Zneutralizować logikę „zderzenia cywilizacji”

Opublikowano: 21.08.2014 | Kategorie: Publicystyka, Społeczeństwo

Liczba wyświetleń: 624

Data publikacji: 06.03.2008

Izrael, będąc jedną z największych potęg militarnych świata ściśle związaną z hiperpotęgą amerykańską i dysponujący całym wachlarzem środków nowoczesnej wojny, powiada, że jego celem jest tylko ochrona własnych obywateli. Izraelczycy mają historyczne powody, by czuć się kolektywnie zagrożeni. Są zawsze w pewien sposób „w zawieszeniu”. Ale to właśnie Palestyńczycy walczą dzisiaj o przeżycie jako lud.

Co decyduje o tym, że wspieramy sprawę palestyńską, jedną z tych spraw, które pozwalają ocenić doniosłość i odpowiedzialność dyskursu politycznego? Odpowiem na to pytanie tylko we własnym imieniu, a nie w imieniu tych, którzy walczą o „sprawiedliwy pokój” na Bliskim Wschodzie, wezmę jednak pod uwagę dużą zbieżność opinii. Chcę mówić o uniwersalności tej sprawy, ale nie o jej oczywistości. Nie tylko dlatego, że nic takiego w historii i w polityce nie istnieje, ale dlatego, że ponieważ jesteśmy zbyt uwikłani w konflikt, by zachować neutralność i zbyt oddaleni, by poznać wszystkie fakty, powinniśmy przynajmniej zrozumieć, że trudności uniemożliwiające „obiektywne” postrzeganie tragedii izraelsko-palestyńskiej po części uniemożliwiają także jej zakończenie.

Konflikt ten, traktowany w kategoriach sprawiedliwości i prawa, nie ma ściśle wytyczonej linii podziału. Nie chodzi tu o wojnę „złych” z „dobrymi”, jawi się on natomiast jako ewidentna niestabilność, która stale się wzmaga. Izrael (jedna z największych potęg militarnych świata, ściśle związana z hiperpotęgą amerykańską), dysponujący całym wachlarzem środków do prowadzenia nowoczesnej wojny, twierdzi, że jego celem jest jedynie ochrona własnych obywateli. Izraelczycy mają historyczne powody, by czuć się zagrożeni. Zawsze żyli – w pewnym sensie – „w zawieszeniu”. Ale dzisiaj to właśnie Palestyńczycy – jako lud – walczą o przetrwanie.

Izraelczycy – składający się po części z tych, którzy uniknęli największego ludobójstwa nowożytnej historii, po części z dobrowolnych lub przymusowych emigrantów żydowskich z krajów arabskich i innych części świata, którym wspólnota międzynarodowa przyznała prawo stworzenia narodu na terenie Ziemi Obiecanej starożytnych Hebrajczyków – znaleźli się we wrogim środowisku. Ich prawo do istnienia zostało zanegowane. Można rzec, że teraz sytuacja się odwróciła i od obrony przeszli do ataku. Począwszy od przegranej przez kraje arabskie wojny 1948 r., wykorzystanej przez Izraelczyków do przeprowadzenia czystki etnicznej, której rozmiar odtąd dokładniej oceniamy, i wywołanych przez nich konfliktów, z których wyszli zwycięsko, stali się oni jednym z narodów panujących. W 1967 r. zajęli i skolonizowali pozostałe 22% historycznej Palestyny, tworząc tym samym, wbrew prawu międzynarodowemu, coraz bardziej nieodwracalny fakt. Logicznym rozwiązaniem tej sytuacji, uznawanym przez jednych, odrzucanym przez drugich, byłoby: albo uznanie Palestyńczyków za obywateli wielkiego „państwa żydowskiego”, albo nowe przesiedlenia, albo połączenie dwóch narodów.

