzy przez lata budowali swoje życie na Zachodzie, często mają dzieci, domy, kredyty – i nie chcą ryzykować ich bezpieczeństwa w imię decyzji podjętych przez polityków, którym już od dawna nie ufają.

Pojawiają się również wątpliwości natury moralnej. Czy w świecie, który coraz mocniej stawia na dyplomację i pokój, warto znów rozwiązywać konflikty z bronią w ręku? Wielu rozmówców podkreśla, że czasy się zmieniły – a z nimi również definicja obywatelskiego obowiązku.

„Wierzę w pomoc, w solidarność, w medycynę, w logikę, nie w karabin. Gdyby Polska potrzebowała lekarzy, informatyków, tłumaczy – jestem pierwszy. Ale nie włożę munduru tylko dlatego, że ktoś mówi, że muszę. Nie tak rozumiem patriotyzm” – mówi Robert, 42-letni pielęgniarz z Rotterdamu.

Dla takich osób lojalność wobec ojczyzny oznacza coś innego niż powrót na front. Czy Polacy na emigracji chcą walczyć? Czy walka w przypadku wojny to jedyny sposób by wzmocnić kraj? Patriotyzm to codzienna dbałość o język, kulturę, pamięć historyczną – ale też umiejętność krytycznego myślenia i stawiania granic. Także własnemu państwu.

Czy Polacy na emigracji chcą walczyć? Reakcje wiele mówią o definicji patriotyzmu i polskości

Nie sposób jednoznacznie ocenić tych postaw. Są w nich lęk, logika, osobiste wybory i często bolesne doświadczenia. Wielu Polaków nie wyobraża sobie powrotu z Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Holandii wprost na front. I choć w komentarzach nie brakuje postaw patriotycznych, przypominających romantyczny etos obrony kraju, wiersze Baczyńskiego czy Broniewskiego, to jednak każdy ostatecznie zdaje sobie sprawę z tego, że wojna na froncie nie ma w sobie nic romantycznego.

Wspólnym mianownikiem wielu wypowiedzi jest potrzeba dialogu: szczerego, uczciwego i pozbawionego patosu. Polacy za granicą nie są jednorodną grupą, ale ich głos – choć oddalony o setki kilometrów – nadal ma znaczenie. Czy Polacy na emigracji chcą walczyć? Niezależnie od miejsca zamieszkania, pytanie o sens wojny, patriotyzm i obowiązek powrotu do kraju zostaje w sercach wszystkich, którzy kiedyś nazwali Polskę swoim domem.

Autorstwo: Joanna Baran
Źródło: PolishExpress.co.uk




Jak „Allegro” przejęło kontrolę nad handlem internetowym w Polsce

„Wyobraź sobie, że pewnego dnia tracisz dostęp do »Allegro«. Nie możesz nic kupić, nie możesz nic sprzedać. Zostałeś odcięty. Dla wielu Polaków oznaczałoby to paraliż codziennego życia i utraty podstawowego kanału sprzedaży” – ostrzega Wojciech Dzierwa w materiale wideo pt. „Pułapka »Allegro«, której nikt nie widzi” opublikowanym na jego kanale na „YouTube”.

„Allegro” to już nie tylko popularna platforma – to system, który przejął kontrolę nad internetowym handlem w Polsce. Jak do tego doszło? I dlaczego dziś coraz więcej osób mówi o tym, że wpadli w pułapkę, z której nie sposób się wydostać?

Od skromnych początków do cyfrowego giganta

„Allegro” powstało w 1999 roku w Poznaniu. Pomysł, inspirowany sukcesem „eBaya”, szybko zdobył popularność. Ludzie mogli sprzedawać i kupować używane przedmioty, rękodzieło czy sprzęt elektroniczny. Na początku serwis nie pobierał praktycznie żadnych opłat, a model aukcyjny przyciągał rzesze użytkowników. „Allegro” rosło razem z nimi, a jego pozycja była tak silna, że nawet „eBay” nie zdołał wejść na polski rynek.

Do 2019 roku aż 79% polskich konsumentów deklarowało, że korzysta z „Allegro”. Dla sprzedających brak obecności na tej platformie oznaczał po prostu niewidzialność.
Rosnące prowizje, spadające zyski

Z czasem „Allegro” przestało być przyjazną platformą aukcyjną, a zaczęło przekształcać się w maszynkę do generowania zysków – często kosztem sprzedawców. Po przejęciu przez zagraniczny fundusz inwestycyjny w 2016 roku, platforma zaczęła stopniowo podnosić opłaty. Najpierw prowizje od ceny towaru, potem także od kosztów wysyłki. Dla wielu małych i średnich firm operujących na niskiej marży było to ciosem w serce.

Wprowadzono program lojalnościowy „Allegro Smart”, który miał zapewnić klientom darmową dostawę. Ale za tę „darmowość” płacili sprzedawcy – dosłownie. Dopłaty od „Allegro” nie pokrywały realnych kosztów przesyłek, więc różnicę pokrywali właściciele sklepów.

Co więcej, pojawiła się presja. Oferty bez „Smartab są mniej widoczne, a klienci wybierają te, które oferowały darmową wysyłkę. Dla sprzedawców to pułapka bez wyjścia: płać albo zniknij z rynku.

Płatna widoczność, czyli promocja albo śmierć

Dodatkowym elementem uzależniającym sprzedawców od „Allegro” są płatne promocje. Samo wystawienie produktu nie wystarcza – bez dodatkowych opłat za wyróżnienie oferty, kampanie „Allegro Ads” i sponsorowane pozycje w wynikach wyszukiwania, sprzedawcy nie mają szans dotrzeć do klientów.

