Ostrzeżenie FUNAI znad rzeki Envira

Opublikowano: 06.08.2014 | Kategorie: Prawo, Publikacje WM, Społeczeństwo, Wiadomości ze świata

Liczba wyświetleń: 1030

Przed kilkoma tygodniami organizacja Survival International zarejestrowała zgłoszenie o pojawieniu się siedmiu izolowanych Indian nieopodal wioski ludu Ashaninka w brazylijskim stanie Acre. Kilkuosobowa grupa Indian  która postanowiła wejść w kontakt z tamtejszymi Ashaninkami, jak przypuszczano, była uchodźcami zbiegającymi z pogranicza peruwiańsko-brazylijskiego. Od kilku lat było wiadomym, że cały pas ziemi na pograniczu obu krajów stał się miejscem zakusów brygad drwali, przemytników narkotyków oraz branży gazowo-naftowej. Terytoria zamieszkiwane przez wiele grup Indian znajdujących się w dobrowolnej izolacji, szczególnie wrażliwych na zewnętrzną ingerencję, znalazły się tym samym w wielkim niebezpieczeństwie. Przez ostatnie siedem lat obrońcy praw człowieka, działacze FUNAI i aktywiści z całego świata starali się nagłośnić ten problem, czego najbardziej przemawiającym do wyobraźni obrazem, były zdjęcia i filmy uwiecznione przez zespół Jose Carlosa Meirellesa, który nagrał z lotu ptaka, położoną na terenie stanu Acre, wioskę izolowanych Indian z grupy tzw. „Cabellos Largos”.

Odpowiedź brazylijskiego rządu i jego odpowiednika w Limie, na zgłaszane alarmy, okazała się deklaratywna: mówiono o potrzebie współpracy w celu zaprowadzenia pokoju na granicy, w rzeczywistości zrobiono niewiele by cokolwiek na ten kształt uzyskać. Gdy niezidentyfikowani napastnicy, związani z przemysłem narkotykowym lub surowcowym, zajęli posterunek agencji FUNAI, brazylijski rząd zamiast wzmocnić swoją obecność w regionie, wycofał swoich urzędników, oddając pole intergranicznym najeźdźcom. Peruwiańscy notable, by zapewnić bezpieczeństwo izolowanym Indianom po swojej stronie granicy zrobili jeszcze mniej. Za czasów urzędowania prezydenta Alana Garcii peruwiańscy politycy i przedstawiciele krajowej branży naftowej (Perupetro) na wyścigi upewniali opinię publiczną, że ludności znajdującej się w dobrowolnej izolacji w Peru nie ma, porównując prawdopodobieństwo jej istnienia do „potwora z Loch Ness”.

Nagranie opublikowane z końcem lipca 2014 roku, obrazujące kilku Indian, którzy zjawili się pod wioską brazylijskich Ashaninków nad rzeką Envira, stanowi prawdopodobnie dokumentację tragicznych skutków tej polityki. Na zapisie filmowym widzimy pojedynczych członków izolowanej społeczności, którzy zbiegli do Brazylii po ataku jaki nastąpił na ich wspólnotę po peruwiańskiej stronie granicy. Autochtoni żyjący w odległych regionach peruwiańskiego lasu nawiązali kontakt z Ashaninkami, by szukać pomocy, jak wiele na to wskazuje, po doznaniu druzgoczącego ataku, przeprowadzonego prawdopodobnie przez handlarzy narkotyków. Fryzury i ozdoby noszone przez przybyłych pozwalają wysnuć przypuszczenie, że należą do plemienia Chitonahua (Xatanawa); od czasu odnotowania ich obecności w Brazylii określani byli również mianem Indian znad rzeki Xinane.

Siedmiu członków plemienia, uzbrojonych w łuki i strzały pojawiło się po raz pierwszy w wiosce Simpatia nad rzeką Envira pod koniec czerwca. Według Zé Correia, członka plemienia Yaminawa pracującego dla FUNAI jako tłumacz, mówiący językiem panoan przybysze oznajmili mu, że zostali zaatakowani przez nie-Indian. Korzystający z broni palnej napastnicy zamordowali większą część starszyzny plemiennej. Nie mając czasu na odpowiednie potraktowanie zmarłych, ci którzy przeżyli chowali zabitych po trzy osoby na jeden grób. Ofiar było tak wiele, że nie wszystkich mogli pożegnać we właściwy sposób; ciała niektórych pozostawione w zniszczonej wiosce zjedzone zostały przez zwierzęta.