Obecnie jedna trzecia Palestyńczyków żyje na wygnaniu, często jako biedni uchodźcy. Nie mają szans na otrzymanie od państwa izraelskiego prawa powrotu, kraje arabskie natomiast nie myślą o integracji i nadaniu im praw obywatelskich. Palestyńczycy, „zbyteczny” lud, którego zbiorowa klęska przyczyniła się do stworzenia własnej świadomości narodowej, ciągle oczekują, że wspólnota międzynarodowa dotrzyma obietnicy i uzyskają wreszcie niepodległość w stabilnym państwie. Ale, zamiast niepodległością, zostali obdarzeni kadłubowym rządem i obciążeni zbiorową odpowiedzialnością za naruszanie bezpieczeństwa sąsiadów.

Obserwatorzy podkreślali, że palestyńskie społeczeństwo w czasie okupacji dowiodło zadziwiającej zdolności oporu, uprawiając swoje ziemie, rozwijając służbę zdrowia i edukację, rodząc artystów i pisarzy, pokazując solidarność rodzinną i zrzeszeniową. Po drugiej Intifadzie państwo i armia izraelskie doprowadziły do osłabienia jego motorycznych sił, systematycznie niszcząc infrastrukturę i środki egzystencji, stosując śmiertelny terror zarówno w stosunku do bojowników, jak i zwykłych obywateli, paraliżując administrację, okupując ziemie i atomizując terytorium. Pozorując poszukiwanie „odpowiedniego rozmówcy”, Izraelczycy systematycznie faworyzowali istniejące już wcześniej podziały ideologiczne i walki klanowe w społeczeństwie palestyńskim. Zbliża się moment, w którym nie da się już zrealizować – z dramatycznymi konsekwencjami również dla Izraela – poświadczonej przez umowy międzynarodowe podwójnej niezależności.

Czy negowanie prawa do istnienia ludu palestyńskiego od Nakby do znajdującego się w budowie muru, może uzasadniać stosowanie wszelkich form oporu, a szczególnie terroryzm wobec izraelskiej ludności cywilnej, do którego uciekają się niektóre organizacje islamskie? Należy postawić sobie to pytanie nie tylko po to, by „odpowiedzieć” na argumenty Izraela i jego obrońców, ale i z powodów zasadniczych. I to nie tylko w kategoriach moralnych, lecz również politycznych.

Terroryzm można wyjaśniać brakiem nadziei i niemocą, ideologią albo symetrią wobec terroru państwowego. Tak czy inaczej ma on katastrofalne skutki dla ludu palestyńskiego. Po pierwsze, dokładnie odpowiada izraelskiej strategii destrukcji społeczeństwa palestyńskiego, pozwalając bez przerwy podnosić poziom stosowanej wobec niego przemocy, nawet jeżeli pochłania to ogromne siły i środki. Dlatego nie należy się dziwić, że państwo izraelskie poprzez swoje własne działania podtrzymuje sytuację sprzyjającą terrorowi i regularnie go prowokuje. Po drugie, w łonie samego społeczeństwa izraelskiego paraliżuje większość sił, które mogłyby działać w kierunku zahamowania polityki podboju. Terroryzm zagraża możliwości zawarcia przejściowych porozumień oraz pojednania dwóch narodów, co przed jedną, jak i przed drugą stroną otwiera same nihilistyczne perspektywy. Powoduje wreszcie w części społeczności palestyńskiej, szczególnie wśród ludzi młodych, rozpowszechnienie idei bohaterstwa, polegającej na poświęcaniu i postrzeganiu wartości życia w całkowitym podporządkowaniu się rozróżnieniu przyjaciel-wróg. Jak pokazuje historia, idea ta odpłaca się rozkładem poczucia obywatelskości.