„Nie zapłacisz – znikasz” – mówią sprzedawcy. A to oznacza często setki lub tysiące złotych miesięcznie, które trzeba oddać platformie, żeby utrzymać się na powierzchni.

„Allegro” wchodzi do gry jako sprzedawca

W 2015 roku „Allegro” zrobiło coś, czego nikt się nie spodziewał – zaczęło samo sprzedawać produkty. Oficjalny sklep „Allegro” pojawił się na platformie, konkurując bezpośrednio z użytkownikami. I, jak wykazało postępowanie UOKiK, był faworyzowany.

Jako właściciel platformy „Allegro” miało dostęp do danych, algorytmów i statystyk. Dzięki temu mogło wypuszczać produkty dokładnie dopasowane do popytu, w najlepszym czasie i miejscu. UOKiK w 2022 roku nałożył na firmę karę 206 milionów złotych za nadużywanie pozycji dominującej oraz kolejne 4 miliony za zapisy regulaminowe naruszające prawa konsumentów.

Ale kara to tylko liczba – w praktyce „Allegro” działa nadal według własnych reguł, a sprzedawcy czują się bezsilni.

Klient też traci, choć często nieświadomie

Można pomyśleć, że to problem przedsiębiorców. Ale skutki monopolizacji „Allegro” odczuwają także klienci. Po pierwsze – mniej konkurencji to gorsze ceny i mniej ofert. Po drugie – opinie, rekomendacje i wyniki wyszukiwania mogą być manipulowane tak, by promować własny sklep „Allegro”. W efekcie konsumenci nie widzą najtańszej lub najlepszej oferty – tylko tę, którą platforma chce im sprzedać.

Kolejnym problemem jest elastyczność usług. „Allegro Smart” – opłacane z góry na rok – może zmienić zasady w trakcie trwania umowy, co UOKiK uznał za niedozwoloną praktykę. Ale fakt, że taka możliwość w ogóle istniała, pokazuje skalę arogancji platformy wobec swoich użytkowników.

Gdy cała branża e-commerce koncentruje się wokół jednego gracza, ryzyko systemowe rośnie. Co stanie się, jeśli „Allegro” postanowi wprowadzić dodatkową opłatę za kliknięcie „Kup teraz”? Albo abonament za samo przeglądanie ofert? Brzmi jak fantazja? Jeszcze kilka lat temu równie nierealne wydawało się pobieranie prowizji od kosztów wysyłki.

„Smart” – ukryta pułapka dla klientów

Choć Wojciech Dzierwa w swoim materiale tego nie porusza, warto wspomnieć o mniej oczywistym mechanizmie działania usługi „Allegro Smart”. Z pozoru to atrakcyjna oferta – darmowa wysyłka po opłaceniu abonamentu. Problem zaczyna się wtedy, gdy klient nie wie, iż rzekomy abonament jest w rzeczywistości… samoodnawiającą się płatną subskrypcją.

Jeśli aktywujesz „Smarta” i zapłacisz kartą płatniczą, usługa nie wygaśnie po miesiącu lub roku – lecz będzie automatycznie odnawiała się w nieskończoność, co miesiąc pomniejszając saldo konta bankowego. W skrajnych przypadkach – dopóki starczy środków. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, a „Allegro” nie informuje wprost o tym mechanizmie w trakcie zakupu.

Rezygnacja z „płatnej subskrypcji” jest możliwa, ale wiąże się z umowną opłatą. Dla przykładu: jeśli miesięczna subskrypcja kosztuje 14,99 zł, po rezygnacji klient odzyska tylko 6,96 zł. Pozostałe 8,03 zł to koszt „odstąpienia”. Aby uniknąć tej pułapki, jedynym skutecznym rozwiązaniem jest usunięcie karty płatniczej z konta w zakładce „Smart” od razu po zakupie.

Zbyt wielcy, by upaść? A może zbyt wielcy, by ich zatrzymać?

Historia „Allegro” pokazuje, jak łatwo można przejść od budowania zaufania i wspierania lokalnych biznesów do tworzenia systemu, w którym wszyscy – sprzedawcy i klienci – stają się zależni od jednej platformy. To scenariusz dobrze znany z działań „Amazona”, który w USA i Europie wielokrotnie był oskarżany o kopiowanie ofert sprzedawców i promowanie własnych wersji tych samych produktów.

Czy „Allegro” spotka ten sam los co „Amazon” – publiczne śledztwa, nowe regulacje, a może rozbicie firmy? Tego nie wiemy. Ale jedno jest pewne: im szybciej jako społeczeństwo zrozumiemy, jak działa ten system, tym większa szansa, że nie staniemy się jego kolejną ofiarą.

Autorstwo: Aurelia
Na podstawie: YouTube.com, inf. wł.
Źródło: WolneMedia.net




Francisco Paulino Hermenegildo Teódulo Franco y Bahamonde Salgado Pardo de Andrade, czyli generał drugi z trójki

Trochę przydługie? Pierwsze cztery to imiona, potem nazwisko rodowe ojca (Franco), po nim nazwisko rodowe matki (Bahamonde). A dalej? To człony nazwiska z rodziny matki pochodzącej z arystokratycznej rodziny Bahamonde Salgado Pardo de Andrade. W komputerach hiszpańskiej ewidencji stanu cywilnego na nazwisko i imiona trzeba przewidzieć trochę więcej miejsca, niż gdzie indziej. W skrócie: Francisco Franco (ur. 4 grudnia 1892 – zm. 20 listopada 1975).