Na obszarze całej Amazonii żyje blisko 80. nieskontaktowanych plemion, które po traumatycznych doświadczeniach z przeszłości, sięgających nie rzadko wiele pokoleń wstecz, zachowują niezależność wobec społeczeństwa narodowego. Uchodźcy z rozbitej społeczności która zjawiła się pod Simpatią, stanowią jedną z takich grup. Po ostatniej masakrze, zmuszeni do wędrówki, mogą liczyć sobie już tylko 40-50 osób. Specjalny zespół medyczny FUNAI został wysłany do regionu, by zbadać stan zdrowia ludzi narażonych obecnie szczególnie na infekcje grypopodobne. Członkowie tego zespołu ostrzegając przed wystąpieniem w najbliższej przyszłości większej ilości takich kontaktów na pograniczu obu krajów, podkreślili potrzebę szkolenia wyspecjalizowanych zespołów medycznych mogących w trybie ekspresowym pomagać podczas „pierwszych kontaktów”. Nie posiadłszy odporności immunologicznej na choroby zewnętrzne – podobnie jak pierwsi Indianie, którzy spotkali Kolumba w 1492 roku – rdzenna ludność znajdująca się w dobrowolnej izolacji pozostaje śmiertelnie narażona na zewnętrzne infekcje wirusowe.

Jose Carlos Meirelles, który z ramienia FUNAI monitoruje sytuację nieskontaktowanych Indian na pograniczu brazylijsko-peruwiańskim wezwał do podjęcia pilnych działań, w przeciwnym razie historia się powtórzy i „będziemy odpowiedzialni za eksterminację tych ludzi”. Oba rządy nieprzerwanie opowiadają przed mikrofonami, o potrzebie ochrony zagrożonych plemion i konieczności podjęcia stosownych działań celem zapobieżenia epidemiom. Jak podkreślają lokalne organizacje, znające wdrażanie tej polityki z autopsji, zalecenia te, wygłaszane z odwagą, nie przekładają się na autentyczne działania w terenie. Jak wynika z doświadczeń Francisca Estremadoyro z organizacji Propurus, ludzie często nie rozumieją problemu, wydaje im się, że sprawę załatwi rozmowa i dostarczenie im narzędzi i ubrań, będących doskonałym materiałem dla transgresji bakterii.

„To ważne, aby Brazylia i Peru natychmiast uwolniły środki na rzecz pełnej ochrony życia i ziem nieskontaktowanych Indian – naciska Estremadoyro – Wzrost gospodarczy w tych krajach odbywa się za cenę życia jej rdzennych mieszkańców. Nowo odkryte bogactwa muszą być wykorzystywane do ochrony tych kilku nieskontaktowanych plemion, które przeżyły trwające do dziś ludobójstwo pierwszych mieszkańców Ameryki”.

„Nieskontaktowani Indianie byli zabijani przez drwali. Teraz giną z rąk handlarzy narkotyków – ostrzega z kolei antropolożka Beatriz Huertas – Organizacje społeczeństwa obywatelskiego wielokrotnie wzywały władze do ustanowienia trwałych mechanizmów ochrony ich obszarów w celu zapobieżenia przedostawaniu się na nie obcych, ale większość organów odpowiedzialnych za tę politykę, nie jest zainteresowana ochroną plemion. Przeciwnie, istnienie autochtonów jest problemem dla inwestycji i eksploatacji zasobów występujących w granicach ziem należących do ludności znajdującej się w dobrowolnej izolacji”.

Autor: Damian Żuchowski
Na podstawie: aidesep.org.pe, survivalinternational.org (1), survivalinternational.org (2), semana.com, milenio.com, ibtimes.co.uk, theguardian.com, news.sciencemag.org, terramagazine.terra.com.br
Dla „Wolnych Mediów”


TAGI: , , , , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

3 komentarze

  1. MichalR 06.08.2014 09:34

    Jak rozumiem wg obrońców tambylców życie rdzennych mieszkańców plemion jest cenniejsze niż życie normalnych ludzi.

