Tajemnicę życia odkryto w Cambridge

Opublikowano: 21.09.2014 | Kategorie: Historia, Nauka i technika, Publicystyka

Liczba wyświetleń: 683

1953 był wyjątkowym rokiem. Po raz pierwszy zdobyto Mount Everest. Zmarł Józef Stalin. Elżbieta II została królową. A do kiosków trafił „Playboy”. Na tym się jednak nie skończyło. Był to też rok jednego z najważniejszych naukowych przełomów XX wieku. Odkryto strukturę DNA – „tajemnicę życia”.

Około południa 28 lutego 1953 r. do pubu The Eagle w Cambridge wpadło dwóch stałych bywalców. Jednym z nich był 25-letni Amerykanin James Watson, drugim o 12 lat starszy fizyk Francis Crick. Byli podekscytowani. Było widać, że stało się coś ważnego. Uwaga zebranych skupiła się na obu naukowcach. – Odkryliśmy tajemnicę życia! – zawołał Crick. W ten sposób świat dowiedział się, że w laboratorium Cavendisha złamano jedną z najważniejszych zagadek XX wieku. Tajemnicę struktury „nukleiny”. To pozwoliło odkryć i opisać mechanizm dziedziczenia. Doprowadziło też do szybkiego rozwoju genetyki i pojawienia się nowych nadziei w dziedzinie medycyny oraz nowych zabawek dla policji, które dziś nie tylko pomagają zamykać przestępców, ale niekiedy także wypuszczać niewinnych.

BRYTANIA BIOLOGIĄ STOI

Deklaracja Cricka nie wywołała głupich uśmieszków i docinków. Raczej, jak to zwykle u naukowców, lekkie uczucie zazdrości. Nietrudno było uwierzyć, że akurat w tym miejscu ktoś mógł to zrobić. Po pierwsze wiedziano, nad czym trwają prace w laboratorium Cavendisha. Po drugie kolejne przełomy w naukach przyrodniczych były brytyjską codziennością i specjalnością wieków XIX i XX. Jeżeli działo się coś ważnego, to bardzo często działo się w Wielkiej Brytanii. A jak w Wielkiej Brytanii, to zwykle w Cambridge lub Oxfordzie. Niekiedy jeszcze w Londynie. Doskonale widać to na przykładzie Nagród Nobla. Tych osoby związane z University of Cambridge zebrały do dziś 90. W tym 29 w dziedzinie fizyki, 26 za odkrycia istotne dla medycyny i jeszcze 21 w „chemii”. Oxford miał ich niespełna 50.

A i to przecież nie wszystko, bo równie dużo mówi znaczenie tych odkryć. To w Wielkiej Brytanii zaczęto stosować szczepionki. Tam po raz pierwszy wprowadzono nowoczesną higienę komunalną, która uchodzi za najważniejszy z przełomów w historii medycyny (czytaj więcej: „Wielki smród”, „Cooltura” nr 520), i cały szereg innych nowości. Jakby tego było mało, to przecież na Wyspach pracował Karol Darwin, którego teoria ewolucji była i jest zresztą nadal dla biologii mniej więcej tym, czym przewrót Kopernikański był dla astronomii. W XX wieku nie zwolniono tempa i w dziedzinie biologii oraz biotechnologii świat anglosaski zostawił resztę daleko w tyle.