Francisco miał dwóch braci: starszego Nicolasa i młodszego Ramona, który stał się sławnym po pierwszym przelocie Atlantyku z terenu Hiszpanii w 1926 roku. Wszyscy trzej wychowani przez matkę w duchu religijności, byli, według biografów, ludźmi nieprzeciętnymi.

Nazwisko Franco było niegdyś noszone również przez hiszpańskich Sefardyjczyków. Kiedy Hiszpania weszła w strefę zainteresowania Hitlera, zlecił on Heydrichowi poufne badania rodowodu Francisco Franco co do ewentualnego żydowskiego pochodzenia. Dochodzenie nie dało pozytywnego rezultatu, a badacze nazwisk twierdzą, że „Franco” oznaczało także niegdyś przybysza z północy.

Męscy przodkowie Franco od XVIII wieku pełnili różne funkcje oficerskie w hiszpańskiej marynarce, a jego ojciec był naczelnym intendentem marynarki w stopniu wiceadmirała. O naczelnym intendencie wiadomo, że lubił „kobiety, wino i śpiew”: porzucił żonę dla innej kobiety; mówiono też o nim, że mógł być libertynem i masonem. Z synem nie łączyły go poglądy ani zasady.

Zgodnie z rodzinną wojskową tradycją, Francisco w wieku 15 lat wstąpił do Akademii Piechoty i stał się jednym z 312 kadetów swojego rocznika. Chyba jednak nie przykładał się zanadto do nauki albo był kadetem niesubordynowanym, bo ukończył w 1910 roku Akademię z 251 lokatą. Dwa lata później walczył z Kabylami w Maroku, wykazując się dobrym rozpoznaniem sytuacji, szybkim podejmowaniem właściwych decyzji i czymś, co pod tamtą szerokością geograficzną nazywa się „la baraka” – szczęściem w prowadzonych działaniach wojskowych nawet w sytuacjach, które wydawały się beznadziejnymi. Dzięki tym zaletom awansował szybko: porucznik, kapitan, a w 1916 roku był już najmłodszym w całej hiszpańskiej armii majorem.

Trzy lata później jego kolega major Milian Astray zaproponował mu udział w swoim pomyśle utworzenia hiszpańskiej Tertio Extranjero (odpowiednika francuskiej Legii Cudzoziemskiej). Hiszpania miała sporo swoich interesów w Maroku. Należały do niej Ceuta i Melilla (na afrykańskim brzegu Morza Śródziemnego) i teren północnego Maroka pomiędzy tymi miastami z największym Tetouanem i nieco mniejszym Larache. Także Ifni nad Atlantykiem, 100 km na południe od Agadiru. W północnej Afryce trwały walki wyzwoleńcze: powstanie wojowniczego Abd el Krima z gór Rifu, który oblegał Melillę. Melilla była bliska poddania się. „Primera Bandera”, hiszpańska legia cudzoziemska pod dowództwem Franco, mimo niekorzystnych stosunków sił, odparła ataki Abd el Krima, zadała mu ciężkie straty i uwolniła Melillę z oblężenia. Franco został awansowany do stopnia podpułkownika. Za kolejne udane akcje przeciwko Abd el Krimowi (którego powstanie zostało stłumione) we współpracy z wojskami francuskimi został pułkownikiem, a następnie generałem (najmłodszym w Europie), w dodatku odznaczonym francuską legią honorową. Był to już rok 1926, Franco od prawie trzech lat był głową rodziny. W styczniu 1928 roku został komendantem nowo utworzonej Głównej Akademii Wojskowej w Saragossie. Minęło trzy relatywnie spokojne lata aż do chwili , kiedy w wyborach municypalnych w niektórych największych hiszpańskich miastach wygrała lewica, co stało się pretekstem do obalenia monarchii i wygnania króla Alfonsa XIII (14 kwietnia 1931 roku). Dla Francisco Franco zaczął się zły czas. Nowy premier, republikanin o zacięciu rewolucyjnym Manuel Azaña y Díaz, uważający Franco za niebezpiecznego dla republiki, pozbawił go stanowiska, zamknął Akademię Wojskową i unieważnił jego nominację generalską. Dopiero po powrocie centroprawicy do władzy w 1933 roku Franco odzyskał stopień generalski i został mianowany dowódcą hiszpańskich sił zbrojnych w Maroku.

W lutym 1936 roku polityczne wahadło minimalnie przechyla się na lewo, lewica ponownie dochodzi do władzy. Franco zostaje zesłany na Wyspy Kanaryjskie, gdzie pełni raczej mało znaczącą dla wewnętrznej sytuacji w Hiszpanii funkcję dowódcy wojsk na wyspach. W Hiszpanii zawiązuje się konspiracyjna Unia Militarna (UME), ale Franco nie przystępuje do niej, stojąc na stanowisku, że rządy prawicy należy przywrócić środkami legalnymi. Zmienia zdanie, kiedy w lipcu 1936 roku zamordowany zostaje przywódca hiszpańskiej prawicy w opozycji, J.M. Calva Sotel. Franko, za zgodą hiszpańskich wyższych wojskowych, przejmuje władzę nad hiszpańskimi wojskami w Maroku i dokonuje inwazji na metropolię.