    Oczywiście zazdroszczę rdzennym mieszkańcom ich życia, gdzie kawał lądu między dwoma rzekami może być większy niż dla Europejczyka cała Ziemia. Zazdroszczę tym ludziom, którzy żyjąc w takim małym plemieniu są w stanie zaspokoić wszyskie swoje potrzeby. Zazdroszczę tym ludziom tego, że najprawdopodobniej są po prostu szczęśliwi, bo nie mają sztucznie wykreowanych różnych potrzeb na modłę cywilizowanych państw.

    Ostatnio byłem na żniwach na wsi rozmawiałem z seniorką rodu która opowiadała jak się pracowało sierpem i kosą. Żniwa tam trwały i były swego rodzaju świętem pracy w którym to święcie rodziny i sąsiedzi zacieśniali więzi. Potem skokowo z pokolenia na pokolenie słychać w opowieści, że coraz mniej/łatwiej/szybciej się pracowało, ale i każdy mieszkaniec społeczności stawał się coraz bardziej niezależny. Dzisiaj kombajn wyjeżdża w pole jedna osoba na kombajnie, druga osoba na traktorze z wozem – dwie-trzy godziny i po żniwach. Cała praca zespołowa rodzinna ogranicza się do zwalania zborza z wozu. Trudno mi powiedzieć które pokolenie było szczęśliwsze ale wydaje mi się że nasza wygoda wcale szczęścia za sobą nie niesie. Ona nas od siebie izoluje. Ludzie o których mowa w artykule są skazani na swoje plemie w niemal każdej czynności jaką podejmują. Oni żyją w społeczności, która stopniem złożoności bije nasze społeczności na głowę, mimo że cywilizacyjnie do pięt nam nie dorastają. Nie twierdzę w tym miejscu że zazdroszczę im braku rozwoju cywilizacyjnego, ale zazdroszczę im męczącego wzajemnego uzależnienia się od sąsiadów.

    To że tym ludziom zazdroszczę nie oznacza że uważam że nam o tym decydować czy ich życie jest więcej warte niż osoby z paszportem brazylijskim.

  2. Damian Żuchowski 07.08.2014 23:15

    @ Michał R.

    1. Przede wszystkim nie dostrzegam w opublikowanej wiadomości, wniosku który wysnułeś, a mianowicie, że ktoś ceni życie „rdzennych plemion bardziej niż normalnych ludzi”. Zabiega się raczej o to aby właśnie wartość życia członków tzw. nieskontaktowanych plemion była gwarantowana, tak samo jak innych ludzi, których przynajmniej oficjalnie dotyczy Deklaracja Praw Człowieka. A że nie jest, najlepiej dokumentują fakty zaprezentowane w tej wiadomości. Jeżeli zebrane relacje o masakrze opisanej powyżej i widzianej na zapisie filmowym, społeczności Chitonahua, są prawdziwe, oznacza to, że dokonano zbiorowego morderstwa. Sprawcy tej zbrodni nie są ścigani, ani znani. W nieodległym Ekwadorze wystarczyło aby członkowie ludu Huaorani dokonali zbiorowego mordu na członkach izolowanych społeczności Tagaeri/Taromenane, aby ekwadorska jurysprudencja przez lata uznając to za porachunki etniczne, odstąpiła od ścigania sprawców masakry.

    2. Jeżeli uważamy, że wartość życia wszystkich ludzi jest taka sama w przypadku omawianym w tym wątku, postulat ten oznacza przedsięwzięcie środków i działań umożliwiających zachowanie życia członków izolowanych społeczności w równym stopniu, co pozostałych członków rodziny ludzkiej. Żadnemu miastu ani wsi w Polsce nie zagraża obecnie epidemia która mogłaby w szybkim tempie pozbawić życia 20-75% jej mieszkańców. Czy ktoś wyobraża sobie podobną hekatombę? Zagrożenie takie jest realne jeśli chodzi o ludy izolowane które nie mają odporności immunologicznej na choroby przenoszone przez osoby wkraczające na ich ziemie i zeń ich przepędzające. W latach 1980-2000 zanotowano kilka takich przypadków…

