Nowe media – stare problemy?

Opublikowano: 22.08.2014 | Kategorie: Publicystyka, Telekomunikacja i komputery

Liczba wyświetleń: 1223

Data publikacji: 28.11.2008

Internet pojawił się jako fenomen na skalę masową w połowie lat 90. dwudziestego wieku. Stało się to jednak po trwającym trzy-cztery dekady procesie jednokierunkowego i jednego z najintensywniejszych w dziejach warunkowania i edukowania ludzi na masową skalę.

Niezwykle istotne jest pytanie o to, czy Internet będzie w stanie poszerzyć możliwości poważnej debaty na tematy społeczne, polityczne, kulturalne i w prawdziwym tego słowa znaczeniu filozoficzne, czy też raczej rozmaite newsy i rozrywkowe zwidy tak powszechnie i łatwo przekazywane przez Internet, jedynie zwiększą moc rażenia amerykańskiego konsumeryzmu, politycznej poprawności i bezmyślnej namiastki patriotyzmu (ersatz patriotism).

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że obecnie mamy do czynienia z sytuacją, gdy licząca niewiele ponad jeden procent ludności elita „zarządców symboli” (zwana też „Nową Klasą”), usiłuje poddać resztę społeczeństwa gruntownej „przebudowie” psychicznej poprzez media i masowy system edukacji. Ta „przebudowa” dotyczy tego, co społeczeństwo ma odczuwać, w co ma wierzyć, co ma myśleć i jak działać. Określa się to mianem reżimu menedżersko-terapeutycznego. Jest on połączeniem wielkiego biznesu i wielkiego rządu, które stwarzają środowisko społeczne zdominowane przez totalną administrację i niemal totalną władzę mediów.

Może się wydawać, że jakiekolwiek bardziej autentyczne wyzwanie dla systemu, czy to ze strony antykonsumerystów, czy lewicy ekologicznej lub przeciwników wojny, czy obrońców lokalności, paleolibertarian lub paleokonserwatystów, zostało wchłonięte lub „przetworzone” przez administrowaną rzeczywistość tworzoną w mediach. Pozostaje kwestią otwartą, czy samo udostępnienie wartościowych idei dzięki Internetowi, może mieć znaczący wpływ na społeczeństwo w dziedzinie kultury i polityki.

Chociaż nie wszyscy chcą to przyznać, w Internecie istnieje wyraźna hierarchia informacji. Rozciąga się ona od na ogół niekontrolowanych samodzielnych portali albo prowadzonych przez poszczególne osoby stron czy blogów (pozostają one niezauważone, o ile osoby je prowadzące nie osiągnęły rozgłosu poza Internetem), po czytane znacznie szerzej, fachowo redagowane, ale nie przynoszące zysku elektroniczne ziny. Wyżej stoją bardziej znaczące internetowe pisma, jak np. „Salon” czy „Slate”, aż po będące elementem wielkich medialnych konglomeratów strony WWW np. CNN czy „New York Timesa”, które tylko zwiększają w ten sposób swoje masowe oddziaływanie istniejące poza siecią.

Wydaje się, że w całym świecie mediów jest stosunkowo niewiele wyjątków, które zresztą i tak raczej potwierdzają niż obalają powyższe twierdzenia. Należą do nich np. ogromne sukcesy „The Drudge Report” (Matt Drudge – jeden z najlepiej znanych dziennikarzy internetowych, jako pierwszy poinformował opinię publiczną o sprawie Moniki Lewinsky), „The Blair Witch Project” i oczywiście „Pasja” Mela Gibsona. To ostatnie przedsięwzięcie oparte było niemal w całości na prywatnych funduszach jego twórcy, zgromadzonych dzięki rolom w największych hollywoodzkich produkcjach przez ponad dwie dekady. Należy mu się szacunek za wiele lat samowyrzeczeń i wytrwałość, jaką okazał w środowisku Hollywood, które czasami wydaje się mieć do chrześcijan stosunek podobny do tego, jakim wykazywali się Lenin czy Stalin w Związku Radzieckim.

Również w świecie książek, chociaż istnieje dzisiaj łatwość ich drukowania, a nawet nieco więcej niż kiedyś nadziei na szersze dotarcie do czytelników (np. dzięki umieszczeniu jej na stronach księgarni internetowej Amazon.com), to jednak autorytet i swego rodzaju imprimatur, z jakim ukazują się książki wydawców bardziej znaczących pod względem handlowo-literackim czy akademickim, stanowią bardzo trudną do sforsowania barierę dla wszystkich intelektualistów pragnących przekazać idee nieaprobowane przez establishment. Natomiast w wielu tzw. alternatywnych albo niewielkich wydawnictwach, a także w – przedstawiających się jako nienastawione na komercję – publicznej telewizji i radiu (National Public Radio – w USA i Kanadzie nie ma w nich reklam) dogmaty i tabu poprawności politycznej są przestrzegane z jeszcze większą gorliwością niż w „głównym obiegu”.