Tymczasem w Hiszpanii czerwona rewolucja zbiera krwawe żniwo. Przed tak zwaną „wojną domową” w Hiszpanii masoneria miała w Kortezach, czyli sejmie hiszpańskim 183 posłów w różnych partiach na ogólną liczbę 458, każdą ustawę mogli przegłosować na spółkę z „pożytecznymi idiotami”. To też Kościół był poddawany represjom. Gdy dochodzili do władzy socjaliści i liberałowie, prześladowali Kościół, oprócz klasycznego już „opiłowywania” wynajmowali tak zwanych „pistoleros” – uzbrojonych bandytów, którym płacili pięć dolarów za zabicie jednego księdza. Podczas „wojny domowej” (lata 1936–1939) w wyniku prześladowań religijnych Kościoła katolickiego śmierć poniosło 12 biskupów, 4194 księży, 2365 zakonników, 283 zakonnice i kilkadziesiąt tysięcy wiernych świeckich. Radziecka władza w Rosji za pośrednictwem stworzonego przez bolszewię Kominternu zorganizowała hiszpańskiej lewicy pomoc, tak zwane „brygady międzynarodowe”. Z Polski wyjechali „dąbrowszczacy”. Ta pomoc sporo kosztowała Hiszpanów [1].

W wojnie domowej w Hiszpanii brało udział około 5000 ochotników z Polski, z czego 2250 osób stanowili Żydzi. Ocenia się, że Żydzi stanowili 25% ogółu żołnierzy Brygad Międzynarodowych. Było ich ok. 10 000. W latach 1936–1939 opanowana przez stalinowskich komunistów Milicja Ludowo-Republikańska oraz inne republikańskie formacje zabiły około 7000 osób duchownych – stanowiło to ponad 12% ogółu duchowieństwa w kraju. Republikanie zniszczyli lub sprofanowali ponad 20 tys. świątyń katolickich. W 1936 roku komuniści w Hiszpanii zamordowali około 12 000 uwięzionych przeciwników reżimu w miejscowości Paracuellos del Jarama, szczyt zbrodni nastąpił w niedzielę 8 listopada 1936 roku, zbrodnie zaplanowało bolszewickie NKWD dowodzone przez Lejbe Felbina – „Orłowa”. Ta zbrodnia została dokonana prawdopodobnie na polecenie innego Żyda, doradcy bolszewickiego, Moïsseia Friedlanda używającego nazwiska Mikhaïl Efimovich Koltsov — agitatora i wpływowego dziennikarza. Listy przeznaczonych do zamordowania podpisywał późniejszy szef Komunistycznej Partii Hiszpanii Santiago Carillo. W 1937 roku sekretarz generalny Komunistycznej Partii Hiszpanii José Diaz raportował: „Hiszpania znacznie prześcignęła Związek Radziecki w walce z Kościołem. W jej częściach, które są w naszych rękach, Kościół przestał już istnieć”.

Hiszpania nie padła dzięki generałowi Francisowi Franco, wówczas dowódcy wojsk kolonialnych. Po wylądowaniu w Hiszpanii odbił z rąk „Czerwonych” prawie całą Andaluzję i Estremadurę, przywrócił na obszarze swojej jurysdykcji purpurowo-złoty sztandar Królestwa i stał się naturalnym, naczelnikiem powstania (planowany na szefa junty powstańczej gen. Sanjurjo niespodziewanie zginął 20 lipca w katastrofie lotniczej). Lewica jak zwykle stworzyła na użytek publiczny opowieści o straszliwych zbrodniach Franco podczas przywracania porządku i ładu w Hiszpanii i do dzisiaj nie może mu wybaczyć wyrwania Hiszpanii z rąk „czerwonych”. A „czerwoni” w Hiszpanii dzięki różnym intelektualistom opowiadającym o radzieckim raju wierzyli, że komunizm da im wszystko, czego dusza zapragnie. Liczby cytowane przez uczciwych historyków mówią same za siebie. Ściśle ustalona przez historyka R. Salas Larrazabala (Perdidas de la guerra, Barcelona 1977 rok) liczba egzekucji na podstawie wyroków sądów wojskowych w latach 1939-1950 wynosi 22 641. Z rąk republikanów-komunistów w latach 1936-1939 zginęły (najczęściej w samosądach) 72 344 osoby, podczas gdy z rąk nacjonalistów (z reguły co najmniej po dochodzeniu) 32 021 osób. Tak wygląda z grubsza bilans ofiar hiszpańskiej „wojny domowej”, która miała z Królestwa Hiszpanii uczynić Hiszpańską Republikę Radziecką. Hiszpania wyszła z tej wojny zrujnowana, ze zrabowanym przez bolszewików złotem ze skarbca, zadłużona w zagranicznych bankach i ideologicznie skłócona. Zarówno faszystowskie Włochy, jak i hitlerowskie Niemcy usiłowały wpływać na politykę wewnętrzną, ale Franco umiejętnie neutralizował ich zamiary. Przykładowo próbę faszystowskiego puczu pod wodzą M. Hedilli, wspieranego przez Niemcy, Franco udaremnił, skazując przywódcę na śmierć, a następnie ułaskawiając na usilną prośbę ambasady niemieckiej.

Dnia 1 kwietnia 1940 roku Franco podpisał dekret o budowie pomnika w Dolinie Poległych (Valle de los Caidos) u szczytu masywu Guadarrama, w pobliżu Eskurialu, poświęconego pamięci wszystkich poległych po obu stronach konfliktu Hiszpanów. Monumentalny pomnik, zwieńczony 150-metrowym krzyżem otoczonym 18-metrowymi postaciami Ewangelistów miał być nie tylko upamiętnieniem, ale także symbolem powrotu do jedności Hiszpanów. Więźniowie pracujący przy jego budowie uzyskiwali skrócenie kary i zatarcie win.