Jednym z powodów była właśnie teoria Darwina, która – odkryta na Wyspach – szybko przeniknęła do szkolnych i akademickich programów w Wielkiej Brytanii oraz USA i spowodowała, że najlepsi młodzi naukowcy bardzo chętnie szli w tym kierunku. Jednocześnie przez cały niemal XX wiek konkurencja była tutaj słabsza niż w takiej na przykład fizyce. Odpadał bowiem cały Blok Wschodni. Ten nadążał, a niekiedy wyprzedzał Zachód, gdy chodziło o matematykę, fizykę, a nawet teorie komputerowe, ale w naukach przyrodniczych i biotechnologii pozostawał daleko w tyle. Wszystko za sprawą partyjnej wierchuszki czasów stalinowskich, która z całych sił popierała tzw. łysenkizm. Głównym punktem teorii stworzonej przez radzieckiego uczonego Trofima Łysenkę było zaprzeczenie istnieniu genów. Z prawdą nie miało to nic wspólnego, za to z pustymi półkami znacznie więcej. Ważne było jednak to, że miało urzędową sankcję i finansowanie. Na dokładkę cenzurowano prace, które „łysenkizm” podważały. To na lata zatrzymało rozwój nauk przyrodniczych. Było trochę podobnie jak z historią. Takie podejście nie tylko utrudniało dostęp do wiedzy, ale też odstraszało najlepszych młodych naukowców. Ślady przymusowego wpajania „łysenkizmu” widać zresztą do dziś. Choćby w szkolnych podręcznikach, w których wciąż trudno dostrzec Darwina.

CRICK, WATSON I…

Jednak nie o Bloku Wschodnim miała być mowa, a o tym, kim byli oraz co zrobili Francis Crick i James Watson. A byli interesującą parą. Pierwszy był fizykiem, który nie zapowiadał się na wybitnego naukowca. „Urodził się w domu w Holmfield Way na obrzeżach Northampton, ulicy zamieszkanej przez klasę średnią, w średnim mieście w samym środku środkowej Anglii” – pisał o nim Matt Ridley. Nigdy nie był prymusem. Właściwie to uczniem był bardzo przeciętnym i nie mógł myśleć o przyjęciu na Oxford lub Cambridge. Skończył w Londynie na UCL. Później zaliczył dwa nieudane podejścia do doktoratu i udało mu się dopiero za trzecim razem. Ludzie, którzy mieli z nim kontakt, zapamiętywali zwykle dwie rzeczy. To, że był to najbardziej inteligentny człowiek, z którym się zetknęli, i to, że świetnie się ubierał. „W świecie nauki czymś nietypowym był człowiek, który miał prenumeratę »Vogue«” – pisał Ridley, który podkreślał też, że było to zasługą jego żony. Ta była bowiem historyczką mody. Jego partner, James Watson, było o 12 lat młodszy i w wielu aspektach stanowił przeciwieństwo Cricka. Na przykład w jego edukacji nic nie było średnie. Na Uniwersytet Chicagowski dostał się jako 15-latek, a doktorat obronił, mając 22 lata. Był bakteriologiem.

Z pozoru mogłoby się wydawać, że to dość dziwna para do prowadzenia badań z dziedziny biologii. (Oczywiście bakteriolog był tutaj na miejscu, ale fizyk?). Jednak tylko z pozoru, bo w rzeczywistości nie było to niczym nadzwyczajnym. Aby to wyjaśnić, trzeba się cofnąć o kilka tysięcy lat, a później przenieść się jeszcze do XIX wieku. Tajemnica dziedziczenia była czymś, co od zawsze fascynowało ludzi. Jest na przykład słynna anegdota o Hipokratesie, do którego pewnego razu po poradę przyszła kobieta. Jej problem polegał na tym, że kolor skóry jej dziecka nie odpowiadał kolorowi skóry jej męża. Mąż zadowolony nie był – i trudno mu się dziwić – a kobieta szukała sposobu, żeby się z tego wytłumaczyć. Ponieważ nie wiedziano jeszcze wtedy, w jaki sposób odbywa się dziedziczenie cech, medyk mógł wybawić ją z opresji.

Skorzystał z tzw. teorii zapatrzenia i powiedział, że kolor skóry dziecka wynika z tego, że w czasie ciąży zbyt długo patrzyła na wiszący na ścianie obraz, który przedstawiał Etiopczyka. Zadowolony mąż pokochał dziecko, a „teoria zapatrzenia” miała się w najlepsze przez następne 2 tysiące lat z okładem.