    3. Należy pamiętać że granica peruwiańsko-brazylijska nie istnieje dla izolowanych społeczności. One są tam u siebie i pozostają zupełnie suwerenne względem zewnętrznych podmiotów politycznych takich jak Brazylia i Peru, choć nie jest to właściwie ujęte w prawie międzynarodowym. Tworzą więc oni „małe populacyjnie narody” – atak na ich społeczności to skalarnie nie ustawka w śródmiejskim parku, ale napad na cały „naród” celem przejęcia jego zasobów, włącznie z wygaszeniem jego zdolności do przetrwania. Wydarzenia te powinny być dla nas niemniej alarmujące niż atak na jakiekolwiek państwo zrzeszone w ONZ. Zagrożenie tu jest o tyle większe, że prowadzona kampania z racji niewielkiej populacji oraz zagrożenia epidemiologicznego, może te nacje wygasić, co równać się będzie z ludobójstwem i eksterminacją. Nie chodzi więc tu o sentymentalną sympatię ale priorytety.

  3. Damian Żuchowski 08.08.2014 22:17

    @ Michał R.

    1. Przede wszystkim nie dostrzegam w opublikowanej wiadomości, wniosku który wysnułeś, a mianowicie, że ktoś ceni życie „rdzennych plemion bardziej niż normalnych ludzi”. Zabiega się raczej o to aby właśnie wartość życia członków tzw. nieskontaktowanych plemion była gwarantowana, tak samo jak innych ludzi, których przynajmniej oficjalnie dotyczy Deklaracja Praw Człowieka. A że nie jest, najlepiej dokumentują fakty zaprezentowane w tej wiadomości. Jeżeli zebrane relacje o masakrze opisanej powyżej i widzianej na zapisie filmowym, społeczności Chitonahua, są prawdziwe, oznacza to, że dokonano zbiorowego morderstwa. Sprawcy tej zbrodni nie są ścigani, ani znani. W nieodległym Ekwadorze wystarczyło aby członkowie ludu Huaorani dokonali zbiorowego mordu na członkach izolowanych społeczności Tagaeri/Taromenane, aby ekwadorska jurysprudencja przez lata uznając to za porachunki etniczne, odstąpiła od ścigania sprawców masakry.

    2. Jeżeli uważamy, że wartość życia wszystkich ludzi jest taka sama w przypadku omawianym w tym wątku, postulat ten oznacza przedsięwzięcie środków i działań umożliwiających zachowanie życia członków izolowanych społeczności w równym stopniu, co pozostałych członków rodziny ludzkiej. Żadnemu miastu ani wsi w Polsce nie zagraża obecnie epidemia która mogłaby w szybkim tempie pozbawić życia 20-75% jej mieszkańców. Czy ktoś wyobraża sobie podobną hekatombę? Zagrożenie takie jest realne jeśli chodzi o ludy izolowane które nie mają odporności immunologicznej na choroby przenoszone przez osoby wkraczające na ich ziemie i zeń ich przepędzające. W latach 1980-2000 zanotowano kilka takich przypadków…

    3. Należy pamiętać że granica peruwiańsko-brazylijska nie istnieje dla izolowanych społeczności. One są tam u siebie i pozostają zupełnie suwerenne względem zewnętrznych podmiotów politycznych takich jak Brazylia i Peru, choć nie jest to właściwie ujęte w prawie międzynarodowym. Tworzą więc one „małe populacyjnie narody” – atak na ich społeczności to skalarnie nie ustawka w śródmiejskim parku, ale napad na cały „naród” celem przejęcia jego zasobów, włącznie z wygaszeniem jego zdolności do przetrwania. Wydarzenia te powinny być dla nas niemniej alarmujące niż atak na jakiekolwiek państwo zrzeszone w ONZ. Zagrożenie tu jest o tyle większe, że prowadzona kampania z racji niewielkiej populacji oraz zagrożenia epidemiologicznego, może te nacje wygasić, co równać się będzie z ludobójstwem i eksterminacją. Nie chodzi więc tu o sentymentalną sympatię ale priorytety.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.