W tej samej nekropolii został pochowany Francisco Franco w 1975 roku. Lewactwo hiszpańskie nie podarowało mu krwawej łaźni, jaką im sprawił podczas „wojny domowej”. W 2019 roku, 44 lata po jego śmierci socjalistyczny rząd ekshumował z mauzoleum to, co pozostało z „Caudillo” i pochował na zwykłym cmentarzu mimo sprzeciwów rodziny. Operacja kosztowała ponad 60 000 tysięcy euro.

Autorstwo: Barnaba d’Aix
Zdjęcie: Jalón Ángel (CC0)
Źródło: WolneMedia.net

Przypis

[1] „Pomoc” ZSRR dla republikańskiej Hiszpanii była w pełni odpłatna: 510 ton złota – ponad dwie trzecie z czwartego wówczas na świecie zapasu złota banku centralnego o wartości ówczesnych 574 mln dolarów ekwiwalent ok. 21,5 mld USD w 2014 roku. Aleksandr Michajłowicz Orłow, właśc. Lejba Feldbin, major bezpieczeństwa państwowego ZSRR, pseudonim w NKWD Lew Łazariewicz Nikolski, rezydent NKWD w Hiszpanii podczas wojny domowej, w październiku 1936 roku nadzorował transport złota z rezerw Banku Narodowego Hiszpanii do ZSRR. Za to odznaczony orderem Lenina. Jako rezydent NKWD w Hiszpanii, Orłow odpowiadał za działania wywiadu i kontrwywiadu, w tym organizacje tajnej policji, działalność bojówek podporządkowanych Kominternowi Gwardii Szturmowej, a następnie masowe aresztowania i egzekucje w Katalonii członków republikańskich ugrupowań antystalinowskich.

Źródłografia

1. „Encyklopedia białych plam”, tom VI, s. 174 i dalsze, wyd. Polwen.

2. Ks. prof. Czesław Bartnik, „Wojna z Kosciołem”, s. 36, wyd. SPES, 2013, ISBN 978-83-912486-5-2.

3. https://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksandr_Or%C5%82ow_(funkcjonariusz_NKWD)

4. https://www.jhi.pl/uploads/inventory/file/202/Wojna_domowa_w_Hiszpanii

5. https://fr.wikipedia.org/wiki/Massacres_de_Paracuellos

6. „Zakazana Historia”, nr 11 (63) 2018, s. 8, wyd. FreeDomMedia.

7. https://dzieje.pl/aktualnosci/zwloki-gen-f-franco-przeniesione-z-mauzoleum-wojny-domowej




Wyniki rozmowy telefonicznej Trumpa z Putinem

Prezydent USA Donald Trump i prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin zgodzili się, że negocjacje między Ukrainą i Rosją w sprawie zawieszenia broni i zakończenia wojny powinny rozpocząć się jak najszybciej. Nie sprawdziły się zapowiedzi ekspertów, że będzie to lakoniczna i krótka rozmowa. Prezydenci mocarstw rozmawiali przez dwie godziny.

W komentarzu na platformie „Truth Social” prezydent USA Trump poinformował, że „Rosja i Ukraina natychmiastowo rozpoczną negocjacje zmierzające w kierunku zawieszenia broni. I co ważniejsze – zakończenia wojny”. Prezydent USA oświadczył, że poinformował o rozmowie najważniejsze strony, czyli przywódcę Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen, prezydenta Francji Emmanuela Macrona, premier Włoch Giorgię Meloni, kanclerza Niemiec Friedricha Merza i prezydenta Finlandii Alexandra Stubba.

Według prezydenta USA gospodarzem rozmów pokojowych mógłby zostać Watykan z powodu propokojowej postawy papieża Kościoła katolickiego Leona XIV. Według komentatorów Watykan jest do zaakceptowania zarówno przez Federację Rosyjską, jak i Ukrainę.

Prezydent Donald Trump i prezydent Władimir Putin porozumieli się w sprawie wymiany więźniów między Moskwą a Waszyngtonem w formule 9 na 9. Szczegóły nie zostały ujawnione.

Wiceprezydent USA, J.D. Vance powiedział: „Władimir Putin poczynił pewne ustępstwa. Podjął pewne poważne kroki w tych rozmowach, ale czujemy, że jesteśmy w punkcie, w którym zmierzamy w kierunku impasu. […] Myślę szczerze, że prezydent Putin nie do końca wie, jak wyjść z wojny. Jeśli się nad tym zastanowić, to ma milion ludzi pod bronią. Przeprojektował całą swoją gospodarkę […] jeśli Rosja nie będzie skłonna uczynić tego samego, to ostatecznie po prostu powiemy, że to nie jest nasza wojna, to wojna Joe Bidena, to wojna Władimira Putina”.

Prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin uważa, że „Moskwa opowiada się za przerwaniem działań zbrojnych”. Wskazał przy tym na konieczność wypracowania „najbardziej efektywnej drogi do pokoju”. Prezydent Rosji zgłosił też gotowość do podjęcia wspólnych prac z Ukrainą w sprawie memorandum o rozejmie. Rosja zgodziła się na „poszukiwanie kompromisów, które usatysfakcjonują oba walczące kraje”. Prezydent Putin zaznaczył, że zawieszenie broni będzie możliwe, gdy będą „osiągnięte uzgodnienia”. Federacja Rosyjska konsekwentnie, że „pierwotne przyczyny konfliktu powinny być wyeliminowane”. Władimir Putin dodał: „Ogólnie rzecz biorąc, jesteśmy na dobrej drodze”.

