„Konsens berliński” narzucony Europie

Opublikowano: 30.12.2010 | Kategorie: Polityka

Liczba wyświetleń: 1855

Prawdziwe centra decyzyjne Unii Europejskiej nie ograniczają się do siedzib Komisji, Rady, Parlamentu i Trybunału Sprawiedliwości w Brukseli, Strasburgu i Luksemburgu. Trzeba doliczyć jeszcze trzy niemieckie miasta: Frankfurt, gdzie mieści się Europejski Bank Centralny, Berlin, gdzie urzęduje kanclerz Angela Merkel, i Karlsruhe (w Badenii-Wirtembergii), siedzibę Federalnego Trybunału Konstytucyjnego.

Trybunał z Karlsruhe wielokrotnie, doprowadzając do rozpaczy Brukselę, sypał piasek w machinę wdrażania traktatów europejskich. Trzeba było np. czekać do listopada 1993 r. na wejście w życie Traktatu z Maastricht. Został on ratyfikowany w 1992 r. przez wszystkie kraje, oprócz Niemiec. Dopiero 12 października 1993 r. Trybunał dał swoje zielone światło. Ostatnio, 30 czerwca 2009 r., sędziowie prześwietlili Traktat Lizboński uzależniając uznanie jego zgodności z niemiecką ustawą zasadniczą od przegłosowania przez parlament odpowiednich ustaw kompetencyjnych. Trybunał potępił „strukturalny deficyt demokracji” w Unii i przypomniał „centralną rolę parlamentu narodowego”, gdyż „Parlament Europejski nie jest organem reprezentującym naród europejski”: to był zimny prysznic na aspiracje europejskich partii federalistycznych. [1]

Niemieccy politycy przyjęli ten dokument jako surowe przywołanie do porządku konstytucyjnego. Stąd wielka ostrożność kanclerz Merkel, która nie może sobie pozwolić na odrzucenie przez sędziów delikatnej sprawy Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej. Ustanowiony w pośpiechu w maju 2010 r., by stawić czoło kryzysowi w Grecji, ma istnieć tylko 3 lata, czyli do końca 2012 r.

Fundusz dysponuje zdolnością interwencji do 440 mld euro, do których należy dodać 310 mld obiecanych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW). Fundusz został założony na bazie porozumienia międzyrządowego, więc poza-traktatowego, z gwarancjami 16 państw strefy euro. Wiele z tych krajów, jak i rynki finansowe, wpisały niejako z urzędu na listę beneficjantów Funduszu inne państwa zagrożone kryzysem: Irlandię i Portugalię w pierwszym rzędzie oraz zaraz za nimi Hiszpanię i Włochy.

W czasie ostatniego posiedzenia Rady Europejskiej (28 października 2010 r.) kanclerz Merkel narzuciła swoim partnerom – w imię dalekowzroczności – coś, co wielu z nich uznało za ekstrawagancję: rewizję Traktatu Lizbońskiego, który wszedł w życie nie bez bólu rok wcześniej (1 grudnia 2009 r.), po 7 latach pertraktacji i ratyfikacji. Cel pani kanclerz? Wprowadzić Fundusz do postanowień Traktatu, tak, by przedłużyć jego działalność poza rok 2012.

ŚLADAMI KONSENSUSU WASZYNGTOŃSKIEGO

Jednak jej legalizacyjne zaangażowanie nie ma natury wyłącznie prawnej. Pragnie ona poddać drakońskim warunkom mechanizm, który ma zresztą mniej na celu ratowanie państw niż ich wierzycieli. Chodzi jej o ochronę przemysłowych i finansowych interesów Niemiec, którym przesunięcia w strefie euro mogłyby zaszkodzić. Pomysł jest prosty: „zamachać przed nosem międzynarodowych wierzycieli projektem uczestniczenia przez nich w restrukturyzacji długów zagrożonych państw dokładnie w momencie, gdy dysponują oni jeszcze wszelkimi środkami do wywołania nowej spekulacyjnej burzy, która jeszcze bardziej osłabi rządy” – tłumaczy ekonomista Frederic Lordon. [2]

Karlsruhe będzie więc ratować Berlin w imię partnerstwa germańsko-niemieckiego. Ten „konsens berliński” niewiele różni się od podobnego waszyngtońskiego, który dla państw Ameryki Łacińskiej i Afryki stanowił bardzo gorzkie doświadczenie. Tu, dodatkowo, w operację będzie zaangażowany MFW.