Stosowanie przez część społeczeństwa palestyńskiego przemocy terrorystycznej wobec przemocy kolonialnej nie zmienia niczego w asymetrii sytuacji z punktu widzenia prawa i sprawiedliwości: terroryzm nie przyznaje Izraelowi żadnego prawa do niszczenia przeciwnika pod pretekstem obrony. Grozi natomiast odsunięciem na czas nieokreślony możliwości zwycięstwa nad okupantem lub czyni je bezprzedmiotowym. Jest więc głęboko autodestrukcyjny. Zadaniem narodu palestyńskiego jest samodzielne rozwiązanie tego problemu. Nie należy jednak wyciągać wniosku, że wspólnota międzynarodowa będzie tylko czekała, nie poczuwając się do odpowiedzialności, na stworzenie nowego stosunku sił, w którym „oręż słabych” nie będzie jedynym możliwym orężem.

Natura tych problemów całkowicie się zmieniła po 11 września 2001 r. oraz po wojnach w Afganistanie i w Iraku. Izraelska kolonizacja i palestyński opór, ilustrując charakterystyczne dla takich okoliczności „prawo najgorszego”, zostały włączone w światową ekonomię przemocy, zmierzającą do narzucenia wszędzie logiki konfrontacji „sił Dobra” z „siłami Zła”. Przez to zatarło się polityczne znaczenie ich własnego konfliktu.

Wynikła stąd nowa asymetria, w której każdy paradoksalnie odzwierciedla postawę drugiego. Izrael zawsze traktował zbrojną walkę palestyńską jako odłam „międzynarodowego terroryzmu”, prefigurując tym samym „globalizację terroru”, do której popychają jednocześnie fundamentalizm islamski i Stany Zjednoczone. Z drugiej strony Palestyńczycy, od zawsze solidarni ze światem arabskim, który jednak ich zdradził, są czasami skłonni do idealizowania tych, w których widzą najbardziej nieprzejednanych wrogów swoich wrogów: wczoraj był to Saddam Husajn, jutro może być Osama Bin Laden czy ktoś, kto go zastąpi. Z dalszej perspektywy postrzegamy globalną walkę pomiędzy dwoma wrogimi światami, Wschodem i Zachodem, której konflikt izraelsko-palestyński byłby tylko jednym z ogniw i która mogłaby się rozstrzygnąć jedynie poprzez całkowite „zwycięstwo” jednej ze stron. Uczestnicy dramatu są tu pozbawieni inicjatywy; przejawia się ona jedynie w podsycaniu spirali podobnych „kontr-terroryzmów”.

Tendencja ta, której wielu Palestyńczyków stanowczo się przeciwstawia, niszczy ich, przekształcając w pretekst do „świętych wojen”, nie będących ich wojnami, i ofiary na drodze do zawładnięcia regionem. Jest również bardzo niepokojąca dla Izraela, który mógłby pozostać fortecą nieustannego stanu wyjątkowego w samym centrum świata arabskiego. Wielu obywateli czuje to lub przeczuwa, ale nie wyciąga żadnych wniosków. Tendencja ta jest niebezpieczna dla całego świata dostrzegającego rozprzestrzenienie „zderzenia cywilizacji”, absorbującego i zniekształcającego wszelkie problemy terytorium, suwerenności i praw obywatelskich, kolonizacji i dekolonizacji, bogactwa i biedy, rywalizacji religijnych i dystansu kulturowego, które koncentrują się w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Dlatego w interesie wszystkich, a szczególnie krajów należących do tej samej przestrzeni geopolitycznej, należy podjąć próbę – jeśli jest jeszcze na to czas – rozwiązania opierającego się na prawie narodów do samostanowienia, bezpieczeństwa i na zadośćuczynieniu doznanych niesprawiedliwości.

Słyszy się często głosy, że poparcie sprawy palestyńskiej oznaczałoby zakwestionowanie prawomocności Państwa Izrael. Nic, poza stosowaniem terroryzmu jako środka oporu, nie kwestionuje słuszności sprawy palestyńskiej. Niesprawiedliwość prowadzonej polityki nie kwestionuje prawomocności istnienia Izraela jako „suwerennego” bytu politycznego, co w niczym nie przesądza z kolei kwestii terytorialnych podstaw tej suwerenności, ani lokalnych lub regionalnych ram, w których Izraelczycy mogliby zaakceptować jej ograniczenie, by zapewnić w przyszłości warunki demokratycznego istnienia swego państwa.