Przywódca Ukrainy Wołodymyr Zełenski potwierdził, że Ukraina i Rosja mogą podpisać memorandum, a po nim porozumienie kończące wojnę na pełną skalę. Przywódca Ukrainy oczekuje, że w memorandum zostaną omówione kwestie zawieszenia broni.

Kanclerz Niemiec Friedrich Merz stwierdził: „Będziemy ściśle wspierać Ukrainę na drodze do zawieszenia broni. Europa zwiększy presję na Moskwę za pomocą sankcji”. Kanclerz Merz poinformował, że europejscy liderzy zgodzili się na nałożenie kolejnych sankcji na Federację Rosyjską.

UE ogłosiła na początku maja, że przekaże ok. dwóch miliardów euro z zamrożonych rosyjskich aktywów na broń dla Ukrainy. Łączna wartość zamrożonych rosyjskich aktywów wynosi ponad 260 mld euro, z czego większość znajduje się na kontach w krajach europejskich. UE podjęła decyzję o wykorzystaniu na rzecz wsparcia Ukrainy dochodów z odsetek od tych depozytów. Największymi stronnikami tego rozwiązania były: Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Finlandia, Litwa, Łotwa, Estonia i Polska.

Helsinki wykorzystają rosyjskie pieniądze na pomoc Ukrainie. Finlandia dostarczy Ukrainie amunicję, której zakup zostanie sfinansowany ze środków pochodzących z zamrożonych aktywów Rosji. Kontrakt o wartości 90 mln euro zostanie zrealizowany za pośrednictwem Europejskiego Instrumentu na rzecz Pokoju (EPF). Zakład produkujący broń dla Ukrainy powstanie na zachodnim wybrzeżu Finlandii nad Zatoką Botnicką. Szef MON Finlandii Antti Hakkanen powiedział: „fiński przemysł zbrojeniowy stanie się jeszcze ważniejszą częścią wsparcia dla Ukrainy, która od ponad trzech lat odpiera rosyjską inwazję”.

Premier Włoch Giorgii Meloni oświadczyła, że jej kraj (Włochy- red) jest gotów ułatwić kontakty w celu doprowadzenia do zawieszenia broni i sprawiedliwego, trwałego pokoju na Ukrainie. W wydanym w Rzymie komunikacie podkreślono: „Prowadzone są prace na rzecz natychmiastowego podjęcia negocjacji między stronami, które mogłyby doprowadzić jak najszybciej do zawieszenia broni i stworzenia warunków dla sprawiedliwego i trwałego pokoju […] pozytywnie została oceniona gotowość Ojca Świętego (Leona XIV – red), by udzielić gościny na rozmowy w Watykanie”.

Kilka dni temu Ukraińska Służba Bezpieczeństwa (SBU) ujawniła rozbicie rzekomej węgierskiej siatki szpiegowskiej na Zakarpaciu. Był to pierwszy przypadek, kiedy państwo NATO zostało publicznie oskarżone o działania wywiadowcze przeciwko Ukrainie.

„Magyar Hírlap” poinformował, że węgierskie wojsko zestrzeliło dwa ukraińskie drony, które naruszyły przestrzeń powietrzną kraju w rejonie Tokaju. Bezzałogowce miały nadlatywać z terytorium Ukrainy. Budapeszt oskarża Kijów o „planowanie operacji dywersyjnych”. Według „Dziennika” drony miał prawdopodobnie testować systemy obrony powietrznej rozmieszczone na wzgórzu Kopasz-hegy, gdzie Węgry zainstalowały francuskie rakiety ziemia. Według gazety incydent ten wpisuje się w trwającą od miesięcy wojnę wywiadowczą między Kijowem a Budapesztem. Eksperci podkreślają, że to nie przypadek, lecz świadoma eskalacja. Ukraina wykorzystuje bezzałogowce Leleka-100 i Furija do rozpoznania terenów przygranicznych, na co Węgry odpowiadają militarnym pokazem siły.

Szef MSZ Węgier Péter Szijjártó zdecydował o wydaleniu z kraju dwóch ukraińskich dyplomatów. W ciągu godziny Kijów zareagował podobnym krokiem, nakazując opuszczenie kraju dwóm węgierskim przedstawicielom dyplomatycznym.

Premier Węgier Wiktor Orban stwierdził: „Ukraina nigdy nie znajdzie się w Unii Europejskiej, jeśli nie zmieni swojej polityki i nastawienia względem Budapesztu. Węgierska polityka zagraniczna kieruje się tylko jedną zasadą: tym, co służy interesom narodu węgierskiego. Jeśli przyjmiemy Ukraińców, przyjmiemy również wojnę do Unii Europejskiej. Dziś na Węgrzech szerzy się prowojenna propaganda za pomocą zagranicznych pieniędzy! Nikt nigdy czegoś takiego nie widział”.

