Sami sobie winni

Opublikowano: 15.10.2016 | Kategorie: Publicystyka, Społeczeństwo, Zdrowie

Liczba wyświetleń: 1759

Aleksander nie powie nic, nawet gdyby chciał. Zrozumiałem to, ledwie przekroczyłem próg domu i wziąłem pierwszy haust ciężkiego odoru dwuizbowego pomieszczenia. Nie zwrócił na mnie uwagi. Wziął tylko ze stołu dyktafon i nawet to, że mu go siłą odebrałem, nie wywołało żadnego mną zainteresowania. Nie skojarzył ręki, która mu zabrała błyskotkę, z człowiekiem, do którego jest przyrośnięta. Potem porzucił nagle dyktafon, by wieszać i zdejmować kurtkę z wieszaka. Raz za razem, raz za razem, monotonnie, jak automat. Czasem wył. Kaszlał. Z półotwartych ust ciekła mu ślina, której nikt nie wycierał.

ZŁA CIĄŻA

Upośledzony umysłowo w stopniu znacznym. Jego inteligencja ma, według badań, 4 lata i 9 miesięcy. Więcej mieć nigdy nie będzie. Aleksander ma 17 lat.

Anna i Stanisław poznali się tam, gdzie pracowali jako nauczyciele. W szkole podstawowej we wsi P. koło N. Godzina drogi od Warszawy. On lat 34, po pedagogice uczył polskiego. Ona, 28 lat, uczyła matematyki. Skończyła ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim. Oboje mieli umowę tylko na 12 miesięcy, to był rok 1990 i już było wiadomo, że bezrobocie będzie wysokie. W październiku Anna stwierdziła, że jest w ciąży. W grudniu pojawiły się pierwsze bóle i komplikacje. Ginekolog w Pułtusku nie miał wątpliwości – usunąć. Jeśli nawet Anna donosi ciążę, to jest wysokie ryzyko, że dziecko urodzi się z licznymi chorobami.

Anna wyrosła w rodzinie katolickiej, sama też była głęboko wierząca. Ale nie tylko to miało wpływ na jej decyzję. Mało kto dzisiaj pamięta temperaturę tamtych lat, gdy Kościół i przykościelni politycy żądali całkowitego zakazu aborcji. Przejrzałem zszywkę “Gazety Wyborczej” z lat 1990-1991. W ówczesnych publikacjach widać wyraźnie, jak szybko Kościół zachłysnął się własną potęgą. 31 grudnia 1991 r. w liście pasterskim biskupi zakreślają granice dialogu: Bo jeśli wolno zabić poczętą istotę ludzką tylko dlatego, że w diagnozie prenatalnej stwierdzono u niej jakąś wadę wrodzoną, albo dlatego, że jest ona następnym biednym dzieckiem w rodzinie pijackiej? Znaczy to, że fundamentem sensu życia każdego z nas nie jest już samo człowieczeństwo, ale coś znacznie mniej podstawowego. Nadgorliwi wobec hierarchów lekarze projektowali, by zakaz wykonywania aborcji wpisać do kodeksu lekarskiego, a słowa “morderstwo” i “zabójcy” były używane tak łatwo jak widelce w knajpie. Krzyżowały się z obietnicami, że nawet dzieci chore i kalekie znajdą pomoc w instytucjach kościelnych lub państwowych. W takiej atmosferze zapadła decyzja Anny, by ciążę donosić.

NA GŁODZIE

Oluś urodził się w lipcu 1991 r. Z lekarskiego dokumentu: “Urodził się z zespołem wad rozwojowych. (…) upośledzenie umysłowe, (…) rozszczep wargi górnej po prawej stronie z rozszczepem podniebienia twardego, (…) niedosłuch obustronny. A w innym: niezdolny do samodzielnej egzystencji. Do tego doszło wnętrostwo, czyli brak jąder w mosznie, leczone operacyjnie.”