Dwa fakty osłabiają ową prawomocność, a nawet grożą ponownym poważaniem jej w oczach większej części świata. Pierwszy wynika z określenia Izraela jako „państwa żydowskiego”. Nie tylko nie przestaje ono stale zajmować nowych terenów ze szkodą dla Palestyńczyków, ale wewnątrz tych samych granic traktuje ich jako obywateli drugiej kategorii, pozbawiając wielu praw i wykluczając z symbolicznej równości „prawdziwych” Izraelczyków w posiadaniu wspólnej ziemi. Drugi fakt wynika z tego, że prawnie i moralnie prawomocność Izraela jako nowoczesnego państwa nie może opierać się ani na micie świętego pochodzenia, ani na przekształceniu masowej eksterminacji, której ofiarami byli rodzice obecnych jego żydowskich mieszkańców, w „prawo suwerena”, stawiające ich ponad prawem narodów. Nie może się również opierać na zwycięskiej sile: wymaga uznania istnienia narodów sąsiadujących, a ponad wszystko uznania jednego z ludów, które były „przesiedlone” w procesie kolonizacyjnym o zupełnie specyficznej naturze.

Dlatego właśnie Izraelczycy potrzebują suwerenności Palestyńczyków równej z ich suwerennością, a nawet połączonej z nią. Prawdą jest, że świat arabski najpierw odrzucił takie rozwiązanie, a niektórzy, wśród nich wielu Palestyńczyków, nadal je odrzucają. Jeśli jednak Izrael dokończy niszczenia Palestyny i zamieszkującego ją ludu, to takie rozwiązanie stanie się koniec końców niemożliwe, a sam Izrael nigdy nie będzie państwem takim „jak inne”.

Co powinny uczynić kraje ościenne, aby wpłynąć na konflikt, którego przekształcenie w konflikt globalny zagraża ich własnemu bezpieczeństwu? Z całą pewnością jedynie obecni przeciwnicy mogą znaleźć rzeczywiste rozwiązanie oparte na sprawiedliwości i historii. Podstawy te otwierają wszelkie wzorce przyszłości, a my – „świadkowie” lub „przyjaciele” z zewnątrz – nie możemy decydować o tym, co jest, a co nie jest odwracalne pod koniec półwiecznej walki pomiędzy narodowymi projektami dwóch ludów zamieszkujących to samo terytorium. Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, ich konfrontacja przekracza wąskie granice. Na skutek powiązań, interesów, oddziaływania ideologicznego, relacji rodzinnych, kulturalnych lub religijnych Palestyńczycy i Izraelczycy są obecni na całym świecie; wiele krajów wywiera wpływ na ich życie poprzez programy pomocy humanitarnej i wojskowej, inwestycje i współpracę naukową, wkład populacyjny, dyplomację…

Nie ma chyba nikogo, kto uważałby, że rozwiązanie można narzucić z zewnątrz. Nikt też nie myśli, że może się obejść bez międzynarodowej mediacji. Poza Organizacją Narodów Zjednoczonych, która potwierdza tutaj swą historyczną wiarygodność, wiele zależy od Ameryki, Europy i świata arabskiego. Nie oczekujemy zmiany stanowiska Stanów Zjednoczonych, które prezydent Bush w towarzystwie Ariela Szarona przypominał, podkreślając poparcie dla ekspansji izraelskiej, uzależnionej od dramatycznych wydarzeń na Bliskim Wschodzie i przypadkowych zmian polityki wewnętrznej. Europa zajmuje tutaj pozycję kluczową, nie tylko dlatego, by uwiarygodnić swój punkt widzenia inaczej, jak tylko poprzez słowa, ale także dlatego, aby doprowadzić do uczestnictwa krajów arabskich w mediacji. Żaden „plan naprawczy” nie może dojść do skutku bez przywrócenia równowagi demokratycznej, od której zależy zaufanie Palestyńczyków, bez wpływu na cały region i bez zneutralizowania logiki „zderzenia cywilizacji”. Żadna mediacja nie jest możliwa, jeżeli „mediatorzy” są protektorami najeźdźców.