Autorstwo: łj, ah
Ilustracja: WolneMedia.net (CC0)
Źródło: MyslPolska.info




Wołga taty




Analiza „Traktatu pandemicznego” WHO

Analiza traktatu pandemicznego WHO przyjętego 20 maja 2025 r. Czym jest System PABS i jakie daje uprawnienia WHO? Jakie zapisy traktatu budzą obawy o suwerenność państw? Które kraje go popierają, a które się wycofały z negocjacji? Co oznacza podejście „Jedno zdrowie”? Czy WHO zyska władzę ponadnarodową? Jak ewoluował projekt traktatu od 2021 do 2025? Komentarz Tomasza Piekielnika — czy traktat to „dupochron” elit, czy narzędzie kontroli globalnej?

Źródło: YouTube.com




Zatwierdzono „Traktat pandemiczny” WHO

We wtorek 20 maja 2025 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podczas głosowania zdecyduje czy „Traktat pandemiczny” zostanie przyjęty. Oznaczać to będzie domknięcie systemu w kwestii globalnego zarządzania zdrowiem.

Państwa członkowskie Światowej Organizacji Zdrowia, zebrane dzisiaj w Komitecie A Światowego Zgromadzenia Zdrowia, przyjęły rezolucję wzywającą do przyjęcia historycznego globalnego porozumienia mającego na celu zapewnienie światu większego bezpieczeństwa przed przyszłymi pandemiami. Porozumienie WHO w sprawie pandemii zostanie następnie poddane pod ostateczne przyjęcie przez Zgromadzenie we wtorek podczas sesji plenarnej.

Poniedziałkowe przyjęcie rezolucji w sprawie porozumienia dotyczącego pandemii jest zwieńczeniem trwającego ponad trzy lata procesu, zainicjowanego przez rządy podczas pandemii COVID-19, mającego na celu wynegocjowanie pierwszego na świecie porozumienia tego rodzaju, które ma wypełnić luki i zlikwidować nierówności w zakresie zapobiegania pandemiom, przygotowania się na nie i reagowania na nie. To przełomowe porozumienie zostało przyjęte na mocy art. 19 Konstytucji WHO. Ma ono na celu zacieśnienie współpracy i koordynacji działań między państwami, organizacjami międzynarodowymi, takimi jak WHO, społeczeństwem obywatelskim, sektorem prywatnym i innymi zainteresowanymi stronami, aby zapobiegać występowaniu pandemii oraz lepiej reagować w przypadku wystąpienia kryzysu pandemicznego w przyszłości.

„Rządy na całym świecie sprawiają, że ich kraje oraz nasza wzajemnie powiązana społeczność globalna stają się bardziej sprawiedliwe, zdrowsze i bezpieczniejsze przed zagrożeniami ze strony patogenów i wirusów o potencjale pandemicznym” – powiedział dr Tedros Adhanom Ghebreyesus, dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia. „Gratuluję państwom członkowskim WHO podjęcia decyzji o zjednoczeniu się w następstwie pandemii COVID-19 w celu lepszej ochrony świata przed przyszłymi pandemiami. Ich praca nad opracowaniem tego globalnego porozumienia zapewni, że kraje będą lepiej, szybciej i bardziej sprawiedliwie współpracować w celu zapobiegania kolejnym zagrożeniom pandemicznym i reagowania na nie”.

Porozumienie w sprawie pandemii oraz rezolucja wzywająca do jego przyjęcia zostaną przedłożone pod obrady plenarne Światowego Zgromadzenia Zdrowia we wtorek, 20 maja. Bezpośrednio po tym odbędzie się segment wysokiego szczebla, podczas którego głosy zabiorą szefowie państw wielu krajów.

„Porozumienie WHO w sprawie pandemii jest wyrazem wspólnego pragnienia wszystkich ludzi, aby być lepiej przygotowanym do zapobiegania kolejnym pandemiom i reagowania na nie, przy zachowaniu zasad poszanowania godności ludzkiej, sprawiedliwości, solidarności i suwerenności oraz opierania decyzji dotyczących zdrowia publicznego w celu kontroli pandemii na najlepszej dostępnej wiedzy naukowej i dowodach” – powiedziała dr Esperance Luvindao, minister zdrowia i opieki społecznej Namibii oraz przewodnicząca komitetu, który przyjął dzisiejszą rezolucję. „Koszty, jakie COVID poniosło w zakresie życia, środków utrzymania i gospodarek, były ogromne i liczne, a my – jako suwerenne państwa – postanowiliśmy połączyć siły, jako jeden świat, aby chronić nasze dzieci, osoby starsze, pracowników służby zdrowia na pierwszej linii frontu i wszystkich innych przed kolejną pandemią. Jest to nasz obowiązek i odpowiedzialność wobec ludzkości”.

Rezolucja określa kilka kroków, które należy podjąć, aby świat mógł iść naprzód i przygotować się do wdrożenia porozumienia w sprawie pandemii. Obejmuje ona rozpoczęcie procesu opracowania i negocjacji załącznika do porozumienia, który ustanowi system dostępu do patogenów i podziału korzyści (PABS) poprzez międzyrządową grupę roboczą (IGWG). Wyniki tego procesu zostaną rozpatrzone podczas przyszłorocznego Światowego Zgromadzenia Zdrowia. Po przyjęciu załącznika PABS przez Zgromadzenie Porozumienie w sprawie pandemii zostanie otwarte do podpisu i rozpatrzenia w celu ratyfikacji, w tym przez krajowe organy ustawodawcze. Po ratyfikacji przez 60 państw Porozumienie wejdzie w życie.