Jeżeli natomiast chodzi o niezależne programy typu radio-talk (audycje radiowe czy całe stacje oparte głównie na rozmowach ze słuchaczami „na żywo”, symbolizowane przez postać Rusha Limbaugh, który sam jest obecnie bohaterem skandalu), to nie ma w nich wiele więcej niż jałowa prawicowość, bezwartościowy dżingoizm i „ersatz-patriotyzm”. Jego głównym celem wydaje się pchanie USA do nowych wojen poza granicami kraju, jak również głupia i pełna jadu nagonka na ekologów, zwanych ironicznie „przytulającymi drzewa” (tree-huggers), a także na krytyków konsumeryzmu i kapitalizmu. Wiele osób uważa też, że pozwalanie ludziom na krytykę na antenie (albo dokładniej dawanie złudzenia, iż każdy może sobie wszystko krytykować podczas audycji) działa po prostu jak wentyl bezpieczeństwa, który w rzeczywistości zmniejsza szansę na rzeczywistą aktywność i polityczne zaangażowanie. Krytycy opisali dosyć trafnie modus operandi takich programów pozornie otwartych dla słuchaczy. Polega on na tym, żeby wyśmiać i odebrać głos każdemu, z kim się nie zgadzamy, a potem poświęcić kolejne 15 minut na jego ośmieszanie, mobilizując w międzyczasie poparcie „właściwie myślących” słuchaczy.

Czasem podnosi się też argument, że Internet akcentuje i stymuluje hiperfragmentaryzację interesów społecznych, kulturalnych i politycznych. Oznacza to, że znajdująca odbicie na szerszym społecznym forum debata publiczna czy polityczna, jest w Internecie jeszcze trudniejsza do przeprowadzenia. W przypadku większości ludzi Internet służy po prostu jako środek dostępu do newsów i licznych rodzajów rozrywkowej i popkulturowej papki, z takimi podgatunkami jak pornografia, kult gwiazd, muzyki rockowej i hip-hopowej, sportu, filmów i telewizyjnych show.

W dzisiejszym świecie obserwuje się bardzo szerokie występowanie „syndromu przeniesienia” (displacement syndrome), co wynika z tego, że poważne traktowanie wielu istotnych zagadnień jest na ogół stłumione. Te syndromy przeniesienia dotyczą np. reklam papierosów, prawa do posiadania broni, fast foodów i soft drinków jako niekwestionowanych i niezmiennych symboli zła i obiektów interwencji rządu oraz grupowych pozwów sądowych. Syndrom przeniesienia osiąga apogeum chyba wtedy, gdy ludzie zaczynają wyrażać przesadną troskę o zdrowie czysto fizyczne, szczególnie w odniesieniu do dzieci, podczas gdy nie zwracają dosłownie żadnej uwagi na kulturowe i duchowe aspekty tego, co składa się na zdrowsze społeczeństwo i bardziej normalne relacje społeczne.

Jak na ironię, zdrowie fizyczne, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, uległo pogorszeniu na skutek rosnącej separacji między otłuszczoną publicznością oraz podziwianymi przez nią „pięknymi ludźmi” i gwiazdami sportowymi. Tak samo oczywiste jest, że przejedzenie wyrasta często z głębokich społecznych i osobistych frustracji. Niezadowolenie z siebie jest u wielu osób potęgowane dodatkowo przez reklamy oraz inne programy i filmy, które promują wybujały konsumeryzm i kult gwiazd. W wielu wypadkach, im bardziej ludzie oddają się łatwo dostępnym erotycznym wizjom, tym mniej doświadczają prawdziwego seksu, a jeszcze mniej mają szans na małżeństwo i prawdziwą bliskość. Dlatego o wiele więcej sensu wydaje się mieć zbadanie głębszych społecznych i kulturowych przyczyn, dla których ludzie oddają się obżarstwu albo pornografii, niż obwinianie koncernów typu fast food czy stron internetowych o to, że zaspokajają te potrzeby.

Inne sposoby używane do zredukowania poważnej krytyki społecznej obecnego reżimu, to różnego rodzaju eskapizmy, które są (niektóre z nich już od dwóch lub trzech dekad) oferowane tym spośród dzieci i młodzieży, którzy przejawiają więcej inteligencji, dociekliwości i godności. Należą do nich „właściwie ukierunkowana” praca wolontariuszy, niezwykle absorbujące gry interaktywne z wykorzystaniem komputerów, video itp., popularne opracowania dotyczące dinozaurów i astronomii, science-fiction w rodzaju „Star Trek” i fantasy, kluby miłośników „poważnych komiksów” i tak dalej. Większość z nich może być określona w dużym stopniu jako swego rodzaju „podgatunki maniackie”. Tym, czego maniak nie pragnie, jest przekroczenie granic jego manii. Zamiast oczekiwania na kolejną grę z cyklu „dark future” (jakkolwiek inteligentnie nie byłaby zaprogramowana) czy spierania się na temat filozofii filmów o Matrixie, młodzi ludzie mogliby zainteresować się światem, który sami aktualnie zamieszkują i tym, jak zmienić go na lepsze.