Potrzebna jest zatem mobilizacja opinii publicznej. Musi się ona dokonać na zasadniczych podstawach, okazując się równie bezkompromisowa w szacunku dla przeszłości i aktualnych potrzeb, jak i w sprawiedliwym traktowaniu końcowych perspektyw, co nie jest takie oczywiste. W tym celu muszą one okazać się zdolne – co tym bardziej nie jest oczywiste – do przekształcenia solidarności wspólnotowej i symbolicznej tożsamości w zdolność rozumowania i inicjatywę. Traktując rzecz uczciwie, nie mogą jednakowo traktować niejednakowych spraw, ale w chwili, gdy zawezwą świat, by pospieszył na pomoc uciskanej Palestynie, przeniosą ten problem na poziom uniwersalny, stanie się on problemem wszystkich. Czy nie jest na to za późno? Tak, jest późno, ale nie ma innej drogi.

Autor: Etienne Balibar
Tłumaczenie: Andrzej Staroń
Źródło: “La Monde diplomatique” (edycja polska) nr 7/2006


TAGI:

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

3 komentarze

  1. MichalR 21.08.2014 12:08

    Szczególnie wart chwili zastanowienia jest napomknięty motyw walki dobra ze złem. Coś co istniało do niedawna tylko w komiksowej rzeczywistości zaczyna pojawiać się w świecie mediów. Nie ma czegoś takiego jak dobro i zło w odniesieniu do wojen między państwami.

    Oczywiście ciężko mi samemu wierzyć w pełni w moje słowa, bo oznaczałoby to że uważam że atak Niemiec hitlerowskich na Polskę również nie był jednoznacznie zły, a tego powiedzieć nie mogę, bo uważam że był to czyn zły – mam tu na uwadze cały patetyzm tego słowa.

    Analogicznie dla mnie jako dla Polaka czynem złym było wyzwolenie Polski przez armię czerwoną bez poszanowania praw Polaków do utworzenia suwerennego narodu.

    Mimo wszystko, mimo tego, że już dwukrotnie podałem przykład obalający w moim mniemaniu moją tezę, uważam że żadna ze stron dowolnego konfliktu nie jest jednoznacznie tą złą, ani tą dobrą.

  2. robi1906 21.08.2014 13:36

    MichalR
    no to idź i tłumacz tym którzy jeszcze żyją a byli więźniami w Auschwitz albo jakiejś innej niemiecko-austriackiej rzeźni że lepiej byłoby dla nich , gdyby Niemcy zdążyli ich wykończyć ,
    idź i tłumacz tym którzy przeżyli mordy banderowców , jakiego to mieli pecha być wyzwolonym przez czerwonoarmiejców .

  3. dagome12345 21.08.2014 14:02

    Do robi1906

    Czy to Auschwitz cokolwiek zmieniło? Przepraszam, wpłynęło w jakikolwiek sposób na postrzeganie świata, dobra i zła przez ludzi mieszkających w Izraelu ? Zakrywają się ciągle płaszczykiem holokaustu ale w tym samym momencie ich snajperzy zabijają nie winne dzieci ( jakiej by nie były narodowości czy wyznania , to nadal nie uzbrojone dzieci- nie mówię o takich co im matki bomby przyczepiają do klatek piersiowych tylko o takich , które rzucają kamieniami w czołgi).

    Największym błędem po II wojnie światowej było zaniechanie karania Niemiec. W mojej opinii ten kraj powinien być zaorany, a ludność utrzymywać się z małych gospodarstw rolnych tak aby nie pomarli z głodu.
    Jednak tu pojawia się pieniądz i żądza władzy nad światem 🙁 I nikt nie myśli o karaniu kogoś za czyny tylko idzie dalej w przyszłość, byle się samemu jak najwięcej nachapać 🙁

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.