…MENDEL

Wyjaśnienie tajemnicy dziedziczenia, o której wiedziano tyle, że coś jest na rzeczy, ale nie za bardzo – co, przyciągało najtęższe głowy. Zajmował się tym choćby Arystoteles, który uważał, że cechy fizyczne człowiek otrzymuje od matki w krwi menstruacyjnej, a duszę wraz z nasieniem ojca. Jego domysły miały i zresztą nadal mają spore konsekwencje, ponieważ przekonanie o duchowym znaczeniu (sic!) nasienia przejął od niego św. Tomasz z Akwinu, a wraz z nim cały kościół katolicki. Ale to już zupełnie inna sprawa i zupełnie inny temat. Ważne jest to, że dociekania nie przynosiły efektu. Nie potrafiono sobie bowiem poradzić z pojawianiem się cech nieobecnych u rodziców, czyli na przykład dziedziczeniem po dziadkach i tym, jak to się może odbywać.

To zmieniło się w wieku XIX, gdy skromny mnich z czeskiego Brna odkrył, w jaki sposób działa cały mechanizm. Gregor Mendel eksperymentował w klasztornym ogrodzie na grochu zwyczajnym. Przez osiem lat zapisywał siedem różnych cech każdej rośliny. Dzięki temu odkrył, że niektóre cechy są dziedziczone dopiero w drugim pokoleniu. Ustalił też proporcję (3:1), w jakiej są przenoszone te cechy, i w ten sposób pokazał, że musi istnieć coś takiego jak „gen recesywny”. Istniejący w organizmie, ale nieaktywny, za to mogący się aktywować u potomstwa. Wprawdzie świat naukowy początkowo nie potraktował Mendla z uwagą, a nawet wyśmiał, ale kiedy trzy dekady później kto inny dokonał tego samego odkrycia i chciał przypisać sobie pierwszeństwo, biblioteczna kwerenda wskazała na skromnego czeskiego mnicha. Ale, ale…

Co to ma wspólnego z tym, że fizyk zajmował się biologią? Po pierwsze wzory dziedziczenia przyciągały matematyków i zajmował się nimi choćby twórca komputera Alan Turing (czytaj więcej: „Wizjoner, który był gejem”, „Cooltura” nr 512), którego algorytm maszyny liczącej – to na marginesie – do złudzenia przypominał ewolucyjny mechanizm opisany przez Darwina. Po drugie w latach 40. XX wieku zajęło się tym całe pokolenie brytyjskich fizyków. Wszystko za sprawą Schrödingera, tego od kota, który podczas wykładów w Dublinie powiedział, że w procesie dziedziczenia musi chodzić o kwanty i zapewne w geny, o których wiedziano tyle, że prawdopodobnie istnieją, że zaplątana jest weń jakaś zupełnie nowa fizyka. A nowe w świecie nauki zawsze oznacza szansę na sławę, nazwisko i pieniądze. Dlatego ochoczo zabrano się za poszukiwania.

TAJEMNICA ŻYCIA

Traf chciał, że do jednego z laboratoriów, w których to robiono, trafił Crick. Stało się też tak, że w 1944 r. udało się ustalić, że „tajemnica życia” tkwi w czymś, co wówczas nazywano „nukleiną”. Opisanie jej struktury stało się wyzwaniem dla naukowców. Tym większym że, jak zwykle w takich sytuacjach, pracowano na granicy wydolności dostępnych metod badawczych, a może i nieco poza nimi. W tym przypadku korzystano ze starych dobrych aparatów rentgenowskich. Jakość wykonywanych zdjęć była mizerna i więcej można było się z nich domyślać, niż być pewnym.