Pozostaje kwestią otwartą, czy możliwość dostarczenia mądrych idei za pomocą Internetu stworzy poważne wyzwanie dla obecnego monopolu kulturowego i informacyjnego. Jest możliwe, że Internet po prostu nie zapewnia (i nie zapewni w dającej się przewidzieć przyszłości) wystarczającego „autorytetu”, a także siły finansowej oraz administracyjnej i infrastrukturalnej „wagi” dla niewygodnych idei.

W dzisiejszym świecie obserwuje się także niemal całkowity zanik komentatorów „średniego szczebla”. Wydaje się, iż mamy do czynienia z sytuacją podziału na wąską grupkę bardzo dobrze opłacanych, głównie „dworskich” naukowców, intelektualistów, ludzi mediów i komentatorów oraz masą ich mało znanych rywali, pozbawionych społecznego znaczenia. Ci ostatni na ogół mają słabą pozycję finansową, a ich opinie pojawiają się głównie w małoznaczących mediach o eklektycznym charakterze i na mało znanych stronach internetowych. Wszyscy oni zbyt łatwo mogą zostać zdyskwalifikowani przez medialną elitę jako „ekstremiści” albo pieniacze, bez względu na ich przenikliwość czy jasność sądu. W interesie elity medialno-akademickiej wydaje się leżeć także rozpowszechnianie w Internecie wszelkiego rodzaju niesamowitych i przepełnionych jadem teorii spiskowych. Pozwala to na dyskredytowanie tych, którzy starają się wykorzystywać to medium dla poważnej krytyki.

Ta część mas, która nie posiada ani intelektualnych zainteresowań, ani nie jest zaangażowana w te problemy (i którą medialna elita z pogardą prawdopodobnie określa prywatnie jako bydło), otrzymuje to, co George Orwell określił w „Roku 1984” jako prole-feed [ogół produktów spod znaku niewyszukanej i prymitywnej rozrywki, które w powieści Orwella wytwarzano w Ministerstwie Prawdy na potrzeby proli, aby odciągnąć ich od zainteresowania mechanizmami systemu politycznego – przyp. redakcji]. W naszych czasach składa się na nią niekończące się i oszałamiające pasmo reklam zachęcających do konsumpcji, reality shows, bombardowanie newsami z życia wielkich gwiazd, pomieszane z rockiem, hip-hopem, przemysłem mody, fascynacją sportem, przeróżnymi odmianami pornografii, szyderczym cynizmem współczesnych komedii, a co pewien czas dawkami grozy i przemocy. Większość z tych sposobów emocjonalnego pobudzania jest także elementem codziennych wieczornych programów informacyjnych. Świadomość większości z new junkies [generacja świeżo upieczonych absolwentów marketingu i zarządzania pracujących w wielkich korporacjach – przyp. tłumacza], śledzących najświeższe informacje telewizyjne niemal na okrągło, a także odbiorców wiadomości finansowo-gospodarczych, znajduje się na tylko ciut wyższym poziomie.

Wygląda na to, że swoboda wypowiadania się istnieje dzisiaj tylko dla tych, którzy są obdarzeni względnie dużym i niezależnym od innych bogactwem, a także tych, którzy decydują się zaakceptować stosunkowo ubogie życie jako cenę za mówienie i pisanie tego, co naprawdę myślą. Niemal wszystkie rządowe agendy i instytucje, uniwersytety i szkoły, a także prywatne korporacje, w tym także medialne, z dużym prawdopodobieństwem zwolnią swojego pracownika za jakąkolwiek „obrazę majestatu” i wyłamanie się z tabu politycznej poprawności. „Ostry” felietonista może zostać zwolniony za jeden szczególnie trafny i przenikliwy artykuł. Niezależny biznesmen może zostać doprowadzony do ruiny na wiele sposobów, mamy także do czynienia z systematyczną presją na duże gazety, mającą na celu wycofanie z nich komentarzy „kontrowersyjnych” publicystów. Chyba tylko profesor z gwarancją zatrudnienia do emerytury jest wolny od większości z tych nacisków.

Wciąż istnieje pewna liczba profesorów i komentatorów politycznych, prezentujących niepokorne poglądy oraz posiadających pewien autorytet. Jak długo jednak ten stan rzeczy ostanie się w obliczu niemal totalnej „wycinki” jakichkolwiek ważnych dyskusji i idei, przebiegającej na całym froncie systemu medialno-edukacyjnego, której skala i zasięg uprawniają do nazwania owego procesu „ideobójstwem” i czy Internet pomoże w zahamowaniu tego procesu – to pytanie na razie pozostaje otwarte.

Marek Węgierski
Źródło: “Obywatel” nr 5 (19) 2004


Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.