To był początek. W szpitalu matce zalecono, by dziecko było karmione piersią. Ze zdeformowanymi wargą i podniebieniem nie było w stanie uchwycić sutka. W ciągu trzech miesięcy Aleksander niemal skonał z głodu. Miejscowa pediatra w N. nie zauważyła problemu, a utratę wagi noworodka zlekceważyła. Gdy rodzice szukali pomocy u lekarzy, właściwą znaleźli dopiero w Instytucie Matki i Dziecka. Tam ktoś wpadł na pomysł, że dziecku trzeba zrobić wkładkę podniebienną. Zrobiono, ale niedopasowaną, pokarm zatem nadal nie był właściwie przyswajany. Dziecko nabawiło się ostrych biegunek, odwodniło, a w rezultacie znów jego życie zawisło na włosku.

Ciągła walka o życie upośledzonego dziecka spowodowała, że Anna zrezygnowała z pracy – Aleksander wymagał całodobowej opieki. Stanisławowi szkoła nie przedłużyła umowy. Po roku bezrobocia znalazł zatrudnienie w szkole w Łomiankach. Walcząc o podniesienie swoich kwalifikacji, zaocznie skończył polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. To kosztuje, tak jak kosztują wizyty u kolejnych lekarzy. Nie stać ich było nawet na wynajęcie mieszkania. Kątem pomieszkiwali u rodziców Anny.

PŁACZ I KRZYK

Wskutek ciągłych pobytów w szpitalach Aleksander miał objawy choroby sierocej. W trakcie którejś wizyty badanie krwi wykazało wirusa żółtaczki typu B. Przez obojętność Izby Lekarskiej, do której rodzice się zwrócili, by pomogła im znaleźć winnych, nie udało im się dostać odszkodowania. Co roku trzeba z Aleksandrem jeździć na komisję lekarską, by orzekła niepełnosprawność, a tu lewicowy rząd Millera odebrał zniżki na przejazdy dla niepełnosprawnych.

Dwa lata temu pojawiły się dwie nowe choroby: nerwica natręctw i wypadanie odbytu podczas oddawania stolca. Jakieś 6 centymetrów. Trzeba to włożyć z powrotem palcami. Dolegliwość leczono najpierw w szpitalu na ul. Działdowskiej w Warszawie, ostrzykując okolice odbytu jakimś specyfikiem. Potem kurację przerwano, bo był remont oddziału. Kiedy się skończy? Tego w szpitalu nikt nie wiedział. Rodzice dotarli do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie tamtejsi lekarze zaproponowali zabieg chirurgiczny, zaś metodę leczenia kolegów z Działdowskiej ocenili jako szkodliwą.

Natręctwa leczone są specyfikami powodującymi silny ślinotok. Pozostałością licznych antybiotykoterapii są nasilające się bóle stawów. Są dni, gdy Aleksander cały dzień płacze i krzyczy. Od rana nie potrafi samodzielnie oddać moczu. Stymulowanie go do tego zajmuje godziny. Śniadanie kończy jeść około 13.00, bo szybciej nie potrafi albo nie chce. Nie umie się samodzielnie ubrać. Nie jest w stanie wyjść z domu ani w stopniu zadowalającym porozumiewać się z otoczeniem.

ICH TROJE

Stanisław przeszedł na wcześniejszą emeryturę, Anna szukała jakiejkolwiek pracy. – Pani ma przecież ciężko chore dziecko, będą częste zwolnienia – mówili pracodawcy z N. i odsyłali z kwitkiem. Nie dostała nawet posady sekretarki w szkole.

Stanisław wreszcie uciekł w alkohol, dzień po dniu staczając się w menelstwo. Anna wystąpiła o rozwód. Niedawno udało mu się przestać pić. Znowu mieszkają razem. Tym razem w pomieszczeniu w starej kamienicy bez podstawowych wygód.

Starają się o większe mieszkanie komunalne. Rodzina Anny, jak pamiętamy, to gorliwi katolicy, aktywni członkowie miejscowej parafii. Gdy prosili księdza o wstawiennictwo u wójta, odpowiedział, że byłaby to presja na niezależną władzę.

Rodzina się odwróciła, nikt ich nie odwiedza, nie pozwala swoim dzieciom kontaktować się z Aleksandrem. Odcięci od ludzi i świata, czepiają się życia jak potrafią. Tylko że nie potrafią.