Najlepsze robiła Rosalind Franklin z King’s College, gdzie ona i Maurice Wilkins przeprowadzili sporą część badań, które wykorzystali później Crick z Watsonem. Ich największą zasługą było bowiem zbudowanie dokładnego modelu tego, co mniej więcej (bardziej mniej niż więcej) wiedziano, jak może wyglądać i co powinno robić. Korzystając z prac przeprowadzonych w King’s College oraz podpowiedzi Wilkinsa, Franklin i jeszcze kilku innych, ale też oczywiście własnych badań oraz fenomenalnej wyobraźni przestrzennej (plotka głosi, że napędzanej za pomocą LSD) Francisa Cricka, dwaj panowie z metalowych rurek i kulek zbudowali model podwójnej helisy DNA. „Gdy w kwietniu 1953 r. Crick i Watson opublikowali wnioski ze swoich badań, ich model podwójnej helisy okazał się oszałamiającym osiągnięciem, gdyż nie tylko opisywał strukturę DNA, lecz także sugerował, w jaki sposób może działać mechanizm dziedziczenia” – pisał Jon Queijo w „Przełomie!”. Dzięki przygotowanemu przez nich modelowi zrozumiano, w jaki sposób działają geny, czyli choćby to, dlaczego niektóre cechy dziedziczymy po rodzicach, a inne po dziadkach.

Ale i to nie wszystko, bo praca Cricka i Watsona zapoczątkowała dynamiczny rozwój genetyki, który trwa w najlepsze. Ich odkrycie zostało w 1962 r. uhonorowane Nagrodą Nobla. Odebrali ją wraz z Maurice’em Wilkinsem, ale bez… Rosalind Franklin. Pominięcie kobiety spowodowało, że zaczęto się dopatrywać seksizmu i dyskryminacji. Badaczka trafiła na sztandary feministek i stała się symbolem tego, jak traktuje się osiągnięcia kobiet w świecie nauki. Ten przykład wciąż powraca. Jednak nie brak takich, którzy twierdzą, że w tym przypadku jest to jedynie teoria spiskowa, a powód był zupełnie inny. Taki mianowicie, że badaczka zmarła w 1957 r., w wieku zaledwie 37 lat, tymczasem najważniejszej naukowej nagrody nie przyznaje się pośmiertnie, więc nie mogła być brana pod uwagę. Choć można dywagować, jak byłoby, gdyby Rosalind Franklin żyła jeszcze w 1962 r. Z Nagrodą Nobla jest bowiem tak, że w każdym roku w jednej dziedzinie przyznaje się ją najwyżej trzem osobom. A tutaj chętnych było czworo.

Autor: Tomasz Borejza
Źródło: eLondyn


TAGI: , , ,

Poznaj plan rządu!

OD ADMINISTRATORA PORTALU

Hej! Cieszę się, że odwiedziłeś naszą stronę! Naprawdę! Jeśli zależy Ci na dalszym rozpowszechnianiu niezależnych informacji, ujawnianiu tego co przemilczane, niewygodne lub ukrywane, możesz dołożyć swoją cegiełkę i wesprzeć "Wolne Media" finansowo. Darowizna jest też pewną formą „pozytywnej energii” – podziękowaniem za wiedzę, którą tutaj zdobywasz. Media obywatelskie, jak nasz portal, nie mają dochodów z prenumerat ani nie są sponsorowane przez bogate korporacje by realizowały ich ukryte cele. Musimy radzić sobie sami. Jak możesz pomóc? Dowiesz się TUTAJ. Z góry dziękuję za wsparcie i nieobojętność!

Poglądy wyrażane przez autorów i komentujących użytkowników są ich prywatnymi poglądami i nie muszą odzwierciedlać poglądów administracji "Wolnych Mediów". Jeżeli materiał narusza Twoje prawa autorskie, przeczytaj informacje dostępne tutaj, a następnie (jeśli wciąż tak uważasz) skontaktuj się z nami! Jeśli artykuł lub komentarz łamie prawo lub regulamin, powiadom nas o tym formularzem kontaktowym.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz.
Jeśli już się logowałeś - odśwież stronę.