Choć na razie trudno przewidzieć, by ten projekt wszedł życie przed rokiem 2013, wszystkie rządy zgadzają się, że należy się nim zająć jak najszybciej, bo wszelkie opóźnienia wpłyną na zachowanie operatorów finansowych, dyktujących swoje warunki zagrożonym państwom. Nie bez racji będą oni uważnie czytać dyspozycje zawarte w projekcie i odpowiednio działać zanim wejdą one w życie. Dlatego 28 października Rada Europejska wyznaczyła datę 10 grudnia na złożenie raportów, w sprawie których ma podjąć decyzje: jeden na temat zawartości zmian w Traktacie przygotowany przez Komisję Europejską, i drugi, na temat sposobów wprowadzenia tych zmian, przygotowany przez prezydenta Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya. To właśnie sposoby wprowadzenia rewizji Traktatu budzą największe kontrowersje.

Większość rządów Unii najchętniej obeszłaby się bez niemieckich wymagań rewizji Traktatu. Można się łatwo domyślić, że gdyby małe kraje, jak Malta czy Łotwa, sformułowały jakieś obiekcje na wewnętrzny użytek, duże kraje szybko doprowadziły je do porządku. Przykład Irlandii przypomina, że protest w stylu „nie” w referendum na temat Traktatu Nicejskiego w 2001 r., lub w sprawie Traktatu Lizbońskiego w 2008, będzie uważany za niestosowny. W innych krajach, jak Francja i Holandia, parlamenty zastąpiły bezpośrednie decyzje narodów. Natomiast w Niemczech nie ma żartów ani z Trybunałem w Karlsruhe, ani z niemieckim modelem gospodarczym.

WSZYSTKO, BYLE NIE GŁOS OBYWATELI

Tym razem nie wolno się pomylić, jeśli rewizja traktatu ma się odbyć bez trudności, które mogłyby wywołać kryzys finansowy zagrażający euro. Na tym polega delikatna misja Van Rompuya. Pierwszej wskazówki na temat odpowiedniej linii postępowania udzielił prezydent Sarkozy, który liczy na „kreatywność prawną” europejskich urzędników. [3] Inaczej mówiąc należy uniknąć każdej formy ratyfikacji, która mogłaby skończyć się referendum, choćby nawet w jednym kraju. Idealnie byłoby, gdyby wszystko załatwiono na poziomie rządów, bez angażowania wyborców i parlamentów. Jednak wyobraźnia prawników może działać jedynie wewnątrz procedur rewizji przewidzianych przez artykuł 48 Traktatu o Unii Europejskiej (z Maastricht), który wraz z Traktatem o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (Rzymski) składa się na Traktat Lizboński (patrz ramka). Ów artykuł przewiduje procedurę zwykłą i procedury uproszczone.

Zwykła procedura rewizji przewidziana dla poważnych modyfikacji, lub dotycząca podziału władzy w Unii, została ustalona w porzuconym europejskim traktacie konstytucyjnym, przerobionym później (bez zmian) na Traktat Lizboński. Sekwencja postępowania jest tu następująca: najpierw konferencja międzyrządowa musi zatwierdzić zaproponowane zmiany, a potem rządy wszystkich państw podpisują projekt, który musi być ratyfikowany przez parlamenty bądź referendum. Można sobie wyobrazić, że ten scenariusz – ciężki, powolny i przede wszystkim ryzykowny – nie zyska uznania Van Rompuya.

Pozostają więc dwie procedury zwane „uproszczonymi”. Obie mogą doprowadzić do rewizji tylko Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Pierwszą, nazywaną „klauzulą przejściową”, którą warto przypomnieć tylko dla porządku, można od razu odrzucić, bo została ostro skrytykowana w decyzji Trybunału z Karlsruhe z 30 czerwca 2009 r. Natomiast druga wydaje się odpowiadać swemu celowi. Dotyczy części III Traktatu, poświęconej polityce i działaniom wewnętrznym Unii.

Według artykułu 48-6 Traktatu o Unii Europejskiej postanowienia owej części III mogą zostać zmienione bezpośrednio przez Radę Europejską, jeśli decyzja jest jednomyślna, bez zwoływania konferencji międzyrządowej. Tak, mogą być zmienione bezpośrednio, bez ratyfikacji! Jak wyjaśnia Etienne de Poncins, dyplomata i specjalista w kwestii instytucji europejskich, „Zaproponowane w ten sposób zmiany muszą być „zatwierdzone” (a nie „ratyfikowane”) przez wszystkie państwa członkowskie według ich reguł konstytucyjnych. W rzeczywistości różnica między „zatwierdzeniem” a „ratyfikacją” może być zasadnicza. W niektórych wypadkach oznacza to, że dany parlament nie będzie przegłosowywał tekstu zmian, tylko zezwolenie na ich zatwierdzenie przez rząd.” [4] Van Rompuy nie musi więc mobilizować batalionów brukselskich prawników. Zwykła lektura Traktatu Lizbońskiego (lub Le Monde diplomatique) przyniesie mu pożądaną odpowiedź. Przynajmniej na pierwszy rzut oka…

WŁADZA PRZECHODZI W RĘCE BYLE KOGO

Gdyż argumentacja prawna to jedna sprawa, a legitymacja demokratyczna to druga, szczególnie dla obywateli francuskich, którzy znaczną większością odrzucili traktat konstytucyjny w 2005 r. W lutym 2008 r., z inicjatywy prezydenta Sarkozy’ego parlament nie bał się pogwałcić tej decyzji ratyfikując Traktat Lizboński. W ten sposób traktat przyjęty z podeptaniem suwerenności obywateli wzbogaci się o klauzule, które jeszcze bardziej obrócą go w śmieszność. Przecież nie sposób uwierzyć, że przyszły Europejski Fundusz Stabilności Finansowej stanowi część zwykłego zarządzania strefą euro, tj. może być wprowadzony za pomocą uproszczonej rewizji Traktatu.