Przede mną siedzi dwoje ludzi, którzy upodobnili się do syna. Nie są byłymi nauczycielami z wyższym wykształceniem. Są istotami zredukowanymi do najprostszych reakcji. Matka, głęboko znerwicowana, podczas rozmowy układa palce obu dłoni na kształt szponów, zaczepia jedne o drugie, przez moment siłując się sama ze sobą, i nagle puszcza uchwyt, by za sekundę zrobić to samo. Nie przerwała tego ruchu ani przez chwilę podczas naszej rozmowy. Ale tylko gdy siedziała (w drugim pokoju Aleksander monotonnie jęczał), bo kiedy wstała, by podejść do kuchenki na końcu kiszkowatej klitki, oparta o ścianę na ułamek sekundy zginała oba kolana, by raptownie je wyprostować. Drgała tak bezwiednie. Odpowiadała pojedynczymi słowami, czasem tylko układając je w zdania.

Zapytałem, czy są takie dni, że żałuje, iż nie przerwała wtedy ciąży. Akurat podniosła pokrywkę garnka i przez buchającą parę – patrząc nie na mnie, lecz w ścianę – odpowiedziała, że żałuje prawie codziennie. Codziennie.

Stanisław splata dłonie, chowa je pomiędzy uda, cały zgarbiony i patrzy w ziemię.

NA TAMTEN ŚWIAT

Na półce przede mną grzbiety przewodników po egzotycznych krajach: Francja, RPA, Hiszpania, Włochy… To jedyne kolorowe miejsce w tym domu.

Stanisław dorabia w domu opieki społecznej. Z jego listu do mnie: “Widywałem sytuacje, gdy z braku personelu sprawniejsi pensjonariusze opiekowali się tymi mniej sprawnymi. (…) W pewnej chwili zobaczyłem, jak koleżanka pudruje okolice jego (pacjenta) odbytu. Miejsce to wyglądało jak soczysty płat mięsa potraktowanego tłuczkiem do kotletów. To konsekwencja częstych gwałtów dokonywanych przez silniejszych i sprawniejszych pacjentów. (…) Pomyślałem, że gdyby nas zabrakło, a nasz syn trafiłby do tego typu ośrodka – może spotkałby go równie podobny los. Wolałbym chyba zabrać go ze sobą na tamten świat.”

Autorstwo: Maciej Wiśniowski
Źródło: Nie.com.pl


TAGI: , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

5 komentarzy

  1. kozik 15.10.2016 16:19

    W tym wypadku rodzice sami wybrali swój los i sprawa jest czysta.
    Skoro rozważają nawet zabicie siebie i dziecka(grzech śmiertelny), to powinni oddać dziecko do opieki siostrom zakonnym, ale najprawdopodobniej nie będzie ich na to stać.
    Gorzej, jeśli ktoś wie o uszkodzeniu i chce usunąć płód, a nie może.
    Obrońcy praw życia nienarodzonego powinni zagwarantować prawo do godnego życia po narodzeniu.

    Swoją drogą, to ciekawa sprawa: lewicowcy chcą zabijania eugenicznego płodów i eutanazji, ale są przeciwni karze śmierci, a prawicowcy – odwrotnie.
    Tyle tylko, że u jednych i drugich nie ma konsekwencji w postawie wobec obrony życia.

  2. MasaKalambura 15.10.2016 18:48

    I to nawet na poziomie zapobiegawczym u zarania – żyć tak, by choroby odeszły.

    Na to jednak trzeba współdziałania wszystkich ludzi na każdym poziomie. A więc i takiej społeczności.

  3. Collega 15.10.2016 23:58

    Wiadomość z ostatniej chwili: każde dziecko rodzi się niezdolne do samodzielnej egzystencji.

  4. Szurnięty Mędrzec 16.10.2016 00:08

    Wiadomość z ostatniej chwili: albo nie zrozumiałeś o co chodziło, albo robisz sobie jaja, oby to drugie.

  5. Maximov 16.10.2016 10:29

    Godne życie, godna śmierć – to jest prawo każdego człowieka.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.