Ponadto państwa członkowskie poleciły IGWG podjęcie kroków w celu utworzenia koordynującego mechanizmu finansowego na rzecz zapobiegania pandemiom, gotowości i reagowania na nie oraz globalnej sieci łańcucha dostaw i logistyki (GSCL) w celu „wzmocnienia, ułatwienia i usunięcia barier oraz zapewnienia sprawiedliwego, terminowego, szybkiego, bezpiecznego i przystępnego cenowo dostępu do produktów zdrowotnych związanych z pandemią dla krajów potrzebujących pomocy w sytuacjach zagrożenia zdrowia publicznego o zasięgu międzynarodowym, w tym w sytuacjach pandemii, oraz w celu zapobiegania takim sytuacjom”.

Zgodnie z umową producenci farmaceutyków uczestniczący w systemie PABS będą odgrywać kluczową rolę w zapewnieniu sprawiedliwego i terminowego dostępu do produktów zdrowotnych związanych z pandemią, udostępniając WHO „szybki dostęp do 20% swojej rzeczywistej produkcji bezpiecznych, wysokiej jakości i skutecznych szczepionek, środków terapeutycznych i diagnostycznych przeciwko patogenowi wywołującemu stan zagrożenia pandemicznego”. Dystrybucja tych produktów do poszczególnych krajów będzie odbywać się na podstawie oceny ryzyka dla zdrowia publicznego i potrzeb, ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb krajów rozwijających się i krajów wspieranych w ramach GSCL.

Porozumienie dotyczące pandemii jest zgodne z Międzynarodowymi przepisami zdrowotnymi, których zmiany zostały przyjęte przez rządy podczas zeszłorocznego Światowego Zgromadzenia Zdrowia w celu wzmocnienia międzynarodowych zasad dotyczących wykrywania, zapobiegania i reagowania na ogniska chorób.

Dr Tedros podziękował Biuru Międzyrządowego Organu Negocjacyjnego (INB) za koordynację i ułatwienie procesu opracowania i negocjacji porozumienia w sprawie pandemii. Dyrektor generalny WHO pochwalił również niestrudzoną pracę i doskonałość zespołu Sekretariatu WHO, który wspierał Biuro i państwa członkowskie pod kierownictwem dr Michaela Ryana i dr Jaouada Mahjour.

„Zgromadzono niezwykle utalentowany, doświadczony i zmotywowany zespół WHO, aby wesprzeć wizję rządów dotyczącą opracowania tego historycznego porozumienia w sprawie pandemii” – powiedział dr Tedros. „Ta grupa osób, reprezentująca tak wiele krajów i regionów świata, zasługuje na ogromne uznanie i podziękowania społeczności międzynarodowej za to, co zrobiła, aby świat stał się bezpieczniejszy dla przyszłych pokoleń”.

INB powstało w grudniu 2021 r. podczas specjalnej sesji Światowego Zgromadzenia Zdrowia. Państwa członkowskie WHO dostały zadanie opracowania konwencji, porozumienia lub innego międzynarodowego instrumentu na mocy Konstytucji WHO, żeby wzmocnić gotowość, zapobieganie i reagowanie na pandemie. Członkami Prezydium INB, którzy kierowali tym procesem, byli współprzewodniczący Precious Matsoso (RPA) i ambasador Anne-Claire Amprou (Francja) oraz wiceprzewodniczący ambasador Tovar da Silva Nunes (Brazylia), ambasador Amr Ramadan (Egipt), dr Viroj Tangcharoensathien (Tajlandia) i Fleur Davies (Australia). Wśród byłych członków znaleźli się: były współprzewodniczący Roland Driece (Holandia) oraz byli wiceprzewodniczący ambasador Honsei Kozo (Japonia), Kazuho Taguchi (Japonia) i Ahmed Soliman (Egipt).

Tłumaczenie: Mora
Źródło zagraniczne: WHO.int
Źródło polskie: Nieznane.info




Dlaczego Polska nigdy nie wygra Eurowizji

Wyniki znane są z góry, a piosenki są nieistotne.

Źródło: YouTube.com




Czy warto iść na drugą turę wyborów?

Dziś będzie inaczej, bo publicystycznie. Podzielę się z Państwem moim powyborczymi refleksjami. Co robić, gdy znów mamy wybór między dżumą i cholerą? Na koniec krótka moja rozmowa z Maciejem Maciakiem na jego wyborczym wieczorze, tuż po ogłoszeniu wyników exit poll, gdy był przekonany, że ma co najmniej 0,4% i liczył, że po podliczeniu głosów, będzie tego więcej.

Źródło: YouTube.com




Trzaskowski zlikwiduje wolność słowa

Na biurku prezydenta czeka do podpisu ustawa niebezpieczna dla wolności ustawy, którą Andrzej Duda zawetował, a Rafał Trzaskowski błyskawicznie podpisze, jeśli wygra wybory. Chodzi o zwalczanie „mowy nienawiści”, która pozwoli na podstawie wydumanych i ogólnikowych oskarżeń zamykać niezależne media i odważne osoby krytykujące Izrael, feministki, LGBT, przemysł farmaceutyczny, klimatystów, a nawet rząd. I to nie na wniosek poszkodowanego, ale z urzędu. Zwycięstwo Trzaskowskiego na lata zabetonuje utrzymanie się KO u władzy, która pod pretekstem walki z „nienawiścią” zyska potężne narzędzie do tłumienia krytyków, niezależnych mediów i wolności słowa.

Źródło: YouTube.com




Dziwne działania w lokalach wyborczych

Powodzianie wybrali Trzaskowskiego? To jest dramat!

Źródło: YouTube.com




Wzbogać się za darmo




Nowy wspaniały świat – 2