Dowód rozgrywa się na naszych oczach. Rządy irlandzki i portugalski, choć na skraju bankructwa, bronią się rękami i nogami przed programem pomocowym stworzonym w maju 2010 r., który jest nieco mniej zobowiązującą wersją przyszłego Funduszu. Słusznie widzą w nim ogołocenie z własnej suwerenności poprzez zmuszenie do wykonywania zaleceń wysłanników Komisji, Europejskiego Banku Centralnego i MFW. Jak mówił Batt O’Keeffe, irlandzki minister gospodarki, handlu i innowacji, „wybicie się na suwerenność było dla naszego kraju bardzo trudne i ten rząd nie ma zamiaru oddawać jej byle komu.” [5] Doskonale zrozumiał, że w Unii władza zaczyna przechodzić z rządów odpowiedzialnych przed wyborcami na „byle kogo”, czyli cytowane wyżej trio, którego główną charakterystyką jest brak odpowiedzialności nie tylko przed wyborcami, ale i rządami, najwyżej przed rynkami finansowymi. Zresztą, jeden z członków tego tercetu nie jest nawet instytucją europejską…

W tych warunkach nie można powoływać się na uproszczoną rewizję traktatową, lecz zwykłą – z jej utrudnieniami – gdyż chodzi o podziały władzy w łonie Unii. Szykująca się bitwa o rewizję proponowaną przez kanclerz Merkel powinna być logicznie polityczna. Można się jednak spodziewać, że rządy zrobią wszystko, by skoncentrować debatę na kwestiach technik finansowych w służbie „pomocy”, typu niemal humanitarnego, dla peryferyjnych krajów Unii. Zrobią to tym łatwiej, że nie wierzą, by same miały przejść podobne upokorzenie. Tak z pewnością myśli prezydent Sarkozy, który zdecydowanie poparł niemiecką kanclerz. Ale kto może z pewnością powiedzieć, że Francja nigdy nie znajdzie się na liście krajów „do uratowania”?

Jeśli kampanie wyborcze mają jeszcze jakiś sens, powinniśmy oczekiwać od partii politycznych i kandydatów na prezydenta w 2012 r., by jasno wypowiedzieli się na temat projektu rewizji Traktatu Lizbońskiego. „Kwestia europejska” i jej stosunek do suwerenności społeczeństw przewyższa teraz wszystkie inne.

Autor: Bernard Cassen
Tłumaczenie: Jerzy Szygiel
Zdjęcie: European People’s Party
Źródło: Le Monde diplomatique

O AUTORZE

Bernard Cassen – dziennikarz, współautor, wraz z Louisem Weberem, Elections europeennes, mode d’emploi, Bellecombe-en-Bauges 2009.

PRZYPISY

[1] Anne-Cécile Robert, „Où l’on reparle du déficit démocratique”, Le Monde diplomatique, wrzesień 2009 i Bernard Cassen, „Le coup de semonce de Karlsruhe”, 2 września 2009, http://www.medelu.org/spip.php?article264.

[2] „Crise européenne, deuxième servie (partie 1)”, La pompe à phynance (Les blogs du Diplo), 8 listopada 2010.

[3] L’Humanité, Paryż, 30 października 2010.

[4] Etienne de Poncins, Le Traité de Lisbonne en 27 clés, Paryż, 2008.

[5] Financial Times, 17 listopada 2010.


TAGI: , , , , , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

3 komentarze

  1. korab 30.12.2010 10:15

    Bankierzy Wszystkich Krajów Łączcie Się, Niech Żyje MFW, EBC i Nieustraszony Prezes Belka, za rok my też będziemy bankrutami, bo mamy Prezesa Belkę byłego pracownika i agenta MFW i EBC.

  2. Ciemnogrodzianka 31.12.2010 13:26

    Czego chcieli Rodacy, mają! Należałam do garstki 17% sprzeciwiających się eurokołchozowi.Na zdjęciu prezydent UE- , “polityczny karzeł, jak go malowniczo nazwał Nigel Farage.

  3. Ciemnogrodzianka 31.12.2010 13:29

    korab 10:15 – Żeby ten ustrój trafił szlag – sobie i wszystkim intern. WM życzę!

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.